26.02.2023, 20:04 ✶
Patrick przewrócił oczami, choć to akurat nie musiało być szczególnie widoczne w chwili, w której trzymał w ramionach skamlącego psa. Chyba przez adrenalinę, którą wywołała cała ta sytuacja, nie czuł jeszcze zimna. Pod płaszczem miał wełniany, szary sweter (a spod niego wystawały mankiety i kołnierzyk błękitnej koszuli).
Nie miał pojęcia o myślach, które krążyły po głowie Florence, ale nawet bez tego, dostrzegał ironię, która nagle zagościła na ich spotkaniu. Opowiadał czarownicy o tym, jak prawie utonął przy drewnianym molo w Allhalows a chwilę później oboje próbowali uratować życie psiemu desperatowi, który zechciał zakończyć własne na moście w Overtoun. Ostatnio, bardzo zdecydowanie przez jego życie przeplatał się wątek utonięcia, które z boku mogło wyglądać na udaną próbę samobójczą.
- No czekaj, mały, już prawie dobrze – wymruczał do psa. – Odejdziemy od tego przeklętego miejsca i może wróci ci rozum.
Steward też nie rozumiał czemu pies mógł próbować skoczyć w kłębiącą się za mgłą wodę. Do tej pory w ogóle nie zastanawiał się nad tym, czy zwierzęta popełniały samobójstwa. Co w ogóle mogłoby je pchać do tak bardzo desperackich kroków? Oddalając się od mostu, czworonóg w jego płaszczu (i ramionach przy okazji) wciąż wił się i skamlał. Patrickowi jednak wydawało się, że ciche szczęknięcia były już jakieś takie inne, jakby mniej zapalczywe, pełniejsze strachu i dezorientacji.
- Florence, reaguj jakby znowu postanowił popełnić samobójstwo – poprosił czarownicę.
Odszedł na dobre sto metrów od mostu, zanim wreszcie zdecydował się przykucnąć. Dość ostrożnie postawił trzęsące się zwierzę na ziemi. Rozchylił płaszcz, pozwalając mu na wyswobodzenie się.
Czekał, obserwując usłużnie psa. Tylko jednym uchem, wsłuchiwał się w dalsze słowa Florence. I to nie tak, że chciał jej okazać brak szacunku lub nie interesowało go jej zdanie, po prostu – najpierw pies; potem mógł wracać razem z nią na most i szukać tam kogokolwiek lub czegokolwiek, co zmuszało zwierzę do tak desperackich kroków.
Chwilę jeszcze czworonóg stał na ziemi, dygocąc na swoich cienkich łapkach, ale tym razem, zamiast biec z powrotem na most i znowu rzucać się do wody, salwował się ucieczką w zupełnie przeciwną stronę. Patrick patrzył za nim w milczeniu, wreszcie podniósł się z kucek, wytrzepał płaszcz i zarzucił go sobie na ramiona.
- Widziałem z boku kamienne zejście z mostu. Jeśli nic nie wyczujesz na moście, mogę zejść niżej i sprawdzić, czy tam pod nim naprawdę nic się nie skrywa – zaproponował. Celowo podkreślił, że zrobi to sam, nie wyobrażał sobie by w butach na obcasie uzdrowicielka musiała się męczyć ze schodzeniem po kocich łbach. – I jeszcze jedno. Florence, przepraszam, że to nasze spotkanie tak się dramatycznie potoczyło. Następnym razem obiecuję ci, że nie będzie takich atrakcji.
Nie miał pojęcia o myślach, które krążyły po głowie Florence, ale nawet bez tego, dostrzegał ironię, która nagle zagościła na ich spotkaniu. Opowiadał czarownicy o tym, jak prawie utonął przy drewnianym molo w Allhalows a chwilę później oboje próbowali uratować życie psiemu desperatowi, który zechciał zakończyć własne na moście w Overtoun. Ostatnio, bardzo zdecydowanie przez jego życie przeplatał się wątek utonięcia, które z boku mogło wyglądać na udaną próbę samobójczą.
- No czekaj, mały, już prawie dobrze – wymruczał do psa. – Odejdziemy od tego przeklętego miejsca i może wróci ci rozum.
Steward też nie rozumiał czemu pies mógł próbować skoczyć w kłębiącą się za mgłą wodę. Do tej pory w ogóle nie zastanawiał się nad tym, czy zwierzęta popełniały samobójstwa. Co w ogóle mogłoby je pchać do tak bardzo desperackich kroków? Oddalając się od mostu, czworonóg w jego płaszczu (i ramionach przy okazji) wciąż wił się i skamlał. Patrickowi jednak wydawało się, że ciche szczęknięcia były już jakieś takie inne, jakby mniej zapalczywe, pełniejsze strachu i dezorientacji.
- Florence, reaguj jakby znowu postanowił popełnić samobójstwo – poprosił czarownicę.
Odszedł na dobre sto metrów od mostu, zanim wreszcie zdecydował się przykucnąć. Dość ostrożnie postawił trzęsące się zwierzę na ziemi. Rozchylił płaszcz, pozwalając mu na wyswobodzenie się.
Czekał, obserwując usłużnie psa. Tylko jednym uchem, wsłuchiwał się w dalsze słowa Florence. I to nie tak, że chciał jej okazać brak szacunku lub nie interesowało go jej zdanie, po prostu – najpierw pies; potem mógł wracać razem z nią na most i szukać tam kogokolwiek lub czegokolwiek, co zmuszało zwierzę do tak desperackich kroków.
Chwilę jeszcze czworonóg stał na ziemi, dygocąc na swoich cienkich łapkach, ale tym razem, zamiast biec z powrotem na most i znowu rzucać się do wody, salwował się ucieczką w zupełnie przeciwną stronę. Patrick patrzył za nim w milczeniu, wreszcie podniósł się z kucek, wytrzepał płaszcz i zarzucił go sobie na ramiona.
- Widziałem z boku kamienne zejście z mostu. Jeśli nic nie wyczujesz na moście, mogę zejść niżej i sprawdzić, czy tam pod nim naprawdę nic się nie skrywa – zaproponował. Celowo podkreślił, że zrobi to sam, nie wyobrażał sobie by w butach na obcasie uzdrowicielka musiała się męczyć ze schodzeniem po kocich łbach. – I jeszcze jedno. Florence, przepraszam, że to nasze spotkanie tak się dramatycznie potoczyło. Następnym razem obiecuję ci, że nie będzie takich atrakcji.