27.03.2023, 00:49 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.08.2023, 17:48 przez Tilly Toke.)
Noc z 1 na 2 maja, Beltane 1972
Eden Lestrange & Elliott Malfoy
Posiadłość Malfoyów w Wiltshire, tuż po teleportacji z polany
Martwa cisza.
Tylko ona przywitała bliźnięta wracające w popłochu na łono domu rodzinnego w asyście skrzata. Lestrange przez chwilę mogła przysiąść, że i nawet on rozpłynął się w powietrzu, ale jedynie nauczony latami doświadczeń robił co mógł, by żadnemu z nich nie rzucać się w oczy. Zlał się z otoczeniem wystarczająco zręcznie, by zaaferowanej wydarzeniami sprzed chwili Eden prawie-że umknąć.
Było cicho. Za cicho.
Normalnej osobie spadłby kamień z serca, kiedy po uniknięciu zagrożeniu wreszcie znalazła się w domu. Nie stało się tak jednak w tym wypadku - za każdym razem, gdy stawała w progu posiadłości, trzymała się na baczności, a teraz na dodatek coś wydawało się niecodzienne. Atmosfera wydawała się nieco bardziej grobowa niż zazwyczaj, a ponadto brakowało na korytarzach ciągle krzątającej się służby i skrzatów. Jakby ich uwaga skierowana została gdzieś indziej, jakby ktoś potrzebował ich w innym celu.
Posłała badawcze spojrzenie ku bratu. Z oczu kobiety wyraźnie dało się wyczytać jedno - chciała mu przekazać, że coś jest nie tak. Rozejrzała się bacznie wokół holu, jakby spodziewała się ataku z każdej strony. Prawdopodobnie zabiłaby w mgnieniu oka nawet przelatującą muchę, gdyby odważyła się wejść jej w paradę.
- Nie ma go w domu - oświadczyła patetycznym tonem, nie precyzując jednak, o kogo jej chodziło. Nie musiała; ton głosu powinien wyraźnie zasugerować, o kim mowa. Elliott doskonale wiedział, kogo obecność w domu wyczuwało się jeszcze przy bramie frontowej za pomocą szóstego, wrodzonego zmysłu.
- Wracaj na polanę, znajdź Williama i upewnij się, że jest bezpieczny - zarządziła, zwracając się nagle do skrzata, który moment wcześniej ich tu przeniósł, a teraz wychodził z siebie, żeby stać się jednością z posągiem ustawionym u podnóża schodów. Wyglądał na niechętnego, aby powrócić na polanę, na której ewidentnie rozpętało się piekło. - Nie słyszysz, co mówię? Jazda na polanę i znajdź Williama. Za szmaty go zaciągnij do domu, jeśli będzie trzeba. - W głos Eden wdarło się roztrzęsione zdenerwowanie, które jednak zbyła szybkim chrząknięciem od razu, gdy tylko skrzat wyteleportował się zgodnie z życzeniem. Nie znosiła niesubordynacji, a już zwłaszcza nie w sytuacji, kiedy empatia jej męża zakrawała na popęd samobójczy.
Wypuściła powietrze ustami z ciężkością, prawą ręką odgarnęła w tył włosy z czoła, po czym podparła się pod boki, wyraźnie nie wiedząc, co myśleć, ani co ze sobą począć. Nie chciała dać poznać po sobie, że się martwi. Nie chciała też dopuścić do siebie faktu, że była zła na ojca. Nie tak ją wychował; jego głos odbijał się echem od ścian czaszki.
- Nie powiedział nam, bo nam nie ufa - oznajmiła, robiąc co tylko mogła, żeby nie wywrócić przy tym oczyma. - A jeśli nie ma go tutaj, to... - urwała, nie chcąc kończyć. Miała wrażenie, że jeśli na głos powie, że musiał być na polanie, to wydarzy się coś złego. Coś, czego nie chciała być częścią.
- Chcesz coś z tym zrobić? - Zapytała po chwili milczenia, zerkając wyczekująco na bliźniaka. Sama ewidentnie nie miała pojęcia, po której stronie powinna stać, choć jeszcze nie tak dawno, jeszcze przed Beltane, wybór wydawał się oczywisty. Może dlatego, że był tylko domniemaniem. Analizą niepodszytą emocjami i baniem się o bliskich.
I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show
~♦~
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show
~♦~