• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
RE: [Jesień 72, 8-9.09 Spalona Noc, Julian & Mille] Flash to the Rescue

RE: [Jesień 72, 8-9.09 Spalona Noc, Julian & Mille] Flash to the Rescue
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#1
23.05.2025, 21:36  ✶  
8 września
okolice 23:00

Jeb.

Jeb.

Młot uderzał, a ona nie traciła tempa. Ostatni tydzień regularnego spania i jedzenia odwdzięczał jej się zaskakującymi efektami. A może po prostu Moody najlepiej działała pod straszliwą presją - jej rozjebany po ścianach mózg zaczynował mózgować gdy świat płonął. Szkoda, że teraz płonął całkiem niemetaforycznie.

Ale dobrze, wspaniale, fantastycznie, Quinee żyła i miała się dobrze, ogarnęły wspólnie przestrzeń dla ludzi, na których te szuje pierdolone mogły polować, to już było za nią. Serce jej pęczniało na myśl o tym, że jej ulubiony kuzyn nie jest Śmierciożercą, skoro obecnie stacjonował w Prawach Czasu i był równie skołowany co przerażony całą sytuacją. Musiała jeszcze przekazać wiadomości Norze i zostawić miotły, które zabrała od Tessy - stare ale jare, co by zakonnicy mieli do nich dostęp w klubokawiarni. Z nagłym przypływem sentymentu wybrała największą z nich dla swojego dawnego kapitana drużyny Erika, wiedząc, że przy jego gabarytach będzie potrzebować dużego kija. Zakładała, że jeśli miałby się gdziekolwiek pojawić to właśnie u swojej psiapsi, więc "prezent" będzie na niego czekał. Jakby potrzebowali tego, ale zakładała, że będą potrzebowali, biorąc pod uwagę jak czarodzieje niechętnie się teleportowali gdziekolwiek. I ona sama miała z tym problem po tym jak ostatnio zniknęła jej jakaś kość w nodze, gdy chciała zrobić głupiego psikusa. Ale no...

...miotły odstawione, można było działać dalej. Chciała ogarnąć co się dzieje na Pokątnej, wiedziała już że pierdolony padający z niebios popiół całkiem celowo dobiera sobie ofiary, więc warto byłoby wiedzieć, co było celem tego skurwiałego lorda Voldemorta.

Jednak finalnie Miles nie nadawała się do takiej roboty. Brakło jej cierpliwości i zacięcia badawczego. Brakło skrupulatności. Jej misją musiało być działanie. Wypatrywanie zagrożenia. Reagowanie. Szybkie reagowanie.

Tłum szalał, krzyki, wrzaski, odgłos tłuczonego szkła, walących się budynków, wybuchów z płonących magikaliów uderzał w jej zmysły, ale wypatrzyła go, jak osamotniony bursztyn pośród żwiru. Mężczyzna stał zdębiały, nieruchomy przed witryną sklepu z zabawkami. Sklep już czerniał od dymu, choć płomienie jeszcze nie lizały fasady. Przynajmniej nie na poziomie parteru, ale dach... szybki rzut oka wskazywał, że z dachu lada moment zaczną spadać przypalone belki.

– UWAGA ZARAZ DACH POLECI! – krzyknęła ostrzegawczo, ale z wielu gardeł dobywał się krzyk. Część ludzi jednak spłoszona prewencyjnie odsunęła się od budynków - on jednak stał dalej. Nigdy nie lubiła stosować tego zaklęcia na ludziach, ale jej wprawa w magii translokacyjnej już raz pomogła jej tej nocy. Nim zdążyła pomyśleć, zamachnęła się różdżką, aby przyciągnąć mężczyznę do siebie i uchronić go przed przygnieceniem przez spadające części budynku. 

zawada: porywczy - uniemożliwa wykonania zadania z którym szła

Translokacja IV na przyciągnięcie do siebie mężczyzny

Rzut PO 1d100 - 72
Sukces!
twój stary
I am not the man you knew
I know that you've been waiting
181 cm, ciemne oczy i włosy z siwizną, wąsy

Julián Bletchley
#2
24.05.2025, 22:53  ✶  
Bletchley odkaszlnął, starając się wypluć pył i popiół, ale miał wrażenie, że jego płuca już dawno zostały wypchane sadzą. Ulice magicznej dzielnicy Londynu nie przypominały niczego, co znał przez te wszystkie dekady służby. Spalone fasady sklepów jęczały, gdy ogień wżerał się w belki, a powietrze było gęste jak smoła.

