15.03.2023, 00:32 ✶
Ulysses posłał poważne spojrzenie Alannie. Chwilę patrzył na nią jasnymi, pozbawionymi wesołości oczami. Zastanawiał się, czy to ją naprawdę bawiło. Tej nocy wielu mogło zginąć. I nie chodziło o mugoli, których miały na miejsce sprowadzić świstokliki, ale przede wszystkim o tych, którzy stali razem z nimi w jednym szeregu podczas zebrania Śmierciożerców. To mogła być straszna noc, zwycięska dla Lorda Voldemorta, ale przegrana dla jego ojca.
Wykrzywił usta w jakiejś marnej i nieudanej namiastce uśmiechu, która zupełnie do niego nie pasowała i sprawiała, że dopiero teraz zaczął wyglądać dziwnie.
- Pierdol się, Carrow – odpowiedział bezosobowym tonem, tylko przypadkiem zachowując dwuznaczność wypowiedzianych słów.
A potem kiwnął głową. I już bez gadania skierował się ku miejscu, gdzie zgodnie z rozkazem, miał pozostawić swój kamień. Liczył kroki, myśląc o tym, że im szybciej załatwią swoje zadanie, tym szybciej będzie mógł stąd zniknąć (oczywiście, najpierw dla niepoznaki, pokręci się po straganach).
- Wdepnąłem w coś – skłamał, ale raczej nie dla Alanny i nie dla Vespery a dla kogoś, kto mógłby go usłyszeć. Miał nadzieję, że teraz któraś z nich (albo obie) zacznie mu dogadywać, że nie musi się przejmować butami w tym momencie, a on będzie mógł odpowiedzieć coś o tym, że buty są ważne.
Przykucnął i wyciągnął z kieszeni chustkę. W niej miał ukryty kamień. Z boku mogło to wyglądać tak, jakby próbował doczyścić buty (zwłaszcza, gdy cichym aquamenti oblał jeden z nich wodą), ale w między czasie, wzdrygając się z obrzydzenia wsunął kamień w grząski grunt, mniej więcej na głębokość dłoni a potem przyklepał miejsce butem, by ten nie został przypadkiem przez kogoś znaleziony i zabrany. Umył rękę zaklęciem a potem podniósł się i wytarł ją chusteczką.
- Za chwilę znowu będą całe brudne – zauważył. A potem skierował się razem z kobietami ku miejscu, gdzie kamień miała podrzucić Vespera.
Wykrzywił usta w jakiejś marnej i nieudanej namiastce uśmiechu, która zupełnie do niego nie pasowała i sprawiała, że dopiero teraz zaczął wyglądać dziwnie.
- Pierdol się, Carrow – odpowiedział bezosobowym tonem, tylko przypadkiem zachowując dwuznaczność wypowiedzianych słów.
A potem kiwnął głową. I już bez gadania skierował się ku miejscu, gdzie zgodnie z rozkazem, miał pozostawić swój kamień. Liczył kroki, myśląc o tym, że im szybciej załatwią swoje zadanie, tym szybciej będzie mógł stąd zniknąć (oczywiście, najpierw dla niepoznaki, pokręci się po straganach).
- Wdepnąłem w coś – skłamał, ale raczej nie dla Alanny i nie dla Vespery a dla kogoś, kto mógłby go usłyszeć. Miał nadzieję, że teraz któraś z nich (albo obie) zacznie mu dogadywać, że nie musi się przejmować butami w tym momencie, a on będzie mógł odpowiedzieć coś o tym, że buty są ważne.
Przykucnął i wyciągnął z kieszeni chustkę. W niej miał ukryty kamień. Z boku mogło to wyglądać tak, jakby próbował doczyścić buty (zwłaszcza, gdy cichym aquamenti oblał jeden z nich wodą), ale w między czasie, wzdrygając się z obrzydzenia wsunął kamień w grząski grunt, mniej więcej na głębokość dłoni a potem przyklepał miejsce butem, by ten nie został przypadkiem przez kogoś znaleziony i zabrany. Umył rękę zaklęciem a potem podniósł się i wytarł ją chusteczką.
- Za chwilę znowu będą całe brudne – zauważył. A potem skierował się razem z kobietami ku miejscu, gdzie kamień miała podrzucić Vespera.