25.02.2023, 17:48 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.02.2023, 17:52 przez Florence Bulstrode.)
- Zupełnie tego nie rozumiem. Syreny chyba dość rzadko podpływają do takich miejsc? Może coś rozzłościło ławicę?
Florence nie była znawczynią syren ani w ogóle żadnych magicznych stworzeń. Ale z uwagą czytywała prasę i choć sama nie plotkowała przesadnie, chętnie nadstawiała ucha plotkom. Tym w Mungu, ale też tym w sklepach, kiedy szła zaopatrzyć spiżarkę swoją i braci czy przejrzeć ubrania z najnowszej kolekcji Rosierów.
I ostatnio jakoś częściej niż zwykle słyszała o tajemniczych zaginięciach. Jeszcze parę miesięcy temu powiedziałaby, że to sprawka śmierciożerców. Teraz jednak słyszało się o syrenach i jakichś mokradłach…
Bulstrode też była ubrana porządnie: jak niemal zawsze. Należała do tych osób, które nie starały się wyglądać szczególnie efektownie, ale już schludnie i niekiedy elegancko – owszem. Długi, ciemny płaszcz chronił ją przed wiatrem, który bawił się jej kasztanowym kucykiem, w miarę jak zbliżali się coraz bardziej do starego, kamiennego mostu. Buty, na niewielkim obcasie, z pewnością zostały wyczyszczone, zanim Florence wyszła z domu. W ręku niosła herbatę, choć na razie nie uniosła jej do ust.
- Nawet nie chcę o tym myśleć – przyznała, wzdrygając się zauważalnie. Jako małe dziecko zobaczyła topielca i choć od tamtej pory wielokrotnie widywała ciała i zdarzyło się, że umarł pacjent, o którego życie walczyła, niemalże na jej rękach, do tej pory bała się wody. – Mogłeś utonąć.
Gdy podjął historię, Florence – do tej pory patrząca gdzieś przed siebie, na krajobraz tak inny od tego, jaki widywała na co dzień w magicznym Londynie – zwróciła uważne spojrzenie na Stewarda. Nie była pewna, czy to dobry, czy zły zbieg okoliczności. Wyrzucenie wisiorka cieszyło ją, bo oznaczało, że zaczął powoli zbierać się po stracie Clare. I nie, nie chodziło o to, że dostrzegała w tym swoją szansę. Florence nigdy nie patrzyła na Patricka jak na potencjalnego ukochanego, bo zdecydowanie nie kłusowała na cudzym terytorium, a on i panna Avery byli wyraźnie mocno zakochani – nawet jeżeli Bulstrode patrząc na nich wielokrotnie myślała (może po prostu na podstawie własnych przemyśleń, może w przebłysku intuicji jasnowidza) – że pewnego dnia przez Kordelię Patrick skończy ze złamanym sercem. Martwiła się o niego po prostu, i bardzo chciałaby, aby po tych długich miesiącach uwolnił się od cienia kobiety, która jak Florence szczerze wierzyła… odeszła na zawsze.
Inny wisiorek był zapewne zbiegiem okoliczności. Choć ktoś mógłby uznać go za symbol. Tylko jaki? Tego, że Patrick postąpił dobrze? Że postąpił źle? A może że ta czarownica, która mu pomogła, jest mu pisana? Rzecz w tym, że Bulstrode, jak na jasnowidza, wykazywała zdumiewająco małą wiarę w takie rzeczy, jak przeznaczenie czy ludzie, którzy są sobie pisani. Florence powstrzymała westchnienie i wyciągnęła rękę, by krótko uścisnąć przedramię Stewarda w pocieszającym geście. Potem cofnęła dłoń i znów zwróciła spojrzenie ku konstrukcji. Pod nią znajdowała się woda oraz gęsta mgła.
– Ludzie zawsze mają tendencje do przypisywania takim rzeczom znaczeń. Czasem faktycznie je mają. Zwykle takie, jakie im nadają. Wcale ci się nie dziwię, że to cię prześladuje – powiedziała uzdrowicielka i uniosła wreszcie kubek do ust, by bardzo ostrożnie wypić łyk. – Zwłaszcza, że to naprawdę brzmi jak zdumiewający przypadek.
Florence nie była znawczynią syren ani w ogóle żadnych magicznych stworzeń. Ale z uwagą czytywała prasę i choć sama nie plotkowała przesadnie, chętnie nadstawiała ucha plotkom. Tym w Mungu, ale też tym w sklepach, kiedy szła zaopatrzyć spiżarkę swoją i braci czy przejrzeć ubrania z najnowszej kolekcji Rosierów.
I ostatnio jakoś częściej niż zwykle słyszała o tajemniczych zaginięciach. Jeszcze parę miesięcy temu powiedziałaby, że to sprawka śmierciożerców. Teraz jednak słyszało się o syrenach i jakichś mokradłach…
Bulstrode też była ubrana porządnie: jak niemal zawsze. Należała do tych osób, które nie starały się wyglądać szczególnie efektownie, ale już schludnie i niekiedy elegancko – owszem. Długi, ciemny płaszcz chronił ją przed wiatrem, który bawił się jej kasztanowym kucykiem, w miarę jak zbliżali się coraz bardziej do starego, kamiennego mostu. Buty, na niewielkim obcasie, z pewnością zostały wyczyszczone, zanim Florence wyszła z domu. W ręku niosła herbatę, choć na razie nie uniosła jej do ust.
- Nawet nie chcę o tym myśleć – przyznała, wzdrygając się zauważalnie. Jako małe dziecko zobaczyła topielca i choć od tamtej pory wielokrotnie widywała ciała i zdarzyło się, że umarł pacjent, o którego życie walczyła, niemalże na jej rękach, do tej pory bała się wody. – Mogłeś utonąć.
Gdy podjął historię, Florence – do tej pory patrząca gdzieś przed siebie, na krajobraz tak inny od tego, jaki widywała na co dzień w magicznym Londynie – zwróciła uważne spojrzenie na Stewarda. Nie była pewna, czy to dobry, czy zły zbieg okoliczności. Wyrzucenie wisiorka cieszyło ją, bo oznaczało, że zaczął powoli zbierać się po stracie Clare. I nie, nie chodziło o to, że dostrzegała w tym swoją szansę. Florence nigdy nie patrzyła na Patricka jak na potencjalnego ukochanego, bo zdecydowanie nie kłusowała na cudzym terytorium, a on i panna Avery byli wyraźnie mocno zakochani – nawet jeżeli Bulstrode patrząc na nich wielokrotnie myślała (może po prostu na podstawie własnych przemyśleń, może w przebłysku intuicji jasnowidza) – że pewnego dnia przez Kordelię Patrick skończy ze złamanym sercem. Martwiła się o niego po prostu, i bardzo chciałaby, aby po tych długich miesiącach uwolnił się od cienia kobiety, która jak Florence szczerze wierzyła… odeszła na zawsze.
Inny wisiorek był zapewne zbiegiem okoliczności. Choć ktoś mógłby uznać go za symbol. Tylko jaki? Tego, że Patrick postąpił dobrze? Że postąpił źle? A może że ta czarownica, która mu pomogła, jest mu pisana? Rzecz w tym, że Bulstrode, jak na jasnowidza, wykazywała zdumiewająco małą wiarę w takie rzeczy, jak przeznaczenie czy ludzie, którzy są sobie pisani. Florence powstrzymała westchnienie i wyciągnęła rękę, by krótko uścisnąć przedramię Stewarda w pocieszającym geście. Potem cofnęła dłoń i znów zwróciła spojrzenie ku konstrukcji. Pod nią znajdowała się woda oraz gęsta mgła.
– Ludzie zawsze mają tendencje do przypisywania takim rzeczom znaczeń. Czasem faktycznie je mają. Zwykle takie, jakie im nadają. Wcale ci się nie dziwię, że to cię prześladuje – powiedziała uzdrowicielka i uniosła wreszcie kubek do ust, by bardzo ostrożnie wypić łyk. – Zwłaszcza, że to naprawdę brzmi jak zdumiewający przypadek.