Wróciwszy na miejsce zerknęłam na trzymane w ręku bransolety. W pierwszej chwili myślałam, że to metalowa biżuteria, ale niestety nie. Kajdanki. Cóż to w ogóle za pomysł? Nie było w zestawie kluczyka, tylko kartka z kodem otwierającym. Zamazana. Cóż, zawsze mogę wetknąć w nie ziemniaki do swojego pokazu.
Wtedy dostrzegłam, że ktoś pochyla się nad moimi rysunkami. Oho, chwila nadeszła.
"Beztalencie"?
Gdyby nie to, że moja twarz już jest czerwona, przybrałaby ten kolor tak czy inaczej. Zrobiło mi się przykro, ale jednocześnie byłam zła za taką krótką opinię bez żadnego wyjaśnienia czy słowa krytyki. Wyjaśnienie jednak nadeszło po chwili. Cóż, nie jestem zbyt cierpliwa.
Zaklęcie?
— Proszę pana, te rysunki nie są zaczarowane... — przerwałam, gdy jeden z portetów ożył. I to w inny sposób niż obrazki zwykły to robić.
Zamurowało mnie. Nie wiedziałam, czy krzyczeć na pomoc, czy podejść do jednego z czuwających nad Beltane czarodziejów, czy... Na szczęście ktoś zajął się magicznym czarodziejem, chociaż nieskutecznie. Podążałam wzrokiem za panem ochroniarzem [Patrick Steward] kibicując mu w duchu.
Ale to nie koniec. Ktoś powinien zatrzymać sprawcę tego zamieszania. To byłaby idealna chwila dla moich nowych kajdanek... gdyby działały.
— Panie, pan się stąd nie rusza! — wykrzyknęłam do czarodzieja. Nachyliłam się nad stoiskiem i złapałam go za ramię, by uniemożliwić mu ewentualną ucieczkę.
Slaby sukces...
[Rzut na aktywność fizyczną - złapanie delikwenta.]