14.03.2023, 23:53 ✶
W przeciwieństwie do swego towarzysza Alanna zdawała się znacznie swawolniej odchodzić do Beltane.
Choć tak naprawdę nie miała powodu, żeby cokolwiek świętować. Właściwie ten dzień stanowił poniekąd ponure przypomnienie, że zasłona między światami naprawdę jest cienka, czego dowodem było jej własne istnienie – a mijał dokładnie rok, odkąd wróciła – gdzie jednocześnie pewne informacje bynajmniej nie napawały optymizmem.
Ale świat był wielkim teatrem, a ona aktorką, odgrywającą rolę. I nawet jeśli nie pojawiła się tutaj, żeby brać udział we wszystkich atrakcjach – ba, nawet nie bardzo miała na to ochotę – to chociażby dla niepoznaki i tak miała zamiar zerknąć to tu, to tam.
Na wargach rudowłosej błąkał się dość krzywy uśmiech; ba, nawet wysforowała się parę kroków przed towarzyszy, żeby zaraz się obrócić i przez chwilę niejako iść tyłem – jednocześnie mogąc patrzeć na rodzeństwo Rookwoodów. Raczej mało mądre, patrząc na to, jak łatwo było wpaść na kogoś innego.
- Hej, Ulyssesie. Uśmiechnij się trochę, wyglądasz jakbyś przyszedł na własną stypę, a nie na święto – wytknęła dość kpiącym tonem – Nie wiesz, że skwaszona mina podczas Beltane jest wręcz zakazana? – no bo hej, święto miłości-srości i takie tam. Choć to też można było odczytać w zgoła inny sposób, sposób, z którego zdawała sobie ta trójka. I niektórzy z innych tu obecnych czarodziejów.
- Ty pierwszy – zgodziła się, absolutnie się nie przejmując, że właśnie mocniej wdepnęła w grząski grunt, co z pewnością zaowocowało większym zabrudzeniem kowbojek – Potem ty i na końcu ja? – zasugerowała, zerkając na Ves. I ponownie się odwróciła, idąc już normalnie, nie jak rak.
Choć tak naprawdę nie miała powodu, żeby cokolwiek świętować. Właściwie ten dzień stanowił poniekąd ponure przypomnienie, że zasłona między światami naprawdę jest cienka, czego dowodem było jej własne istnienie – a mijał dokładnie rok, odkąd wróciła – gdzie jednocześnie pewne informacje bynajmniej nie napawały optymizmem.
Ale świat był wielkim teatrem, a ona aktorką, odgrywającą rolę. I nawet jeśli nie pojawiła się tutaj, żeby brać udział we wszystkich atrakcjach – ba, nawet nie bardzo miała na to ochotę – to chociażby dla niepoznaki i tak miała zamiar zerknąć to tu, to tam.
Na wargach rudowłosej błąkał się dość krzywy uśmiech; ba, nawet wysforowała się parę kroków przed towarzyszy, żeby zaraz się obrócić i przez chwilę niejako iść tyłem – jednocześnie mogąc patrzeć na rodzeństwo Rookwoodów. Raczej mało mądre, patrząc na to, jak łatwo było wpaść na kogoś innego.
- Hej, Ulyssesie. Uśmiechnij się trochę, wyglądasz jakbyś przyszedł na własną stypę, a nie na święto – wytknęła dość kpiącym tonem – Nie wiesz, że skwaszona mina podczas Beltane jest wręcz zakazana? – no bo hej, święto miłości-srości i takie tam. Choć to też można było odczytać w zgoła inny sposób, sposób, z którego zdawała sobie ta trójka. I niektórzy z innych tu obecnych czarodziejów.
- Ty pierwszy – zgodziła się, absolutnie się nie przejmując, że właśnie mocniej wdepnęła w grząski grunt, co z pewnością zaowocowało większym zabrudzeniem kowbojek – Potem ty i na końcu ja? – zasugerowała, zerkając na Ves. I ponownie się odwróciła, idąc już normalnie, nie jak rak.
250