• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[08.09.1972 Lana & Millie] The Blackest Day

[08.09.1972 Lana & Millie] The Blackest Day
Lady Historian
old things have strange hungers
Drobna (163 cm) kobieta o wschodnioeuropejskich rysach, czarnych włosach i piwnych oczach. Zawsze elegancko ubrana, jak na czarownicę z dobrego domu przystało.

Lana Dolohov
#1
20.04.2025, 12:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.04.2025, 19:29 przez Lana Dolohov.)  
Od momentu, w którym z nieba zaczął sypać się popiół, minęło już kilka godzin, lecz Lana i Tanaquil wciąż siedziały w tym samym miejscu. Mogło się to wydawać absurdalne, jednak matka nieugięcie twierdziła, że pozostając w domu będą bezpieczne. Bo przecież neutralna poglądowo czystokrwista rodzina nigdy nie stałaby się celem ataku Śmierciożerców, a wnioskując po unoszącym się na niebie Mrocznym Znaku, to oni byli odpowiedzialni za pożary.

Starsza czarownica zdawała się jednak ignorować fakt, że ogień trawił wszystko i wszystkich na swojej drodze, niezależnie od statusu krwi. W przeciwieństwie do matki, Lana była o wiele bardziej przejęta obecną sytuacją, ale niestety ostatnie słowo należało do rodzicielki. Jak zresztą w każdej sytuacji.

Dolohovówna nie miała więc pojęcia, co ze sobą zrobić; nie dałaby rady przecież siłą wyprowadzić matki z mieszkania. Zresztą, nie wiadomo jak daleko sięgał pożar i czy gdziekolwiek było jeszcze bezpiecznie. Ale nie mogła też leżeć na łóżku i udawać, że nic się nie dzieje; była obecnie świadkiem wydarzenia na miarę wybuchu Wezuwiusza czy Blitzu. Można by pomyśleć, że ta myśl wzbudzi w młodej historyczce swego rodzaju ekscytację, jednak Lana czuła jedynie rosnącą panikę. Strach paraliżował ją do tego stopnia, że nie mogła nawet usiąść przy biurku i opisać tego, co się działo w dzienniku (a mogłaby w ten sposób stworzyć bezcenne źródło historyczne). Udało jej się zebrać jedynie tyle siły, by wyciągnąć torbę podróżną i zacząć się pakować, gdyby matka jednak zmieniła zdanie.

Była właśnie w trakcie układania jednej ze swoich szat, gdy poczuła charakterystyczny zapach spalenizny. Ogień wdarł się do mieszkania. Drzwi do pokoju Lany były uchylone, więc dziewczyna bez większego namysłu wybiegła na korytarz. Od razu pożałowała, że nie zabrała żadnej chustki, bo poza coraz intensywniejszym smrodem, do jej nozdrzy zaczął się wdzierać także dym. Wyglądało na to, że pożar wreszcie dosięgnął ich kamienicy i przez klatkę schodową przeniósł się do mieszkania na pierwszym piętrze, blokując jedyne wyjście. Nie miały jak uciec.

Ogień rozprzestrzeniał się coraz szybciej, więc Lana musiała działać teraz. Zazwyczaj starała się trzymać z dala od jakiegokolwiek ryzyka, lecz w tym przypadku nie miała wyboru. Zasłoniwszy nos lewym ramieniem, przeszła w stronę znajdujących się na drugim końcu korytarza drzwi wejściowych i pokoju matki. Nawet przy ograniczonej widoczności, zwiększająca się temperatura oraz dym nie pozostawiały wątpliwości, że płomienie zajęły już część mieszkania. Gdy udało jej się podejść bliżej, okazało się, że w ogniu stoją nie tylko drzwi wejściowe, ale też drzwi do pokoju matki.

Nie, to nie mogło się dziać.

Chciała, żeby to wszystko okazało się koszmarem; obudzić się nad biurkiem, po całonocnym siedzeniu nad książkami. Niestety, zapach spalenizny oraz pot spływający po plecach były jak najbardziej prawdziwe.
– Mamo! – krzyknęła i do jej ust natychmiast wdarł się dym. – Ma... – zaczęła kasłać, a do oczu napłynęły jej łzy. Czuła, jakby zaraz miała zemdleć. Nie usłyszała żadnej odpowiedzi, nawet wołania o pomoc.

Nie, nie, NIE.

W nagłym przypływie adrenaliny, chwyciła różdżkę i spróbowała wyczarować strumień wody, który ugasiłby otaczające ją płomienie. Skupiła całą swoją uwagę na zaklęciu, lecz udało jej się wytworzyć jedynie mały strumyczek, który nie miał szans z pożarem. Spróbowała jeszcze parę razy, ale kolejne próby były równie nieudane. Nie miała pojęcia, czy wynikało to ze stresu, zmęczenia, czy braku tlenu. Wiedziała tylko, że sama nie da rady. Musiała sprowadzić pomoc.

Płomienie zdążyły zająć już praktycznie cały korytarz, więc Lana wbiegła do najbliższego pokoju, jakim był salon. Na szczęście, dzięki otwartym drzwiom na balkon, w pomieszczeniu tym nie było aż tak dużo dymu.
– Pomocy! Ratunku! – zaczęła krzyczeć z balkonu, choć jej głos był już dość zachrypnięty.

// Nawiązanie do tych nieudanych rzutów na ratowanie mieszkania
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#2
24.04.2025, 15:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.04.2025, 15:57 przez Millie Moody.)  
Jej włosy były zawiązane już ciasno i ukryte pod obszytym srebrną nicią kapeluszem ochronnym wciśniętym głęboko na głowę i przyczepionym dodatkowo igłą do włosów. Jak nigdy cieszyła się, że szpilki od Morpheusa pozostały w domu, a dziś na potencjalne spotkanie z bratem wybrała wygodne dresy i tenisówki. Teraz mogła, teraz dzięki temu...

Biegła.

Bo jej życie teraz było bieganiem. Nie było jeszcze nawet północy, nie była w stanie powiedzieć co się dzieje, jej umysł był zbyt ciasny, żeby poddawać to analizie. Poddawała się instynktowi i krótkim zdaniom przekazywanym jej przez tych, którzy ogarniali. Quintessa pozostała za jej plecami, musiała dostarczyć informację do Nory o tym... o tym wszystkim. Musiała znaleźć Alastora, musiała pomóc gasić ten gówniany ogień zaprószony przez niebiańską srakę Voldemorta.

Ludzie panikowali. Dymu było coraz więcej, podobnie jak płomieni. Zapalone magią kamienice obdzielały kryzysem ognistego urodzaju kolejne i kolejne, ciasno przytulone do siebie, bliźniacze budowle. Milles w dłoni ściskała różdżkę, świadoma tego, że podobnie jak na Beltane, w każdej chwili może oberwać w plecy i zostać zabrana hej na drugą stronę, do krainy pomiędzy życiem, a śmiercią. Tym razem miała na głowie kapelusz, który być może da jej moment na odwrócenie się do przeciwnika i rewanż. Da jej szansę zedrzeć z twarzy pierdolonego wroga maskę. Teraz jednak nie śmierciożercy byli największym problemem tylko ogień...

Płomieni było coraz więcej. Miotła przyczepiona do pleców była łatwiejsza w transporcie, choć Miles zastanawiała się w tym całym szaleństwie, czy nie byłoby jej na prawdę prościej, gdyby po prostu na nią wsiadła i nad głowami tumultu doleciała tam gdzie chciała. Gdzie potrzebowała. Tyle ludzi... nie da rady pomóc wszystkim, czuła zżerające ją wyrzuty sumienia, które dopiero zakwitną w pełni następnego dnia.

Nagle dobiegł do jej uszu przerywany kaszlem krzyk. Zadarła głowę i zobaczyła ją: drobną kobietę uwięzioną na balkonie pierwszego piętra. Kamienica wyglądała na zadbaną, żeby nie powiedzieć bogatą. Dama była zapewne czystokrwista, choć oczywiście nie miała tego wytatuowanego na czole. Znalazła się w złym miejscu i złym czasie, ale Miles nie zamierzała patrzeć jej w metrykę, żeby decydować o losie. Była człowiekiem w potrzebie, któremu można pomóc od ręki.

