08.05.2025, 14:00 ✶
Dom Cassandry Cavendish, Greenwich, Londyn
Powinienem był odstawić koty do ciotki Ulki i wrócić tu samemu, ale coś mnie podkusiło, by nie zwlekać w takiej sytuacji... A to niezwlekanie oznaczało przebijanie się z magicznej części Londynu do tej mugolskiej, a potem jeszcze przez pół miasta, by dotrzeć do Greenwich – tam, gdzie pierwotnie byłem umówiony z Cassandrą, pod jej domem.
Planowaliśmy spacerem przejść do jednej z najbliższych restauracji, ale pech chciał, że ogień zaczął trawić Londyn, a ja, cóż... nabawiłem się przy tym drobnej awersji do ognia. Takiej, co to człowieka nieco przycina w środku. Wprawiał mnie prawdopodobnie w stany zawieszenia, ale starałem się odsunąć od siebie te teorie czy też paranoje, bo postanowiłem pobawić się w bohatera. Wraz z moją wierną, względnie wierną strażą przyboczną w postaci dwóch puchatych kotów: białego i różowego.
Co ten biały z fochem palił się do pomocy, tak ten drugi – różowy – niekoniecznie chciał aż tyle godzin spędzać pod moją marynarką. Miałem wrażenie, że działał na nich równie paskudnie ten dym, co i na mnie, więc starałem się chronić pociechy jak tylko mogłem. Ale nie zawsze mi na to pozwalały. Szczególnie Pan Puszek, czyli biały kocur. Mój biały kocur, bo ta różowa kotka, imieniem Lillia, należała do mojego przyjaciela. Ja zwykłem mówić jej Lilka. Bardzo się bała. Nie dziwiłem się jej. Trochę jak ja. Nie miałem pojęcia, czego mogę się spodziewać po tak sporym pożarze.
Cóż, przybyłem na miejsce zaniepokojony, bo cały budynek płonął. Adres się zgadzał. Godzina spotkania... miałem sporą obsuwę.
Obawiałem się albo wręcz miałem nadzieję, że Cassandry Cavendish już tu nie było. Miała dziś dzień wolny od pracy, a przynajmniej wieczór, bo byliśmy umówieni, więc nie spodziewałem się jej w Ministerstwie Magii. I oby nigdzie indziej w okolicy.
Odstawiłem koty w bezpiecznej odległości od ognia, zasłoniłem twarz rękawem i postanowiłem wejść na werandę.
– CASSANDRA?! JESTEŚ TAM?! CZY KTOŚ TU JEST?! CAAASAAANDRAAA! – zawołałem, nasłuchując i wchodząc nieco głębiej, na tyle, na ile pozwalały mi płomienie i szlachetne wychowanie. Bo, jak wiadomo, dżentelmen nigdy nie wchodzi z butami w cudze życie. Nawet jeśli właśnie płonie...? Wtedy może jednak tak.
!Trauma Ognia