• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[11.09.1972] a series of unfortunate events | Prudence & Romulus

[11.09.1972] a series of unfortunate events | Prudence & Romulus
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#1
04.05.2025, 14:54  ✶  

11.09.1972, gdzieś w lesie

Był to całkiem nienajgorszy poranek. Dzień zapowiadał się wyjątkowo nieźle, bo Prudence zamierzała wybrać się na kolejną schadzkę ze swoim nowym przyjacielem. Wczorajszy dzień był pełen zaskoczeń, wydarzyło się wiele, szybko, ale czuła dziwną ekscytację z tym związaną. To było nowe, zupełnie nie w jej stylu i naprawdę jej się spodobało. Zdążyła nawet nieco pijana ogarnąć sobie zupełnie nowe buty, tym razem bardziej odpowiednie do spacerowania. Lakierki zostawiła w sypialni, bo wczoraj okropnie utrudniły jej wędrówkę.

To miał być naprawdę dobry dzień, humor jej dopisywał, wydawała się być dużo weselsza niż zazwyczaj, miała ku temu swoje powody. Nie spodziewała się, że wizyta w letniej rezydencji ciotki Corneliusa okaże się przynieść jej tyle świeżości do standardowego, dość nudnego życia.

Znajdowała się na zewnątrz, właściwie to szykowała się do drogi, bo nie chciała się spóźnić na spotkanie. Trochę nie mogła się go doczekać, bo nie wiedziała do końca, co przyniesie im ten kolejny spacer, zwłaszcza po tym poprzednim, a chciała jak najlepiej wykorzystać ten tydzień, który sobie dali. Kiedy pojawiała się konkretna data z tyłu głowy miała gdzieś to, by zupełnie się nie ograniczać, bo nie warto było to robić. To miał być po prostu bardzo intensywny tydzień, który mogła przeżyć inaczej niż zakładała, zatracić się w tym nowym uczuciu, a później rozejść się każde w swoją stronę.

Kątem oka dostrzegła gazetę, która leżała przed drzwiami budynku, na ostatniej stronie znajdowało się zawsze sudoku, które uwielbiała rozwiązywać, coś pokusiło ją o to, aby złapać ją w swoje ręce. Nie zakładała jednak tego, że nie była tutaj sama. Znikąd pojawił się jej największy wrzód na tyłku, którego wolała unikać. Również sięgał po gazetę, właściwie to każde z nich ją złapało. - Nie oddam Ci jej! - Wysyczała jeszcze przez zęby, próbując wyrwać Romulusowi czasopismo. Nie założyła jednak tego, co miało się wydarzyć. Nagle zaczęli tracić grunt pod nogami, niespodziewanie. Ta gazeta nie była chyba zwykłą gazetą.

Zniknęli. Teleportowali się w samym środku lasu. Prue nie puściła jeszcze gazety, wpatrywała się w Romulusa nieco wkurwionym spojrzeniem. Nie do końca wiedziała, co właściwie się wydarzyło, czy była to jakaś jego kolejna głupia zagrywka? W końcu można się było po kimś jak on spodziewać wszystkiego.

- Co, to, miało być? - Wycedziła przez zęby. Oczekiwała, że ją oświeci, czy coś.

Albo Roman
Przygrzewają, odgrzewają
Potem wody dolewają
To zupa Romana
Wysoki - mierzy 193 cm. Elegancki, wyprostowany, z reguły z pogodnym uśmiechem na twarzy, ale często można również spotkać niecne ogniki w jego oczach, szczególnie kiedy przebywa w towarzystwie zaprzyjaźnionych sobie osób. Oczy szaroniebieskie, włosy ciemnobrązowe. Cechuje go nieskazitelnie gładka skóra, bez jakichkolwiek niedoskonałości. Nie uświadczy żadnych blizn. Ubiera się elegancko, zawsze adekwatnie do sytuacji. Bywa, że w jego towarzystwie kręci się biały, puchaty kot.

Romulus Potter
#2
05.05.2025, 13:00  ✶  
Uwielbiałem dom ciotki Ulki, bo miałem tu swój wymarzony, nieco wciąż gówniarski pokój.
Budzik zadzwonił punkt szósta czterdzieści trzy. Wybierałem nietypowe godziny, żeby nie dać się złapać magicznemu rytmowi kontroli snu. Było wiele artykułów na temat budzenia się o równych godzinach. Szósta trzydzieści była marnym wyborem, bo była zsynchronizowana z zaklęciem śledzącym działającym przez sieć magicznych zegarów. W tym czasie mierzono poziom energii życiowej przez tło magiczne, które zbierało się w aurze snu. Skutkiem mogły być dziwne sny o ministerialnych urzędnikach, nagrzewająca się różdżka albo eliksiry przestające działać przez rozcieńczone fale magiczne. To mogło prowadzić do kolejnej nieprzespanej nocy, a cierpiałem przecież na bezsenność. Brałem z tego tytułu eliksir nasenny.
Ale to i tak nie było najgorsze, bo udowodniono, że budzenie się o szóstej trzydzieści mogło prowadzić do mikroresetowania wspomnień z poprzedniego dnia, przez co zapominało się, co miało się zrobić rano.
Wstawanie o siódmej z kolei to było istne morderstwo na kreatywności czarodziejskiego umysłu. Właśnie wtedy sieć luster w Ministerstwie Magii przesyła impuls wyciszający, żeby społeczeństwo było potulne i gotowe do pracy. Jeśli miało się nagły spadek emocji albo czuło się zamulonym, to nie była wina kawy! To kontrola wprost z Ministerstwa Magii nad naszymi umysłami. Wstawanie po siódmej zdecydowanie pozbawiało duszy. Szczególnie koty to wyczuwały... unikały takich czarodziejów ze względu na zakłócenia kreatywne w polu serca.
Na szczęście ja byłem bezpieczny, bo nie dawałem się tak łatwo złapać kontrolerom. Poza tym mój budzik, zamiast przykrego, jednostajnego dzwonienia, przemawiał do mnie moim własnym głosem: Wstawaj, geniuszu, świat czeka na twoje katastrofy! Więc wstawałem. Wolny od kontroli, szczęśliwy, wyspany, zdecydowanie nie zamulony.
Przed śniadaniem, kawką i papierosem wpierw odwiedzałem łazienkę. Używałem kosmetyków jedynie z rodzinnej linii Potterów i nie zapominałem o naszej specjalnej umiejętności rodowej, która niezmiernie pomagała na sińce pod oczami czy drobne zmarszczki. Subtelna transmutacja – czasami zajmowała mi nieco więcej czasu, ale czego się nie robiło dla perfekcyjnego wyglądu? Byłem jedną z wizytówek naszego rodu, więc musiałem wyglądać nienagannie. Zawsze. Nawet na wsi, na wypizdowie. Nigdy nie wiadomo, kogo spotkam za zakrętem, czyż nie?
Zęby myłem z kolei czarami, bo używanie pasty do zębów również bywało niebezpieczne. Wiele past zawierało drobinki, które powodowały powolną dysfunkcję magiczną. A potem niech się dziwią z powodu przyrostu charłaków!!!
Podczas porannej pielęgnacji, nie zapominałem również o moim najwierniejszym towarzyszu – Panu Puszku. Z rana zawsze otrzymywał ode mnie symboliczną porcję eliksiru na sierść oraz świeżą wodę filtrowaną przez specjalny, runiczny lejek. Odklątwiał wodę z sieci wodociągowej... Z tej studniowej na wszelki wypadek też.
Po śniadaniu mogłem przystąpić do wypicia kawy, ale... brakowało mi Proroka Codziennego. Planowałem przeczytać newsy na temat pożaru, a potem zniszczyć kolejne sudoku, wypełniając je w losowy sposób. Niezmiernie irytowało to Prudence, co z kolei było sportem wyczynowym naszej przyjacielskiej paczki. Cóż, mogła nie terroryzować Eliaszka – zarówno za młodu, jak i w aktualnych czasach. Miała za swoje!
Tylko że... Prudence była już na nogach, tak z rana, i zamierzała wyprzedzić mnie w planach, a ja NIE WYOBRAŻAŁEM SOBIE KAWUSI BEZ WIADOMOŚCI, więęęc wyrwałem do przodu, praktycznie to się teleportując z metr czy dwa, by chwycić gazetę przed nią.
Ale złapaliśmy ją w jednym czasie. Ku mojemu zaskoczeniu, nieźle nami szarpnęło. Przynajmniej mną.
Zrobiłem zaskoczoną minę, bo Prudence oskarżała mnie o coś, ewidentnie oskarżała mnie o coś, czego nie miałem okazji zrobić. Jeszcze zrobić...? Byliśmy w lesie. Dosłownie.
– Teleportowałaś nas?! – zapytałem spanikowany, bo moja kawa została w bliżej nieokreślonym kierunku. – Co to za miejsce?!?!?! – dopytałem, wyrywając jej gazetę z rąk. Dosyć gwałtownie, żeby nie zdążyła jej przywłaszczyć.
– Wróć nas, bo nie zdążyłem jeszcze wypić kawy. Dopiero po kawie i papierosach możemy bawić się w dowcipy, OKEJ?! – wyjaśniłem jej, że były pewne świętości, których niekoniecznie się trzymaliśmy, ale... można było udawać chociaż, szczególnie przed obcymi, spoza paczki, że są jakieś zasady.

!Trauma Ognia
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#3
05.05.2025, 13:00  ✶  
Nie dotykają się żadne omamy, ale trauma ognia pozostaje silną. Kiedy w trakcie trwania tej sesji widzisz płomienie, na moment zastygasz w bezruchu przepełniony strachem. Wydaje ci się, że nadchodzą. Kto? Oni... One? Te istoty złożone z dymu i lęków...
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#4
05.05.2025, 20:13  ✶  

Oczywiście, że Prue była już na nogach. Miała w zwyczaju budzić się bardzo wcześnie, by mieć czas na to, aby przewidzieć wszystko, co może wydarzyć się danego dnia. Dzisiaj nie myślała zbyt wiele, bo w Exmoor nieco zmieniła swoje zwyczaje. Pozwoliła sobie żyć, nie przejmować się niczym. Może więc wstała wcześnie, jak zawsze, jednak wyjątkowo spędziła ten czas po prostu leżąc i wpatrując się w widok za oknem. To miał być naprawdę wspaniały dzień, dawno nie towarzyszył jej taki wyśmienity humor. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do wczoraj nieco przygotowała się do tej wycieczki, która ją czekała, nie mogła sobie pozwolić na takie drobne błędy, jak te które pojawiły się poprzedniego dnia. Jasne, mogła pozwolić sobie na nieco spontaniczności, ale bez przesady.

Wszystko zapowiadało się naprawdę pięknie, miała tylko dopić kawę i wyruszyć w drogę, bo mieli zaliczyć kolejną schadzkę, było w tym coś ekscytującego - ukrywanie się przed wszystkimi i spędzanie wspólne czasu. Zapewne nikt by się nie domyślił tego, że zmienili do siebie swoje nastawienie, nikt nie powinien tego zauważyć, Bletchley lubiła tajemnice, zresztą miała ich całkiem sporo, więc dołożyła po prostu kolejną do swojego całego pakietu.

Pokusiła się jednak po sięgnięcie po tę nieszczęsną gazetę, nie mogła pozwolić na to, aby Romulus popsuł jej kolejny poranek wpisywaniem losowych liczb w sudoku, zdawał sobie sprawę, jak ją to irytowało, a i tak to robił. Wiedziała, że chciał po prostu, żeby się wkurzała, więc zamierzała uniemożliwić mu tę czynność. Okazało się to być jej niedolą, bo nie przewidziała tego, co wydarzyło się później. Pewnie nikt o zdrowym rozsądku nie wpadłby na to, że tak może się zakończyć ta drobna bitwa o Proroka Codziennego.

Zupełnie niespodziewanie wyjebało ich tak właściwie nie wiadomo gdzie. Nie miała pojęcia, co się wydarzyło, dlaczego się wydarzyło i po co się wydarzyło, jednak znaleźli się razem, w lesie. Zdecydowanie nie chciała tutaj teraz być, z nim teraz być. Nie zamierzała ukrywać swojego niezadowolenia, dlatego też na jej twarzy malowało się czyste wkurwienie. Robił sobie z niej żarty, na pewno o to chodziło, to był jakiś kolejny jego durny pomysł, aby doprowadzić ją na skraj. Właściwie to mu się udało, bo zupełnie nad sobą nie panowała. Miała to w nosie, skoro tego chciał, to zamierzała mu pokazać tę wspaniałą stronę swojej osobowości.

- Ja? Nas? Teleportowałam? - No na pewno, nie miała co robić, więc stwierdziła, że wspaniałym pomysłem będzie teleportacja łączona na jakieś zadupie, to na pewno byłby jej pierwszy wybór - dobre sobie.

- Merlin Cię opuścił, po co to zrobiłeś, co? - Tak, ciągle wydawało jej się, że miał w tym jakiś większy cel, na pewno tak musiało być, to nie mógł być przypadek.

- Nie rób ze mnie idiotki, nie mam pojęcia, co to za miejsce, po co nas tu zabrałeś? - Nie tutaj miała spędzić ten poranek, wiedziała, że było dość wcześniej, więc powinna wrócić do Exmoor i znaleźć się w miejscu spotkania z Benjym, no, tylko musieli się stąd jak najszybciej zwinąć. Nie chciała, żeby na nią czekał, nie należała do osób, które się spóźniały, to nie było w jej stylu, a teraz wszystko mógł trafić szlag.

- Zabierz nas do domu!!! - Może i to nie był ich dom, tymczasowo się nim stał. Mniejsza o to, Romulus na pewno doskonale wiedział, gdzie miał ich zabrać.

Nie zamierzała być skazana na jego łaskę. Umiała się przecież teleportować, pamiętała współrzędne, w których wczoraj znaleźli się z Ambroisem i Corneliusem. Skupiła się, pomyślała o tym miejscu, przymknęła nawet oczy... i nic. NIC. Nadal stała w miejscu. Teleportowała się niemalże codziennie, więc to była dla niej nowość, nie miała pojęcia, dlaczego teraz jej nie wyszło. Powinna bez problemu sobie z tym poradzić, ale chyba coś poszło nie tak. Robiła się coraz bardziej wkurzona, bo zdecydowanie nie tutaj miała teraz być, nie z nim. Była skłonna krzyczeć, ale póki co trzymała jeszcze na wodzy resztki swoich zapędów.