Czarownica zamachnęła się różdżką aby korzystając z magii telekinezy, przyciągnąć do siebie kobietę, bez uczynienia jej krzywdy. Unoszenie ludzi było wymagające, ale ona dźwigała już magicznie cięższe rzeczy...

Translokacja IV, przyciągnięcie magią do siebie uwięzionej na balkonie Lany
Rzut PO 1d100 - 47
Sukces!


Początkowo szło nieźle, nawet ominęła Laną barierkę unosząc ją najpierw do góry, by potem po skosie nakierować ją magią prosto na siebie. Trochę zapomniała o wyhamowaniu kobietą - zależało jej na czasie. Zderzenie nastąpiło i obie wylądowały na chodniku. I gdyby Miles miała nieco więcej ciała, można byłoby to nazwać nawet miękkim lądowaniem.


mam na sobie przedmiot Prosty kapelusz ochronny
Lady Historian
old things have strange hungers
Drobna (163 cm) kobieta o wschodnioeuropejskich rysach, czarnych włosach i piwnych oczach. Zawsze elegancko ubrana, jak na czarownicę z dobrego domu przystało.

Lana Dolohov
#3
26.04.2025, 21:16  ✶  
Lana starała się wyłapać wzrokiem jakiegoś przechodnia, który bohatersko zatrzymałby się i uratował ją oraz matkę z płonącego mieszkania, jednak większość ludzi na ulicy była zbyt zajęta ucieczką przed ogniem. Wszechobecny hałas również nie ułatwiał wołania o pomoc, tłumiąc zachrypnięty głosik Dolohovówny. Zaczynało jej brakować sił; czuła na karku ciepło wdzierających się płomieni, a obraz przed oczami rozmywał się od łez do tego stopnia, że nie zauważyła stojącej pod balkonem Millie.

– Ratun... – nagle poczuła, że unosi się do góry. Można by pomyśleć, że w tym momencie dziewczyna trochę się uspokoi, lecz Lanę wypełniła jeszcze większa panika. Od czasu feralnego upadku z miotły w Hogwarcie, bała się wszystkiego, co związane było z lataniem. – Yyy… AAAAA! – wydała z siebie wrzask i zamknęła oczy, by nie widzieć zbliżającego się gruntu. Niestety, nie widziała też, że leci wprost na Moody.

– A-ała. – upadek na kobietę nie było najprzyjemniejszym uczuciem, ale przynajmniej była cała. I żywa. Na szczęście dla Miles, Dolohovówna ważyła niedużo.

Parę sekund zajęło Lanie uspokojenie się i złapanie oddechu. Kiedy wreszcie jej się to udało, otworzyła oczy, by przypatrzeć się swojemu wybawcy. A raczej wybawczyni. Leżenie na innej osobie w tak kompromitującej pozycji nie było zachowaniem godnym damy, jednak w tym momencie nie miało to znaczenia. – D-dziękuję... – powiedziała, podnosząc się powoli. Nawet po tak krótkim locie, trochę kręciło jej się w głowie. – Musimy szybko iść po moją mamę. Ona jest zamknięta w pokoju, a ja nie dam rady sama ugasić płomieni. – podała rękę drugiej czarownicy i wskazała głową na wejście do kamienicy – a raczej to, co z niego zostało. Eleganckie drzwi były już prawie kompletnie zwęglone, a ze znajdującego się za nimi korytarza wydobywał się gęsty dym. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek kto jeszcze przebywał w budynku miał duże szanse na przeżycie, ale Lana nie chciała dopuścić do siebie tej myśli.

// Zawada: lęk wysokości
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#4
05.05.2025, 12:31  ✶  
Moody nie miała pojęcia kogo ratuje, nie miała pojęcia o koligacjach dziewczęcia z jej drugim ulubionym wróżbitą (umówmy się, Peregrinusa kochała z innych powodów niż trzecie oko), nie miała pojęcia o tym, że czystokrwista panna jeszcze przed momentem wysłuchiwała rasistowskiej pogadanki od jednej z najważniejszych osób w jej życiu. Ogień był dla wszystkich nader sprawiedliwy, zaskakująco sprawiedliwy, jeśli ktoś by zapytał Moody.

Nie przejmowała się krzykiem dziewczyny podczas jej lotu, bo też nie trwał on długo, skoro chwilę później już znajdowała się w objęciach policjantki.

Spontaniczne leżenie na sobie... może Bazyliszek miał rację i coś w tym kurwa jest? – pomyślała na moment, wlepiając swojej wielkie i złociste jak dwa galeony ślepia w przerażoną dziewczynę, która na niej leżała. Księżniczka wylądowała na bruku, takim lekko niedożywionym, mocno kościstym bruku.

Miles już chciała coś powiedzieć, ten ułamek sekundy, kiedy zaschło jej w gardle (to oczywiście okoliczności przyrody, wiadomo), kiedy nieznajoma zaczęła mówić, błagać wręcz o ingerencję.

Korytarz nie dawał żadnych nadziei, ale Miles nie była zbyt rozsądną osobą, żeby to oceniać.

Poderwała się na równe nogi, złapała ją pewnie za rękę, rzucając krótkie i pewne:

– Idziemy! - ruszyły do domu Dolohovów.

Nie zamierzała odpuszczać, nie zamierzała kłaść kreski na kimś, kto pozostał w kamienicy, ale też zapominając upomnienia jej przełożonych z Brygady Uderzeniowej, że akcje nie powinny być brawurowe a w pierwszej kolejności przemyślane i możliwie bezpieczne. Nudne. Wpadanie do płonącego budynku nie było ani przemyślane, ani bezpieczne dla nich, ani też (zdecydowanie) nie było nudne. Moody zamierzała dać się poprowadzić do tego pokoju, Moody nie była świadoma ryzyka i faktu, że zamiast uratować jeszcze jedno życie, mogła pogrzebać dwa dodatkowe, w tym własne.


Odwaga i porywacza to niebezpieczny miks
Lady Historian
old things have strange hungers
Drobna (163 cm) kobieta o wschodnioeuropejskich rysach, czarnych włosach i piwnych oczach. Zawsze elegancko ubrana, jak na czarownicę z dobrego domu przystało.

Lana Dolohov
#5
15.05.2025, 01:07  ✶  
Lana nie zastanawiała się nad tym, jak szalenie musi brzmieć prośba o wejście do płonącego budynku. Nie pomyślała też o tym, że nieznajoma mogła mieć teraz ważniejsze rzeczy na głowie, niż pomaganie obcym ludziom. Dolohovówna miała jednak niesamowite szczęście, bo trafiła na Millie Moody – czyli właśnie tę osobę, która dla ratowania innych rzuciłaby się w ogień.

W normalnych warunkach, Lana pewnie dostałaby ataku paniki, czując dotyk obcej osoby. Teraz jednak dłoń Millie nie wywołała u niej żadnej negatywnej reakcji. Być może dziewczyna weszła w tryb, w którym nie liczyło się nic poza ratowaniem matki. A może pewność siebie i zdecydowanie drugiej kobiety podziałało również na Dolohovównę. W tym momencie nie było czasu, by to głębiej przeanalizować.

Przekroczyły razem próg i weszły na klatkę schodową – choć wnętrze było już tak zadymione, że ktoś, kto nie znał rozkładu klatki, nie miałby pojęcia, w którą stronę się kierować. Lana jednak spędziła pół życia w tej kamienicy i mogłaby się po niej poruszać nawet z zamkniętymi oczami. Dlatego teraz pociągnęła Millie we własciwym kierunku, wolną ręką zakrywając nos przed dymem.

Schody prowadzące na pierwsze piętro wykonane były z marmuru, więc wciąż stały stabilnie. Niestety, nie można było mieć tej pewności co do reszty budynku; tak intensywny pożar stwarzał przecież ryzyko zawalenia się całej konstrukcji. Żadna z czarownic nie zdawała się jednak przejmować tym, że w każdej chwili może runąć na nie kilka pięter; parły do przodu, pomimo dymu wdzierającego się do oczu i płuc.

Im bardziej zbliżały się do pierwszego piętra, tym mocniej dało się odczuć żar. Lana odnosiła wrażenie, że zaraz się rozpłynie, ale nie mogła zawrócić. Nie teraz, kiedy była już tak blisko. W końcu stanęła w miejscu, w którym wcześniej znajdowały się drzwi do mieszkania. Teraz jednak pośród dymu dało się dostrzec wyłącznie zarys prostokątnego otworu. Ogień doszczętnie strawił drewno i prawdopodobnie dalej palił się wewnątrz mieszkania. Rozsądna osoba (a tak zawsze starała się zachowywać Lana – rozsądnie) na ten widok porzuciłaby próbę ratunkową, skupiając się na ocaleniu własnego życia. Ale najwyraźniej zarówno logiczne myślenie jak instynkt samozachowawczy przestawały działać, wobec wizji śmierci rodzica.

– To tutaj. – zwróciła się do w stronę Millie. – Drzwi do jej pokoju są po le... – nagle zaniosła się kaszlem tak mocnym, że aż musiała chwycić się ramienia drugiej kobiety by nie stracić równowagi. Przebywanie w tak zadymionym pomieszczeniu musiało w końcu dać się we znaki i Lana odczuwała to całym swoim ciałem. Zaczynało jej brakować sił, ale paradoksalnie właśnie to ją motywowało. Wiedziała, że musi działać teraz. – I-idę. – ruszyła prosto do wejścia. Prosto w ogień.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#6
16.05.2025, 14:33  ✶  
W takich chwilach, w takich momentach, w takim cierpieniu...

musimy iść po moją mamę

Była pierwszą osobą, któraby to zrozumiała. Jej ukochanej mamy nie próbował zabrać ogień. Odeszła w ciszy, w bólu, w zapomnieniu pewnej zimowej nocy. Zastygła i sztywna w objęciu małej córki. Zimna. Ale Milles tęskniła i wściekała się, że podarowana z krwi rzadka i wyjątkowa zdolność podglądania innego świata nie daje jej tego, czego pragnęła najmocniej i najbardziej... znów porozmawiać z mamą. Znów poczuć jej uścisk na swoich wątłych ramionach. Znów poczuć lekki jak dotknięcie motyla odcisk warg na czole. Zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Obietnicy, że nigdy nie będzie sama.

Teraz nie była małą dziewczynką, była dorosłą kobietą, która walczyła o życie ludzi. Sama siebie nie identyfikowała jako magipolicjantkę, zwłaszcza teraz, gdy tkwiła na chorobowym "na głowę". Beltane ją zmieniło, Beltane zmusiło ją do zmiany, Beltane pomogło kwestionować jej dotychczasowe życiowe wybory. I rzeczywiście były tam znaki zapytania o sens jej policyjnej kariery, która zatrzymała się na pierwszym stopniu. Moody wspinali się po szczebelkach, szefowie, aurorzy... tylko ona zamiatała swoim kruczym ogonem krawężniki, by w weekend ubarwiać malowniczo własnymi rzygami rynsztoki w żałosnym buncie, w nienawiści do siebie, w tęsknocie za miłością, która nie stawia warunków.

Teraz jednak, ogień nie był tym, co odebrało jej świadomość i zakopało na trzy dni w lesie, a potem na kolejne tygodnie w śpiączce. Tym razem ogień ją hartował, jak żelazo gniecione przez młot na rosłym ciężkim kowadle - wróżba, którą dała sama sobie stała się jej siłą i orężem wtedy, gdy wchodziła w paszczę płonącej kamienicy. Stała się jej siłą i orężem, gdy parła za Laną w szaleńczej próbie w której obie chciały uratować chociaż jedną matkę. Matkę nieznajomej kobiety, którą zrzuciła z balkonu. W przeciwieństwie jednak do Lany, Miles pracowała kilkanaście lat w policji i nie był to jej pierwszy pożar. Ukryła twarz w załomie ramienia rozglądając się i coraz mocniej zdając sobie sprawę że... to przegrana sprawa. Że nigdy nie powinny tu wchodzić, że sekundy dzielą ich od podzielenia losu osoby, której najprawdopodobniej nie było już między nimi, jeśli się nie teleportowała...

– Musimy wracać! – podjęła decyzję szarpiąc rękawem kobiety, a potem chwytając mocniej, żeby pociągnąć ją do wyjścia. – TERAZ! Musimy stąd iść, jest ZA PÓŹNO! – krzyknęła znów prąc w drugą stronę. Z zewnątrz nie wyglądało to na aż tak zaawansowany pożar - mogła sobie racjonalizować, ale prawda była taka, że szybciej zrobiła niż pomyślała. A teraz... teraz jej mózg rozpaczliwie krzyczał błagając by uratowała chociaż jedno życie. Nie było miejsca na sprzeciw. Jeśli cywilka zamierzała się stawiać, nie zawahałaby się użyć przemocy, podciąć ją i wywlec na ulicę. Jak ratownik tonącego... tylko że je otaczało morze ognia, a nie słonej, nieprzychylnej wody.

Aktywność Fizyczna ◉◉○○○ + Walka Wręcz I - wyciągam Lanę siłą z płonącego domu

Rzut N 1d100 - 58
Sukces!
Lady Historian
old things have strange hungers
Drobna (163 cm) kobieta o wschodnioeuropejskich rysach, czarnych włosach i piwnych oczach. Zawsze elegancko ubrana, jak na czarownicę z dobrego domu przystało.

Lana Dolohov
#7
16.05.2025, 18:40  ✶  
Millie podjęła dobrą decyzję, próbując wyciągnąć Lanę siłą, ponieważ same słowa ostrzeżenia na pewno nie podziałałyby teraz na Dolohovównę. Żaden rozsądny argument za ucieczką nie mógł do niej dotrzeć, gdyż wiązałoby się to z akceptacją faktu, że matki nie dało się już uratować. A tej możliwości Lana bardzo nie chciała do siebie dopuścić.

– N-nie, NIE! – próbowała się wyszarpać, lecz słaba kondycja oraz postępujące zmęczenie jej tego nie ułatwiały. Zwłaszcza w porównaniu z silnym chwytem drugiej czarownicy. – Ona dalej tam jest! Wystarczy, że ją zabierzemy i będziemy mogły się teleportować do naszej rodziny w Prawach Czasu. Vakel na pewno nam pomoże... Proszę... – mówiła takim tonem, jakby chciała wybłagać nie tylko Moody, ale i sam los. Jakby chciała oszukać rzeczywistość, którą miała przed oczami.

W końcu jednak Millie udało się odciągnąć Lanę od mieszkania, w którym jeszcze parę godzin temu znajdowały się eleganckie pokoje Tanaquil Shafiq. Teraz jednak ze środka wydobywał się gęsty dym i trzaski palącego się drewna. Oraz swąd spalenizny. Niegdyś białe ściany korytarza były już całkowicie pokryte sadzą, a metalowa poręcz przy schodach wyglądała na zdeformowaną.

Dolohovówna obserwowała to wszystko pustym wzrokiem. Nie miała już siły reagować ani stawiać oporu. Była (a może chciała być) jak lalka; bez uczuć, bez emocji. Cokolwiek, by nie dopuścić do siebie pełnej świadomości tego, co się właśnie wydarzyło. Dała się odprowadzić na dół, a potem gdziekolwiek Moody zdecydowała się ją zabrać. Po drodze nic nie mówiła, przerywając ciszę jedynie coraz częstszymi odgłosami kaszlu.

// Zawada: słabo zbudowany, niedowaga
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#8
21.05.2025, 14:14  ✶  
Krzyk Lany odbijał się w jej głowie. Krzyk Lany rwał jej duszę na kawałki. Ją też tak kiedyś odciągano od łóżka zimnej matki. Jej płacz, jej krzyk, zapewnienia, że mama wciąż śpi, że zaraz się obudzi, jeszcze raz, ostatni raz... Kopała, szarpała się, nie chciała by ją zabierali, wolała być pogrzebana razem z nią, razem z kobietą, której włosy niegdyś były czarne jak krucze skrzydło, a złociste oczy piękniejsze od lśniących pierścieni, sprzedawanych na leki dla niej i alkohol dla ojca. Krzyk Lany budził te demony, ale Miles ostatecznie była Moody i jakby chciała i wątpiła i wciąż zastanawiała się czy praca w Brygadzie była jej, to kilkanaście lat służby, kilkanaście lat wycierania chodników i radzenia sobie z przeróżnymi sytuacjami przemówiło teraz zasłaniając oczy małej wewnętrznej dziewczynce, która nigdy nie mogła prawdziwie opłakać swojej matki, bo musiała być twarda. Bo musiała dorosnąć i zająć się domem. Bo musiała sobie poradzić w świecie, który jej nie chciał. W czterech pustych ścianach należących do mężczyzn podążających za obowiązkiem.

Mimo wszystko objęła ciasno wątłe ramiona kobiety, gdy korytarz za nimi zawalił się, gdy tylko wytoczyły się na ulicę, a cały budynek runął z impetem nie pozostawiając najmniejszych złudzeń co do losu, który spotkał każdego kto był w środku.

– Zabiorę Cię w bezpieczne miejsce – wyszeptała w jej włosy śmierdzące pożarem, wyszeptała w jej ból. Słowa pociechy nie przychodziły jej do głowy. Nie mogła pozwolić sobie na więcej empatii gdy Londyn płonął, gdy tyle było jeszcze do zrobienia. Nie mogła pozwolić sobie na łzy. Zachowała tyle przyzwoitości, by nie pouczać kobiety, że musi być twarda, zagryźć zęby i iść do przodu. Że ludzie umierają na całym świecie a dziś... dziś zginie wielu. Zacisnęła wargi i usadowiła ocaloną na drążku swojej miotły. Była drobna, ale istota, którą ocaliła od śmierci w kamienicy była drobniejsza. Dystans przebyły nad głowami panikujących ludzi. Nie był jakiś odległy: Prawa Czasu, znała do nich drogę, wiedziała przecież że stacjonuje tam osoba, której karierę śledziła od początków własnego zainteresowania wróżbiarstwem. Wiedziała, że jest tam też ktoś o wiele, wiele ważniejszy - Peregrinus, jej kuzyn, bratnia dusza. Jest w środku? Nie jest? Czy założył maskę i wyruszył torturować miasto? To pytanie zadawała sobie od dwóch tygodni, gdy w końcu dotarło do niej, że niektórzy z jej bliskich, którzy nie są w zakonie, mogą być... po drugiej stronie lustra.

W duszy podziękowała wszystkim bogom, którzy zechcieli słuchać dziękczynień tej piekielnej nocy, pośród nieprzebranych chórów błagań. Pobladły mężczyzna otworzył przed nią drzwi, odpowiadając na rytmiczne walenie do środka i przyjął rozdygotaną Lanę. W kilku słowach wyszeptanych do ucha zrelacjonowała mu los kamienicy oraz matki, którą pozostawili za sobą. W milczeniu odcisnęła pocałunek na jego czole, pozostawiając za sobą czarne popiołem odciski, brud który mógł z siebie później zmyć, miłość, która miała z nim zostać do świtu.

– Uważajcie na siebie. Ja... muszę wracać do pracy. Postaram się przypilnować aby ogień do Was nie sięgnął – dodała, nie mając świadomości, że nad Prawami rozciąga się już protekcja jej wrogów. Kto wie... może dzięki temu było to tej nocy najbezpieczniejsze prywatne miejsce w Londynie?

Koniec sesji

Latanie na miotle, bycie Moody
zakończenie uzgodnione z @Peregrinus Trelawney
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Millie Moody (1713), Lana Dolohov (1598)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa