26.02.2023, 18:52 ✶
Florence była… do bólu wręcz uporządkowana. I w swoim uporządkowaniu uznawała między innymi, że każdy ma określone rzeczy, którymi powinien się zajmować. W jej przypadku było to leczenie, łamanie klątw, sprawdzanie prac pisemnych stażystów, zaopatrywanie kuchni czy troska o przyjaciół. Nie szukanie przyczyny, dla której syreny nagle zaczynały wciągać w morskie odmęty czarodziejów i, kto wie, może też mugoli. Jeśli znalazłaby się w pobliżu jakiegoś molo, to by odpocząć, nie szukać śladów bytności magicznych stworzeń.
Nie zdążyła się zastanowić, czy zna Alannę Carrow. Zdawało się jej, że kojarzy to nazwisko, że pamięta płomienno rude włosy, ale nie miała czasu pomyśleć, gdzie się poznały i czy z kimś nie myli Alanny. Jej uwagę całkowicie pochłonął psi samobójca.
- Nie mam – odparła spokojnie, obserwując, jak Steward owija psa swoim okryciem. Zwolniła zaklęcie dopiero, kiedy była pewna, że psiak ani nie ucieknie, ani nie ugryzie Patricka. Bo gdyby go pogryzł, może jednak pozwoliłaby zwierzakowi rzucić się w mgłę. – Gdyby cię tu nie było, wpadłby pewnie do wody.
Istniała spora szansa, że ona by nie zdążyła. W szpitalu musiała szybko podejmować decyzje, ale to nie było to samo co refleks aurora, zaprawionego w walce. Steward dostrzegł psa o sekundę wcześniej niż Florence. I dobiegł na miejsce, z którego mógł rzucić zaklęcie, jakieś trzy sekundy wcześniej. Właśnie one zdecydowały o tym, że pies teraz piszczał i szarpał się lekko w płaszczu Patricka, zamiast walczyć o życie w rzece.
Bulstrode znów się wzdrygnęła mimowolnie. Najpierw Patrick, który mógł utonąć. Potem opowiadał o tym, że w tamtym miasteczku zgłoszeń było więcej. Teraz pies, który też mógł utonąć. Wcale się jej to wszystko nie podobało.
- Nie rozumiem, dlaczego pies miałby skakać z mostu – mruknęła Florence, bez protestów ruszając ze Stewardem. Chciała oddalić się kawałek od mostu, upewnić, że pies nie będzie próbował znowu się zabić, a Patrick odzyska swoje okrycie. Kwiecień tego roku wcale nie był ciepły. – Jeśli to nie żadna magia, mógł zobaczyć coś w dole, ale ja nic nie zobaczyłam. Chyba psy nie popełniają samobójstwa? A jeśli już, to raczej przestają jeść. Chyba że…
Obróciła się przez ramię i przystanęła mimowolnie. Nie miała przecież pojęcia, że Most Overtoun jest miejscem, z którego psy skaczą bardzo regularnie. A niektóre z nich, które przeżyją upadek, wchodzą na niego znowu, tylko po to, by oddać kolejny skok.
- Chyba że… może to suka i z mostu spadł jej szczeniak? Albo… - urwała.
Może nie była tu sama.
Może z mostu spadł nie szczeniak, a jej pan.
Florence nie miała najmniejszej ochoty badań przestrzeni pod mostem ani zbliżać się do wody. Mimo to w tej chwili powstrzymała się przed rzuceniem się z powrotem biegiem. Czekała aż Steward postawi psa i będą mogli się przekonać, co zrobi. Jeśli pobiegnie tam z powrotem, to już będzie jasne: albo magia, albo powinni gnać szukać kogoś, kto mógł parę chwil wcześniej spaść w topiel.
Nie zdążyła się zastanowić, czy zna Alannę Carrow. Zdawało się jej, że kojarzy to nazwisko, że pamięta płomienno rude włosy, ale nie miała czasu pomyśleć, gdzie się poznały i czy z kimś nie myli Alanny. Jej uwagę całkowicie pochłonął psi samobójca.
- Nie mam – odparła spokojnie, obserwując, jak Steward owija psa swoim okryciem. Zwolniła zaklęcie dopiero, kiedy była pewna, że psiak ani nie ucieknie, ani nie ugryzie Patricka. Bo gdyby go pogryzł, może jednak pozwoliłaby zwierzakowi rzucić się w mgłę. – Gdyby cię tu nie było, wpadłby pewnie do wody.
Istniała spora szansa, że ona by nie zdążyła. W szpitalu musiała szybko podejmować decyzje, ale to nie było to samo co refleks aurora, zaprawionego w walce. Steward dostrzegł psa o sekundę wcześniej niż Florence. I dobiegł na miejsce, z którego mógł rzucić zaklęcie, jakieś trzy sekundy wcześniej. Właśnie one zdecydowały o tym, że pies teraz piszczał i szarpał się lekko w płaszczu Patricka, zamiast walczyć o życie w rzece.
Bulstrode znów się wzdrygnęła mimowolnie. Najpierw Patrick, który mógł utonąć. Potem opowiadał o tym, że w tamtym miasteczku zgłoszeń było więcej. Teraz pies, który też mógł utonąć. Wcale się jej to wszystko nie podobało.
- Nie rozumiem, dlaczego pies miałby skakać z mostu – mruknęła Florence, bez protestów ruszając ze Stewardem. Chciała oddalić się kawałek od mostu, upewnić, że pies nie będzie próbował znowu się zabić, a Patrick odzyska swoje okrycie. Kwiecień tego roku wcale nie był ciepły. – Jeśli to nie żadna magia, mógł zobaczyć coś w dole, ale ja nic nie zobaczyłam. Chyba psy nie popełniają samobójstwa? A jeśli już, to raczej przestają jeść. Chyba że…
Obróciła się przez ramię i przystanęła mimowolnie. Nie miała przecież pojęcia, że Most Overtoun jest miejscem, z którego psy skaczą bardzo regularnie. A niektóre z nich, które przeżyją upadek, wchodzą na niego znowu, tylko po to, by oddać kolejny skok.
- Chyba że… może to suka i z mostu spadł jej szczeniak? Albo… - urwała.
Może nie była tu sama.
Może z mostu spadł nie szczeniak, a jej pan.
Florence nie miała najmniejszej ochoty badań przestrzeni pod mostem ani zbliżać się do wody. Mimo to w tej chwili powstrzymała się przed rzuceniem się z powrotem biegiem. Czekała aż Steward postawi psa i będą mogli się przekonać, co zrobi. Jeśli pobiegnie tam z powrotem, to już będzie jasne: albo magia, albo powinni gnać szukać kogoś, kto mógł parę chwil wcześniej spaść w topiel.