• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[09.09.1972] Doctor, Doctor please! | Millie, Basilius & Thomas

[09.09.1972] Doctor, Doctor please! | Millie, Basilius & Thomas
Good Boy
I've got a twisted way of making it all seem fine
Wysoki na metr i dziewięćdziesiąt centymetrów co do milimetra - no więc wysoki, ale za to z drobną budową ciała. Czarne, kręcone włosy i ciemne oczy. Twarz pokryta kilkudniowym zarostem zdradza, że niezbyt dba o siebie.

Thomas Figg
#1
14.05.2025, 18:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 12:14 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Badacz Tajemnic

Life no 2 Sacrificed: Face without the eyes



To, że nie było to normalna noc wiedział odkąd tylko Dorą złapała go w niemagicznym Londynie, ale wszystkie te wydarzenia, które doprowadziły do tego co działo się teraz. Po drodze wydarzył się wiele ciekawych rzeczy, które zapewne nie miałyby miejsca, gdyby nie te pożary. Paradoksalnie nie wszystko co się dzisiaj wydarzyło było złe. Odnowił starą znajomość z Prewettówną, powiedział Millie co do niej czuje, uratował kilka osób, pomógł inny w gaszeniu pożarów. Ale nie wyszedł z tego bez szwanku, każdemu mogła się powinąć kiedyś noga. Nie było wtedy czasu na rzucanie czarów, cały czas w głowie widział ten obraz, wybuchającej kamienicy i tego, ze Millie stała przed nim. Nawet nie musiał pomyśleć, aby pociągnąć ją do tyłu zasłaniając swoim ciałem. Chyba za wcześnie żartował, że masz jeszcze kilka żyć jak to kot, albo może powiedział prawdę? W końcu przeżył to zderzenie z odłamkami budynku i szkłem. Co prawda nie bez szwanku. Czuł jak boleśnie pokaleczona jest jego twarz, miał wrażenie, że nazywanie go jeżem nie byłoby takie dalekie od prawdy. Ale cóż ON NIE WIDZIAŁ problemu, co prawda to nic nie widział, był przestraszony tą ciemnością, co jeśli to nie było chwilowe? Ale przecież nie rozklei się teraz, najważniejsze było, że ona była cała, prowadząca go z powrotem do Nory.
- Ale mówiłem ci, że ja nie widzę problemu w tym, żeby dalej ratować innych - powiedział siląc się na żartobliwy ton, jednak nie zdołał ukryć nut bólu - Naprawdę to się ugh... Rozchodzi i będzie okej - ale dobrze wiedział, że to nie jest prawda, każde słowo okraszone było bólem, każdy oddech sprawiał mu ból, ciekawe czy połamał jakieś żebra. Dał się jej prowadzić bez zająknięcia, może i mówił zbywające teksty, ale jednak odwiedzenie uzdrowiciela było dobrym pomysłem, szczególnie kiedy czuł na twarz. Kusiło go dotknąć twarzy, aby ocenić szkody jakie się zadziały, szczególnie, że czuł jak lepka gorąca ciecz zalewa mu ją cały czas, dobrze wiedział co t oznaczy, dlatego się powstrzymywał.
Węchu na szczęście mu nie odebrał ten wybuch, dlatego kiedy poczuł znajomy zapach wnętrza domu swojej siostry, pachnący ciastkami i cukrem, poczuł ulgę, byli bezpieczni.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#2
14.05.2025, 23:36  ✶  
– Ale ja kurwa widzę złamasie pierdolony masochisto na chuj tam się wpierdalałeś kurwa! – To nie było tak, że była zła na Thomasa. W końcu uratował jej życie najprawdopodobniej. Była wkurwiona, że się tak uśmiechał, jakby panią Matkę za cycki złapał bo właśnie odprowadzała go do Nory, której będzie musiała wytłumaczyć jak pozostający pod jej opieką brat wrócił do cukierni w formie pierdolonego szklanego jeża.

– Nie musiałeś tego robić kurwa... – dodała naburmuszona, bo nie byłby to pierwszy raz, kiedy karaluch obrywa i potem podnosi się ochoczo czekając na więcej wpierdolu. Ale Thomas nie był karaluchem. Był kurwa miękki, wrażliwym chłopakiem, który chciał się wykazać i teraz nie wiadomo będzie czy nie będzie miał uszkodzonych ślepi. Nie widzę problemu. Zajebisty kurwa żart.

– I w ogóle... nie mam pojęcia jak teraz znajdę Ci lekarza, który będzie chciał Cię w ogóle obejrzeć, może w końcu Florence dotarła do Nory nie wiem kurwa Thomas na chuj żeśmy tam poszli, przecież te budynki były już ewakuowane... – biadoliła, żeby czymkolwiek zająć myśli i... a może przede wszystkim swoje własne poczucie winy.

Na miejscu znalazło się kilku ludzi, którzy zajęli się rannym, zaprowadzili go do części mieszkalnej, gdzie spokojnie można było powydłubywać z niego szkło. Pierdolone szkło. Oczywiście, lepiej oberwać pękniętą szybą niż pęknąć sobie duszę ale i tak...
– Bądź grzecznym chłopcem i nigdzie się stąd nie ruszaj – rzuciła mu na odchodne, nie mogąc Norze spojrzeć w oczy. Właściwie od razu chwyciła Olivkę pod rękę, miotłę, jakieś suplajsy i czerwony kurwa kapturek ruszył do skitranej babci mugolaczki. Czy coś. Byle działać. Byle nie myśleć o Tomku, który może i lubił cierpieć, ale nie zasłużył sobie na to co się zadziało...

...i to zadziało się przez nią.

Pierdolone widma.

***

Minęło trochę czasu, które Thomasowi pewnie zdawało się całą wiecznością. I tak miał dużo szczęścia. Mieli go oboje. Miles wpadła jak burza do kawiarni i od razu pociągnęła Basiliusa na zaplecze do rannego przyjaciela, na wypadek gdyby ktoś chciał zawłaszczyć sobie JEJ lekarza do własnych celów. Ludzie mogą poczekać. Thomas nie.

– No i dym uformował się w widmo, czy widmo wyszło z dymu nie wiem i zaczęło do mnie mówić i zbaraniałam jak ostatnia skończona kretynka, a on wyobraź sobie mnie osłonił i kurwa oberwał z tej pierdolonej szyby– opowiadała mu jeszcze chwilę temu, gdy byli na miotle i galopowali przez ulicę. Moody martwiła się że za dużo czasu spędzili u tamtych ludzi, że dla Thomasa będzie za późno i za moment nie będzie nie tylko widział problemu ale nie wiem dajmy na to.. jej obrazów. I co wtedy? Że niby miałaby się przerzucić na rzeźbę? Pierdolony atencyjny kutasiarz! Musiał wyzdrowieć i to NA TYCH MIAST

Gdy dotarła do łóżka gdzie leżał Thomas z przejęciem przejechała mu chłodną od pędu powietrza dłonią po czole w miejscu które nie było naznaczone szybowym szlakiem.
– Wróciłam i wiesz znalazłam... znalazłam Bazyliszka. Też jest w klubie wiesz? Dobrze się Tobą zajmie. – Głos jej lekko drżał poczuciem winy. – Jakbyś czegoś potrzebował Liszek? Kawy? Wody? Nora ma zajebiste ćpuńskie pączki, po których człowiek czuje się jakby był dziesięć lat młodszy. – zapytała nie chcąc wychodzić ale teraz w świetle widząc biel wybijającą spod czerwonej farby zdobiącej ciało Prewetta. Nie wytrzymała i ... parsknęła. – Kurwa Thomas dobrze w sumie, że go nie widzisz, bo wygląda tak jakby wyszedł z krwawej łaźni. Wiesz takiego fancy prysznica dla wampirów, z którego nie leci woda tylko krew. A to tylko farba. Jakiś debil myślał, że Liszek jest śmierciuchem, dasz wiarę? – Najwidoczniej odzyskiwała rezon. Najwidoczniej czuła się kapkę lepiej, teraz kiedy schronili się w bezpiecznym miejscu. Razem.

!Strach przed imieniem
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#3
14.05.2025, 23:36  ✶  
Chociaż nie doznajesz żadnych omamów słuchowych, nie jesteś w stanie wydusić z siebie Jego imienia. Kogo? Sam-wiesz-kogo... T-tego, którego imienia nie wolno wymawiać... Tego, który zasiał w ludziach strach.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#4
15.05.2025, 22:35  ✶  
Basilius wpadł do kawiarni razem z Millie I bardzo grzecznie po prostu szedł za nią skupiając się na razie na jednym pacjencie. Potem zajmie się resztą. Teraz jednak musiał dobrowadzić Thomasa do stanu przeżywalności, zwłaszcza że z tego co mówiła mu Millie wychodziło na to, że naprawdę było źle.

– Dym? Widmo? – spytał jeszcze zanim podeszli do Thomasa, ale ton głosu Basiliusa nie wskazywał na to, że nie wierzył kobiecie. O nie, sposób w jaki Prewett wypowiedział te słowa, bardzo jasno sugerował, że z pewnym zmęczeniem po prostu zaakceptował fakt,  że najwyraźniej poza wszystkim co tutaj się działo po Londynie biegały jeszcze widma.

Widma.

Kurwa mać.

I co jeszcze?

Widma jednak musiały zejść na drugi plan bo oto wreszcie podeszli do Thomasa i... I Basilius poważnie zaczął się zastanawiać, czemu musiał podawać te wszystkie bandaże poszkodowanych w kryjówce, kiedy powinien od razu popędzić do Figga.

– Thomas? – spytał, uważnie analizując wzrokiem każde obrażenie na twarzy czarodzieja. To... Nie wyglądało to dobrze. – Zaraz cię opatrzę. Będzie dobrze – powiedział i od razu zaczął się przygotowywać do opatrywanie poszkodowanego  – Jak ból? Oczy? Widzisz coś? Inne zmysły? Muszę cię obejrzeć.

Zadawał pytania, przemywając dłonie eliksirem po czym wyciągnął resztę odpowiednich specyfików i przysiadł ostrożnie na łóżku Thomasa, tak by zacząć swoją inspekcję.

Na krótką chwilę przeniósł spojrzenie na Millie i pokręcił głową.
– Może... Potem coś wezmę  – powiedział,  a potem sam uśmiechnął się, co prawda dość słabo w stronę Moody i... Bardzo szybko przewrócił oczami. – Wątpię, czy ktokolwiek wziąłby mnie za Śmierciożerce. To raczej... – skrzywił się nieco. –  Było chyba ogólne wylanie frustracji wobec mojej rodziny.

Było to o tyle ironiczne, że znając różne działalności Prewettów, sam Basilius mógł wymienić z głowy przynajmniej sześć innych powodów, czemu ktoś mógłby oskarżyć jego nazwisko o zniszczenie mu życia, ale podążanie za Czarnym Panem nie było żadną z nich. Nie był jednak pewny czy zdanie to w sumie było trochę głupie, już prędzej bym zrozumiał, gdyby ktoś nas oskarżył o stracenie domu przez grę w naszym kasynie było tym zdaniem, które chciał w tej chwili wypowiadać na głos.

Przez chwilę milczał diagnozując stan ran Thomasa, opowiadając mu spokojnie co dokładnie teraz robił i po chwili uznał z zadowoleniem, że może dobrze nie było, ale Figg powinien z tego wyjść.
– Jeśli cię to pocieszy, to w tym tygodniu widziałem gorsze urazy oczu – skłamał, a potem zaczął oczyszczać jego twarz z krwi.
Good Boy
I've got a twisted way of making it all seem fine
Wysoki na metr i dziewięćdziesiąt centymetrów co do milimetra - no więc wysoki, ale za to z drobną budową ciała. Czarne, kręcone włosy i ciemne oczy. Twarz pokryta kilkudniowym zarostem zdradza, że niezbyt dba o siebie.

Thomas Figg
#5
21.05.2025, 10:16  ✶  
- Oh przepraszam, zapamiętam, żeby następnym razem użyć ciebie jako tarczy - sarknął sycząc z bólu, bo tak gwałtowne ruchy twarzą sprawiały mu ostry ból. Zawsze reagował żartami i uśmiechem, kpiąc sobie z powagi sytuacji chciał oszukać nie tylko siebie ale i innych, że przecież wszystko jest w porządku. Tak samo było teraz, przecież oboje przeżyli, tylko w jakim stanie on z tego wyszedł to jeszcze nie wiadomo.
- Musiałem, chciałem... - powiedział twardo, bo ani przez chwilę nie przeszło mu przez myśl, że by nie zareagował, samo sugerowanie, że nie powinien tego robić było dla niego okropne. I nawet gdyby ktoś cofał go w czasie i musiał podjąć te decyzję milion czterysta dwa tysiące sto trzydzieści siedem razy to nadal by zrobił to samo.
- No I mówiłem, że mam jeszcze osiem żyć, widzisz że nic się nie stało? - zdecydowanie testował granice swojej bezczelności w tym momencie, ale jednocześnie chciał jej w ten sposób przekazać, żeby nie przejmowała się tym, jeszcze nie daj Merlinie będzie siebie winiła za to co mu się stało, a to była jedna z ostatnich rzeczy, które chciał, żeby robiła.

Chciał już powiedzieć, że nie trzeba, że wystarczy to przemyć i musi rozchodzić te obrażenia, samo przejdzie i zaleczy się na nim szybko, ale w porę ugryź się w język.
- Nie no, jak tylko zamkną się za tobą drzwi to ja wybywam na drinki i granie w karty - rzucił żartobliwie, prawda, że udało brzmiało to bardziej jak żart, a nie jak pobożne życzenie bo każde słowo sprawiało mu ból.
- Zostanę tu, nie martw się... - dodał jeszcze choć już zupełnie zbytecznie, gdzie miały pójść? Nie byłby w stanie bezpiecznie dojść do drzwi żeby wyjść z Nory, a co dopiero ruszyć gdzieś dalej. - Ej, a kto mi da buzi, zęby nie bolało?! - zawołał jeszcze nim zaniósł się kaszlem, ale nie zdążył, kobiety zniknęły po drugiej stronie, a on został sam. Zdając sobie sprawę z tego, że został sam rozluźnił się zapadając na łóżku, na którym leżał. Teraz dopiero, gdy adrenalina opadła poczuł jak bardzo jest zmęczony i powieki mu ciąż... W sumie to nie wiedział co z nimi... A co jeśli wzrok mu nie wróci, zacisnął ręce w pięści to nie było fair akurat jak znajdował coraz więcej powodów do cieszenia się życiem los zachodził go od tyłu z kijem do baseballa. Wiązanka, która opuściła jego usta wprawiłaby w zawstydzenie niejednego doświadczonego szewca.

***

Nie miał pojęcia jak długo znajduje się tu sam. Kiedy nic nie widzisz i nie masz co robić czas zdaje się być dziwnym konceptem. Co miał robić? Miał się nie ruszać? Liczyć oddechy? A może uderzenia serca? Słyszał jakieś odgłosy z zewnątrz, ale wszystko było przytłumione. Z tego co pamiętał powoli zbliżał się poranek, sytuacja byłą powoli pod kontrolą, a przynajmniej tak się wydawało.
Miał niejasne przeczucie, że cały czas ktoś go obserwuje, to nieznośne poczucie, że czyjeś oczy śledzą cię natrętnie bez ustanku.
- Ktoś tu jest? - zapytał nie czując obecności nikogo, a może to któryś z kotów? - Pazur? Lady? Karl? - zapytał po kolei odczekując kilka sekund po każdym imieniu. Odpowiedziała mu cisza. Nie miał sił podnosić się i po omacku szukać kogoś w pomieszczeniu dlatego opadł z sykiem na łóżko i dalej czekał.
Leżąc i nie mając co robić, myśli krążyły mu powoli wokół najświeższych wspomnień z tej nocy. Uśmiechnął się do nich, czego pożałował, bo od razu poczuł rwący ból w policzkach.
Nie wiedział nawet kiedy zaczął zapadać w sen, sen który został mu brutalnie przerwany. Zachłysnął się powietrzem i rozpaczliwie rzucił się do uwolnienia od rąk, które zaczęły go dusić, ale nie poczuł nic, żadnej obecności, żadnych kończyn.
- Co do kurwy... Skurwysynu kim jesteś - sapnął podnosząc się z łóżka i posyłając kilka zaklęć wokół siebie, nie miał pojęcia do kogo celuje, ani tym bardziej gdzie ten ktoś jest. Nie słyszał, żeby kogoś trafił i nie widział, e faktycznie nie ma nikogo w pomieszczeniu poza nim, ale cóż... Duszenie skutecznie pozbawia  chce na spanie. A może to mu się tylko wydawało? Może to był tylko sen? Nie miał pojęcia, nie wiedział, że na jego szyi pojawiły się czarne jak smoła odciski palców.

***

Drgnął słysząc, że ktoś wchodzi do pomieszczenia, ale rozluźnił się rozpoznając od razu głos Millie, jednocześnie wypuszczając z dłoni różdżkę. Czuł się nieco bezpieczniej mając przy sobie kogoś kogo znał, a już zwłaszcza ją.
Niczym kot łasy na głaski uniósł głowę czując chłodny, przyjemny dotyk na czole - ten dotyk był przyjemny, kojący, a nie zabierający oddech jak te sprzed chwili. Przez moment chciał powiedzieć o tym duszeniu, ale uznał, że nie wiedząc, czy to nie był tylko sen uznał, że nie ma co ich niepotrzebnie niepokoić, skoro to się nie powtórzyło - tylko odciski palców na szyi Figga zdradzały co się stało.

Wodził twarzą za głosem, to Millie to Basiliusa, wkurzało go, że nie jest w stanie niczego zobaczyć, bycie ślepy zdecydowanie nie było przyjemne. A co jeżeli coś mu uszkodziło oczy i nigdy nie będzie mógł już niczego zobaczyć? Napiął się czując strach, jeżeli faktycznie już nigdy niczego nie zobaczy... Nie chciał myśleć takiej możliwości!
- Bazyliszka? - zapytał sceptycznie, bo pierwsze co mu przyszło do głowy to ta potężna wężowata bestia. Chociaż w sumie to był odporny na jej główną broń, bo nie mógł spojrzeć jej w oczy, ale jak go chciała leczyć bazyliszkiem, on nie miał żadnych właściwości leczniczych przecież. Ale zaraz zrozumiał, że chodzi o jakiegoś magomedyka, szczególnie, że usłyszał drugi głos, którego nie mógł jednak przypisać do konkretnej osoby.
- Nie wiedziałem, będę musiał przeczytać najnowszą broszurę kadrową, bo chyba ją przegapiłem. Dziękuję - odpowiedział jej i jak cała wypowiedź byłą w żartobliwym tonie, tak ostatnie słowo dodał już miękko.
Odwrócił głowę w stronę głosu Basiliusa słuchając jego słów.
- Tak to ja - odpowiedział machinalnie po pierwszym pytaniu. - Powiedziałbym, że solidne cztery, bywało gorzej. Ale poza tym, że nie widzę wszystko wydaje się być w porządku.
Powoli odwrócił się w stronę Millie i zachichotał. Mógł sobie wyobrazić jak wygląda osoba, którą opisała, jakby wyszła z rzeźni po bardzo intensywnym dniu i przypadkowo rzuconej bombardzie.
- Ludzie się chyba nawdychali jakichś oparów, przecież wygląda na całkiem porządnego gościa - odpowiedział kiwając głową z miną eksperta, jakby faktycznie widział Basiliusa.

- Czyli jesteś w stanie coś na to zaradzić i będę widział? - zapytał z dobrze słyszalną nadzieją w głosie, pierwszy raz wskazując, że faktycznie obawiał się trwałej utraty wzroku. Do tej pory nie miał pojęcia jak wiele trudności powoduje brak jakiegokolwiek zmysłu.[/b]
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#6
21.05.2025, 14:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.05.2025, 14:54 przez Millie Moody.)  
– Jesteś kurwa nienormalny – roześmiała się serdecznie, bo czarny humor Thomasa, którym obsypywał ich beznadziejne chwile wprawiał ją w niezdrową wesołość. A może właśnie w zdrową? Może właśnie w taką, gdzie to nie łzy i szloch przynosiły rozluźnienie, a właśnie lekko tylko histeryczny śmiech. Powiedziałaby też coś więcej o tym jak jest dumna ze swojej pierwszej rekrutacji, ale zamiast tego dodała: – Liszek jest najlepszy z nich wszystkich. Tylko nie graj z nim w pokera, bo Cię zostawi w samych gaciach. Albo sam zostanie w samych gaciach. Nigdy nic pomiędzy. Wiesz co... nigdy nie graj z nim w pokera beze mnie. Chcę przy tym być– zachichotała niekontrolowanie, ale zaraz się ogarnęła, gdy ramiona zatrzęsły się ostrzegawczo. Cienka granica. Gdzieś tam w mieście, czekały na nią widma. Miała wrażenie, że za moment jakieś wyjrzy przez okno do środka. – No... więc tak, to mój ulubiony lekarz, a to Tomuś, klątwołamacz, runolog i fan herbat z grzybów Morfiny. Jestem przekonana, że się polubicie. A teraz panowie... zostawię Was na moment i ogarnę co z pozostałymi bidokami, a potem przyjdę wpychać wam pączki. Bądźcie grzeczni. – Pochyliła się do Thomasa, żeby cmoknąć go w jakąś wolną od szkła część twarzy, a następnie - w swoistym odruchu bezwarunkowym - bliźniaczy całus powędrował na jakąś wolną od farby część twarzy Basiliusa. To zapewne było zmęczenie, bo Miles nie ogarnęła do końca co się zadziało, tylko wyszła z pokoju zostawiając lekarza i pacjenta samych sobie.

Miała swoje zmartwienia na głowie, tak jej umysł już podążał do tych biedaków porozmieszczanych w różnych przestrzeniach cukierni. Idąc za przykładem Bazyliszka z poprzedniej miejscówki, zabrała jakieś krówki na przełamanie lodów i skuteczną zasłonę dymną wobec faktu, że była ujebana popiołem, węglem i czerwoną farbą, która się do niej trochę przylepiła z powodu powitalnego uścisku z Prewettem. Ale i tak próbowała się uśmiechać i przejść po ludziach dopytując czy czego im nie trzeba...

Charyzma ◉◉○○○, pytam ludzi o potrzeby
Rzut N 1d100 - 47
Slaby sukces...

Ocaleńcy podchodzili do niej nieufnie i najprawdopodobniej gdyby nie krówki, to chuja by wskórała. Szczęśliwie poza słodkościami, rozpoznał ją też dzieciak, którego całą rodzinę udało im się tu sprowadzić, a języki rozsypały się, że może jakieś koce, że woda. Miles nie ociągała się wcale i wzięła chłopaka do pomocy. Ogarnęła na zapleczu garnek do którego wpadło kilka liści uspokajającego zielska, szczęśliwie zawczasu udało się pobrać wodę, nim studnie zaczęły służyć jedynemu słusznemu celowi - gaszeniu domów. Trochę czasu jej zeszło na uzupełnianiu kubków, lub kształtowaniu prowizorycznych naczyń na potrzeby biedaków. Skutecznie też szło jej niemyślenie, na temat losu ich i tych, których nie udało im się uratować. Myślami uciekała do pokoju w którym Thomas był opatrywany przez Basiliusa. Myślami uciekała do pokera w którego mogliby zagrać. Ta myśl łagodziła rysy jej twarzy i sprawiała, że pocieszający uśmiech był bardziej szczery. Wszystkich ich tutaj czekało jakieś jutro. A feniks... ten miał w zwyczaju odradzać się z popiołów.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#7
24.05.2025, 17:27  ✶  
– Basilius – odpowiedział, gdy Thomas spytał się o Bazyliszka. Najwyraźniej Prewett czasami zapominał, że głupie ksywki Millie, które mu wymyślała nie były koniecznie logiczne dla każdego do odgadnięcie. Zapominał też czasem ostentacyjnie krzywić się gdy je słyszał i wyrażać odpowiednią wobec nich pogardę. Zapominał też czasem, że wcale ich nie lubił.

– Millie, nie wiem co ci zrobił poker, ale przestań mieć o nim dziwne fantazje.
On miałby grać w rozbieranego pokera, lub kazać komuś zastawiać swoje ubrania? Akurat. Aż tak źle z nim nie bylo. W ogóle nie było z nim źle przecież.

Potem natomiast zrobiło się nieco dziwnie, bo Millie nie dość, że pocałowała w jakąś nietkniętą część twarzy Thomasa, to powtórzyła ten gest również na nim samym, a dodatkowo jeszcze przedstawiła ich jakby widział Figga pierwszy raz na oczy.
– Millie, ale my się znamy – wymamrotał nieco zdezorientowany tym wszystkim, a gdy czarownica wyszła z pomieszczenia zerknął na Thomasa w nadziei, że ten odwzajemni jego skonfundowane spojrzenie. Thomas z oczywistych sposobów tego nie zrobił.

– Dzięki – mruknął na komplement odnośnie tego, że wyglądał na kogoś przyzwoitego, chociaż nie był pewny, czy takie stwierdzenie od osoby, która obecnie go nie widziała, jakoś bardzo go uspokajało. Prawdę mówiąc, trochę się martwił, gdy tutaj wchodził, czy ktoś znowu nie uzna go za cel ataku, albo gorzej, za zakrwawionego szaleńca, który twierdzi, że jest uzdrowicielem. Hm... Może jednak niewidzący pacjenci byli jakimś pozytywem. Nie że sama sytuacja pozytywem była.

– Powinno byc dobrze. Pierwszym kluczem do sukcesu jest to, że dalej masz oczy – powiedział, gdy już oczyścił krew z twarzy Thomasa, tak aby mieć lepszy podgląd na jego rany. – Ale muszę im się lepiej przyjrzeć, by ocenić co robić, więc daj mi chwilę. Jeśli nie będę sie odzywać, to nie dlatego, że jest tragicznie. Po prostu potrzebuję czasu na spokojną ocenę. Mogę natomiast już powiedzieć, że ogólne obrażenia twarzy powinny się łatwo i szybko zagoić. Jesteś na coś uczulony? Miałeś wcześniej z nimi jakieś problemy? Są jakieś choroby, o których powinienem wiedzieć?

I z tymi słowami ponownie powrócił do oględzin, ponownie informując Thomasa o wszystkim co robił, tak aby ten nie zdziwił się nagle, gdy Prewett zaczął świecić mu w oczy różdżką sprawdzając ich reakcje.
– Wszystko będzie w porządku  – powiedział w końcu i odsunął się na chwilę od Thomasa, aby sięgnąć po kolejne eliksiry, jednocześnie tłumacząc medycznymi nazwami co dokładnie stało mu się w oczy, czemu nie widział i jak to naprawią. Ponownie się do niego przysiadł. – Najpierw opatrzę ci twarz, tak aby wyjąć całe szkło. Potem zacznę zakrapiać odpowiednie eliksiry do oczu. Możesz poczuć dyskomfort, ale raczej nie powinieneś czuć bólu.

Kiedy przystąpił do pracy, zamilkł na chwilę, nie do końca pewny, czy powinien powiedzieć to co chciał właśnie powiedzieć.
– Wiesz – zaczął w końcu, gdy twarz Thomasa wreszcie przestała przypominać jeża, a on przeszedł do pracy nad przywróceniem Figgowi wzroku. – Słyszałem, jak sobie to zrobiłeś i... – Zerknął na drzwi, aby upewnić się, że Millie jeszcze tu nie było i absolutnie tego nie usłyszy. – I nie wiem, czy trochę cię za to podziwiać, czy jednak wytknąć, że istnieją całkiem fajne  i przydatne zaklęcia, które też mogą kogoś ochronić, a które są znacznie mniej krwawe.
Good Boy
I've got a twisted way of making it all seem fine
Wysoki na metr i dziewięćdziesiąt centymetrów co do milimetra - no więc wysoki, ale za to z drobną budową ciała. Czarne, kręcone włosy i ciemne oczy. Twarz pokryta kilkudniowym zarostem zdradza, że niezbyt dba o siebie.

Thomas Figg
#8
26.05.2025, 17:40  ✶  
- Chwila jak chcecie grać w pokera do gaci to ja chcę najpierw odzyskać wzrok. Bo wiecie, miło będzie widzieć... karty - przed ostatnim słowem specjalnie zrobił dłuższą chwilę przerwy i skrzyżował ręce na potwierdzenie wagi swych słów.
Wyszczerzył się tylko, co nie nadawało mu obecnie ani trochę uroku, a raczej bardziej niepokojącego widoku, ale cóż, słysząc jej śmiech jakoś lżej było znosić obecną sytuację. Śmiech zawsze poprawiał sytuację.
- O, miło mi po... - zaczął mówić ,ale zaraz przerwał, kiedy Basilius wtrącił, że przecież się znają. Obruszył się i prychnął dość głośno. - Znamy? To dlaczego mam wrażenie, że widzę cię pierwszy raz na oczy? - ah nigdy nie znudzą mu się żarty z tego, że nic nie widzi. No przynajmniej jeśli nie usłyszy wyroku, że nigdy już nic więcej nie zobaczy, ale teraz nie może się zasypiać, był przy nim magomedyk. Martwić się będzie dopiero jak usłyszy diagnozę.
- Ja zawsze jestem grzeczny - powiedział i można by było rzecz, że był całkiem rozpromieniony po jej geście, a na pewno bardziej się rozluźnił. Czy wolałby, żeby go trzymała za rękę podczas tego? Owszem, ale z drugiej strony nie był dzieckiem i Basileusowi łatwiej będzie mu się zająć nim bez osoby trzeciej. Dlatego świadom też, że nie może przecież egoistycznie monopolizować czasu Millie, nie powiedział nic.
Zdawało mu się, że usłyszał nie jeden a dwa całusy, a poczuł tylko jeden. Niemożność zobaczenia tego co się dzieje sprawiała, że umysł mu świrował.

Nie jesteś taki wyjątkowy, pamiętasz co ci odpowiedziała?

Podszepnął mu głos i głośno przełknął ślinę, to była prawda jej odpowiedź nie mówiła o niczym, ale z drugiej strony... Nie miał pojęcia, nie powinien na domysłach budować swojego światopoglądu, nie był pewny czy uszy po prostu go nie zawiodły. A może umysł robił mu psikusa jak wtedy z tym, że ktoś go dusił.

- Nawet aż tak nie bolą, bardziej hmmm szczypią, jakbym mi się do nich szampon spłynął - zachichotał na samo porównanie. Szampon, krwisto-szklany szampon, pojebało go z tym porównaniem. Dlatego postanowił za wiele już nie mówić, tylko pozwolić działać Basilowi, w końcu im bardziej ruszał jadaczką tym bardziej mu utrudniał pracę, czyż nie. No ale nie mógł przemilczeć pytania o uczulenia, skoro już był ich świadom.
- Nie, praktycznie na nic, tylko na jaja widłowęża - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo dowiedział się o tym całkowicie przypadkiem, gdzieś tam w Meksyku czy Chile, nie pamiętał już dokładnie, ale bardzo źle wspominał ten czas.

Thomas nie mógł spojrzeć na swojego wybawcę, który zajął się jego ranami. Dlatego odwrócił się, w jego kierunku, a przynajmniej miał nadzieję.
- Ja wiem, że istnieją lepsze sposoby, ale... To była chwila, mogłem albo marnować ją na próbę rzucenia zaklęcia z nadzieją, że zdążę, albo po prostu ją zasłonić. Wybrałem to co miałem pewność, że zdążę zrobić - odpowiedział całkiem spokojnie, ale pewnym sobie głosem, nie nawykł tłumaczyć się ze swoich czynów, ale tutaj wydawało się to dość naturalnym gestem. - I nawet znając cenę, nie zmieniłby tego na bardziej bezpieczne dla siebie rozwiązanie - na chwilę zamilkł i zmarszczył brwi.
- Powiedz mi, bo Millie upierała się, że musimy zająć się mną... Jakbym umierał - pewnie gdyby mógł to by wywrócił oczami, no ale... Musiał poradzić sobie bez tego efektu. - Czy ona jest cała?
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#9
28.05.2025, 16:53  ✶  
– Nikt nie będzie grać w rozbieranego pokera. Z oczami, czy bez – oznajmił, próbując uciąć głupie pomysły Millie, na które najwyraźniej już się też napalał Thomas no bo... Granie w takiego pokera brzmiało jak jeszcze większa herezja, niż granie w karty na kamyki, zamiast pieniędzy. Zerknął na Thomasa. – Nie szczerz się, bo będzie cię bardziej bolało – odpowiedział widząc co robił, a że nie chciał wyjść na przeciwnika jakichkolwiek uśmiechów dodał jeszcze szybko. – Spróbuj zachować neutralny wyraz twarzy, dopóki z tobą nie skończę. – To też mogło zabrzmieć głupio. – W sensie opatrzę. Proszę.

Thomas nie mógł zobaczyć miny Basiliusa na swój żart, ale mógł natomiast usłyszeć Bardzo Głośne Westchnięcie, ale zaraz potem Prewett, jako że próbował być wspierającym i uprzejmym medykiem, sam spróbował rozluźnić atmosferę. – Mówisz, więc że nie widzisz problemu abyśmy się poznali ponownie? Mamy czas. W końcu nie pali się – powiedział, tonem jakby mówił całkowicie na poważnie, ale jeśli Millie nie wyszła jeszcze z pomieszczenia przy tym zapoznaniu, mogła zobaczyć, jak górna warga uzdrowiciela drga nieco.

– W takim razie jest w miarę w porządku – skomentował porównanie do szamponu. – Dyskomfort może towarzyszyć ci jeszcze przez jakiś czas, gdy ponownie zaczniesz widzieć, ale przepiszę ci odpowiednie eliksiry do oczu i powinno być w porządku. Masz kogoś, kto będzie ci mógł pomóc w czasie gojenia?

A potem zmarszczył brwi, próbując zrozumieć skąd Thomas wytrzasnął jaja widłowęża i jak dowiedział się, że był na nie uczulony, ale jedynie zanotował w głowie tę informację dodając że w takim razie nie powinno być żadnego problemu z przepisanymi mu eliksirami.

Basilius przygryzł wargi i w pierwszej chwili nic nie odpowiedział, wpuszczając Figgowi kolejne krople.
– Popatrz w lewo. Prawo. Delikatnie. Do uczucia dyskomfortu. Super. Teraz do góry. I dołu. Dobrze. Teraz możesz poczuć chłód w oczach, ale to już ostatnie krople. – I rzeczywiście, po wkropieniu ostatniego eliksiru, Thomas mógł usłyszeć, jak Basilius odkłada coś na pobliski stolik. – Mam hm... Mam klasyczny bandaż i chyba jeden liliowy dla dzieci. Jakieś preferencje?

Nie miał pojęcia jak odpowiedzieć na pierwszą deklarację Figga, bo tak. To było absolutnie głupie. A z drugiej strony...
– Rozumiem – powiedział w końcu wracając do tematu, który sam wywołał. – Pamiętaj następnym razem, że warto jednak ratować tak, aby i osoba ratującą nie doznała obrażeń. Ogólne zalecenie Munga. A Millie ma się dobrze. – Pomyslał o tym pocałunku w czoło. – To znaczy jest cała. Przypilnuję, aby coś zjadła i odpoczęła. Tylko jej tego nie mów.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#10
28.05.2025, 18:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.05.2025, 18:41 przez Millie Moody.)  
– Słuchaj kurwa, może i obiecałam Ci swoją dupe, powiedzmy że gardło też się w to wlicza, ale odpierdol się od mojego żołądka, jasne? – prychnęła od progu.

Powinni wyczuć ją na kilometr (bo przecież nie zobaczyć), ponieważ niosła dwie wielkie dymiące, czarne i gorące kawy. Pod pachą właśnie dewastowała papierową torebkę z ciastkami, które lepiej by pewnie czuły się, gdyby nie były wciśnięte pod pachę. Dosłownie. Wszystko jednak woniało spalenizną, więc zapach hehe spalonej hehe kawy nie przebijał się.

Zrobiła swoje. Pomogła ludziom. Dała im ciepłe picie. Dała im ciastka. Nawet się uśmiechnęła ze dwa trzy razy. Nawet znalazła tę żonę której szukał nieprzytomny typek. Pomagała ludziom. To było ważne. To powinno być jej paliwem. Ale tak na prawdę dopiero gdy zobaczyła dwa umęczone ryjki swoich przyjaciół, dopiero wtedy uśmiechnęła się szczerze.

Wcisnęła kubek w ręce ujebane farbą, wcisnęła drugi w te obandażowane. Sama swoją w siebie wlała chwilę temu. Poparzone usta? Jej dusza była poparzona więc nie było z tym najmniejszego problemu.

– Jada jada, martwimy się o siebie, Thomas ogarnij dupę i przestań się narażać, Miles jedz wiecej, Basilius wyśpij się porządne bo wyglądasz już jak trup. – Skrzeczała jak jej własny kruk, który najprawdopodobniej pozostał w Księżycowym Stawie. – Pomogłam Norze, ogarnęłam ludzi. A kto pomoże nam? – zapytała retorycznie, przewracając ostentacyjnie złocistymi oczami. – Jak się ma mój ulubiony kociak? Czy można już rysować kutasy na bandażach? – zainteresowała się nagle rannym, wyjmując z jego dłoni kubek i upijając łyk czy dwa. Nagle przypomniała sobie, że przyniosła coś jeszcze. Pospiesznie oddała kubek i spod pachy wyciągnęła pomiętą, olukrowaną torbę. – Mam eee śniadanie! – poinformowała zebranych. W środku były trzy wygniecione pączki, które zdecydowanie pamiętały lepsze czasy. Albo postarzały się o kilka lat w przeciągu ostatnich kilku godzin.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (29), Thomas Figg (2624), Millie Moody (2013), Basilius Prewett (1880)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa