Momentalnie zamarła, gdy goblin wręczył jej serię kart, na której okładce jej negliż się znalazł. Uniosła wysoko brwi, oczy uwydatniły swą wielkość, gdy przerzucała spojrzenie z felernej talii na bliźniaka. Wszystkie gesty nastąpiły z gracją lawiny – początkowe przerażenie malujące się w roziskrzonych tęczówkach; usta rozwarte jakby chciała coś powiedzieć, a jednak nie opuszczały ich żadne barwione kompromitacją słowa; wreszcie – pąs rozlewający się po jej bladym, piegowatym obliczu i nerwowe odgarnięcie kosmyków włosów za ucho.
Zachmurzyła się momentalnie, gdy Louvain wybuchł salwą śmiechu tak wydatnego, że zawartość kufla rozlała się nieznacznie na soczystą zieleń trawy.
– Wspomnisz o tym na rodzinnym obiedzie, a będziesz skończony – odparła poważnym tonem, jednak kolejne zwrócenie ocząt w kierunku własnego wizerunku spuentowała nieznacznym parsknięciem śmiechem.
Utknęła gdzieś pomiędzy salwą rozbawienia a szczerego oburzenia bezczeszczącego meandry myśli uporczywie.
– To nawet nie jest moje ciało! – jej głos podniósł się o kilka znaczących decybeli. – Mam przecież znamię nad pośla… – urwała, widząc podchodzącego do nich Philipa – ...spytaj Notta, on coś o tym wie – skończyła, nie witając się w żaden sposób, jednak wskazując na sylwetkę mężczyzny.
– Dzień dobry, Philipie – zreflektowała się po chwili, obrzucając ją pobieżnym wzrokiem, nim schowała talię kart do kieszeni.
Równie pobieżnym spojrzeniem obrzuciła dwójkę czarodziejów, którzy zechcieli podejść do ich trójki z uwagi na obecność „ważnego” człowieka, jakim był Nott – określenie to w jej umyśle miało większe cudzysłowie, aniżeli treść. Starała się możliwie unikać jego wzroku i tych przeklętych dołeczków, które niegdyś skradły jej serce tak okrutnie i tak bezpardonowo.
– Loretta Lestrange – przedstawiła się Cynthii i Stanley’owi. – To mój niestety-brat-bliźniak Louvain – dodała po chwili, pięknym uśmiechem obdarzając brata.