Powinien był wtedy wrócić. Powinien uciec, zabrać dziewczyny, znaleźć Hestię, teleportować się w bezpieczne miejsce, jebać to wszystko na chrześcijańskie amen. Od zmierzchu szukał córki, błądząc między dymem a wrzaskami, tylko po to, aby w końcu teleportować się w sam środek gęstej, gryzącej chmury, spotkać Brennę, a potem natknąć się na Shafiqa i zamiast rzucić to wszystko w cholerę — uciec, odciąć, wyrwać się z tego bagna — coraz bardziej czuł, że to on był jebany.

I jeszcze była kwestia tego pierdolonego dymu i szmeru sączącego się z niego. 

ZZZZDRRRRRRRRRRRRAJCY… ZZZZDRRRRRRRRRRRRAJCY…

Szurał, pełzał, syczał. Śledził go Czarny pył. Miał smak, ciężar, wolę. Gryzł w oczy jak żrąca ciecz, drapał gardło ostrymi pazurami sadzy. Ktoś przeciągał paznokciem po czaszce od środka.

SZLAAAAAAAAMY... SZLAAAAAAAA…

Powietrze oskarżyło go samo z siebie. Nie był szalony! Nie wymyślił sobie szeptów i nie był kolejnym czarodziejem, który nie potrafił rozróżnić koszmaru od jawy. Więc dlaczego nie mógł się ruszyć?

Zbierz ocalałych. Zabezpiecz teren. Ustal przyczynę. Żadna z tych zasad nie miała już zastosowania, kiedy stare kości oraz mięśnie stały w miejscu. Oddziałowe odruchy zawiodły go tak samo, jak magia od godzin milczała bezradna. Dłonie drżały — nie wiedział, czy miał sięgnąć po różdżkę, czy papierosa. Coś w nim szarpało się jeszcze, żeby działać według znanych wzorców, ale z każdą minutą bardziej stawał się częścią tej cholernej martwoty.

SZLAAAAAAAAMY…
SZLAAAAAAMY…
BÓJCIE SIĘ JEGO IMIENIA…

Najwyraźniej ten ,,skurwiały lord Voldemort'' nie przepadał chyba za takimi jak Julek, prawda? Czy był na samym dole hierarchii? Niekoniecznie, mimo że mężczyzna nigdy nie pretendował do tytułu ulubieńca czarnoksięskiej arystokracji. Był odrobinę czysty na szlamę, ale z pewnością zbyt skażony żeby dorównać czystokrwistym. Granica dzielnic, nazwisk i krwi. Mięso armatnie z ładnie wypełnionym kwestionariuszem aurorskim.

Ano więc stał tak sobie, nie będący w stanie zarejestrować tego, co się działo wokół: żaru liżącego mu czerwony od farby kark, dymu drażniącego oczy. Wystarczyłoby jedno spojrzenie w górę, aby zrozumieć, że konstrukcja była o włos od runięcia w dół. Belki były nadpalone i ogień sięgnął w głąb drewnianych szczelin. Ktoś obok krzyknął ostrzegawczo, ale auror nawet nie drgnął. Coś (a raczej ktoś mu znany od upicia mu córki!) natomiast najwyraźniej postanowiło, że jeszcze nie dzisiaj, skurwysynu, szarpnęło, a zgodnie z nieubłaganą zasadą Newtona, że co w górę, to w końcu w dół, osiemdziesiąt kilogramów sparaliżowanego ciała poszybowało z impetem prosto na młodą brygadzistkę.

!Strach przed imieniem
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#3
24.05.2025, 22:53  ✶  
Chociaż nie doznajesz żadnych omamów słuchowych, nie jesteś w stanie wydusić z siebie Jego imienia. Kogo? Sam-wiesz-kogo... T-tego, którego imienia nie wolno wymawiać... Tego, który zasiał w ludziach strach.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#4
26.05.2025, 09:42  ✶  
Moment potem jak zawłaszczyła go dla siebie, jak przyciągnęła go lepiej niż jej zwierzęcy magnetyzm przyciągał wszelkiej maści zwyrodnialców (przynajmniej w jej rozumowaniu świata), moment potem ze srogim jebnięciem uderzyła nadżarta płomieniem belka i szereg akompaniujących jej ceglanych dachówek. Łoskot był niewyobrażalny, ale Miles zachowała trzeźwość (HA!) umysłu i pokierowała sprawnie zaklęciem tak, że zatrzymała aurora tuż przed swoim nosem. Nie było to przyjemne, żołądek nienawykły do tej formy przemieszczania się mógł zaprotestować, ale lepiej żeby żołądek protestował, niż rołupana czaszka.

- Kurwa mać głuchy byłeś czy co! Zajebisty dzień na jebane samobójstwo, tak stać i wgapiać się w zabawki, chciałeś zajebać jedną dla...- urwała w połowie zdania, gdy stojący już na ziemi mężczyzna obrócił się ku niej, a w dojrzałej przystojnej twarzy rozpoznała ojcowski grymas takiej jednej stażystki, którą chciała nauczyć życia i nie ogarnęła, że...

wBletchley był kumplem jej ojca, co jednoznacznie dyskwalifikowało go jako kogokolwiek, kogo można byłoby lubić. Aura zajebistości starego otczała starsze pokolenie śledczych i Moody skutecznie unikała tych wspaniałych ludzi widzącym w nim wszystko to, czego jej nie było dane nigdy zobaczyć.

Przełknęła ślinę, ale nie odwróciła wzroku. Harde złote oczy osadzone w szczupłej twarzy rzucały w niego gromy. Mildred Moody, poszkodowana Beltane, miesiąc w śpiączce, dwa miesiące w wariatkowie. Wypuszczona z odsiadki miesiąc temu, legitymizująca się zwolnieniem na głowę, które uniemożliwia jej służbę. Pochodząca z rodziny z tradycjami, męska linia wypchana aurorami, ona sama krawężnik od 13 lat. Beznadziejny przypadek. Ale nie była słaba. Słabi giną, a ona jak karaluch żyła. Utytłana sadzą, z różdżką w ręku z miotłą przytwierdzoną na plecach. Ubrana w mugolskie dresy, ze skórzaną torbą przewieszonąprzez ramię wyglądała jak dziewczynka która urwała się ze szkoły, a nie rekonawlescentka, z której duszy nie dało się wyrwać służby, jak było to niemożliwe z żadnego Moody'ego. Była zupełnie inna niż Hestia. Była dzieciakiem na polu walki.

- Dobra chuj, wiem, że nie próbował pan okraść sklepu sir. Co się tam stało? - wskazała ręką w stronę nadpalonego gruzowiska.
twój stary
I am not the man you knew
I know that you've been waiting
181 cm, ciemne oczy i włosy z siwizną, wąsy

Julián Bletchley
#5
28.05.2025, 19:04  ✶  
Problem polegał na tym, że Julek nie spodziewał się, aby ktokolwiek jeszcze miał powód by go z tego piekła wyciągać, a już na pewno nie w ten sposób. Zaklęcie translokacyjne użyte z zewnątrz, przez kogoś innego na człowieku w pełni dorosłym, uzbrojonym i przynajmniej teoretycznie świadomym zagrożeń pola walki? Normalnie to by się zorientował. Wyczułby i nie dałby się tak z zaskoczenia tak od tyłu (hehe) podejść.
— Co… — spojrzał na nią nieprzytomnie dopiero po chwili zauważając, że ktoś do niego mówił, bo głos kobiety przeciał ostro szum w jego uszach. Echo zaklęcia powoli ustępowało miejsca drżeniu rąk. Usta wykrzywiły mu się w cichym sprzeciwie, ale zamiast słów z gardła wydobył się tylko dym, który wypychał myśli.  — Ja… Nie… — urwał. — Tam… Coś mi się wydawało… Też go słyszałaś?
SZLAMYYYY… SZLAMYYY…
Auror sapnął pod nosem zgięty w pół, jeszcze niepewny, czy powinien być wdzięczny, zażenowany czy po prostu zwymiotować jej na buty. Uniósł drżącą dłoń do twarzy i przetarł oczy, aby zetrzeć także złudzenie. Sekundę później belki runęły na chodnik, miażdżąc wszystko pod spodem.
— ...Moody? — z calutkiego BUM-u, to ona musiała być tą, która go wyciągnęła za fraki z przedpiekla. Gdyby miał siłę, zakląłby na głos. Gdyby miał godność, udawałby, że tego nie potrzebował. Wszystko, co mógłby wydusić, byłoby nie na miejscu. Żył jednak! Bo się do kurwy nędzy jej udało. Gdyby nie ona, zdechłby jak pies przed witryną sklepu z zabawkami. — Nie wiem, ja… — nie zauważył również jej milczącej wojny z cudzym dziedzictwem, bo miał problem z własnym.

Ogniwo po ogniwie, łańcuch nawinąl się wokół szyi, dziewczyna po dziewczynie, a dwa obrazy niechcianie nałożyły się na siebie w jeden: córki i brygadzistki. — Jak na ciebie patrzę, to… — z nimi zawsze była ta sama historia. Wystarczyło potrzymać któregoś z nich dłużej w akcji, rzucić w wir chaosu, zostawić sam na sam z czymś, co miało za dużo oczu i za mało litości, aby potem miało paść pytanie: „to ile dzieciaków pan już tak właściwie adoptował w biegu, panie Bletchley?”
— A tobie nic nie jest? — dym zawirował wokół nich leniwie. Obie uparte, a w tamtym momencie jedna z nich była w chuj nie wiadomo gdzie, a druga stała przed nim z ręką jeszcze nie opuszczoną po zaklęciu, które… Ano właśnie. — Tyś nie powinna być na zwolnieniu?
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#6
29.05.2025, 12:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.05.2025, 12:52 przez Millie Moody.)  
Nie lubiła starej aurorskiej gwardii, głównie z powodu ojca, który jawił im się jako przyjaciel.

Ale zagubienie Bletchley'a było dziwnie znajome, jak ludzie, którzy dotykali jej obrazów i czasem, jeśli zaklęcie wyszło, to nie musiała im tłumaczyć jak się czuła. Oni po prostu mogli to poczuć. Wizje, zwidy, omamy... to wszystko towarzyszyło dziedziczce Trelawneyów od maleńkości. Czasem chciała, żeby wszyscy mogli chociaż przez chwilę poczuć się jak ona, zwłaszcza wtedy, gdy empatia zawodziła i rozmówcy reagowali nerwowym chichotem na jej jebnięcie.

– Jestem, nie widać? – prychnęła na wzmiankę o zwolnieniu. Szary już ufajdany dres, biała zdecydowanie ufajdana i za duża mugolska koszulka. Tenisówki. Absolutnie to nie był popisowy szary mundur Brygadzistki. – A co? Mam spierdalać do Ministerstwa i ewakuować się jakbym była jakimś pierdolonym cywilem? – Nakręciła się może zbyt szybko. Co jeszcze bym mogła zrobić? A czego nie? Czy jestem dla Ciebie rozczarowaniem? W jego twarzy zobaczyła twarz ojca, ale nie własnego. Twarz ojca takiego, jakiego by chciała mieć i takiego jakiego wykurwiście zazdrościła Hestii. Może dlatego tamtego dnia zabrała ją na pochlaj i dojebała jej łodziami podwodnymi, topiąc kieliszki wódki w gęstym piwie? Żeby Pan Idealny okazał się mniej idealny, gdy jego perfekcyjna księżniczka zarzyga mu próg domu?

Zmiarkowała się. Fala agresji przeminęła (może dlatego zwykle nie gadali, gdy odwiedzała brata? Skinienie głowy jak dobrze poszło, wymamrotane pod nosem dzień dobry sir i jebać starego?). Zamiast tego ujęła obie jego dłonie i otworzyła oczy szeroko jak się dało. Patrząc w zagubione oczy aurora, w jego brak spokojności i zwyczajowej buty, w brak tego patrzenia z góry właściwego starym doświadczonym kutasom z doczepioną odznaką... Poczuła coś na kształt współczucia. Zaskakujące, że Erik podarował jej kartę Arcykapłanki, która w tarocie oznaczała przewodniczkę po tym, co nieoznaczone, podświadome, ukryte. Wymykające się osądowi. Jej matka widziała w niej Mildþryþ - Łagodną Siłę, czyli kartę Mocy - niewiastę głaskającą lwa. Ona jednak teraz poczuła ciężar togi, poczuła ostrze księżyca pod własnymi stopami. Była jebnięta i musiała z tym żyć. Ale lepiej, żeby inni nie doświadczali takiego jebnięcia. Nie kiedy trzeba było ratować ludzi.

– Proszę się skupić. Na mnie. Ten ogień jest magiczny, to potężne zaklęcie tego kutasiarza Voldemorta, no bo kogo innego? Nie wiemy co on może. Proszę... proszę mi powiedzieć co pan widział? – potrzebowała tego mniej dla siebie, ale dla tęgich Zakonowych głów. To mogły być zwidy. To mogło być coś co atakowało ich poza fizycznym cierpieniem i zdeptanym pożogą domem.

przewaga: Wróżbiarstwo III (pod szukanie swojej życiowej drogi w symbolice imion i archetypów), działanie dla Zakonu pozyskiwanie informacji; totem Kruka: zawsze towarzyszy im poczucie wyobcowania i niedopasowania do kogokolwiek
twój stary
I am not the man you knew
I know that you've been waiting
181 cm, ciemne oczy i włosy z siwizną, wąsy

Julián Bletchley
#7
31.05.2025, 17:29  ✶  
Na gniewne i rozżalone pytanie, którego nie zadała, pewnie odpowiedziałby ,,nie jesteś rozczarowaniem, Moody’’. Takie pytanie jednak nie padło, a on nie miałby prawa, aby na nie odpowiadać. W jego oczach Mills była trochę taką dziedziczką chaosu. Wnuczką wojny. Tylko że w tamtym momencie patrząc na nią nie widział brudnego dresu, nie słyszał przekleństw, nie czuł złości ani nie mierzył się z jej zaciętą miną, która zazwyczaj służyła jej za pancerz. Do jego braku z kolei nie był przyzwyczajony. Nie ujrzał również obrazu jej ojca, mimo że znał przecież mężczyznę.

Kobieta chwyciła go za brudne, oblepione już zaschniętą, czerwoną farbą dłonie, a jej dotyk uziemił go, sprowadził z powrotem do rzeczywistości. Widok znajomej twarzy przebił się przez mgłę szaleństwa, a omamy słuchowe ucichły. Prawdziwa obecność brygadzistki wystarczyła, aby zaczął znowu oddychać.
— Czyli nie słyszałaś tego — wymamrotał do siebie. — Zajebiście się słucha, jak ktoś ci mówi, że jesteś jednocześnie zdrajcą i szlamą na jednym wydechu. Kurwa mać, po prostu mistrzostwo — Julek odwrócił na chwilę spojrzenie i zawiesił wzrok ponad swoim ramieniem, gdzie właśnie wypalało się jeszcze echo tamtych słów. — Jak ogień, to i dym... Podejrzewam, że to on wywołał omamy słuchowe. Nawdychałem się tego syfu od samego zmierzchu. Wszyscy to łykamy, ale mnie oczywiście musiało dojebać po swojemu. Nie byłem jeszcze nawet w Ministerstwie, a już mam tego po kokardę — burknął. Był całkiem niezłym oklumentą, więc siła wywołanych halucynacji musiała być potężna. Zacisnął palce na jej własnych nieświadomie celem oddzielenia myśli od lęku, kiedy wspomniała o… O… Jego Imię… Chciał to z siebie wyrzucić. Rzucić na ziemię, rozdeptać, może i wyrzygać, jeśli będzie trzeba, byleby przestało gnić mu pod żebrami.
— Pytałem, czy z tobą wszystko w porządku, bo z całej ekipy... Tylko ciebie spotkałem. Reszta to dym, ogień i... — coś jeszcze. Czarny Pył śledzący go. — Widziałem Brennę Longbottom. Wy w ogóle działacie według jakiegoś planu, czy wszyscy lecicie na pałę? — spytał dość ostro. Niestety (stety!), niezdarna ojcowska troska wylała się z tonu jego głosu zanim zdążył ją zatrzymać... Zresztą, już po raz drugi podczas tej Spalonej Nocy.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#8
31.05.2025, 19:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.05.2025, 19:50 przez Millie Moody.)  
– No to kurwa muszę powiedzieć, niezłe ćpanie. Wykurwiście, kto jest Twoim dealerem Voldemort? – To nie leżało nawet koło zabawnego. Halucynacje bywały groźne i Miles wiedziała to, bo na koncie ostatnio zaliczyła Bardzo Fajnie Śpiewającą Selkie, która prawie zjebała z klifu ją i Bazyliszka. I to nie było fajne. To było bardzo niefajne. Pizda postanowiła sobie umieścić ich w wodnym ogrodzie, który skutecznie przesłaniał klif i dziurę, która była za nim. Dobrze to zakombinowali wtedy, ale dziś...

W pewnym momencie mimo wszystko Miles skumała się, że może to nie było ok. I też musiała zrobić bardzo bardzo dziwną minę, gdy auror zapytał się o to czy oni działają według planu.

Kurwa.

Ostatnia rekrutacja poszła jej bardzo dobrze, więc może i teraz?

– I tak i nie. Znaczy no powiedzmy jest jakiś plan, ale ja nie ogarniam, jestem tylko krawężnikiem na ee... urlopie. Są mądrzejsi ode mnie. Chyba. Tak myślę. Czy Woody klasyfikuje się jako mądrzejszy? – szczerze wątpiła, kojarząc niestety byłego glinę głównie z tym że super zajebiście kumplował się z aurorem z którym ona nie chciała mieć nic wspólnego. Z jej ojcem. Ale też był kumplem z Bletchleyem (chyba?), więc to byłaby najbliższa nić. – Na razie skupiam się, żeby no... wyciągać ludzi z ognia, gasić, organizować jakieś miejscówki bezpieczne dla tych co potracili dom no i zasadniczo nie umrzeć. Panu też bym radziła... nie umierać. Głos w głowie to... to nie jest za dobry znak, ale jako przedstawicielka Trelawneyów nie powiedziałabym, że jest to aż tak dziwny znak. No i ... ee... Nie jest pan zdrajcą panie Bletchley. Jest pan zajebisty. Proszę dzisiaj nie umierać ok? Kto będzie na mnie pomstował za upijanie córki? – spróbowała się uśmiechnąć, ale wychodziło jej to jakoś krzywo. W sumie, pewnie nigdyby nie ucięła sobie takiej pogawędki ze swoim ojcem. Przez moment jej wzrok stał się nieobecny. Myśl pojawiła się nagła. Agresywna. Surowa w swoim wymiarze. Czy Moody też tak by stał słysząc głos? Czy sięgnęłaby po zaklęcie i odciągnęła go od niechybnej śmierci albo nawet kalectwa? A może pozwoliłaby mu... pozwoliłaby sobie nie mieć refleksu, pozwoliłaby sobie nie zauważyć zagrożenia... pozwoliłaby sobie...

...mieć spokój...


...na reszcie spokój...


Wzdrygnęła się od własnych myśli. To nie był jej ojciec. To był cudzy ojciec. Inny ojciec. Dobry ojciec. Niektórzy mieli po prostu szczęście. Kiedy złapała go za ręce? Musiała zrobić to machinalnie. Czerwień, czerń... Znaki... omeny. Ich ścieżki rozchodziły się na boki - auror miał swoją drogę do przejścia tej nocy. Swoje piekło. Ona swoje. Czasem jednak bohater spotykał na swojej drodze wieszczkę, a ona - cóż... może nie była jasnowidzem, ale potrafiła dostrzec omen.

Wróżbiarstwo III - symbol dla Juliana
Rzut Symbol 1d258 - 75
Kaczka (nadchodzą pieniądze)

Zamrugała. Zamrugała drugi raz, bo nie dowierzała. Pośród pożogi. Zgliszczy. Śmierci. Pośród zbrodni i zadrze, którą Voldemort zadał ich miastu.

– Moneta potoczy się po Twoim stole. Złota kaczka zniesie złote jajo. A żeby to zrobiła, nie będzie kaczką pieczoną. Tak myślę. – odpowiedziała enigmatycznie szczerząc się jak głupi do sera, czy w obecnej sytuacji, jak głupi do kaczki. Nagle gruchnęło coś za nimi. Spłoszona odwróciła się.

– Na mnie pora, mój młot uderza o kowadło. Kiedyś mi się pan odwdzięczy. Koniec szlabanu dla Hesti na wyjścia? To moja cena – rzuciła przez ramię i odbiegła w stronę Klubokawiarni Nory.
twój stary
I am not the man you knew
I know that you've been waiting
181 cm, ciemne oczy i włosy z siwizną, wąsy

Julián Bletchley
#9
07.06.2025, 14:09  ✶  
— Woody? Ale… Ten sam Woody? — Julian Bletchley uniósł brwi, a zmarszczka przecięła jego czoło. — Millie kochana, co on ma wspólnego z tym wszystkim? — odpowiedź kobiety jednakże średnio miała mu pomóc zrozumieć, jakim cudem jego stary kompan od mordobicia i piwa nagle stał się punktem odniesienia w rozmowie o operacyjnej logistyce działalności BUM-u. — O kim mówisz? Kto dowodzi czym? Co wiesz, a czego ja nie wiem? — słowa wypadały z jego ust szybko i może dobrze, bo nie było już czasu na ceregiele. — Jeśli dzieje się coś większego, muszę to wiedzieć — dodał, po chwili jednak zamilkł zmuszony przez przestrzeń, którą Moody zrobiła. Zsunął się o pół kroku w bok, spojrzał ponownie na nią. Wydawała się rozemocjonowana, zasapana i mówiła dalej i prędko. Przypominało mu to trochę panikę pod przykrywką działania. Dlaczego odnosił wrażenie, że nie chodziło jej już o strategie i porządek w Ministerstwie?

,,Kto będzie na mnie pomstował za upijanie córki?” on również spróbował się uśmiechnąć, więc półuśmiech wyszedł na taki zawieszony między winą a desperacją. Córka — zakotwiczyło się w jego umyśle. Od zmierzchu jej szukał. Całe to bieganie, krzyki, rozkazy i zaklęcia, wszystko i tak sprowadzało się do jednego pytania: gdzie ona jest?, i do jednej odpowiedzi, której bał się usłyszeć od każdej kolejnej osoby. Auror zmartwił bardziej się, kiedy nie odpowiedziała na jego pytanie. Zamilkła nagle, ktoś odciął jej głos z zewnątrz.
— Jaka moneta? Jaka kaczka? Millie? — własne zdania brzmiały absurdalnie w jego ustach, ale spytał łagodnie, mimo że wewnętrzny spokój skruszył się już wieki temu. Na to również nie odpowiedziała i zamiast tego po prostu odbiegła. W jednej chwili jej buty uderzyły o bruk, w drugiej już skręcała za róg. Julek wypuścił powietrze z westchnieniem. — Nawet ci nie podziękowałem… — powiedział tylko cicho.
Tylko niech pani nie da się zabić, panno Trelawney, pomyślał. Jeszcze zdąży mu dopiec na grillu w jego ogrodzie. Wtedy… Wtedy nie będzie już żadnych szlabanów. Dla nikogo, a kiedy wszystko się skończy, zaprosi ich wszystkich. Młodych brygadzistów. Będzie Millie i Hestia, dopyta o co chodziło z Woody’im. Wszyscy przyjdą. Nawet jeśli nie byli rodziną z krwi, to będą rodziną z wyboru. Zresztą, jeśli Jo miała kiedyś jakieś marzenie, to właśnie takie. O stole, przy którym nikt nie musiał być doskonały, aby być potrzebny. On jakoś to wszystko skleci.
Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (29), Millie Moody (1728), Julián Bletchley (1576)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa