Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Kolejne minuty mijały w ciszy przerywanej jedynie ich cichnącymi oddechami. Nie potrzebowali rozmawiać. Słowa nie były im potrzebne, szczególnie że przecież nigdy nie były tym, co było dla nich najważniejsze. Szczególnie nie w takich momentach, gdy wszystko układało się praktycznie samoistnie. Nie musieli składać sobie żadnych innych deklaracji niż ta przed chwilą. Spokój, który ich otaczał był niemal namacalny.
Palcami sunął po skórze Geraldine, nieświadomie obrysowując bliznę wzdłuż jej kręgosłupa i unosząc kąciki ust na wspomnienie myśli, która już wcześniej przebiegła mu przez głowę. Teraz była znacznie bardziej właściwa chwila, żeby ją sformułować, prawda? Nie mieli już w sobie tego niepowstrzymanego żaru wymagającego natychmiastowego ugaszenia. Mogli wrócić do tamtej chwili, do tamtego momentu, przerwanej rozmowy. Nie musieli, ale wydawało mu się, że warto.
- Hej - wymamrotał, przyciskając wargi do ciepłej szyi dziewczyny tuż za jej uchem - w tym wyjątkowo miękkim, wrażliwym, delikatnie pulsującym miejscu, w którym niemal jednocześnie złożył pocałunek.
Wyjątkowo delikatny, niemalże niewyczuwalny. Ot, coś pomiędzy muśnięciem a otuleniem skóry ciepłym oddechem. Z pewnością tym bardziej przyjemnym, że w pomieszczeniu zaczęło robić się znacznie chłodniej niż jeszcze przed paroma chwilami.
A może wcale nie? To nie powietrze w pomieszczeniu stawało się chłodniejsze. Być może to oni powoli przestawali być tak rozgrzani. Czuł jak ich ciała stopniowo tracą resztki tego niedawnego żaru. Oddechy stawały się powolniejsze, bardziej spokojne. Wciąż zharmonizowane, jednak już znacznie cichsze. Nie tak płytkie i zdyszane.
Nadeszło ukojenie. Ten rodzaj wewnętrznego spokoju, którego do tego dnia nie odczuwał przez naprawdę długo. Zbyt długo. Wiele miesięcy. Zdawał sobie sprawę z tego, w jaki sposób na niego działała, ale wciąż było to zupełnie inne odczucie niż przez ostatnie dni. Głębsze, bardziej otulające. Wyciszające.
- Poznałbym cię i bez tego, wiesz? - Nie musiał mówić wiele więcej, o co mu chodziło, prawda?
Jego palce nadal delikatnie przesuwały się po jej skórze. W pewnym sensie czuł się zupełnie tak, jakby mówił nie tylko do niej, ale również do samego siebie.
- Zawsze wiedziałbym, że to ty. Nie ktoś inny - kontynuował spokojnie, przymykając oczy, unosząc kącik ust, odginając głowę do tyłu i nieznacznie nią kręcąc. - Tak po prostu. Dokładnie tak jak nie mógłbym o tobie zapomnieć - tego też nie musiała się obawiać, nigdy, przenigdy. - Już się mnie nie pozbędziesz - nie byłby sobą, gdyby tak tego nie ujął, nawet kosztem pozbawienia tej chwili odrobiny podniosłości.
Cyrograf, nie? Dobili targu. Musiała mieć tego świadomość. Jakby na podkreślenie tych słów, przyciągnął ją bliżej siebie, jednocześnie sięgając po cienką kołdrę, żeby otulić ich przykryciem.
Robiło się coraz chłodniej, nawet jeśli w sypialni nadal było wyjątkowo przyjemnie. Z dwóch zapalonych lamp sączyło się subtelne, ciepłe światło otulające pomieszczenie lekko brzoskwiniową poświatą. W powietrzu, mającym w sobie tę bardzo charakterystyczne nuty niedawnych chwil, unosiły się drobiny kurzu. Tego, który osiadł tu przez ostatni tydzień, który spędzili w innym miejscu. W ich miejscu. W ich nadmorskim domu. Powrót do Londynu sprawiał, że wszystko było jeszcze bardziej inne.
- Nawet nie próbuj. Nie waż się - dodał jeszcze ciszej niż przedtem, mimo wszystko mówiąc to całkiem miękko.
Nie jak faktyczne ostrzeżenie, bardziej pobłażliwie, jako przezorny wtręt zanim w ogóle pomyślała o tym, żeby nazwać go w ten sposób. Nie był ckliwy. Był po prostu spokojny, wyciszony, spełniony.
Nie czuł potrzeby ruszania się z łóżka ani robienia czegokolwiek konkretnego. Mógł tak zwyczajnie tu z nią zostać. Leżeć wbijając wzrok w firmie sunące po suficie, w obicia liści drzewa na zewnątrz, w nieokreślone ciemne kształty.
Dopiero teraz, czując zdecydowanie chłodniejszy podmuch na odsłoniętej skórze, uświadomił sobie, że nie zamknęli okna. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Tak samo jak na to, że do pomieszczenia docierały dźwięki z Horyzontalnej.
Głosy ludzi stłumione przez zaciągnięte zasłony. Tupot stóp o brukowane chodniki. Odległe dźwięki bijących dzwonów. Szum nadchodzącego deszczu, już nie tylko mżawki, i ten charakterystyczny zapach miejskiej wilgoci. Nieco ziemisty, trochę nasuwający na myśl wilgotny beton, ale też coś więcej. Coś nieokreślonego, może trochę niepokojącego, co w tym momencie chciało wedrzeć się w ich idyllę.
Na samą myśl instynktownie wyciągnął rękę w kierunku szafki nocnej, żeby sięgnąć po leżącą tam różdżkę. Drugim ramieniem nadal obejmując dziewczynę, machnął w kierunku okna, zamykając je z głuchym trzaskiem. Zasłony zafalowały, wzbijając w powietrze jeszcze więcej kurzu. Zapadła cisza. Znowu było dobrze.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down