• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[08/09/1972] A hunk of burning wizard | Hannibal

[08/09/1972] A hunk of burning wizard | Hannibal
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#1
19.04.2025, 21:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.07.2025, 09:44 przez Hannibal Selwyn. Powód edycji: Prawidłowe umieszczenie opisow wydarzeń w sesjach dla rozliczenia PD - link do konsultacji z MG na końcu posta. )  
The Globe, 08.09.1972, chwilę przed godziną 20:00


Hannibal myślał o tym, że chciałby tańczyć. Nie ćwiczyć choreografię do "Ekstazy Merlina", nie trenować sekwencje baletowe, co jeszcze od biedy mógłby przed samym sobą usprawiedliwić, jako pracę. Nie, Hannibal całkiem bezwstydnie marzył o tym, by wystroić się w skórzane spodnie i koszulkę z siatki, podkreślić oczy kredką, wyjść na miasto i odwiedzić swój ulubiony klub go-go na Soho. By wskoczyć do jednej z ustawionych tam klatek, w piątkowy wieczór dostępnych dla gawiedzi i pośród ośmielonych alkoholem przypadkowych tancerzy, dla żartu, ironicznie wykonujących w nich quasi-erotyczne ruchy, być jedynym profesjonalistą. Poddać się muzyce, pozwolić swojemu ciału przejąć kontrolę, zamknąć oczy i bez zahamowań tańczyć, tańczyć, tańczyć… Czuć na sobie spojrzenia, które - początkowo przyciągnięte tylko jego wyzywającym strojem i makijażem, wciąż jeszcze rzadko spotykanym u mężczyzn - zatrzymywałyby się na jego lśniącej od potu klatce piersiowej, falujących sugestywnie biodrach, zaciśniętych na prętach klatki dłoniach. Nieproszone, ale witane z radością. Lepkie. Pełne pożądania. Hannibal wiedział, w jakich okolicznościach wyobrażali go sobie ludzie, patrząc na jego taniec. Na kolanach, rozmazany makijaż, otwarte w oczekiwaniu usta. Przegięty przez maskę samochodu. Przyparty do ściany w zaułku, obok tylnych drzwi klubu.
Może wybrałby sobie odpowiednio urodziwego właściciela takiego spojrzenia i pozwoliłby mu się dotknąć, niby to przypadkiem złapać za ubranie, wyciągnąć z tej klatki, z tego klubu, z przepoconych, opiętych ciuchów…

- Panie Selwyn, ja wychodzę, klucze zostawiam! - portierka teatru, starsza czarownica, pilnująca żelazna ręką porządku w The Globe (”Z wami artystami to jak z dziećmi, głów byście pozapominali, jakby nie były przymocowane!”), wsadziła głowę przez drzwi na drugim końcu widowni i machnięciem różdżki posłała w powietrze kółko z kluczami do drzwi wejściowych oraz duży, liczący sobie więcej lat, niż Hannibal i jego ojciec razem wzięci klucz do bramy głównej. Zgrabnym łukiem przepłynęły przez salę i delikatnie wylądowały na skraju sceny.

Hannibal, wyrwany z przyjemnych wizji, zamrugał, zacisnął i rozluźnił szczękę wracając do rzeczywistości, próbując nie myśleć o własnym, budzącym się podnieceniu. Kiwnął głową portierce.

- Tylko pan pozamyka wszystko! - spojrzała na niego surowo, oczekując najwyraźniej potwierdzenia, że zrozumiał.

- Tak jest, pani Lizo! - zawołał w odpowiedzi, starając się brzmieć odpowiednio solennie, ale jego głos zabrzmiał ochryple i jakoś tak, że kobieta utkwiła w nim podejrzliwy wzrok, jakby doskonale wiedziała, jakie myśli zaprzątały mu głowę. Hannibal wytrzymał spojrzenie, czując wypełzający mu na twarz zdradziecki rumieniec. Zanim jednak zdążył się tam zadomowić, czarownica pokręciła głową z dezaprobatą i litościwie zostawiła go samego.

Ukrył twarz w dłoniach, starając się odzyskać profesjonalizm. Plany na wieczór musiały poczekać. Miał monolog do przećwiczenia. Próba kostiumowa  "Ekstazy Merlina" była zapowiedziana na poniedziałek, a to znaczyło, że musi mieć już wtedy opanowaną swoje kwestie i w miarę sprecyzowaną koncepcję tego, jak grać. Został - zgodnie ze swoim życzeniem - obsadzony w głównej roli i pragnął pokazać się z jak najlepszej strony. Rola Merlina była trudna do zagrania, wymagała umiejętności aktorskich i tanecznych jednocześnie. I braku godności osobistej zdrowej dozy dystansu do siebie, jako, że reżyser postanowił zinterpretować dzieło dosłownie. Żadnego symbolicznego umartwiania, uniesień duchowych, wszystko miało dziać się na widoku, dla voyeurystycznej przyjemności widzów. Hannibal był wszechstronnym artystą - umiał grać, świetnie tańczył i zawsze był gotów zrobić kontrowersyjne, dwuznaczne przedstawienie. "Ekstaza" była jak stworzona dla niego. Nawet, jeżeli teraz trudno mu było się skupić.

To znaczyło zapewne, że pora kończyć. Był usatysfakcjonowany, przećwiczył wszystkie swoje kwestie, a za układy taneczne nie było co się brać, samemu i o tej godzinie. Gardło domagało się odpoczynku.
Upchnął klucze w kieszeni i pozbierał spokojnie rozrzucone rekwizyty. Odniósł wszystko do garderoby, przelotnie uśmiechnął się do swojego odbicia w lustrze, dobra robota!. Ruszył przez zaplecze teatru ku wyjściu, z powrotem gotów pogrążyć się w przyjemnych planach na wieczór… ale kątem oka zobaczył małe białe? szare? płatki wirujące za oknem. Śnieg? O tej porze roku?
Wyszedł bocznymi drzwiami, ale zanim dotarł do bramy na Aleję Horyzontalną, zorientował się, że coś jest bardzo nie tak. Opadające z nieba płatki okazały się być drobinkami popiołu, a teraz, kiedy opuścił doskonale izolowane akustycznie pomieszczenia teatru, do jego uszu dotarły przerażone krzyki.
Pospieszył do bramy, wyciągając z jednej kieszeni ozdobny, starodawny klucz, a z drugiej różdżkę. W samą porę, bo po drugiej stronie ozdobnego, kutego ogrodzenia The Globe jakiś facet o niezbyt inteligentnej twarzy unosił właśnie w ręce duży kamień, albo może fragment cegły, gotów rzucać nim w okna teatru. Widząc Hannibala z różdżką w dłoni, krzyknął:
- Grozisz mi?! Pierdolony czystokrwisty arystokrato, policzymy się z wami! - ale porzucił swój zamiar dewastacji przybytku kultury i uciekł.
Aktor przystanął, zdezorientowany. Groził mu? Skąd nagle taka wściekłość na… na co właściwie, na artystów? Na niego personalnie? Na czystokrwistych czarodziejów? Pozostając jeszcze po bezpiecznej stronie płotu, rozejrzał się, próbując zorientować się w sytuacji.
Ludzie na ulicy wydawali się biegać we wszystkie strony, niebo było pociemniałe, jak się okazało nie od chmur, ale od dymu. W powietrzu unosił się swąd. Z oddali dobiegł stłumiony łoskot, jakby pomruk dalekiej burzy, ale Hannibal miał paskudne przeczucie, że to coś znacznie gorszego. Niektóre kamienice płonęły, konstrukcja przynajmniej jednej poddała się i runęła, z pewnością grzebiąc przynajmniej część mieszkańców pod gruzami. Nad nią wisiał Mroczny Znak - słońce dopiero niedawno zaszło i w zapadającym zmierzchu złowroga czaszka z wężem wychodzącym z ust wyglądała mniej imponująco, niż mogłaby, gdyby śmierciożercy poczekali do zmroku…
Co to w ogóle za myśl, powinienem być przerażony! - Hannibal skarcił się w myślach.
Obecność Mrocznego Znaku przynajmniej wyjaśniała, co mogło się właśnie odbywać w Londynie.
Zamieszki! Ci popierdoleni rasiści postanowili znowu o sobie przypomnieć!
Hannibal czuł się zmęczony od samego słuchania tych kocopołów, które nazywali poglądami. Czysta krew, brudna krew, mieszana krew. Co za różnica? Każda płynęła w żyłach tak samo niecierpliwa  w miłości, tak samo gorąca na parkiecie. Tak samo żywa. Ale oczywiście prominentne czystokrwiste rody uważały, że to ma jakieś znaczenie. Ministerstwo podejmowało nieskuteczne działania, albo zgoła udawało, że problem nie istnieje, że jak napiszą w aktach prawnych, że wszyscy mają równy status, to wystarczy, tak, jakby nie widzieli, że równość dopiero zaczyna się na papierze i trzeba się postarać, żeby nie pozostała tylko tam. Na papierze. Lekceważone napisy na murach, bagatelizowane marsze. Przecież mamy napisane w ustawie, że wszyscy mają równe prawa. A teraz wrzód wzajemnej, pielęgnowanej od pokoleń niechęci pękł i naprawdę zrobiło się niebezpiecznie.

Rozważał przez chwilę możliwość powrotu do bezpiecznego wnętrza teatru i koczowania tam, aż sytuacja na zewnątrz się uspokoi, ale przypomniał sobie chuligana z cegłą. Co, jeżeli znajdzie się więcej takich? Co, jeżeli sforsują bramę? Czy gdziekolwiek było bezpiecznie? Pomyślał o swoim mieszkaniu, znajdującym się  zaledwie dwie przecznice dalej i poczuł, jak wnętrzności zaciskają mu się w nerwowy supeł. Miał nadzieję, że jego kamienica ocalała, nie chciał stracić domu! A co, jeżeli będzie trzeba tam ugasić pożar? A jeżeli okaże się, że sąsiedzi są w niebezpieczeństwie?
Grupa czarno odzianych postaci stanęła przed budynkiem naprzeciw, z uniesionych różdżek trysnął ogień, pożoga, jakiej nie uzyskałby niewprawiony podpalacz. Pożar podejrzanie szybko zajął kamienicę, lokatorzy zaczęli wybiegać w panice. Zanim śmierciożercy przestali pompować magiczne płomienie do wnętrza, okna na najwyższym piętrze wystrzeliły z hukiem, a część dachu zapadła się.
Co robić? Dotrzeć jak najprędzej do domu i zabarykadować się w nim do czasu, aż Ministerstwo zrobi porządek? I liczyć na to, że nikt nie wrzuci mu koktajlu Mołotowa przez okno? Może… - nerwowo przełknął ślinę - może spakować kilka najważniejszych rzeczy i ewakuować się do rodziców? Do teatru zawsze można wrócić, nawet w większej grupie, jak będzie trzeba. Albo… Czy ten chaos ogarnął też niemagiczny Londyn? Czy Jonathan jest w Ministerstwie? Ma dom poza miastem, może pozwoliłby mu się tam schronić?

Selwyn doskonale sobie radził w starciach z dziennikarzami, był czarujący dla widzów i potrafił każde sceniczne potknięcie obrócić na swoją korzyść - ale bezpośrednie niebezpieczeństwo odbierało mu zdolność logicznego myślenia i co prawda nie prowadziło do paniki, ale do podejmowania dziwnych, a czasem wręcz absurdalnych decyzji - owszem.
Próbując ułożyć sensowny plan działania z dzikiej gonitwy myśli w głowie, wyszedł szybkim krokiem za bramę - nieważne, co się działo na ulicy, był ostatnią osobą opuszczającą teatr i musiał wszystko pozamykać za sobą, albo stawić czoła gniewowi pani Lizy w poniedziałek. Nie, dziękuję. Wzdrygnął się na myśl o tym, że ktoś mógłby się wedrzeć na teren The Globe i dokonać zniszczeń, i on, Hannibal Selwyn, miałby być temu winien.
Rozejrzał się dokoła nerwowo. Stojąc plecami do ulicy, z zajętymi rękami, czuł się wystawiony na atak. Podskoczył, kiedy niedaleko rozległ się czyjś magicznie wzmocniony głos:
- Szanowni państwo, proszę zachować spokój i kierować się do atrium Ministerstwa!
Zachować spokój, dobre sobie! Reszta świadków chyba się z nim zgadzała, bo ktoś zawołał: - Jebani politycy! Bezużyteczne pasożyty! Jebać Ministerstwo! Jebać Wizengamot! - zanim ktoś inny odciągnął go i rozgorzała szarpanina.
Hannibal czuł, jak jego wnętrzności skręcają się ze strachu. Dotarcie gdziekolwiek może nie być tak proste. Żałował, że nie wyszedł z pracy ze wszystkimi, albo chociaż z panią portier. Swoją drogą, czy dotarła bezpiecznie do domu? Czemu nie wróciła po niego, kiedy zobaczyła, co się dzieje na zewnątrz? Niemal nie upuścił różdżki i klucza, trzymanych w drżących dłoniach. Zepchnął myśli o tym, co mogło się stać, gdzieś głęboko na tył mózgu. Brama. Zamknąć.

Modląc się, by wiekowy mechanizm zechciał tym razem współpracować, wepchnął klucz do zamka.



Koniec sesji



//Odgrywam zawadę: Wyuzdany, korzystam z przewagi: Występowanie

//link do konsultacji MG ws. edycji posta
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Hannibal Selwyn (1541)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa