• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[08.09.1972] Safe and Sound - Cassandra & Romulus

[08.09.1972] Safe and Sound - Cassandra & Romulus
Albo Roman
Przygrzewają, odgrzewają
Potem wody dolewają
To zupa Romana
Wysoki - mierzy 193 cm. Elegancki, wyprostowany, z reguły z pogodnym uśmiechem na twarzy, ale często można również spotkać niecne ogniki w jego oczach, szczególnie kiedy przebywa w towarzystwie zaprzyjaźnionych sobie osób. Oczy szaroniebieskie, włosy ciemnobrązowe. Cechuje go nieskazitelnie gładka skóra, bez jakichkolwiek niedoskonałości. Nie uświadczy żadnych blizn. Ubiera się elegancko, zawsze adekwatnie do sytuacji. Bywa, że w jego towarzystwie kręci się biały, puchaty kot.

Romulus Potter
#1
08.05.2025, 14:00  ✶  
Dom Cassandry Cavendish, Greenwich, Londyn

Powinienem był odstawić koty do ciotki Ulki i wrócić tu samemu, ale coś mnie podkusiło, by nie zwlekać w takiej sytuacji... A to niezwlekanie oznaczało przebijanie się z magicznej części Londynu do tej mugolskiej, a potem jeszcze przez pół miasta, by dotrzeć do Greenwich – tam, gdzie pierwotnie byłem umówiony z Cassandrą, pod jej domem.
Planowaliśmy spacerem przejść do jednej z najbliższych restauracji, ale pech chciał, że ogień zaczął trawić Londyn, a ja, cóż... nabawiłem się przy tym drobnej awersji do ognia. Takiej, co to człowieka nieco przycina w środku. Wprawiał mnie prawdopodobnie w stany zawieszenia, ale starałem się odsunąć od siebie te teorie czy też paranoje, bo postanowiłem pobawić się w bohatera. Wraz z moją wierną, względnie wierną strażą przyboczną w postaci dwóch puchatych kotów: białego i różowego.
Co ten biały z fochem palił się do pomocy, tak ten drugi – różowy – niekoniecznie chciał aż tyle godzin spędzać pod moją marynarką. Miałem wrażenie, że działał na nich równie paskudnie ten dym, co i na mnie, więc starałem się chronić pociechy jak tylko mogłem. Ale nie zawsze mi na to pozwalały. Szczególnie Pan Puszek, czyli biały kocur. Mój biały kocur, bo ta różowa kotka, imieniem Lillia, należała do mojego przyjaciela. Ja zwykłem mówić jej Lilka. Bardzo się bała. Nie dziwiłem się jej. Trochę jak ja. Nie miałem pojęcia, czego mogę się spodziewać po tak sporym pożarze.
Cóż, przybyłem na miejsce zaniepokojony, bo cały budynek płonął. Adres się zgadzał. Godzina spotkania... miałem sporą obsuwę.
Obawiałem się albo wręcz miałem nadzieję, że Cassandry Cavendish już tu nie było. Miała dziś dzień wolny od pracy, a przynajmniej wieczór, bo byliśmy umówieni, więc nie spodziewałem się jej w Ministerstwie Magii. I oby nigdzie indziej w okolicy.
Odstawiłem koty w bezpiecznej odległości od ognia, zasłoniłem twarz rękawem i postanowiłem wejść na werandę.
– CASSANDRA?! JESTEŚ TAM?! CZY KTOŚ TU JEST?! CAAASAAANDRAAA! – zawołałem, nasłuchując i wchodząc nieco głębiej, na tyle, na ile pozwalały mi płomienie i szlachetne wychowanie. Bo, jak wiadomo, dżentelmen nigdy nie wchodzi z butami w cudze życie. Nawet jeśli właśnie płonie...? Wtedy może jednak tak.

!Trauma Ognia
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#2
08.05.2025, 14:00  ✶  
Nie dotykają się żadne omamy, ale trauma ognia pozostaje silną. Kiedy w trakcie trwania tej sesji widzisz płomienie, na moment zastygasz w bezruchu przepełniony strachem. Wydaje ci się, że nadchodzą. Kto? Oni... One? Te istoty złożone z dymu i lęków...
Czarodziej
Opowiem Ci historię
Jest daleki i zaczarowany świat
Kiedyś do niego znałam drogę
W dobrą pogodę i grad
Gdy na nią spojrzysz, możesz odnieść wrażenie, że byle podmuch wiatru jest zdolny ją przewrócić. Przy wzroście 169 cm, waży 59 kg. Dość filigranowa, szczupła sylwetka dodaje jej delikatności, podkreślonej tylko przez jasną cerę oraz delikatne piegi, którymi opsypana jest cała jej twarz, ramiona i dekolt. Szare oczy spoglądają na świat bystro, ale i całkiem wesoło. Jasnorude włosy najczęściej związuje dla własnej wygody w luźny warkocz bądź kucyk. Poza pracą uwielbia nosić eleganckie sukienki oraz spódnice.

Cassandra Cavendish
#3
09.05.2025, 12:51  ✶  
Miał być miły wieczór. Ciekawa randka z człowiekiem, z którym poznała ją jedna ze znajomych z pracy. Wiedziała, że ta wybitnie stara się ją wyswatać, w końcu była w wieku, w którym brak męża i dzieci, to nie był dobrowolny wybór lecz porzucenie. Jak to ona, doceniała starania koleżanki i złego słowa nie powiedziała na temat lekkiego wtrącania się w jej życie osobiste - powodem mogło być też to, że Romulus Potter zrobił na niej dobre pierwsze wrażenie. Na tyle dobre, że zgodziła się na spotkanie. A dzisiejszego wieczora obserwowała tylko, jak te plany idą z dymem. Dosłownie.

Odkąd tylko w mieście rozpętało się to szaleństwo, starała się pomagać na tyle, na ile była w stanie. Niestety, ta magia, która najbardziej mogła być pomocna, u niej jednocześnie była najsłabsza. I tak zresztą musiała uważać, by nie złamać zasad tajności. Jej pomoc ograniczała się głównie do tego, co mogła zrobić bez użycia magii - chyba, że nikogo nie było w okolicy. Przerażeni sąsiedzi, krzyczące dzieci, straż pożarna, której było zbyt mało na całe miasto... Naprawdę starała się pomóc kazdemu, ale to nie było możliwe.

Najgorsze stało się, gdy nieopanowany ogień wskoczył bezpośrednio na jej osiedle i jej dom. Teraz musiała zająć się własnym dobytkiem. I po początkowym sukcesie z wyczarowaniem wody, brak odpowiednich umiejętności zemścił się w najmniej odpowiednim momencie. W pewnej chwili mogła już tylko bezradnie obserwować, jak ogień pożera wszystko, co tylko był w stanie. Płonęły meble, pieczołowicie zbierane bądź otrzymywane drobiazgi, wesoło trzaskały płomienie na kolejnych kartach książek i zapisanych pergaminach, z sykiem eksplodowały kolejne przetwory w kuchennych szafkach o spalonych drzwiczkach, skwierczały palone mięsa, trzeszczały materiały ubrań... Teraz zostało jej już tylko ratować siebie.

Wtedy też usłyszała nawoływanie Romulusa. Nie spodziewała się, że w ogóle się tutaj pojawi, w końcu mógł mieć własne problemy i całkowicie nie miałaby mu tego za złe. Mimochodem pomyślała, że obecnie wygląda całkowicie nie wyjściowo - umazana sadzą i popiołem, potargana, a do tego jeszcze w pończochach poszły jej oczka. Totalnie nie nadawała się na randkę.
– Tu jestem! - Zawołała, wychodząc zza rogu budynku, bo już chwilę wcześniej ewakuowała się z płonącego domu na jego tyły. Przynajmniej była cała i zdrowa. – Nie spodziewałam się... – Ruszyła w stronę mężczyzny, ale mijając okno usłyszała cichy pisk. Odwróciła głowę, a dostrzegając gwałtownie szalejące przy szybie płomienie, zbyt późno zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa.

W ostatniej chwili uniosła rękę do twarzy, by osłonić się przed gwałtownym wybuchem. Okno eksplodowało, otaczając ją odłamkami szkła, dymem i buchającymi ze środka płomieniami, a siła wybuchu odrzuciła ją kilka metrów do tyłu. Nawet nie zarejestrowała uderzenia o ziemię, ból z poparzonego i porozcinanego ciała był wystarczająco duży, by na chwilę straciła przytomność.
Albo Roman
Przygrzewają, odgrzewają
Potem wody dolewają
To zupa Romana
Wysoki - mierzy 193 cm. Elegancki, wyprostowany, z reguły z pogodnym uśmiechem na twarzy, ale często można również spotkać niecne ogniki w jego oczach, szczególnie kiedy przebywa w towarzystwie zaprzyjaźnionych sobie osób. Oczy szaroniebieskie, włosy ciemnobrązowe. Cechuje go nieskazitelnie gładka skóra, bez jakichkolwiek niedoskonałości. Nie uświadczy żadnych blizn. Ubiera się elegancko, zawsze adekwatnie do sytuacji. Bywa, że w jego towarzystwie kręci się biały, puchaty kot.