Albo Roman
Przygrzewają, odgrzewają
Potem wody dolewają
To zupa Romana
Wysoki - mierzy 193 cm. Elegancki, wyprostowany, z reguły z pogodnym uśmiechem na twarzy, ale często można również spotkać niecne ogniki w jego oczach, szczególnie kiedy przebywa w towarzystwie zaprzyjaźnionych sobie osób. Oczy szaroniebieskie, włosy ciemnobrązowe. Cechuje go nieskazitelnie gładka skóra, bez jakichkolwiek niedoskonałości. Nie uświadczy żadnych blizn. Ubiera się elegancko, zawsze adekwatnie do sytuacji. Bywa, że w jego towarzystwie kręci się biały, puchaty kot.

Romulus Potter
#5
07.05.2025, 11:45  ✶  
Można by się spodziewać jakiejś wyższej inteligencji po osobie z chorobą Milforda na karku, ale najwyraźniej Prudence była tępa jak but. Wpatrywałem się w nią powątpiewająco, analizując całą zaistniałą sytuację.
Skoro ja nie maczałem w tym palców, w czym jednak powinienem był maczać, bo to był całkiem trafny żart, i skoro ona nie maczała w tym palców, bo przecież była najmądrzejszą istotą w stadzie i nie widziałaby sensu w robieniu głupiego żartu czy walce na środku lasu o gazetę... to znaczyło, że żadne z nas tego nie zrobiło. A prowodyrem musiał być ktoś inny. Ktoś, kto z nami mieszkał. Proste. Pytanie tylko, czy ten jawnie dowcipny–bądź–niedowcipny atak był wymierzony we mnie czy w Prudence Bletchley...? Z pewnością w któreś z nas, bo to my z reguły żarliśmy się o Proroka Codziennego i sudoku w nim zawarte.
– Nie muszę robić z ciebie idiotki, bo sama robisz z siebie idiotkę – odparowałem, wzdychając ciężko. Zastanawiałem się, kto to wymyślił i które z nas miało paść ofiarą, kiedy łaskawie zamierzałem spełnić prośbę Prudence. Nie dlatego że się jej słuchałem. O nie! Była siostrą Eliasa, więc obstawiałem, że mimo wszystko byłoby mu smutno, gdyby zjadły ją wilki… Poza tym nie wypadało zostawiać damy samej w lesie. Choć, tak patrząc na jej obuwie, chyba w końcu przestawała strugać panią z miasta w wielkiej i pustej wsi.
Bez uprzedzenia złapałem ją pod łokieć i chciałem nas teleportować, ale... nic. Mogłem co najwyżej puścić bąka, ale ten nie przeniósłby nas do domu ciotki Ulki. Awrr.
– Teleportacja tu nie działa – zauważyłem głośno, choć przypomniały mi się jej słowa z windy, żebym nadmiernie nie myślał. Niech się... idzie jebać?! Tak!
– Pozostaje nam iść z buta. Nie wiem jak daleko... Gazeta musiała być zaczarowana w świstoklik. Jestem ciekaw, które z nas miało paść ofiarą tego żartu... – pomyślałem sobie dalej na głos, po czym puściłem Prudence, o ile sama nie odskoczyła ze wstrętem.
– Chodźmy w tamtym kierunku – zaproponowałem, wciskając gazetę pod pachę i ruszając przed siebie. Wciąż myślałem o tym, który z nas był taki cwany... Elias?
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#6
07.05.2025, 12:28  ✶  

Prudence nie uważała tego za trafny żart. Był bardzo chujowy, zresztą nie trudno było się domyślić, co o tym myśli obserwując jej wyraz twarzy. Była zirytowana, to zdecydowanie nie było miejsce, w którym chciała się teraz znaleźć.

Przymknęła oczy i zaczęła oddychać powoli, nie chciała jeszcze bardziej dać mu siebie wyprowadzić z równowagi. Ona robiła z siebie idiotkę? Próbowała po prostu ustalić dlaczego się tutaj znaleźli. Najwyraźniej Romulus też tego nie planował, więc ktoś inny musiał się pokusić o ten dowcip. Niby w rezydencji znajdowali się sami dorośli ludzie, jednak tak naprawdę nie była w stanie aktualnie stwierdzić, że ktoś z tam obecnych nie stwierdziłby, że to nie był doskonały żart. Wiedziała na co ich stać, chociaż raczej spodziewała się, że akurat z takiej głupoty wyrośli. Jak widać - niczego nie można być do końca pewnym i nie warto tracić czujności, bo dosyć szybko powodowało to kłopoty.

- Ręce przy sobie. - Zdążyła jeszcze wysyczeć przez zęby. Nie znosiła, gdy ktoś reagował w ten sposób, kiedy dotykał jej, gdy tego nie planowała. W szczególności, gdy był to ktoś, za kim nie przepadała. Potter chyba próbował ich teleportować, spryciarz, myślał, że jest w tym lepszy od niej? No nie, to było pierwsze, co zrobiła. Wiedziała już, że nie mogą się teleportować. Utknęli, tu, właściwie gdzie tu? Na jakimś zadupiu w samym środku lasu. Miała ochotę krzyczeć, ale jeszcze się powstrzymywała przed takimi odruchami.

- Zauważyłam, Sherlocku. - W końcu już sama próbowała się stąd wydostać w ten sposób.

- Dokąd iść? Znasz drogę, wiesz w ogóle gdzie jesteśmy? - W przeciwieństwie do Pottera nie uważała tego za szczególnie dobry pomysł, bo przecież mogli zabłądzić (to wcale nie tak, że już nie mieli pojęcia, gdzie są).

- Dlaczego w tamtym kierunku? - Musiała dowiedzieć się, co spowodowało, że chciał iść właśnie w tamtą stronę. Romulus nie wyglądał jej na doświadczonego piechura, ani kogoś kto odnajdywał się w podobnych warunkach. Jeśli miała się stąd ruszyć, to musiała mieć pewność, że pójdą w dobrą stronę, a nie gdzieś w pizdu.

- Nie wątpię, że ja miałam paść ofiarą tego żartu, sobie raczej nie uprzykrzacie życia, czyż nie? - To wydawało się Bletchley raczej dość oczywiste. Naprawdę gotowała się w środku, jak w ogóle ktoś mógł uznać, że było to zabawne.

Albo Roman
Przygrzewają, odgrzewają
Potem wody dolewają
To zupa Romana
Wysoki - mierzy 193 cm. Elegancki, wyprostowany, z reguły z pogodnym uśmiechem na twarzy, ale często można również spotkać niecne ogniki w jego oczach, szczególnie kiedy przebywa w towarzystwie zaprzyjaźnionych sobie osób. Oczy szaroniebieskie, włosy ciemnobrązowe. Cechuje go nieskazitelnie gładka skóra, bez jakichkolwiek niedoskonałości. Nie uświadczy żadnych blizn. Ubiera się elegancko, zawsze adekwatnie do sytuacji. Bywa, że w jego towarzystwie kręci się biały, puchaty kot.

Romulus Potter
#7
08.05.2025, 16:40  ✶  
Ambroise! Jak nic! Zamierzał się mnie pozbyć na kilka dobrych godzin, żeby przeruchać się z Geraldine w naszej wspólnej łazience i zapewne każdej innej powierzchni użytkowej w swojej sypialni. Może nawet w moim księżniczkowym, w sensie wygodnickim, pokoju. Jak go znałem, to już dawno miał na niego chrapkę. Nawet bym się nie zdziwił, gdyby naszą łazienkę zaliczył już w każdym kącie, a jego sypialni... nawet nie będę analizował. Zapewne dotarły do mnie pewne dźwięki w nocy. Bezbożne króliki.
– Sama kazałaś się stąd zabrać... – odburknąłem jej, bo naprawdę brakowało mi kawy, a już szczególnie papierosów. Byłem od nich uzależniony, a w sytuacjach stresowych jak na przykład ta aktualna... Och, byłyby mi błogosławieństwem. Mógłbym nawet umierać w dziczy z braku pożywienia albo z odwodnienia, ale papieros... Papieros byłby moim wybawieniem. Chociaż jeden.
Ale przetrzepałem właśnie nerwowo swoje kieszenie, wiedząc, że i tak nic nie zastanę skitranego. Etui zostało z moją kawą na stole, a to oznaczało, że prędzej niż później ktoś pójdzie mi z odsieczą, widząc, że NIE ZABRAŁEM ZE SOBĄ PAPIEROSÓW. Chłopaki wiedzieli, jakie to było dla mnie ważne. Każdy z nas miewał bziki, a to był jeden z moich, tuż obok kruchego ego i niezaspokojonej potrzeby komentowania rzeczywistości.
Odsunąłem się nieco bardziej od tej Gorgony, po czym poprawiłem rękawy sweterka, żeby nie były takie zmięte. Wyprostowałem się, bo w tej kryzysowej sytuacji, bez papierosa i ogólnej pełni zdrowego rozsądku, uważałem się mimo wszystko za guru kryzysowych sytuacji.
– Nie wiem, gdzie jesteśmy. Niestety, z zamiłowania nie jestem grzybiarzem, ale stojąc w miejscu nigdzie nie dotrzemy. Mój plan: iść przed siebie, wyjść z lasu, znaleźć najbliższą cywilizację i zorganizować powrót do domu – odezwałem się po chwili ciszy.
Nie byłem z początku pewien, czy dzielić się z nią spostrzeżeniami i sposobem na rozwiązanie naszego problemu, gdyż zapewne sama zdążyła już na podstawie białej chmurki nad nami określić kierunek i prędkość wiatru, a może nawet dokładne współrzędne. Ostatecznie... nie wyglądała mi na kogoś, kto się interesuje survivalem, więc podzieliłem się z nią planem.
Poza tym, kto wie? Może jednak zabłyśnie wiedzą survivalową i udoskonali mój plan, przy okazji szybCIEJ DOPROWADZAJĄC MNIE DO PAPIEROSÓW. NO ŻESZ KURWAAAAAAAAAAAAA!!!
Ale na zewnątrz byłem naburmuszoną oazą spokoju. Jeszcze. Jad wdawał się w moje słowa, bo nie byłem w stanie go do końca kontrolować, kiedy nie miałem świadomości, jak bardzo duży jest ten las.
A skoro Prudence Bletchley miała paść ofiarą tego żartu, skoro była o tym święcie przekonana, to może był to pomysł Alka?
W sensie teraz to Benka, bo stał się Benjym z Aloysiusa. Aloysius... Albo Ahoy Siuś! Kiepskie poczucie humoru, ale musiało mi w tej chwili wystarczyć.
Nie oglądałem się za siebie. Po prostu dalej dzielnie szedłem przed siebie.
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#8
08.05.2025, 17:51  ✶  

- To, że kazałam się stąd zabrać nie oznacza, że miałeś mnie z zaskoczenia ruszać. Nie rób tak więcej. - Wysyczała przez zęby, bo naprawdę nie lubiła, kiedy ktoś niespodziewanie ją dotykał. Szczególnie ktoś taki jak on, powinien uprzedzić Prue o swoich planach, wtedy pewnie byłaby w stanie to jakoś znieść.

Nie wiedziała o co mu chodzi, ale nagle zaczął się macać po tych wszystkich kieszeniach, jakby coś zgubił. Wpatrywała się więc dłuższą chwilę w to, co robił, nadal nie do końca potrafiąc to zrozumieć. Cóż, najwyraźniej też był nieco pierdolnięty, nawet psychiatrzy mieli jakieś swoje dolegliwości, jak wszyscy.

- Jasne, stojąc w miejscu nigdzie nie dojdziemy, ale skąd wiesz, że jak wybierzemy tamtą stronę to nie znajdziemy się jeszcze głębiej? Jesteś pewien swojej decyzji? - Nie chciała ich wprowadzić w jeszcze większe maliny, bo to już była bardzo, ale to bardzo słaba sytuacja, wolałaby jej nie pogorszyć.

Prue była zaniepokojona tym, co się wydarzyło. Nie mieli pojęcia, gdzie byli, znajdowali się w jakiejś czarnej dupie, a ani on, ani ona nie należeli do osób, które potrafiły się odnaleźć w lesie. To nie mogło się skończyć dobrze, zresztą nie umieli ze sobą rozmawiać, nie lubili się, jakim niby cudem miała z nim przetrwać w lesie? No jak? W jej głowie pojawiało się aktualnie bardzo wiele pytań i żadnych odpowiedzi, nie znosiła takich momentów. Próbowała myśleć, ale nie była specjalistką od podobnych wędrówek, nie przeczytała w swoim życiu ksiąg związanych z tym, jak radzić sobie na takim zadupiu.

Ruszył przed siebie. No jasne, zignorował jej zdanie. Powinna się spodziewać czegoś takiego po osobie jego pokroju. Był zadufanym w sobie chamem i bucem i nie szanował jej zdania.

Wolała nie zostawać tutaj zupełnie sama, wbrew pozorom miała świadomość, że to mogło się skończyć dla niej źle, chcąc nie chcąc musiała więc do niego dołączyć, nie, żeby była z tego powodu szczególnie zadowolona.

Bletchley w przeciwieństwie do swojego towarzysza zawsze miała przy sobie papierosy. Pochowane w kieszeniach jej eleganckich spodni, czy w kieszonce koszuli. Nosiła ich przy sobie kilka paczek, aby mieć pewność, że nigdy nie zabraknie jej fajek. Gdy więc szła za nim, powoli, nie chciała równać tempa, bo nie miała zamiaru z nim gadać, wyciągnęła papierosa i wsadziła go sobie w usta. Była wkurzona, musiała się chociaż nieco uspokoić. Zaciągnęła się dymem, po czym wypuściła jego resztkę. Nie miała pojęcia dokąd zmierzali, ale nie wyglądało jej to najlepiej. Las był ciemny i gęsty, a oni należeli do tych osób, które lepiej czuły się w mieście. Potter był za bardzo wymuskany na kogoś, kto chętnie wybierałby piesze wędrówki, zresztą sam jej o tym przed chwilą powiedział. Miała nadzieję, że nie wyskoczy na nich z krzaków jakiś dzik, czy inny zwierz bo tego by nie zniosła.

Albo Roman
Przygrzewają, odgrzewają
Potem wody dolewają
To zupa Romana
Wysoki - mierzy 193 cm. Elegancki, wyprostowany, z reguły z pogodnym uśmiechem na twarzy, ale często można również spotkać niecne ogniki w jego oczach, szczególnie kiedy przebywa w towarzystwie zaprzyjaźnionych sobie osób. Oczy szaroniebieskie, włosy ciemnobrązowe. Cechuje go nieskazitelnie gładka skóra, bez jakichkolwiek niedoskonałości. Nie uświadczy żadnych blizn. Ubiera się elegancko, zawsze adekwatnie do sytuacji. Bywa, że w jego towarzystwie kręci się biały, puchaty kot.

Romulus Potter
#9
09.05.2025, 15:18  ✶  
Raz już odpowiedziałem, więc nie byłem pewien, czy powinienem odpowiadać dalej, szczególnie że panna Prudence Bletchley nie życzyła sobie ze mną kontaktów. Co prawda, mówiła o fizycznym kontakcie, i to z zaskoczenia, ale mimo wszystko… Ego dostało? Dostało. Byłem urażony. I spanikowany, bo nie miałem papierosów. I nerwowy, bo nie miałem papierosów. Ogólnie całe zło świata, bo nie miałem papierosów.
Gwałtownie się zatrzymałem i pooowoooli odwróciłem, kiedy usłyszałem, jak Prudence najpierw zapala papierosa, a potem wypuszcza spokojodajny dym ze swoich płuc, jakby była u siebie w ogrodzie, a nie w środku lasu, w którym próbowałem nie umrzeć z nikotynowego głodu.
– KURWA, CZEMU MI NIE POWIEDZIAŁAŚ, ŻE MASZ PAPIEROSY?! JA TU UMIERAM! – stwierdziłem poważnie wkurwiony. A warto tu podkreślić, że nieczęsto się widuje wkurwionego Romulusa Petera Pottera.
Oczywiście, wbrew jasnym, wyraźnym, niemal wyrytych w kamieniu instrukcjom, ponownie z zaskoczenia naruszyłem jej przestrzeń osobistą i bezceremonialnie wyciągnąłem papierosa z jej palców. Zrobiłem to z taką determinacją, jakby ten jeden papieros miał mnie uratować od egzystencjalnego załamania.
Ojej! Jak ja tego potrzebowałem! Tak bardzo, że poczułem autentyczną ulgę, kiedy zaciągnąłem się raz… potem drugi… i trzeci. To było niczym nadnaturalna etiuda. Przepysznie. Matko Naturo, kocham cię, od kiedy w twoim lesie, absolutnej dziczy w końcu mogłę palić!
Uśmiechnąłem się pod nosem. Nawet bez kawy mogłem teraz iść przez las we względnej błogości. I, rzecz jasna, nie zamierzałem oddawać swojej zdobyczy. Ale postanowiłem być nieco milszy. NIECO. Ze względu na to, że Prudence Bletchley, ta nieczuła żmija, posiadała papierosy. A jak ktoś posiadał papierosy, to należało się z nim obchodzić ostrożnie.
Zapewne do czasu, ale aktualnie nawet postanowiłem podzielić się z nią swoją wizją.
– Jedynym sposobem, żeby sprawdzić, w którą stronę przejdziemy najmniej lasu, będzie wdrapanie się na najwyższe drzewo. Ja nie zamierzam tego robić... A ty? – zapytałem z teatralnym zainteresowaniem.
Kiedy Prudence – słownie czy też wymownym gestem – zaprzeczyła, odwróciłem się i ruszyłem dalej przez las. Szedłem umiarkowanym tempem. Nie wiedziałem, ile drogi przed nami, a nie chciałem się zmęczyć za wcześnie. Miałem długie nogi, byłem wysoki, więc działało to na moją korzyść. To Prudence pewnie próbowała mnie dogonić i zipała jak podstarzały smok. Ale nie sprawiało to, że byłem bardziej litościwy.
Zresztą, mój dzień dobroci dla Prudence skończył się szybciej, niż się zaczął. Znowu byliśmy sobie gnojkami. Gnojkami, którzy bezceremonialnie obrzucali się słownym gównem, by związać pakt jedynie na potrzeby dogadania trasy… albo moich błagań o kolejnego papierosa.
Niestety, w jednym z takich momentów zorientowałem się, że nie mam przy sobie różdżki. Nie pamiętałem oczywiście, że została w domu — jakżeby inaczej. Spojrzałem spanikowany na Prudence.
– Musimy się zawrócić. Musiałem upuścić różdżkę przy teleportacji. Nie mam jej – oznajmiłem z mieszaniną paniki i determinacji. Zamierzałem się wykłócać o powrót, póki Bletchley się na to nie zgodzi. – Co będzie, kiedy napadną nas wilki... albo... albo... WILKOŁAKI! Do zmierzchu jeszcze trochę czasu, więc zdążymy oblecieć w jedną i z powrotem.
A w głowie… W głowie miałem już dziesiątki teorii. Może ten świstoklik to był jakiś pokrętny plan ojca? Może postanowił mnie ukarać za to, że zbyt lekko trwonię własne i rodowe pieniądze? Albo kara od kobiet, które poznałem w nieco zbyt przygodowy sposób? One też miały mi wiele do zarzucenia.
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#10
10.05.2025, 12:26  ✶  

Bletchley na pewno nie uznałaby tego, że Romulus jest jaki jest przez brak nikotyny. On był księżniczką, zawsze zachowywał się w ten sam sposób. Nadymał się jak rozdymka, i ciągle myślał, że jest najmądrzejszy na świecie, że ma rację i inni powinni go słuchać. Dobre sobie. Prudence nie należała do osób, którym imponowało takie zadzieranie nosa, a że nie był jej zupełnie obcy to nie odmawiała sobie komentarzy z tym związanych. Inaczej pewnie szkoda by jej było słów, w przypadku ludzi których nie znała raczej się nie odzywała.

- Bo nie zapytałeś? Nie czytam w myślach, skąd mogłam wiedzieć, że ich potrzebujesz? - Jeszcze nie opanowała tej tajemnej sztuki, tak w zasadzie to raczej nigdy nie ciagnęło jej do nauki legilimencji, nie wydawało jej się to szczególnie atrakcyjne. Wystarczy, że musiała sobie radzić ze wszystkimi swoimi wspomnieniami, co dopiero byłoby gdyby jeszcze przypadkiem grzebała innym w głowach...

Oczywiście, że jej nie posłuchał, czego innego mogła się spodziewać po tym typie? Niby pochodził z elity, a zupełnie nie potrafił się zachować. Nie zdążyła zareagować, nie odsunęła się, kiedy znalazł się w jej przestrzeni osobistej. Właśnie przez to udało mu się wyrwać jej szluga z dłoni. Burknęła na niego jedynie, bo nie była w stanie inaczej tego skomentować. Co za idiota.

- Ja nie. Czy wyglądam Ci na kogoś kto jest w stanie wejść na drzewo? - Odpowiedź była dość oczywista, w ogóle nie mogła uwierzyć, że się jej o to zapytał. Romulus naprawdę nie był normalny, nie że spodziewała się po nim zbyt wiele... Jednak z każdą interakcją było coraz gorzej, a teraz? Teraz utknęli tutaj razem, w lesie. Na samą myśl o tym znowu zaczęła się denerwować. Zazwyczaj przy tym człowieku stawała się podminowana, tak reagowała na jego obecność. To nie będzie dobry dzień, była tego pewna.


Szła więc za nim. Nie próbowała dorównać mu tempa, bo nie chciała znajdować się zbyt blisko, kto wie, co za durny pomysł zaraz wpadnie mu do głowy. Oczywiście, że się nie zamknęła. Nie zamierzała dusić w sobie tych negatywnych emocji, które w niej wzbudzał, wolała dać im ujście od razu, bo gdyby trzymała to w sobie... To by go rozniosła, gdyby w końcu wybuchnęła.


W pewnym momencie się zatrzymał. Nie miała pojęcia, co tym razem się wydarzyło, nic bowiem nie wskazywało na to, że coś się stało. Gdy usłyszała co do niej mówił zawiesiła na Romulusie na dłużej swoje spojrzenie. Patrzyła na niego oceniająco, bardzo oceniająco. - Jak mogłeś zgubić różdżkę? Czy naprawdę sądzisz, że ją tutaj znajdziesz? W tym lesie? Życzę powodzenia. - Odruchowo zacisnęła mocniej dłoń na swojej różdżce, aby upewnić się, że faktycznie znajduje się ona w jej dłoni. Cóż miała dzisiaj nad nim zdecydowanie przewagę. Posiadała fajki, i różdżkę, a Romulus nie miał przy sobie niczego, co mogło im się przydać, się najwyraźniej zapomniał też zabrać ze sobą mózg, skoro doprowadził do sytuacji w której znajduje się w środku lasu bez tego najważniejszego dla czarodziejów narzędzia.

Drgnęła jej powieka gdy wspomniał o wilkołakach, zacisnęła też zęby. Była okropnie uprzedzona do przedstawicieli tego gatunku. Nie wydawało jej się, żeby jakiś z nich znalazł się tutaj, bo nie było pełni, ale z drugiej strony, czy one faktycznie atakowały tylko w pełnię? Z tego, co się orientowała to różnie z tym bywało. Nie powinna panikować, ale poczuła teraz jeszcze większy niepokój. Naprawdę nie chciała tutaj dłużej być. Co za cholernie zjebany dzień.

Była głodna, zmęczona, do tego zaczęło się ściemniać, teraz mieli przejść tę samą drogę, bo Potter zgubił różdżkę. Nosz kurwa mać.

- Pójdę z Tobą tylko dlatego, że naprawdę nie chce zostać tutaj sama w nocy. - Chcąc nie chcąc była zmuszona do tego, aby trzymać się jego. Nie, żeby jej się to szczególnie podobało, ale Prue podchodziła do sprawy rozsądnie i rzeczowo, mieli większe szanse na przetrwanie zbliżającej się nocy razem.

Odwróciła się więc na pięcie i zaczęła iść przed siebie, tym razem w stronę miejsca z którego wyruszyli. Nie była do końca przekonana, że uda im się wrócić dokładnie tą samą ścieżką, ale co innego mieli zrobić? Teraz jednak zamknęła się w sobie, nie komentowała już tego w żaden sposób. Nie chciała na to marnować siły.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (40), Prudence Bletchley (8264), Paracelsus (7251), Romulus Potter (7100)


Strony (4): 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa