16.03.2023, 01:28 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.03.2023, 07:33 przez Mavelle Bones.)
Nie żałowała powitania Alastorowi. Ani słowa, ani uścisku. Potraktowała go tak, jakby był po prostu przyjacielem i nic więcej – choć w oczach pojawił się pewien cień.
Nadal pamiętała.
Nie wszystko przemijało ot tak, ulatniało się całkiem niczym proch na wietrze. Choć być może wtedy pewne rzeczy byłyby wtedy, najzwyczajniej w świecie, prostsze.
”Przemówienia” Patricka wysłuchała w skupieniu; aczkolwiek było ono… cóż. Ładną przestrogą dla tych, którzy byli najmniej zaangażowani w cały chaos, jaki się wokół nich zagęszczał. Bo spojrzenie kobiety, skierowane teraz w stronę Stewarda, wyraźnie mówiło coś w stylu „oboje wiemy, że to niemożliwe”.
Bo mieli chronić.
Bo byli tarczą, o którą powinni się rozbić śmierciożercy.
Bo pewne rzeczy były powinnością, której porzucenia raczej nie należało się spodziewać, nie spośród tu obecnych.
Choć w jednym zdecydowanie miał rację: działać z rozwagą. A odrobiny rozwagi komuś tu zabrakło, choć może nie tyle rozwagi, co…
… koncentracji? Niemniej nie zamierzała pozwolić, by Moody paradował przed wszystkimi z woskiem na czole.
- Alek… chodź no tu – westchnęła cicho, zbliżając się do mężczyzny. Nie miała daleko, stał przecież praktycznie obok. Krok, dwa, żeby stanąć przed nim, oko w oko.
Jak kiedyś, niejeden raz.
- Nie możesz świecić tym woskiem na prawo i lewo – mruknęła cicho, wyciągając dłoń, żeby palcami przeczesać grzywkę i ułożyć ją w odpowiedni sposób.
Jak kiedyś.
Cholerne Beltane.
Nadal pamiętała.
Nie wszystko przemijało ot tak, ulatniało się całkiem niczym proch na wietrze. Choć być może wtedy pewne rzeczy byłyby wtedy, najzwyczajniej w świecie, prostsze.
”Przemówienia” Patricka wysłuchała w skupieniu; aczkolwiek było ono… cóż. Ładną przestrogą dla tych, którzy byli najmniej zaangażowani w cały chaos, jaki się wokół nich zagęszczał. Bo spojrzenie kobiety, skierowane teraz w stronę Stewarda, wyraźnie mówiło coś w stylu „oboje wiemy, że to niemożliwe”.
Bo mieli chronić.
Bo byli tarczą, o którą powinni się rozbić śmierciożercy.
Bo pewne rzeczy były powinnością, której porzucenia raczej nie należało się spodziewać, nie spośród tu obecnych.
Choć w jednym zdecydowanie miał rację: działać z rozwagą. A odrobiny rozwagi komuś tu zabrakło, choć może nie tyle rozwagi, co…
… koncentracji? Niemniej nie zamierzała pozwolić, by Moody paradował przed wszystkimi z woskiem na czole.
- Alek… chodź no tu – westchnęła cicho, zbliżając się do mężczyzny. Nie miała daleko, stał przecież praktycznie obok. Krok, dwa, żeby stanąć przed nim, oko w oko.
Jak kiedyś, niejeden raz.
- Nie możesz świecić tym woskiem na prawo i lewo – mruknęła cicho, wyciągając dłoń, żeby palcami przeczesać grzywkę i ułożyć ją w odpowiedni sposób.
Jak kiedyś.
Cholerne Beltane.