13.03.2023, 03:12 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.03.2023, 03:20 przez Patrick Steward.)
Patrick ściągnął gęste brwi, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. I nagle dotarło do niego, że właściwie to nie powinien ukrywać własnych myśli, że nie było sensu rozmawiać nie wiadomo o czym, kiedy obydwaj najwidoczniej pochłonięci byli jednakowo czarnymi i jednakowo niespokojnymi rozważaniami. Mogli sobie teraz gawędzić jakby nigdy nic, ale właściwie po co?
- Damy sobie radę – powiedział. Niby cicho, a jednak z jakąś mocą w głosie. A przynajmniej chciał, żeby jego słowa zabrzmiały tak, jakby niosły ze sobą jakąś moc. – On nie może wygrać.
Tak, jak nie mógł wygrać ten, któremu rodzice Patricka oddali życie. Wcześniej czy później, ale pragnienie władzy i potęgi zawsze obracało się przeciwko temu, kto ich pragnął. Pewnie można by było uprościć te rozważania do jakiegoś banału w rodzaju: dobro zawsze zwycięży zło, ale Stewardowi wydawało się raczej, że chodziło o równowagę. Sama Arabella wspomniała wczoraj o czymś podobnym. Nawet jeśli pieprzonemu Voldemortowi i bandzie jego wyznawców, udałoby się przejąć moc ognisk, to wcześniej czy później, ale zdobyta w ten sposób moc obróci się przeciwko nim.
Pokręcił głową, jednocześnie uśmiechając się półgębkiem. Uwaga o wspieraniu lokalnych biznesów była zabawna i na swój sposób odrywała go od pochłaniających jego umysł negatywnych myśli.
- Bez przesady z tym umieraniem. Mam jeszcze masę planów do zrealizowania. Takich na najbliższe pięćdziesiąt, może osiemdziesiąt lat – zauważył dużo lżejszym, niemal beztroskim tonem. – Zakładam, że u ciebie jest podobnie. A tak w ogóle, to pamiętaj jakie dzisiaj mamy święto. – Nawet jeśli ktoś z nich, miałby się pożegnać z życiem, to przecież zawsze mogli spróbować – jako duchy – opętać potem jakieś niewinne ciało i takie tam. Dzisiaj była ku temu idealna okazja. Oczywiście nie planował niczego takiego, ale szansa istniała (nikła, bo nikła, nie miał też pojęcia jak właściwie takie opętanie mogłoby zadziałać od strony ducha i co nim kierowało, ale zawsze).
Obserwował jak Erik zakręcił maszyną a potem odebrał od niego wylosowany pierścionek. Dość odruchowo założył go na palec. I nagle zaczął wydzielać z siebie delikatny, złoty blask, o którym oczywiście nie miał bladego pojęcia.
- Myślisz, że się nie nada na przyszły zaręczynowy pierścionek? – zażartował. Pokazał Mavelle swoją straganową zdobycz za sykla. – Cześć Victorio. Jak mija wam patrol? Wszystko w porządku? – zagadał, spoglądając to na jedną kobietę, to na drugą.
Na wspomnienie o wypiekach Nory, sam pociągnął nosem. Ale nie poczuł nigdzie ciasta czekoladowego. Zamiast tego, w jego nozdrza uderzył zapach chrupiących bułeczek maślanych. Takich świeżo wyjętych z pieca. Jeszcze ciepłych.
- Coś faktycznie bardzo ładnie pachnie. Moglibyśmy podejść do jej stoiska… - zaczął i urwał, gdy dostrzegł podejrzanie wyglądającego czarodzieja.
Przez chwilę właściwie nie wiedział, na co właściwie patrzy. To znaczy wiedział, widok czarodzieja – nawet ubranego w łachmany i bełkoczącego coś pod nosem, nie był aż tak niecodziennym widokiem, by Patrick nigdy wcześniej się z nim nie spotkał. Po prostu zachowanie mężczyzny, to że tak obcesowo przyjął do siebie cudze rysunki a potem jeszcze bardziej obcesowo postanowił magią ożywić jedną z postaci – wprawiło Stewarda w konsternację.
- Kurwa – syknął mało dyplomatycznie, mniej więcej w tym momencie, w którym wbiegający w tłum stwór zaczął ochlapywać bawiących się czarną mazią.
Wyciągnął różdżkę i ruszył biegiem za nim. W chwili, w której zyskał szansę na bezpieczne splecenie zaklęcia, machnął różdżką, zamierzając rozproszyć wyczarowanego, atramentowego człowieka.
- Damy sobie radę – powiedział. Niby cicho, a jednak z jakąś mocą w głosie. A przynajmniej chciał, żeby jego słowa zabrzmiały tak, jakby niosły ze sobą jakąś moc. – On nie może wygrać.
Tak, jak nie mógł wygrać ten, któremu rodzice Patricka oddali życie. Wcześniej czy później, ale pragnienie władzy i potęgi zawsze obracało się przeciwko temu, kto ich pragnął. Pewnie można by było uprościć te rozważania do jakiegoś banału w rodzaju: dobro zawsze zwycięży zło, ale Stewardowi wydawało się raczej, że chodziło o równowagę. Sama Arabella wspomniała wczoraj o czymś podobnym. Nawet jeśli pieprzonemu Voldemortowi i bandzie jego wyznawców, udałoby się przejąć moc ognisk, to wcześniej czy później, ale zdobyta w ten sposób moc obróci się przeciwko nim.
Pokręcił głową, jednocześnie uśmiechając się półgębkiem. Uwaga o wspieraniu lokalnych biznesów była zabawna i na swój sposób odrywała go od pochłaniających jego umysł negatywnych myśli.
- Bez przesady z tym umieraniem. Mam jeszcze masę planów do zrealizowania. Takich na najbliższe pięćdziesiąt, może osiemdziesiąt lat – zauważył dużo lżejszym, niemal beztroskim tonem. – Zakładam, że u ciebie jest podobnie. A tak w ogóle, to pamiętaj jakie dzisiaj mamy święto. – Nawet jeśli ktoś z nich, miałby się pożegnać z życiem, to przecież zawsze mogli spróbować – jako duchy – opętać potem jakieś niewinne ciało i takie tam. Dzisiaj była ku temu idealna okazja. Oczywiście nie planował niczego takiego, ale szansa istniała (nikła, bo nikła, nie miał też pojęcia jak właściwie takie opętanie mogłoby zadziałać od strony ducha i co nim kierowało, ale zawsze).
Obserwował jak Erik zakręcił maszyną a potem odebrał od niego wylosowany pierścionek. Dość odruchowo założył go na palec. I nagle zaczął wydzielać z siebie delikatny, złoty blask, o którym oczywiście nie miał bladego pojęcia.
- Myślisz, że się nie nada na przyszły zaręczynowy pierścionek? – zażartował. Pokazał Mavelle swoją straganową zdobycz za sykla. – Cześć Victorio. Jak mija wam patrol? Wszystko w porządku? – zagadał, spoglądając to na jedną kobietę, to na drugą.
Na wspomnienie o wypiekach Nory, sam pociągnął nosem. Ale nie poczuł nigdzie ciasta czekoladowego. Zamiast tego, w jego nozdrza uderzył zapach chrupiących bułeczek maślanych. Takich świeżo wyjętych z pieca. Jeszcze ciepłych.
- Coś faktycznie bardzo ładnie pachnie. Moglibyśmy podejść do jej stoiska… - zaczął i urwał, gdy dostrzegł podejrzanie wyglądającego czarodzieja.
Przez chwilę właściwie nie wiedział, na co właściwie patrzy. To znaczy wiedział, widok czarodzieja – nawet ubranego w łachmany i bełkoczącego coś pod nosem, nie był aż tak niecodziennym widokiem, by Patrick nigdy wcześniej się z nim nie spotkał. Po prostu zachowanie mężczyzny, to że tak obcesowo przyjął do siebie cudze rysunki a potem jeszcze bardziej obcesowo postanowił magią ożywić jedną z postaci – wprawiło Stewarda w konsternację.
- Kurwa – syknął mało dyplomatycznie, mniej więcej w tym momencie, w którym wbiegający w tłum stwór zaczął ochlapywać bawiących się czarną mazią.
Wyciągnął różdżkę i ruszył biegiem za nim. W chwili, w której zyskał szansę na bezpieczne splecenie zaklęcia, machnął różdżką, zamierzając rozproszyć wyczarowanego, atramentowego człowieka.
wiadomość pozafabularna
Rzut N 1d100 - 40
Akcja nieudana
Akcja nieudana
kasuję jeszcze 2 rzuty, ale podkreślam w narracji, że i tak były nieudane. Wszystkie były na trafienie w atramentowego stwora i rozproszenie go
Ale nie udało mu się zaklęciem trafić w atramentową postać. Znowu machnął różdżką. I znowu nic. Najwidoczniej trafienie nie było wcale takie łatwe, jak mogło się wydawać. I znowu.
- Erik, pomóż mi! - zawołał.