16.06.2025, 18:26 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.06.2025, 19:15 przez Gabriel Montbel.)
Noc 27.08, okolice północy
SOHO
SOHO
Rozmowa z Ministrą Jenkins oraz Szefem Departamentu Bletchleyem nie była już tak przyjemna, gdy brakło publiczności. Brakło oczu pilnie śledzących każdy ruch, brakło napiętej nici lśniącej... jakimś kolorem, odkrytym, gdy opuścił zasłonę oklumencji, ryzykując wiele, ale w obecnym układzie, po sześciu latach milczenia ze strony Jonathana Selwyna nie ryzykując nic.
Ta biel wyszyta złotą nicią. Och ile dałby, by móc tę nić pruć, kawałek po kawałku, jak prułby jego duszę, docierając do rdzenia zdradliwego istnienia, które wybrało życie w Londynie, ponad niekończącą się paryską sielankę. To oburzenie w głosie, tak dobrze mu znane z początków ich znajomości, zbyt szerokie gesty zdradzające nerwy, gdy treść wygłaszanych stwierdzeń próbowała utwierdzić go w przekonaniu, że nic... absolutnie nic nie było w stanie wzburzyć byłego kochanka. Nic bardziej niż świadomość, że przez dwa kwadranse siedzieli obok siebie, ramię w ramię, dusza w duszę, serce w serce... Wampir wiedział, że ten łomot, który pieścił później jego uszy był strachem, nie odwzajemnionym pragnieniem, ale... pozwolił sobie tam na tej magicznej polanie od czasu do czasu przymknąć oczy i marzyć, że jest inaczej.
Sny jednak kończyły się. Bolesny świt witał ludzi, dla niego była to zakończona schadzka z angielskimi dygnitarzami. Zaraz po niej ruszył w niemagiczny Londyn, za poradą, och selwynowego podopiecznego, który nawet słowa nie rozumiał po francusku. Upadek obyczajów, tak pewnie nazwałby to Gabriel, przyzwyczajony, że kiedyś normą wśród wyspiarskich ludów gawiedzi było używanie Francuskiej mowy.
Kilka odpowiednio zadanych pytań zaprowadziło go na Soho, dzielnicę barwną i kuszącą intensywnością dźwięków. Oczywiście pozbył się swojej elfickiej szaty, która znajdowała się w dress codzie imprezy z której zmuszony był się ewakuować. Pozostały jednak długie włosy, magiczne przedłużenie, które powinno zniknąć dopiero następnego wieczoru. Blada skóra pociągnięta została przydającym nieco "żywotności" podkładem, pozostawił policzki i kości obojczyka pociągnięte złotem, dla własnej fanaberii.
Był wygłodniały, nieszczęśliwy i bardzo samotny.
Stanowiło to koszmarne połączenie wielu niezaspokojonych potrzeb, poszedł więc tam, gdzie było najciemniej i najgłośniej.
To nie jest tak, że polował z rozmysłem na jego rodzinę, choć powinno tak być, gdyby zrealizował swój plan B. Plan A, czyli dość widowiskowe podwójne morderstwo nie zostało zrealizowane, plan B sypał mu się w posadach, gdy nie odnajdował przyjemności w motaniu się dookoła osobników zbyt młodych. Tak przynajmniej zaklasyfikował Theo jako swojego rozmówcę, ale ciemnowłosy aktor, którego miał okazję kilka dni temu podziwiać na scenie...? Tak, sprawdzał w programie wielokrotnie. Rónież Selwyn. Kuzyn? Bratanek? Nie był pewien, genealogia anglików przypominała mu bardzo ciasno spleciony wieniec, ale nazwisk pomylić się już nie dało.
Błękitne oczy obserwowały młodzieńca gnącego się na parkiecie, był skupiony, mimo niezobowiązującej rozmowy prowadzonej z trzpiątką bardzo pragnącego tego by postawił jej drinka i w dość nonszalanski sposób bawiącej się jego włosami. Hrabia ciągnął tę rozmowę, jako całkiem udaną przykrywkę, ale gdy tylko tancerz udał się do wyjścia, starszy (zdecydowanie starszy) mężczyzna ruszył za nim.
Zaułek w którym ukryte było zejście do klubu był odpowiednio ciemny, odpowiednio wilgotny, odpowiednio gotycki mimo rozświetlających wilgoć neonów. Różowe i błękitne światło ładnie układało się na ostro zarysowanej szczęce Hannibala.
- Dość nieoczekiwane miejsce spotkania, z kimś tak... czarującym - brzmiało to niezgrabnie, lecz swobodna poza i odpowiednio przyjęty ton robiły swoje. - Makijaż i kostiumy robią swoje, ale dałbym sobie rękę uciąć, że niedawno jeszcze straszył pan w operze monsieur Selwyn - wyciągnął z własnej kieszeni papierośnicę, ale nawet nie kłopotał się, by szukać czegokolwiek czym mógłby ów papierosa zapalić. Zapalniczka? Różdżka? Nie było to jego zmartwienie, gdy oparł się obok Hannibala. Był ciekaw czy byłby równie łasy na atencje i poklask jak jego krewny. Czy mogło być to aż tak proste?