- styczeń 1970 -
Zima - dla jednych najbardziej wyczekiwana pora roku, a dla reszty najbardziej znienawidzona. Stanley raczej należał do tej drugiej grupy. Głównie dlatego, że było zimno, trzeba było nosić kilka warstw ubrań i bardzo prosto było stracić zęby na każdym zakręcie. Jedyną rzeczą, która jest przyjemna w trakcie tej pory roku to śnieg, którego zbyt duże ilością mogą prowadzić do niezłych komplikacji.
Borgin spędził końcówkę zeszłego roku jak i początek tego na przygotowaniach do swoich egzaminów aurorskich, które zbliżały się w nieubłaganym tempie. Z jednej strony miał jeszcze kilka miesięcy do niego ale patrząc na to, jaką prędkość obrało jego życie na przestrzeni ostatniego roku, wolał zawczasu się wdrożyć w ten tok nauki. Tym bardziej, że te testy nie należały do najprostszych jakie mu przyjdzie zdawać w życiu.
Na szczęście znalazł trochę wolnego czasu aby się spotkać ze Stellą. A w zasadzie to dał się namówić na spacer pośród śnieżnych zasp. Wystarczyło, że dziewczyna użyła dobrych argumentów - przewietrzona głowa lepiej chłonie wiedzę. Miała w tym zresztą całkowitą rację. Zresztą kim był Stanley aby jej odmówić spaceru?
Tak naprawdę nie trzeba było go za długo namawiać. Wystarczyło napomknąć o tym wyjściu, a on już stał w płaszczu i był gotowy do wyjścia. Każde inne zajęcie od ślęczenia nad księgami było ciekawsze. A już na pewno jeżeli w planie było picie grzanego wina. Czy istnieje coś lepszego niż tak mile spędzone popołudnie?
Stanley stawił się na umówionym miejscu o odpowiedniej porze. Już się nauczył, że Stella nienawidziła spóźniania, więc i on sam przestał się spóźniać. Przynajmniej na spotkania z panną Avery. Reszta mogła poczekać na jego osobę, zwłaszcza, że byliby w wielkim szoku gdyby przestał się spóźniać do wszystkich.
Jego strój na zimę nie różnił się prawie niczym. Był tylko jeden drobny szczegół, który można było zobaczyć na pierwszy rzut oka, a mianowicie to szalik. Czapki nie nosił bo zapominał jej ze sobą zabierać.
Śnieg padał w najlepsze. Był po prostu wszędzie. Istne marzenie dla śniegolubów - No u mnie w sumie to po staremu. Yule spędziłem w domu… I w ministerstwie… Nie? Wiesz jak to jest… Koniec roku, sprawozdania roczne trzeba robić - zaczął opowiadać jak minęła mu końcówka 1969. Szli dalej niewzruszeni - No i oczywiście zjechała się tam cała rodzina. Jakieś ciotki z dziećmi - wystawił przed siebie dłoń, aby śnieg mu tak nie padał w oczy - Nie odbyło się bez przesłuchania, bo przecież byłaś temat numer jeden tamtego dnia. Matka nie mogła się powstrzymać i opowiedziała wszystko… Wypytali mnie lepiej niż brygadziści w ministerstwie… - dziwił się jak z takim talent do wyciągania informacji z ludzi jak Anne i jej siostry, nie pracują w ministerstwie - Matce powiedziałem, że święta spędzasz w domu, aby uniknąć Ci niepotrzebnego stresu. Nie miałabyś ani chwili spokoju. Cały dzień by Cię męczyli pytaniami - dodał pociągając nosem. Czyżby wyjście w taką pogodę miało się zakończyć jakąś chorobą? Lepiej nie.
Z minuty na minutę, spacer zamienił się w walkę o przetrwanie. Śnieg prószył coraz szybciej i intensywniej. Gdyby ktoś postanowił się położyć na ziemię to po krótkiej chwili zostałby cały zasypany, a wszelki ślad by po tej osobie zaginął.
- Patrz. Jakiś zajazd. Wejdziemy przeczekać tę zawieruchę? - zapytał Stelli wskazując ręką na nieduży drewniany budynek stojący na horyzoncie - Napijemy się czegoś ciepłego. Wina, czekolady. Co będziesz chciała - zaproponował - Ja stawiam. Mam gest - uśmiechnął się i ruszył w kierunku drzwi.
- Proszę - powiedział puszczając ją przodem, kiedy tylko otworzył drzwi. Sam wszedł moment później, wytrzepując jednak wcześniej buty. Nie chciał komuś dorabiać pracy.
Pomieszczenie główne nie było za duże. Frontalnie od wejścia znajdowała się lada wraz z właścicielem za barem. Po obu stronach było rozstawionych kilka stolików. Lokal przystrojony był w wszelkiej maści zdobycze łowieckie i obrazy związane z tą sztuką. Dodatkowo po prawej stronie palił się kominek, dzięki czemu w pomieszczeniu było bardzo ciepło. W powietrzu unosił się zapach grzanego wina i herbaty z dodatkami.
- Gdzie wolisz usiąść? - zapytał, a następnie ruszył w podanym kierunku - Przyjemnie tutaj - dodał, pocierając sobie ręce aby je lekko rozgrzać.
Kiedy dotarli do wybranego stolika, pomógł Stelli zdjąć odzienie wierzchnie, a następnie je odebrał aby powiesić - Co sobie życzysz? Grzane wino? - zaproponował czytając kartę z menu, które zostało im przed chwilą przyniesione - Ja chyba wezmę to grzane wino bo trochę zmarzłem na tym dworze mimo wszystko - stwierdził - Świetną pogodę wybrałaś sobie na spacer - zaśmiał się - Zostań lepiej przy graniu i malowaniu bo wychodzi Ci to perfekcyjnie… A wybieranie terminów wraz z ładną pogodą zostaw specjalistom - poprawił sobie mokre włosy, które nie do końca chciały z nim współpracować.
Czekając na zamówione napoje rozejrzał się po pomieszczeniu. Ku własnemu zdziwieniu poza nimi nie znajdował się tutaj nikt. Samo miejsce nie wyglądało na martwe i zaniedbane, więc czemu nikogo tutaj nie było? Może po prostu przyszli za wcześnie albo pogoda innych odrzuciła od odwiedzenia tego przybytku.
- Nie chcę Cię martwić Stella… - zaczął - Ale chyba sobie tutaj trochę posiedzimy… - powiedział pokazując za okno. Na dworze hulała w najlepsze śnieżyca, a śniegu było aż po same okna. Stanley nie miał zamiaru wracać na ten mróz po jednym kubku wina. Tutaj potrzeba było co najmniej trzech lub czterech.