Uśmiech lawirował niepewnie na wargach, co jakiś czas unosząc kąciki ust w filuternym uśmiechu; welon czerni rzęs zatrzepotał prędko, ukazując wielkie, ciemne oczyska barwy mahoniowego orzechu, a uważny wzrok, który polatywał miriadami z tęczówek, zawierał w sobie roziskrzone podszycie ziemskie, przeplatane guzikami gwiazd. Strapienie lawirowało niepewnie na obliczu, gdy marszczyła piegowaty nos niepewnie; Beltane należało do jednego z jej ulubionych świąt, koronujących wyraz zbliżającej się chyżo wiosny – tej, którą prognozowały już przebiśniegi wychylające niepewnie główki z topniejącego śniegu oraz magnolia kwitnąca gdzieś przy skwerze. Orkiestry wybijające pory roku, sweterki z monogramami i snobistyczny akcent – nieomal wszystko układało się w zwięzłą całość jej przędzonego przez okrutne Mojry życiorysu.
Nie mogła pochwalić się wybitną tężyzną, umiejętnością miękkiego lawirowania na powierzchni miotły, czy niezawoalowaną zwinnością – aktywność fizyczna nigdy nie stanowiła faktora, w którym by przodowała jakkolwiek. Otuliła więc brata ramionami w pasie i gdy przebrnęli przez gęste chmury wiatru, rozwiewającego kończące się wraz z linią podbródka włosy, nieco chwiejnie zestąpiła na zieleniejący dywan trawy.
Ujęła go pod ramię – tak jak mieli to w nieodzownym zwyczaju; długie palce zamknęły się na materiale jego odzienia, wbijając subtelnie paznokcie. Sama odziana była w barwną, kwiecistą koszulę, długie, szerokie spodnie, niezwracający uwagi, barwiony brązem płaszcz oraz nieodzownie otulające kostki obcasy, dające jej odrobinę więcej centymetrów, których przecież jej poskąpiono.
Był od niej o wiele wyższy; przerastając ją o dziesiątki cali, wymuszał swoiście zadzieranie podbródka, gdy tylko chciała zatopić się w jego tęczówkach – równie ciemnych i bezdennych, co jej.
– Powtórz jeszcze raz słowo „ślub”, a zwymiotuję – odparła lekko, wyginając usta w niebanalnie urokliwy uśmiech.
Bo on wiedział o jej podejściu do rychłego wypowiedzenia sakramentalnego „tak” ku Leandrowi; wiedział o jej bezpłodności i przede wszystkim – wiedział o tym, iż sam Yaxley nie był świadomy tych drobnych szkopułów. Jeśli zgodnie z obietnicą, ten miał zamiar zaznaczyć jej palec obrączką już latem, rozważała ucieczkę poza granice kraju, a także bardziej trwałe rozwiązanie – zawiśnięcie na sznurze bądź ofelijne wyściełanie jednej z rzek pozbawionym tchu ciałem.
– Wino? Wywołujące czkawkę wino? Zawsze miałeś gest, ale teraz przeszedłeś samego siebie – zakpiła miękko, jednak w jej głosie odczuwalne były wydatne ciepłe nuty.
Moneta zadźwięczała w jej dłoni, gdy także postanowiła spróbować swego szczęścia i zakręcić kołem loteryjnym.
!goblin