- 28 września 1969 -
Magiczny Londyn
Magiczny Londyn
Niedziela. Dla wielu osób ostatni dzień odpoczynku, przed ciężkim poniedziałkiem. Dla innych czas na to aby w spokoju zająć się swoimi sprawami. A dla Stanley i Stelli był to kolejny rodzinny obiadek.
Przed Anne Borgin stanowili największych wygranych w tej nierównej grze zwanej miłością. Byli najszczęśliwszą parą ludzi na ziemi. Słodkie słówka, trzymanie się za rączki czy zwracanie się do siebie kochanie było na porządku dziennym w trakcie ich wspólnych wizyt na ulicy Horyzontalnej. Ich relacja zażywiała się coraz bardziej. Z spotkania na spotkanie, matka Stanleya umacniała się w swoim przekonaniu, że Avery to idealna synowa. Nikt lepiej nie wypadał w tym rankingu niż właśnie ona. Dla Anne było pewne, że jeszcze z pół roku do roku i jej syn się zaręczy z tą panną.
Prawda była jednak zgoła inna. Ten cały związek był jedną wielką ułudą, złudzeniem. Teatrzykiem rozgrywanym na potrzeby jego matki. Ta cała wielka miłość rozpoczynała się kilka minut przed wizytą Stelli, a zawsze kończyła po tym jak musnęła policzek swojego mężczyzny.
Anne nie raz powtarzała, że tak pięknie razem wyglądają i są sobie pisani. Gdyby dowiedziała się jak to wygląda na prawdę to chyba pękło by jej serce. Nie mogli się z tego wycofać. Na pewno nie teraz. Nie w tym momencie. Stanleyowi było na rękę, że jego rodzicielka zna taką wersję wydarzeń. Dzięki temu miał święty spokój od niej. Stella mogła nie być z tego bardzo zadowolona ale za to była idealną partnerką w zbrodni. Borgin nie miał zamiaru zresztą pozostawać jej dłużnym. Kiedy tylko mógł, spłacał swoje zaległości. A przynajmniej próbował.
Jedno lub drugie zapewne chciałoby aby ta piękna iluzja była prawdą. Jednak żadne z nich nie miało cywilnej odwagi, aby przyznać przed innym co tak naprawdę czuje. Nie mieli nawet pojęcia na czym oni stoją. Kim dla siebie są? Co ich łączy? Można by zadać te jak i wiele różnych innych pytań… Ale do tego trzeba mieć jednak trochę zuchwałości… I przede wszystkim nie bać się odtrącenia i zepsucia tego co do tej pory się budowało.
To był chłodny wieczór. Na dworze już dawno było ciemno. Zresztą czego można by się spodziewać po końcówce września. Stanley odprowadzał Stellę do domu. Mimo, że dzisiejsze role zostały odegrane spektakularnie, a cały występ już się zakończył, Borgin wolał mieć pewność, że dziewczynie nic się nie stało.
- Naprawdę Ci mówię! Przysięgam! - zarzekał się - Tak się wtedy baliśmy, że prefekci nas złapią w tej damskiej łazience ale się udało na całe szczęście - kontynuował swój wywód o tym jak wraz z Samuelem za czasów Hogwartu uciekli w nocy przez karą - No i przede wszystkim spotkaliśmy Jęczącą Martę. Jest całkiem miła - dodał uśmiechając się od ucha do ucha. To było dla niego bardzo dobre wspomnienie. Zawsze chętnie o nim opowiadał gdy tylko został o to poproszony - Nie spotkała nas żadna kara koniec końców… Szkoda było tylko tej książki… Ale to była najmniejsza strata - dokończył opowiadanie. Nie wspominał oczywiście nic, że to nie była byle książka, a najprawdziwsza księga od nekromancji. Tego małego szczegółu Stella nie musiała wiedzieć. A na pewno nie w tym momencie.
Przemierzali w dalszym ciągu ulicę Pokątną. Z każdym krokiem zbliżali się do nieuniknionego - pożegnania. Mimo tego, że Stanleyowi ciężko było się przyznać do tego przed samym sobą, to bardzo lubił spędzać czas ze Stellą. Przy niej mógł zawsze być sobą. Spóźnialskim, popełniającym masę błędów ale przede wszystkim opiekuńczym Borginem.
- Już blisko chyba, prawda? - zapytał jej. Nie potrzebował odpowiedzi na to pytanie. Okolice znał przecież bardzo dobrze. Nie pierwszy raz odprowadzał pannę Avery do domu.
Skręcili w boczną uliczkę, aby szybciej dojść do domu Stelli. Na dworze było zimno, więc każdy zaoszczędzony metr był na wagę złota.
Szli tak dalej przez krótką chwilę w ciszy, aż nagle ich drogę zaszła mała dziewczynka, która wyłoniła się jakby znikąd. Na jego twarzy pojawił się srogi mars zdziwienia. Nie miał jednak zamiaru zostawiać tego dziecka samego w taką pogodę.
- Cześć… Coś się stało? Gdzie masz rodziców? - zapytał dziewczynki, robiąc przysiad przed nią aby jej się przyjrzeć. Dziecko trzymało w rękach pudełko zapałek.
Stanley odwrócił się w kierunku Stelli aby zobaczyć co ona na to wszystko sądzi. Nie było mu jednak dane za długo czekać na reakcję dziewczyny, ponieważ poczuł, że strasznie zaczęła go boleć głowa. Z sekundy na sekundę, ból stawał się coraz bardziej pulsujący i uporczywy.
Kiedy ponownie obrócił głowę w kierunku dziewczynki, ujrzał, że rozpaliła ona jedną z trzymanych w dłoniach zapałek, aby ogrzać swoje zmarznięte dłonie.
Stanleyowi nie pozostało nic innego jak zamknąć swoje oczy i liczyć, że ból przeminie.