Romulus Potter
#4
15.05.2025, 14:19  ✶  
Ponownie to samo. Cisza, bezwzględna cisza oblepiona złocisto-czerwonymi płomieniami. Przez chwilę pojawiła się w mojej głowie myśl, czy to były jeszcze płomienie, czy może krew, czy może ostatki żywej tkanki, ludzkiej skóry,? Ale to zniknęło, pozostawiając mnie na tę drobną chwilę sam na sam z ogniem, ze wspomnieniem dymu, z szeptami tak realistycznymi, że ponownie obejrzałem się za siebie.
Słyszałem aż nazbyt dobrze. Oskarżały mnie o zdradę. Miałem dreszcze na to wspomnienie... Czy to znowu działo się naprawdę? Czy może ten głos nie był prawdziwy? Wariowałem?! Czy ja wariowałem?!
Nie, zdecydowanie nie. Autor przyszłej książki o głosach w głowie nie mógł przecież mieć ich we własnej. To słaby żart.
A jednak... moje notatki pewnie spłonęły, a ja wciąż słyszałem głosy. Wciąż i wciąż, kiedy tylko patrzyłem na ogień, kiedy dostrzegałem pędzący za mną dym. Próbował chwycić mnie swoimi mackami. Byłem tego nader pewny.
Z tego szaleństwa wyrwał mnie głos. Głos mojej piękności. Niedoszłej randki. Może aktualnej randki...? Może sceneria nie zachwycała. Nasze stany również nie, ale byliśmy my. Razem. W tym całym szaleństwie.
Cofnąłem się z drzwi, ciesząc się, że nie muszę wchodzić do środka płonącego budynku, jeszcze bardziej radując faktem, że Cassandra była cała i zdrowa... Pewnie z tą zdrową było tak jak u całego Londynu. Pył drażnił płuca, ale... wciąż pozostawała w jednym kawałku.
Uśmiechnąłem się, podnosząc rękę w ramach przywitania, ale też uśmiech szybko spełznął z moich warg. Zakryłem odruchowo twarz. Wybuch był donośny. Zaparł dech w mojej piersi, ale... to wszystko. Nie, nie wszystko.
Wpatrywałem się zaskoczony w nieprzytomną dziewczynę, ale już w kolejnej sekundzie podbiegałem do niej, by sprawdzić, czy żyje. Pozostawała nieprzytomna. RANNA. I NIEPRZYTOMNA. RANNA. I JUŻ NIE BYŁO W PORZĄDKU.
Przyklęknąłem przy niej natychmiast, wyczuwając pod palcami ledwo wyczuwalny puls – płytki, nieregularny. Zapewne przez ten dym. Oddychała. Na szczęście. Płytko, szybko, ale oddychała. I miała pełno szkła na odkrytych częściach skóry. Nieco krwawiła, ale to nic dziwnego przy skaleczeniach tego typu.
– Cass? CASSANDRA?! Słyszysz mnie? – zapytałem, potrząsając nią lekko. Delikatnie uniosłem jej głowę i podtrzymałem kark, dmuchając najpierw powietrze na jej twarz. Rozejrzałem się wokół, ale w okolicy nie było nikogo zainteresowanego. Nikogo nie było. Ewidentnie większość się ewakuowała, a część mieszkańców pewnie pomagała w jakieś innej części dzielnicy.
– Pan Puszek, trzymaj Lilkę z daleka – rzuciłem w przestrzeń, niemal machinalnie, wiedząc, że zwierzę zareaguje szybciej niż człowiek.
– Nie teraz, Cass — mruknąłem cicho, półżartem, półbłagalnie. – Nie jesteś typem, który daje się powalić byle wybuchowi.
Mój umysł przeszedł w tryb akademicki – zupełnie jak podczas dyżurów w Mungu, gdy jeszcze nie byłem magipsychiatrą, tylko jednym z wielu stażystów, z roztrzęsioną ręką i parującą od stresu różdżką. Wiedziałem jednak, co robię. Bo zanim przyszła specjalizacja, zanim ukończyłem kursy i staże w oddziale psychiatrycznym, leczyłem rannych. Leczyłem z krwi, z dymu, z poparzeń, z rozpaczy. Leczyłem, bo musiałem. Bo chciałem.
Cassandra poruszyła powiekami. Drobny grymas – może ból, może dezorientacja. Odetchnąłem dopiero wtedy, czując, że ręce przestały mi drżeć. Żyła. I odzyskiwała przytomność.
– No hej – powiedziałem łagodnie, wciąż trzymając jej głowę. – Nie uciekaj mi już więcej z pola widzenia, dobra? Nawet nie zdążyłem się pożalić, że randka spalona – dodałem, chcąc jakoś ogrzać atmosferę. Może gry słów oraz mój urok osobisty zaradzą nawet najgorszej randce...?
– Uważaj... Nie dotykaj, bo masz pełno szkła w skórze. Mogę to usunąć, ale będzie bolało. Masz w mieszkaniu może eliksir wiggenowy? - zapytałem, nie chcąc zapeszać z czasem przeszłym. Kto wie? Może zaraz uda nam się przywołać życiodajny eliksir? A jak nie, to pozlepiam ją magicznie, a potem pomkniemy na poszukiwania eliksiru. Czary niestety działały w takich sytuacjach tymczasowo.
Uśmiechałem się delikatnie, cierpliwie jak do moich pacjentów. Może świat się walił, ale to pozwalało mi utrzymać go w pionie. Jej miało pomóc zapewne jeszcze bardziej.
- I powiedz mi, jak się czujesz?! Czy coś cię boli? - dopytałem, bo to też było ważne. Może na skaleczeniach się nie skończyło?
Czarodziej
Opowiem Ci historię
Jest daleki i zaczarowany świat
Kiedyś do niego znałam drogę
W dobrą pogodę i grad
Gdy na nią spojrzysz, możesz odnieść wrażenie, że byle podmuch wiatru jest zdolny ją przewrócić. Przy wzroście 169 cm, waży 59 kg. Dość filigranowa, szczupła sylwetka dodaje jej delikatności, podkreślonej tylko przez jasną cerę oraz delikatne piegi, którymi opsypana jest cała jej twarz, ramiona i dekolt. Szare oczy spoglądają na świat bystro, ale i całkiem wesoło. Jasnorude włosy najczęściej związuje dla własnej wygody w luźny warkocz bądź kucyk. Poza pracą uwielbia nosić eleganckie sukienki oraz spódnice.

Cassandra Cavendish
#5
21.05.2025, 09:12  ✶  
Nie zdążyła zarejestrować uderzenia o ziemię. Straciła przytomność kilka sekund wcześniej, od gorąca i dymu. Może i lepiej, bo uderzenie samo w sobie nie było przyjemne. Zapadła ciemność, która okazała się ulgą i zaporową ścianą dla bólu.

Musiała się wyrwać. Coś pchało ją ku powierzchni, kazało pokonać tę miłą i przyjemną ciemność. Ale nie chciała. Tu było miło i przyjemnie, mogła dryfować w ciemności, nic nie bolało i nie dokuczało. Jej umysł walczył, nie wiedząc, w którą stronę się zwrócić. I wtedy usłyszała znajomy głos – dobiegał z daleka, był mocno przytłumiony, ale na pewno ją wolał. Tyle jednak wystarczyło, by świadomość przebiła się przez mur i powoli opanowywała bezwolne ciało. Leki grymas bólu przeleciał przez jej twarz i był pierwszym sygnałem, że odzyskuje przytomność.

Gdy otworzyła oczy, zobaczyła nad sobą Romulusa i żadna siła nie powstrzymała jej przed delikatnym uśmiechem. Co prawda, ten zaraz się przerodził w grymas bólu, ale chyba należało uznać, że cieszyła się na jego widok.
– Randka? A ja taka nieuczesana... Teraz to się spalę ze wstydu – powiedziała cicho, dość słabo i z przerwami na złapanie oddechu, ale jednak powiedziała. Po czym na chwilę znów przymknęła oczy, na sekundę ponownie opadając w ciemność. Teraz jednak ból był głównym otrzeźwiaczem, a bolało wszystko i to coraz mocniej z każdą kolejną sekundą.

– To zostało z mojego mieszkania. – Chciała machnąć ręką w kierunku płonącego domu, ale zdołała ją jedynie unieść w jakimś niewyraźnym geście. Wyraźnie jednak widać było, że wnętrze zostało całkowicie niszczone przez płomienie i niewiele z dawnego wyposażenia w ogóle przetrwało. Po jej policzku spłynęła łza, gdy uświadomiła sobie – nawet nie to, że cały jej zapas eliksirów wyparował – że w obecnej chwili nie ma nawet bielizny na przebranie. Jeśli cokolwiek przetrwało to spustoszenie, to i tak było przecież przesiąknięte dymem oraz spalenizną i nie nadawało się do niczego.

Skupiła wzrok na mężczyźnie i dopiero po chwili dotarło do niej, że ten się uśmiecha. Cały świat się palił, walił, a on zwyczajnie się uśmiechał. W tej chwili czuła, jakby właśnie ten uśmiech trzymał wszystko w kupie. A na pewno ją. I chociaż wszystko bolało oraz piekło od poparzeń tam, gdzie liznął ją ogień, to mimo wszystko czuła się teraz bezpiecznie. A wszystko przez ten jeden, cholerny uśmiech.
– Głowa mnie boli. Żebra. Kostka. I biodro mocno piecze. I wyglądam okropnie. – Jak już miała wymienić, co jest nie tak, to zwyczajnie wymieniła wszystko, oprócz szkła powbijanego w skórę i spływającej krwi, bo to przecież już widział na własne oczy. Czuła się słabo, ale nie wątpiła, że to kolejny oczywisty fakt.
Albo Roman
Przygrzewają, odgrzewają
Potem wody dolewają
To zupa Romana
Wysoki - mierzy 193 cm. Elegancki, wyprostowany, z reguły z pogodnym uśmiechem na twarzy, ale często można również spotkać niecne ogniki w jego oczach, szczególnie kiedy przebywa w towarzystwie zaprzyjaźnionych sobie osób. Oczy szaroniebieskie, włosy ciemnobrązowe. Cechuje go nieskazitelnie gładka skóra, bez jakichkolwiek niedoskonałości. Nie uświadczy żadnych blizn. Ubiera się elegancko, zawsze adekwatnie do sytuacji. Bywa, że w jego towarzystwie kręci się biały, puchaty kot.

Romulus Potter
#6
21.05.2025, 18:51  ✶  
Wszystko się waliło, ale uśmiech musiał być. Klasyka u Pottera w sytuacjach stresowych. Jeśli nie urządzałem teatralnego dramatu, to wjeżdżałem z komedią… W tym przypadku wyszło chyba bardziej romantycznie niż błazeńsko, choć nie będę się tu sam przed sobą wychwalał. W piórkach to ja już byłem wystarczająco obrośnięty.
Kiedy usłyszałem Cassandrę odpowiadającą tym swoim suchym, podszytym błyskiem inteligencji tonem – tak idealnie pasującym do mojego poczucia humoru!!! – uśmiech sam z siebie się rozszerzył. Jakbyśmy byli dla siebie stworzeni, serio. Nawet w takiej chujni. Teraz, choćbym miał pluć krwią i zgubić głowę, postawię ją na nogi. I zaproszę na randkę. Tym razem NORMALNĄ, PRAWDZIWĄ randkę, a nie na dogorywanie pośród gruzów. I bez jej płonącego mieszkania w tle, byłbym wdzięczny.
– Nie martw się mieszkaniem. Pomogę ci – rzuciłem na luzie, bo jeśli chodziło o kasę, to nie był mój problem. Ze wspomnieniami było gorzej… – Od dawna tam mieszkałaś? – dodałem, próbując podtrzymać rozmowę i choć trochę odciągnąć jej uwagę od bólu. Tego fizycznego.
– Jesteśmy w dzielnicy mugolskiej, więc sprawdzę twoje ciało ręcznie... Wolę uprzedzić, chociaż nie mam nic przeciwko macaniu na pierwszej randce – zacząłem niby poważnie, ale końcówkę już z klasycznym Potterem Podrywaczem, który nawet w sytuacji granicznej nie traci refleksu. No cóż, dla mnie randki też były poważną sprawą. Potrzebowałem ich do życia… Ale najpierw postawmy pannę Cavendish na nogi. Tak. Krok po kroku.
Zacząłem od głowy. Ostrożnie, badając wzrokiem jej reakcje, czy gdzieś się nie krzywi mocniej. Patrzyłem jej w oczy, uśmiechając się zadziornie, trochę jakbym prowokował ją, żeby była twarda, nieugięta. Nie księżniczka, tylko wojowniczka. A mimo tego moje ruchy były delikatne, raczej z zawodowego nawyku niż łóżkowego. Choć w łóżku też potrafiłem być delikatny. Wszystko zależało od sytuacji, partnerki, fazy księżyca i tego, o której wstałem... Dobra, koloryzuję. Ale serio, trochę żartu, trochę sarkazmu i szczypta fantazji trzymały mnie z reguły przy życiu.
Żebra… cóż. Były blisko piersi, więc to było delikatne terytorium. Postanowiłem nie zatrzymywać się tam zbyt długo, bo i okoliczności, i myśli nie zachęcały do grzechu.
Biodro – początek tej najtrudniejszej części. Mam obsesję na punkcie nóg. Fetysz, i to nielekki. Zagryzłem dolną wargę, przesuwając się niżej. To było trudne. Nie dotknąłem uda, kolana ani łydki. Zatrzymałem się dopiero na kostce – zgrabnej, subtelnej, ładnie zarysowanej. Kostki wiele mówią o właścicielce, przysięgam. Niektóre nogi są po prostu... nogami. A te, te miały klasę. Mógłbym się ślinić, ale w tej chwili zadławiłem się własną śliną i zakaszlałem. Choć była to bardziej wina gryzącego pyłu w przełyku.
Zasłoniłem usta przedramieniem. Nie wyglądało to dobrze.
– Powinniśmy się stąd ewakuować. Dasz radę przejść... niestety spory kawałek z tymi ranami i obtłuczeniami? Musimy się schować przed tym dymem i cię opatrzyć – powiedziałem niechętnie, choć w myślach marzyłem, żeby wezwać złotą karocę i zabrać ją do jakiegoś diamentowego pałacu pełnego eliksirów i najlepszych uzdrowicieli. Niestety – nie ten budżet, nie ten rejon. Byliśmy w mugolskiej części Londynu, a teleportacja… no cóż. Ryzyko rozszczepienia było ostatnią rzeczą, jakiej dziś potrzebowaliśmy. Obstawiałem, że setki czarodziejów używają dziś nieodpowiedzialnie tej metody podróży. Teleportując się w tę i w tamtą.
Czarodziej
Opowiem Ci historię
Jest daleki i zaczarowany świat
Kiedyś do niego znałam drogę
W dobrą pogodę i grad
Gdy na nią spojrzysz, możesz odnieść wrażenie, że byle podmuch wiatru jest zdolny ją przewrócić. Przy wzroście 169 cm, waży 59 kg. Dość filigranowa, szczupła sylwetka dodaje jej delikatności, podkreślonej tylko przez jasną cerę oraz delikatne piegi, którymi opsypana jest cała jej twarz, ramiona i dekolt. Szare oczy spoglądają na świat bystro, ale i całkiem wesoło. Jasnorude włosy najczęściej związuje dla własnej wygody w luźny warkocz bądź kucyk. Poza pracą uwielbia nosić eleganckie sukienki oraz spódnice.

Cassandra Cavendish
#7
24.05.2025, 13:00  ✶  
- Odkąd skończyłam szkołę... - odpowiedziała po chwili zaskoczenia, w której jej umysł próbował ogarnąć taką abstrakcję, jak niezobowiązująca rozmowa o domu w momencie, w którym wszędzie dookoła szalały pożary, a ją samą konkretnie poraniło. Chociaż doskonale wiedziała, że jeśli tylko uda jej się stanąć na nogi, to wszystkim dookoła będzie opowiadać, że Romulus na pierwszej randce dosłownie zwalił ją z nóg.
- No wiesz... A jakaś kawa chociaż? - Spytała z ironią w głosie, gdy Potter wspomniał o macaniu. Generalnie, sama także by nie miała nic przeciwko, bo doskonale znała zasady postępowania w przypadku rannych, ale teraz miała na sobie sukienkę (podartą i poszarpaną oczywiście) i w zasadzie niewiele więcej pod nią, a to sprawiło, że momentalnie poczuła się skrępowana. Mogła wyglądać jak siedem nieszczęść, czuć się jeszcze gorzej, ale nadal gdzieś tam w sobie chowała odrobinę kobiecej godności.

Na szczęście, jedno i drugie zdawało sobie sprawę, że to wszystko jest konieczne i jedno oraz drugie bardzo chętnie zmieniłoby całą scenerię na taką, w którym macanie zwyczajnie byłoby przyjemniejsze. Wyraźnie widziała, że i dla Romulusa nie jest to proste zadanie, co - dość paradoksalnie - przysporzyło mu sympatii. Nie, żeby specjalnie musiał się starać, bo jego zadziorny charakter momentalnie kupił jej uwagę, już przy pierwszym zapoznaniu, ale zawsze to dodatkowy plus, prawda?

Gdy sprawdzał jej głowę, jedynie się lekko skrzywiła. Bolało od uderzenia o ziemię i samego wybuchu, ale strasznych szkód nie było, na jej szczęście. Twarz także osłoniła przed szkłem, jego kawałki były więc obecnie powbijane w jej przedramię i ramię oraz bok ciała. Przy żebrach już syknęła z bólu - któreś zdecydowanie było złamane, a któreś pęknięte i w połączeniu z pyłem unoszącym się w powietrzu, nie ułatwiało jej to oddychania. Biodro zdecydowanie zostało liźnięte ogniem i mocno poparzone, co tłumaczyło pieczenie, jakie czuła. A kostka już puchła, sugerując zwichnięcie lub skręcenie. Generalnie, nie wyglądało to dobrze.

- Chyba muszę. - Zacisnęła zęby, a jej odpowiedź zabrzmiała nawet zbyt twardo. Nie zamierzała się jednak łatwo poddawać i zgrywać księżniczki do ratowania, którą trzeba wyłącznie nosić i podtykać chusteczki, by mogła bez problemów ronić łzy nad tym, jaka jest biedna oraz pokrzywdzona. Chociaż sam fakt, że akurat Romulus jej tej pomocy udzielał był dla niej bardzo przyjemny. - Ale czuję, że będę potrzebowała mocnego wsparcia - dodała, wyciągając rękę, by mężczyzna pomógł jej się podnieść. I już tu napotkała pierwsze problemy - naciagnięte żebra zabolały jeszcze mocniej, na bolącej kostce niewiele mogła się oprzeć i biodro jakoś nie bardzo chciało współpracować. Zachwiała się lekko, a przez to mocniej oparła na Potterze, walcząc o jakąś stabilność, która pozwoli im ruszyć z tego miejsca.
- A właściwie to dokąd mnie porywasz? - Zapytała, rzucając ostatnie spojrzenie na zniszczony dom. I już czuła, że powrót do tego miejsca nie będzie łatwy. Ale najpierw musieli się wydostać.
Albo Roman
Przygrzewają, odgrzewają
Potem wody dolewają
To zupa Romana
Wysoki - mierzy 193 cm. Elegancki, wyprostowany, z reguły z pogodnym uśmiechem na twarzy, ale często można również spotkać niecne ogniki w jego oczach, szczególnie kiedy przebywa w towarzystwie zaprzyjaźnionych sobie osób. Oczy szaroniebieskie, włosy ciemnobrązowe. Cechuje go nieskazitelnie gładka skóra, bez jakichkolwiek niedoskonałości. Nie uświadczy żadnych blizn. Ubiera się elegancko, zawsze adekwatnie do sytuacji. Bywa, że w jego towarzystwie kręci się biały, puchaty kot.

Romulus Potter
#8
27.05.2025, 09:28  ✶  
Nie mogłem zabrać jej do siebie – za daleko. Poza tym Horyzontalna płonęła. Dom mojego ojca? W Dolinie Godryka. Wykluczone. A londyńskie mieszkania? No proszę cię. Nawet nie brałem pod uwagę. Wszędzie coś się jarało. Niezależnie od tego, czy to magiczna dzielnica, czy mugolska. Iskry, dym, chaos. I pomyśleć, że miałem tylko spokojnie iść na randkę...
Ale skupiłem się na priorytetach. Szukałem czegoś... bliżej. BLISKO, z dużych liter, bo stan Cassandry nie pozwalał na spacery krajoznawcze.
– Chciałem cię porwać do łóżka, ale w takiej sytuacji musimy zadbać o twoje kostki i żebra – westchnąłem teatralnie, jakby świat właśnie odebrał mi największą przyjemność życia.
No dobra, trochę tak było. Jednakże nie umiałem się nie troszczyć. A widok tej ślicznej kostki, puchnącej w tempie ekspresowym, wywoływał we mnie autentyczne cierpienie. Koszmar każdego fetyszysty. Na szczęście wiedziałem, że to nie było żadne zaklęcie upiększające, tylko czysta fizjologia, efekt upadku, skręcenia, może drobnego złamania. Nic, czego Święty Mung nie naprawiłby w przerwie na herbatę.
– Zabiorę cię do Munga. Nie powinien płonąć – zadeklarowałem z tą samą powagą, z jaką starożytni bohaterowie przysięgali bronić świata przed zagładą. – A jeśli płonie, to myślę, że jakaś heroiczna rzesza czarodziejów trzyma go zaklęciami, drżącymi ze zmęczenia, ale walczą, bo mają misję.
Zawiesiłem głos. No, brzmiało szlachetnie.
– Tylko że nie jesteś w stanie przejść takiego kawałka. Tu gdzieś w pobliżu była awaryjna sieć Fiuu. Muszę sobie przypomnieć, gdzie. Studiowałem magimedycynę wieki temu, a od tamtego czasu nie zaglądałem w te rejony.
Cassandrę miałem przy sobie, przytulałem ją bardziej, niż było to technicznie konieczne. Ale kto by mi zabronił? Wspierała się na mnie, a ja... cóż, starałem się wyglądać na skupionego, choć myśli dryfowały między zaklęciami a linią jej szyi. Mój wzrost nie pomagał. Musiałem się garbić, a przez to nasz przemarsz miał przypominać dwie pokraki z baletu apokalipsy.
– I miejmy nadzieję, że nie płonie – dodałem półgłosem, bardziej do siebie. – Schowajmy się za tym murem. Rzucę kilka zaklęć, żebyś mogła sprawniej się ruszać. Bólu nie zniosę całkiem, nie bez eliksirów, ale przynajmniej posklejam ci tymczasowo żebro i usztywnię kostkę. Będziesz chodzić jak marionetka, ale nie odbierze ci to uroku. W Mungu dadzą ci cały pakiet bonusowy: eliksiry, może jakiś ulotny flirt z uzdrowicielem. Albo nie. Bo cię rezerwuję dla siebie.
Pomogłem jej przejść do nieco bezpieczniejszej strefy, gdzie mieliśmy być odgrodzeni od mugolskiego świata murem. Usiadła, a ja, choć w głowie miałem jeden wielki kocioł, zabrałem się do zaklęć. Ramię było pokaleczone. Nie było czasu na chirurgiczne zabawy. To później. Teraz liczyło się jedno: żeby mogła wstać i nie skrzywić się przy każdym kroku.
Zamrugałem. Koty. Cholera. Prawie o nich zapomniałem. Wszystko przez Cass, przez to, że była. Że pachniała. Że miała tą cholerną, opuchniętą kostkę i te oczy...
Obejrzałem się dosyć gwałtownie. Pan Puszek był blisko. Lilka z kolei – skulona, przerażona. Została tam, gdzie ją odstawiłem. Wróciłem wzrokiem do Cassandry.
– Porusz się. Żebro? Boli cię czy jest sztywne? – zapytałem cicho. Uśmiechnąłem się, jeśli dała znać, że ok. Zająłem się jej kostką.
– Pomogę ci wstać – powiedziałem i tym razem to ja wyciągnąłem rękę pierwszy. Szarmancki gest. – Teraz powinno być mniej boleśnie. Sztywnie, ale w granicach komfortu. Przypomnij sobie buty twojej babci – mniej więcej ten zakres ruchu.
Miałem doświadczenie. Zaklęty Zakon Głuptaków, częściej zwany Penisowym, nie raz łamał sobie kończyny w szlachetnych celach. Tyle że od tamtych czasów dorosłość dopadła nas jak hycel, a problemy zamiast maleć, tylko ropiały.
– Zrób kilka kroków, przy tym płotku. Ja wrócę po koty. Przepraszam, ale jestem za nie odpowiedzialny. One nie mają nikogo innego. Poza mną, oczywiście. I teraz tobą, bo czułem, że Lilka cię zaakceptowała, a Pan Puszek nie zabił. To już coś.
Pobiegłem. Lilkę złapałem ostrożnie i schowałem pod marynarką. Wyglądała, jakby ponownie znalazła swój azyl. Pana Puszka musiałem przekonywać. Krótka debata, trochę spojrzeń, lekkie fuknięcie. Ostatecznie się ruszył. Czujnie. Nie wskoczył mi na ramię, tylko dreptał przy nodze. Silny i niezależny meżczyzna.
Wróciłem do Cassandry. Znowu była przy mnie.
– I jak? – zapytałem cicho. Cisnęło mi się na język, żeby nazwać siebie Prowizorycznym Lekarzem, ale powstrzymałem się. Jeszcze by uznała, że moje usługi są groźniejsze niż pożar. A ja naprawdę wiedziałem, co robię. W większości przypadków.
Czarodziej
Opowiem Ci historię
Jest daleki i zaczarowany świat
Kiedyś do niego znałam drogę
W dobrą pogodę i grad
Gdy na nią spojrzysz, możesz odnieść wrażenie, że byle podmuch wiatru jest zdolny ją przewrócić. Przy wzroście 169 cm, waży 59 kg. Dość filigranowa, szczupła sylwetka dodaje jej delikatności, podkreślonej tylko przez jasną cerę oraz delikatne piegi, którymi opsypana jest cała jej twarz, ramiona i dekolt. Szare oczy spoglądają na świat bystro, ale i całkiem wesoło. Jasnorude włosy najczęściej związuje dla własnej wygody w luźny warkocz bądź kucyk. Poza pracą uwielbia nosić eleganckie sukienki oraz spódnice.

Cassandra Cavendish
#9
02.06.2025, 18:33  ✶  
– No nie, taka okazja przejdzie mi koło nosa... – Westchnęła ciężko, jakby faktycznie, obecnie najbardziej ze wszystkiego żałowała faktu, że nie wyląduje w jego łóżku. Co prawda, była to zwykła nieprawda, ponieważ nie chodziła do łóżka z facetem na pierwszej randce, a do tego miała szczerą nadzieję, że Romulus byłby całkowicie zawiedzony, gdyby tak łatwo miał ją w tym łóżku zobaczyć. Fakt faktem, nie przewidywała atrakcji w postaci pożaru, wybuchu oraz obrażeń uniemożliwiających większość interakcji, lecz cóż... Sama najlepiej powinna wiedzieć, że przyszłość bywa nieprzewidywalna.

– Tam pewnie sami potrzebujący - zauważyła, gdy wspomniał o Mungu i to tonem, który sugerował, że zwyczajnie nie chce być ciężarem. Pewnie, gdyby mogła, to by głęboko westchnęła, lecz takie ekscesy skutecznie uniemożliwiał ból w żebrach. Nie kłóciła się jednak, bo w tym momencie, to ona tu była bardzo na przegranej pozycji i zdecydowanie nie posiadała żadnych atutów przemawiających na swoją korzyść. Poza tym, bardzo przemawiała do niej wizja heroicznej obrony św. Munga więc zobaczenie tego na własne oczy, powoli, stawało się niemal obowiązkiem.

– Bardzo wierzę w Twoją wybitną pamięć. – Uniosła kąciki ust w namiastce uśmiechu, którym starała się przykryć ból, jaki czuła, gdy tak stała. Mocno opierała się o Romulusa, bo zwyczajnie nie miała innego wyboru, jeśli w ogóle chciała utrzymać jakąś równowagę. Każdy krok kosztował ją naprawdę dużo, a w połączeniu z płytkim oddechem, który starała się łapać i wypowiadanymi słowami, odrobinę brzmiała, jakby miała atak astmy. – Słuchaj, jak się przebierzesz za uzdrowiciela, to i flirt będzie można uskutecznić. Ty, ja i inni pacjenci... Przecież to idealny pomysł. – Próba zaśmiania się, nie skończyła się najlepiej. Na szczęście, zaraz mogła usiąść i oprzeć się o kawałek ściany, co nieco pozwoliło rozluźnić napięte mięśnie oraz kości.

Chwilę później poszły w ruch zaklęcia i momentalnie odczuła ulgę. Może nie natychmiastową, może i usztywniło ją to bardziej niż się spodziewała, ale na pewno tak było dużo lepiej niż gdyby miała próbować dalej iść bez jakiejkolwiek magicznej pomocy. Podniosła się i lekko skinęła głową. Tak, zdecydowanie było trochę lepiej.
– Czuje sie, jakbym znów miała na sobie gorset. Ale daję radę stać... – A słysząc o kotach, na jej twarzy odbiło się zdziwienie. Nie zauważyła żadnych do tej pory, lub przynajmniej nie zakodowała tego, zbyt skupiona na wypadku, który się wydarzył. Dopiero po chwili, gdy Romulus się ruszył w stronę zwierząt, naprawdę zobaczyła, że takowe tu były. I co miała sobie pomyśleć? Oczywiście, że mężczyzna złapał u niej kolejny plus, tą opieką nad zwierzętami rozmiękczając jej serduszko.
- A już myślałam, że wziąłeś je jako sposób na lepszy podryw. – Zażartowała, ale na idącego obok niego kota spojrzała z lekką czułością. – Nie jest tak źle. Chyba dam radę. Idziemy? Nawet z twoją pomocą to trochę zajmie.
Albo Roman
Przygrzewają, odgrzewają
Potem wody dolewają
To zupa Romana
Wysoki - mierzy 193 cm. Elegancki, wyprostowany, z reguły z pogodnym uśmiechem na twarzy, ale często można również spotkać niecne ogniki w jego oczach, szczególnie kiedy przebywa w towarzystwie zaprzyjaźnionych sobie osób. Oczy szaroniebieskie, włosy ciemnobrązowe. Cechuje go nieskazitelnie gładka skóra, bez jakichkolwiek niedoskonałości. Nie uświadczy żadnych blizn. Ubiera się elegancko, zawsze adekwatnie do sytuacji. Bywa, że w jego towarzystwie kręci się biały, puchaty kot.

Romulus Potter
#10
07.06.2025, 17:43  ✶  
– Jeśli wszyscy będą zajęci, to ja podam ci eliksiry. Miałem trzyletnie studia połączone ze stażem z magimedycyny, później przeskoczyłem na magipsychiatrię, ale... Wiesz, z tym jest jak z lataniem na miotle. Się nie zapomina albo odrobinę trzeba sobie przypomnieć – odparłem lekko, z tym swoim charakterystycznym tonem, który mógłby uchodzić za nonszalancki, gdyby nie to, że naprawdę wiedziałem, co robię. Spokojny jak stary kot na parapecie, który już widział i słyszał wszystko, ale jeszcze udaje, że coś go rusza.
– Poważnie mówię. Dam radę. A jeśli nie, to zrobię ci pokaz rozszczepienia pamięci tak precyzyjny, że zapomnisz, że się bałaś – dodałem z uśmiechem, który miał być rozbrajający, ale zapewne bardziej przypominał ten typowy romkowy: pół-żart, pół-groźba, ćwierć-magiczny flirt. A tak serio, to nie miała się co bać. Ja bym się ze sobą nie bał... A może jednak...?
– O, i tak mi mów. Fartuch da się załatwić. Nullum problema – stwierdziłem z szerokim uśmiechem, rozkładając ręce teatralnie, jakby fartuchy spadały z nieba na moje skinienie. A może spadały, kto wie? Miałem swoje sposoby. Zresztą, każdy kto znał ciotkę Ulkę, wiedział, że w jej kredensie można było znaleźć wszystko – od eliksiru postu, po zapas fartuchów z monogramem i kieszenią na różdżkę. Rzecz jasna, w starych pastelach Mungowych. Te aktualne wiedziałem po prostu gdzie wiszą.
Ten błysk w oku? Był. Zdecydowanie był. Taki piekielnie seksowny, jakby promień słońca odbił się od czegoś niepokojąco nielegalnego, ale mimo wszystko pięknego. To był cały ja. Cała moja osobowość, nie tyle wleczona za mną jak płaszcz, ale wyprzedzająca mnie o krok, o sekundę, o mrugnięcie. Jakby moja obecność w pomieszczeniu – czy gdziekolwiek – sama w sobie była terapeutyczna. Albo drażniąca. Często jedno i drugie.
Potem, naturalnie, poczarowałem. Pomagiczkowałem. Trochę zaklęć tu, trochę tam. Na koniec, jak wisienka na torcie, skradłem kobiecie serce, a przynajmniej skrawek jej uwagi, troską o zwierzaki. No super. Jak tak dalej pójdzie, to otworzę filię Lecznicy Dusz tylko dla kotów, a pacjentki będą przynosiły mi ciasto i długie listy z podziękowaniami.
– Taki też był zamiar. Bo przecież kobiety lecą na facetów z kotami – zaśmiałem się, robiąc przy tym niewinny gest ręką, który wcale nie był taki niewinny. Oczywiście, artykuły magipsychiatryczne mówiły coś zupełnie odwrotnego, że mężczyźni z kotami są postrzegani jako nadmiernie udomowieni, zbyt miękcy, za bardzo... dostępni emocjonalnie. No i co z tego? Wychodziłem miękko, ale z pazurem. Jak kot właśnie.
– Miękkich i czułych, niech będzie – dodałem półgębkiem, wykrzywiając się jakby od niechcenia. Bo w gruncie rzeczy… która by tam nie chciała czułego faceta obok?
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (40), Romulus Potter (2636), Cassandra Cavendish (2153)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa