• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[Beltane 1972] Wiltshire, Posiadłość Malfoyów - Eden & Elliott

[Beltane 1972] Wiltshire, Posiadłość Malfoyów - Eden & Elliott
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#1
27.03.2023, 00:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.08.2023, 17:48 przez Tilly Toke.)  

Noc z 1 na 2 maja, Beltane 1972


Eden Lestrange & Elliott Malfoy
Posiadłość Malfoyów w Wiltshire, tuż po teleportacji z polany


Martwa cisza.
Tylko ona przywitała bliźnięta wracające w popłochu na łono domu rodzinnego w asyście skrzata. Lestrange przez chwilę mogła przysiąść, że i nawet on rozpłynął się w powietrzu, ale jedynie nauczony latami doświadczeń robił co mógł, by żadnemu z nich nie rzucać się w oczy. Zlał się z otoczeniem wystarczająco zręcznie, by zaaferowanej wydarzeniami sprzed chwili Eden prawie-że umknąć.
Było cicho. Za cicho.
Normalnej osobie spadłby kamień z serca, kiedy po uniknięciu zagrożeniu wreszcie znalazła się w domu. Nie stało się tak jednak w tym wypadku - za każdym razem, gdy stawała w progu posiadłości, trzymała się na baczności, a teraz na dodatek coś wydawało się niecodzienne. Atmosfera wydawała się nieco bardziej grobowa niż zazwyczaj, a ponadto brakowało na korytarzach ciągle krzątającej się służby i skrzatów. Jakby ich uwaga skierowana została gdzieś indziej, jakby ktoś potrzebował ich w innym celu.
Posłała badawcze spojrzenie ku bratu. Z oczu kobiety wyraźnie dało się wyczytać jedno - chciała mu przekazać, że coś jest nie tak. Rozejrzała się bacznie wokół holu, jakby spodziewała się ataku z każdej strony. Prawdopodobnie zabiłaby w mgnieniu oka nawet przelatującą muchę, gdyby odważyła się wejść jej w paradę.
- Nie ma go w domu - oświadczyła patetycznym tonem, nie precyzując jednak, o kogo jej chodziło. Nie musiała; ton głosu powinien wyraźnie zasugerować, o kim mowa. Elliott doskonale wiedział, kogo obecność w domu wyczuwało się jeszcze przy bramie frontowej za pomocą szóstego, wrodzonego zmysłu.
- Wracaj na polanę, znajdź Williama i upewnij się, że jest bezpieczny - zarządziła, zwracając się nagle do skrzata, który moment wcześniej ich tu przeniósł, a teraz wychodził z siebie, żeby stać się jednością z posągiem ustawionym u podnóża schodów. Wyglądał na niechętnego, aby powrócić na polanę, na której ewidentnie rozpętało się piekło. - Nie słyszysz, co mówię? Jazda na polanę i znajdź Williama. Za szmaty go zaciągnij do domu, jeśli będzie trzeba. - W głos Eden wdarło się roztrzęsione zdenerwowanie, które jednak zbyła szybkim chrząknięciem od razu, gdy tylko skrzat wyteleportował się zgodnie z życzeniem. Nie znosiła niesubordynacji, a już zwłaszcza nie w sytuacji, kiedy empatia jej męża zakrawała na popęd samobójczy.
Wypuściła powietrze ustami z ciężkością, prawą ręką odgarnęła w tył włosy z czoła, po czym podparła się pod boki, wyraźnie nie wiedząc, co myśleć, ani co ze sobą począć. Nie chciała dać poznać po sobie, że się martwi. Nie chciała też dopuścić do siebie faktu, że była zła na ojca. Nie tak ją wychował; jego głos odbijał się echem od ścian czaszki.
- Nie powiedział nam, bo nam nie ufa - oznajmiła, robiąc co tylko mogła, żeby nie wywrócić przy tym oczyma. - A jeśli nie ma go tutaj, to... - urwała, nie chcąc kończyć. Miała wrażenie, że jeśli na głos powie, że musiał być na polanie, to wydarzy się coś złego. Coś, czego nie chciała być częścią.
- Chcesz coś z tym zrobić? - Zapytała po chwili milczenia, zerkając wyczekująco na bliźniaka. Sama ewidentnie nie miała pojęcia, po której stronie powinna stać, choć jeszcze nie tak dawno, jeszcze przed Beltane, wybór wydawał się oczywisty. Może dlatego, że był tylko domniemaniem. Analizą niepodszytą emocjami i baniem się o bliskich.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#2
27.03.2023, 01:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.03.2023, 01:29 przez Elliott Malfoy.)  
Charakterystyczne pyknięcie, z którym zniknęli spomiędzy drzew kniei Godryka odbijało się w jego głowie echem, powodowało, że fale dotychczas spokojnego morza wezbraly na sile.
Zanosiło się na sztorm.
Jasne oczy Elliotta pociemniały, gdy wsłuchiwał się w pozornie spokojny głos bliźniaczki, tak rozkazujący i apodyktyczny, że jemu samemu odechciało się gdziekolwiek iść, nawet jeżeli nie musiał.
Nie opadł na fotel, nie wykonał żadnego ruchu. Serce biło mu jak oszalałe, choć na zewnątrz był tylko marmurowym posągiem, o bladej cerze i równie jasnych włosach. Jedynym dowodem na jego człowieczeństwo były wciąż zaczerwienione od biegu policzki.
Ściągnął z palca pierścionek zakupiony na straganie, a jego szaty przestały posiadać na sobie gwiazdozbiory nocnego nieba, wróciły do normy, stały się idealną jednością z chłodnymi pomieszczeniami rodzinnej rezydencji.
Brakło mu słów.
Nie był pewien czy zawiódł się na ojcu. Od ponad dwudziestu lat ten mężczyzna nie był dla niego nikim innym jak katem i koniecznością. Mimo to, nawet w najgorszych koszmarach, nie odważyłby się myśleć, że głowa rodu postrada zmysły i wyruszy w bój u boku terrorysty. Fortinbras Malfoy był z natury osoba konserwatywną, ale też niesamowicie przebiegłą i praktyczną, posiadał umiejetność wykorzystania swojego zdrowego rozsądku, intelektu i zasobów pieniężnych tak, aby mimo wzbudzanej niechęci wciąż pozostać na fali. W ostatni latach, odkąd został zrzucony ze stołka Ministra Magii przez czarodzieja pochodzenia mugolskiego, poglądy ojca stawały się coraz bardziej eksternistyczne, radykalne i to, w niektórych momentach, nawet widocznie. Elliott to widział, ale dopóki, dopóty starszy Malfoy nie stawiał pewnych kroków w stronę, która zagrażała rodzinie, po prostu zrzucał to na naturalne sympatyzowanie ze stroną, która chce wyeliminować z areny politycznej i biznesowej wszystkich, którzy nie są czystokrwiści.
Chcesz coś z tym zrobić?
Oczywiście, że chciał. Pozbycie się ojca stało się dla niego w tym momencie kwestią na 'kiedy' a nie 'czy'. Chciał, aby emocje opadły, w końcu jeszcze chwilę temu trzymał twarz Erika w swoich dłoniach, był w stanie spojrzeć w zieleń jego oczu wiedząc, że to może być przecież ostatni raz, gdy to robi. Nie dziwił się Eden w wysłaniu skrzata po męża, sam, gdyby mógł zrobiłby to samo, ale Longbottom odesłałby stworzenie z kwitkiem.
Czuł jak opuszczają go siły, jak przykre emocje chcą wylać się na zewnątrz, musiał je powstrzymać, potrzebował się odezwać, kontynuować dialog, nie myśleć o krzykach, przepychaniu się, słupach światła i cieple dłoni... oh na litość Merlina.
Był w szoku, to na pewno. Działanie ojca strąciło go z pantałyku, ale nie w zwyczajny sposób, a ten niebezpieczny, który świadczył o tym, że równowaga została zachwiana, że najpewniejszy fundament w życiu zaczynał się kruszyć.
- Zagraża nam wszystkim swoim lekkomyślnym, podyktowanym skruszonym ego zachowaniem - jego głos był niesamowicie pewny i chłodny, biorąc pod uwagę to, jak czuł się wewnątrz, jakie ogromne wichury przetaczały się właśnie przez zielone stepy znanych mechanizmów.
Przyłożył palce do skroni i je rozmasował, bo zaczynał czuć, że schodzi z niego adrenalina. Wcześniej spożyte specyfiki zaczeły przysparzać go o ból głowy, przejechana na końskim grzbiecie odległość i przebiegnięcie z polany do kniei przypominały w lekkim bolu stóp.
Na jakiekolwiek oskarżenia było jeszcze za wcześnie, chociaż kłębiło mu się w głowie pare.
'Mogliśmy tam zginąć, a jego by to nie obchodziło' - zbyt dobrze jednak znal swoją bliźniaczkę i podejrzewał, że jej odpowiedź jedynie by go w aktualnym stanie zirytowała. Czy próbowałaby bronić ojca, jak zwykle to robiła? usprawiedliwiać jego czyny? Spojrzał jej w oczy, starając się znaleźć w głębi brązu chociaż odrobinę zrozumienia, iskry, która Świadczyłoby, że mają na ten temat to samo zdanie.
- To nie może wyjść na jaw. - rzucił oczywistością, chociaż dość enigmatycznie, jakby chciał coś dopowiedzieć, zrobić kolejny krok, ale powstrzymał się w ostatnim momencie słysząc znajome szuranie dochodzące z holu, odbijające się echem od wysokich sklepień i kamieni szlachetnych żyrandolu.
- Fortinbrasie? - głos matki był szorstki i przepełniony wyrzutem, jak zwykle w przeciągu ostatnich paru lat - Mówiłeś, że nie pojawisz się... - zaczęła, ale gdy weszła do pomieszczenia w szlafroku, włosami zaplecionymi do góry i z maseczką na twarzy, jej jasne, idealnie wyskubane brwi uniosły się do góry, sprawiając że warstwa specyfiku na jej policzkach popękała.
Kobieta zirytowała się, choć ten wyraz przeszedł przez jej twarz raczej blado, jakby ona sama nie potrafiła mocniej okazywać żadnych emocji.
- Ah to wy, myślałam, że to wasz ojciec, powiedział, ze wybiera się na Beltane, wiecie, że ja nie z tych, co lubi babrać się w tych wszystkich wiankach i ... krzakach - odparła z odrazą, ale Merlin jeden wie, czy w kontekście swojego partnera, czy całego święta.
- To już jutro niedziela? Czy co wy tu właściwie robicie? - dopytała, z podobną pretensją, co wcześniej.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#3
05.04.2023, 01:04  ✶  
Przysunęła zgięte palce dłoni do ust, wspierając łokieć na drugim ramieniu, którym się objęła. Po holu rozległo się ciche pyknięcie; jedno, drugie.
Eden skubała zębami paznokcie, a to nie świadczyło o niczym dobrym.
Nie była zła, ani nawet rozgoryczona. Była zdezorientowana, co tylko utwierdzało ją w beznadziejności całej sytuacji. Byli rodziną polityków, nie zamachowców. Od wieków walczyli za pomocą skrupulatnie dobieranych słów, które padały w idealnie dobranych momentach. Ich bronią była retoryka, nie zaklęcia niewybaczalne ciskane w bogu ducha winnych przechodniów. To nie tak, że nagle wezbrała w Eden empatia i poczuwała się winna za ofiary, które niechybnie zostaną poniesione tej nocy na polanie. Po prostu nie rozumiała, czemu ojciec miałby osobiście do tego przyłożyć rękę. Jak dotąd wyręczanie się innymi ludźmi było w tym domu tradycją. Co się zmieniło?
Od dłuższego czasu wiedziała, że coś się święci, ale miała zbyt wiele prywatnego ambarasu na głowie, by skupiać nad tym wystarczającą uwagę. Nie miała zamiaru wspominać na głos, że ojciec próbował wciągać ją w te ekscesy, zmuszał do konwersacji z Mulciberem, który skutecznie zniechęcił ją do zbrodniczej partyzantki swoją tęsknotą do czasów sprzed emancypacji kobiet. Nadal była przekonana, że bratu nie może ufać, mimo iż doskonale wiedziała, że nie może wystąpić przeciwko niej. Jedynym, co spajało ich komitywę, był ojciec. Póki Fortinbras dzierżył fiolkę z ich krwią, byli zmuszeni współpracować, a nie była pewna, czy po dzisiejszych obchodach Beltane czasem nie wróci do domu nogami do przodu.
- Nie wiesz, jaki ma w tym cel. - Podświadomie wystąpiła w obronie ojca, nadal chcąc dziecinnie wierzyć w jego nieomylność. - Nawet nie wiemy, czy naprawdę tam jest i... - urwała, czując jak odpływa jej krew z głowy. Nagle poczuła się niebywale zmęczona, nie mogąc znaleźć logicznych argumentów, które postawiłyby ojca w cokolwiek dobrym świetle. Złapała się za skronie, przez ulotną chwilę wyglądając, jakby zaraz miała zwymiotować z nerwów, ale lata praktyki w tłumeniu stresu nie poszły na marne i kilka sekund później wydawała się gotowa na wszystko.
- Błagam cię, przecież nie jest w ciemię bity - odparła, wywracając oczami, ale również ucieszyła się, że nie wspomniała wiele więcej, kiedy w tym samym momencie usłyszała głos matki.
Spojrzenie Eden przerodziło się w coś dziwnego. Spojrzała w kierunku schodów tak, jakby na stopniach spodziewała się umorusanego od stóp do głów kremem pięciolatka. W oczach miała pobłażanie, lekceważenie, a także litość, która powstrzymała ją od niepochlebnych komentarzy. Gdyby Elliott się przyjrzał, zrozumiałby, że Eden patrzyła na matkę w taki sam sposób, jak ich ojciec.
Bez większego szacunku.
- No tak, ty nie z takich. W przeciwieństwie do ojca, który zazwyczaj Beltane uwielbia i ma w głowie tylko plecionki oraz swawole. - Skomentowała sarkastycznie ze zmęczeniem w głosie, wywracając oczyma. Spojrzała porozumiewawczo na brata, jakby chciała mu znać, że marnują czas, ślinę i powietrze, po czym westchnęła ciężko.
Już miała zacząć tłumaczyć matce, co właściwie działo się na obchodach Beltane w tym właśnie momencie, skąd pośpiech i nagłe najście, ale stwierdziła, że jej się zwyczajnie nie chce. Czuła, że Eleonora zrobi z tego aferę, zacznie zadawać głupie pytania i będzie się burmuszyć, jak otrzyma nań głupie odpowiedzi.
- Niestotne, mamo. Wróć do siebie - rzuciła, próbując spławić kobietę. Machnęła przy tym ręką, jakby chciała zbagatelizować sprawę jeszcze bardziej, po czym wróciła do trzymania się za skronie.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#4
05.04.2023, 02:02  ✶  
Obserwował bliźniaczkę uważnie. Obydwoje byli oszczędni w słowach, enigmatyczni w posunięciach, ale nikt nie był w stanie tak dobrze rozszyfrować gestów Eden, jak Elliott; nikt nie był w stanie tak trafnie zrozumieć spojrzeń Elliotta, jak Eden.
Tkwili na tym okręcie razem, byli dobraną i wyćwiczoną załogą, która potrafiła wykaraskać się z najgorszego nawet sztormu, pracując razem i odsuwając swoje prywatne interesy na bok. Ironicznie, nienawidzili się przy tym, będąc częścią tej samej całości, jednocześnie różną i w tym samym momencie chorobliwie podobną; nie potrafili ze sobą wytrzymać, bo byli praktycznie jednakowi w swojej różnorodności.
Chciał wierzyć w słowa siostry, niczego innego w tym momencie nie pragnął, aby ich marumorowo-szary status Quo takim pozostał. Jakiekolwiek zaburzenie go oznaczało nowe doświadczenia, sprawdziany czy potrafiliby wyjść poza bańkę znajomych przywilejów. Jako rodzina pozostawali z boku, nawet gdy nazwisko było tak dobrze znane. Poruszali sznurkami władzy zza kotary, tak że żadna z osób, jaka próbowała wycelować w nich swój palec, nie miała żadnych dowodów, oprócz swojego własnego doświadczenia. Tak było najbezpieczniej, meandrować pomiędzy kartami historii i jednocześnie nosić na barkach jej ciężar, przekazując jego odrobiny, po kawałku, na ramiona nowego pokolenia.
Kruchy rozejm wymuszony ojcowską ręką, jaki mieli z Eden wydawał się wisieć na włosku, a może właśnie nie? Elliott nie był pewien czy powinien myśleć o siostrze jako o sprzymierzeńcu, ale dopóki, dopóty ktoś nie był otwarcie twoim wrogiem i nie wykonywał zagrażających ci akcji, mógł być potencjalnym aliantem. Pokazywanie swojego faktycznego stanowiska, którym od dawna była chęć pozbycia się ojca, było w tym momencie nierozważne, jedynie by go pogrążyło, sprawiło że w oczach potencjalnego sojusznika wyszedłby na emocjonalnego, nielogicznego i absolutnie irracjonalnego; takich zachowaniem i stanowiskiem na pewno nie zdobyłby zaufania siostry, jeżeli w ogóle, cokolwiek na świecie mogło sprawić, że ta podejrzliwa istota dałaby wiarę czemuś poza swoją własną prawdą. Znał siebie na wylot, nie wierzył nawet tym, którym chciał, nie sądził, że w wypadku Eden było inaczej.
Złość rozrywała go od środka, opanowywał ją zwyczajowymi kajdanami chłodu, który w takich sytuacjach był jedynym znajomym mechanizmem. Poza przyłożeniem dłoni do skroni, nie zrobił nic więcej. Nie przygryzał paznokci, nie rzucał spojrzeń, nie marszczył brwi. Jego twarz przypominała jeden z posągów w przestronnym holu; była lustrzanym odbiciem tej ojcowskiej, tyle że pozbawiona perfidnego wyrazu, który zdawało się, odziedziczyła jego bliźniaczka.
Zazwyczaj stawiał na neutralność, ale w sytuacjach kryzysowych jego chłód był niemalże odczuwalny na skórze. Oczywiście, jedni byli na to bardziej odporni, innych to przerażało, Elliott zdawał sobie sprawę, że jest tak samo otwartą księgą dla siostry, jak ona jest dla niego. Nie było sensu niczego ukrywać, a już definitywnie nie obrzydzenia w spojrzeniu niebieskich oczu, które zawsze się w nich pojawiało, gdy temat schodził na Fortinbrasa.
- Masz rację, może nie wiem jaki ma cel w bieganiu wraz z grupą ekstermistów i podpalaniu niewinnych festynowiczów - sarkastycznie podsumował próbę obrony ojca - Na pewno poszedł tam ich ostrzec - dodał, tym razem nie powstrzymując się od sarkastycznie zabarwionego uniesienia brwi, aby zaraz je opuścić i wrócić do wcześniejszego wyrazu twarzy. Gdyby takie zdanie wygłosił ktokolwiek inny, zapewne potraktowałby go ostrzami słów znacznie boleśniej, ale w tym wypadku nie było sensu tego robić. Oczywiście, musiał odepchnąć ogromną chęć poczucia satysfakcji, jaka by z tego płynęła, ale to była podrzędna kwestia. Był już za dojrzały na takie gierki, zwłaszcza gdy losy rodziny ważyły się na jego własnych, i bliźniaczki, oczach.
Na matkę nie spojrzał, jasne oczy wbijając w siostrę, rozumiejąc jej spojrzenie, przystając nawet na wypowiedziane w strone Eleonory słowa. Niesamowicie przypominała mu w tym ojca, więc podświadomie powstrzymywał odruch wymiotny, który takie akcje wywoływały, ale z drugiej strony, zdawał sobie doskonale sprawę, że jakby spojrzał w lustro, zobaczyłby w nim takie samo odbicie gestów i zachowań Fortinbrasa. Byli jedno wiernymi kopiami z odrobiną fantazyjnych dodatków. Ta sama kolekcja ubrań, aż na inny sezon.
Nie kontynuował rozmowy, tylko dlatego że w progu pomieszczenia stała matka i musiał na nią jakoś zareagować. Szczerze powiedziawszy, niezbyt mu się to uśmiechało. Miał nadzieję, że słowa siostry odpowiednio ją odstraszą, sprawią, że fuknie coś pod nosem i schowa się w swoich komnatach, odcięta od całego świata, od odpowiedzialności zrozumienia czegokolwiek i kogokolwiek poza swoimi własnymi potrzebami.
Kobieta wydała się niewzruszona komentarzami swojej córki, rzuciła jej nieprzychylne spojrzenie, acz pokryta stwardniałą maseczką twarz nie zmarszczyła się w żadnym wyrazie, co, w normalnych okolicznościach, mogłoby wyglądać złowrogo, ale nie, gdy drobna posturą blondynka wyglądała jakby ktoś jej przeszkodził w sesji, w salonie spa.
- Zadałam ci pytanie, Eden. Oczekuje na nie odpowiedzi - dopiero po wypowiedzeniu tych słów przeniosła spojrzenie na swojego syna - I ty też, kto to widział milczeć, gdy siostra cię wyręcza? Jak zwykle musi robić wszystko za ciebie. Jest coś, w czym potrafisz wziąć inicjatywę, dziecko? - przekrzywiła lekko głowę, definitywnie wylewając swoją frustrację słowami córki, na jej bliźniaku.
Brew Elliotta drgnęło ostrzegawczo, ale nie wykonał żadnych innych ruchów, wiedząc, że kobieta jedynie czeka, aby pławić się w zirytowaniu syna. Zawsze to robiła, był na to przygotowany.
- Jeżeli chcesz ode mnie usłyszeć odpowiedź, zwróć się do mnie po imieniu, mamo - wypowiedział słowa spokojnie, acz niesamowicie jadowicie, jakby samo to zdanie miało sprawić, że ostrze zirytowania przebije się przez pierś rozmówcy i zostawi bez ostatniego tchu.
- Przeszkadzasz nam, rozmawialiśmy - przymrużył oczy, czując, że bez powiedzenia czegoś bardziej niemiłego, irytacja wyleje się zeń szalonym wodospadem.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#5
28.05.2023, 01:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.05.2023, 01:04 przez Eden Lestrange.)  
Eden targały nerwy; scenariusz, w którym ojcu odjeżdża peron z takim świstem, że trzeba zatykać uszy, co by nie zwariować, nie został przez nią przerobiony. Spodziewała się, że jego poglądy polityczne mogły się nieco zradykalizować na starość, ale przez myśl jej nie przeszło, że będzie dla nich ryzykował dobrą twarz rodziny.
Niewiele było w jej życiu sytuacji, których nie miała pod kontrolą. Nie zawsze pod pełną, ale pod jakąś. Tym razem mogła dosłownie poczuć, jak rzeczywistość ucieka jej przez palce. Nie mieli żadnego planu awaryjnego, nawet namiastki. Mogli po prostu stać tutaj w holu i czekać na to, co przyniesie los. Ta bezradność doprowadzała ją do szału.
Była dosłownie na skraju spuszczenia ze smyczy demona, który dotychczas grzecznie drzemał w jej wnętrzu. Obecność i słowa matki dosłownie podjudzały go do wyjścia na powierzchnię. Apodyktyczne podejście niepodszyte żadnym autorytetem działało na niego jak płachta na byka - Eden mogła przysiąc, że w tym momencie również widziała czerwień. Wciągnęła nosem powietrze, metodycznie, lecz głośno, ewidentnie próbując podjąć ostatnie próby utrzymania pierwotnych odruchów w ryzach.
- A ja oczekuję, że na moment zdejmiesz koronę z głowy, bo ci się ewidentnie zsunęła na oczy i przysłoniła świat - wysyczała, idąc w kierunku schodów z wolna, jakby miała zaraz się po nich wspiąć i zrzucić z nich Eleonorę. - Ojciec w tym momencie bierze współudział w zamachu czarnomagicznym, a ty skupiasz się na gnojeniu Elliotta, jakby to był zwykły wtorek? - Wyrzuciła ramiona w powietrze, jakby straciła na moment rezon i musiała dać upust frustracji, a jednocześnie zaprezentować kaliber absurdu, który właśnie zapanował w tym domu. Po chwili dotarło do niej, że nie zachowuje się normalnie, że puszczają jej nerwy i opuszcza ją zdrowy rozsądek - w końcu stanęła w obronie brata mimowolnie, co na co dzień prawdopodobnie nawet nie przeszłoby jej przez myśl.
Może w tym był cały sęk - nie była w tym momencie w stanie trzeźwo myśleć i odzywały się resztki jakiejś dziwnej empatii.
- Jak to ma tak dalej wyglądać, to ja wracam do siebie, a wy sobie oczy powybijajcie. Potem wyślijcie mi sowę, żeby sprawdzić, czy zaczęło mnie to obchodzić  - oświadczyła, po czym zaczęła iść w kierunku wyjścia. W pewnym momencie jednak się zatrzymała i odwróciła do rodziny. - Chyba że jednak skupimy się teraz na moment i zastanowimy się, co zrobić z fantem, że głowa tej rodziny hasa po polanie w towarzystwie popleczników Voldemorta? - zapytała, zerkając raz na matkę, raz na Elliotta. Skończyła jej się cierpliwość.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#6
28.05.2023, 02:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.05.2023, 02:21 przez Elliott Malfoy.)  
Złość i panika, które się w nim kotłowały bardzo mocno przeszkadzały w utrzymywaniu pokerowej twarzy, gdy matka celowała w niego kolejnymi, nieprzyjemnymi słowami. Zdziwienie przyszło z odsieczą, gdy zamiast kolejnych przepełnionych igłami złośliwości słów, usłyszał zdecydowane, logiczne i wspierające ze strony bliźniaczki. Przymknął na chwilę oczy i gdyby nie fakt, że sytuacja była na to zbyt poważna, to ostentacyjnie spróbowałby się uszczypnąć, aby sprawdzić czy to wszystko nie jest tylko bardzo pokręconym koszmarem.
Matka odsunęła odrobinę głowę, gdy Eden do niej podeszła, zupełnie jakby spodziewała się uderzenia albo przynajmniej potrząśnięcia. Coś na chwilę zachwiało się w jej wyprostowanej jak struna, dumnej sylwetce, gdy oberwała amunicją z obydwu stron. Nie powiedziała ani słowa, mierząc córkę oceniającym spojrzeniem, zupełnie jakby tym sposobem chciała jej przekazać, ze ten emocjonalny wybuch nie jest mile widziany w tym domu, a już na pewno nie tak blisko jej twarzy. Jeżeli w jakiś sposób poruszyły ją informacje o mężu to bardzo dobrze to kamuflowała, o wiele lepiej niż zdziwienie zachowaniem bliźniąt - straciła grunt pod nogami, gdy nie odegrali swoich ról. Dopiero, gdy młodsza z kobiet odeszła w stronę drzwi otworzyła usta, aby się odezwać. Elliott jej przeszkodził.
- To frustrujące, ale nie możemy zrobić nic - podszedł w ich stronę i chociaż jego wzburzenie dało się wyczytać z niebieskich oczu, tak definitywnie nie z tonu głosu - Nie mamy pewności, że ktokolwiek go aresztuje, jeżeli chcielibyśmy jakkolwiek to zgłosić, aby zapewnić sobie alibi, prawdopodobnie pogorszylibyśmy tylko sytuację. Proponuję, abyś przejrzała papiery żeby sprawdzić, że każdy galeon, jaki masz w skrytce jest niepodważalnie legalnie zarobiony. Ja też to zrobię, na wszelki wypadek, jakby jednak go aresztowano i musielibyśmy spędzić następne tygodnie na rozprawach w Wizengamocie.
Podczas każdego z wypowiadanych zdań nie spojrzał nawet na matkę, mimo że to ona miała wykształcenie prawnicze, a nie Eden, do której się zwracał. Starsza kobieta poruszyła niespokojnie nosem, jakby chciała fuknąć jak niezadowolony kot i mruknąwszy pod nosem coś o krnąbrności ich dzieci odwróciła się na pięcie idąc w głąb posiadłości.
Elliott nawet nie odprowadził jej spojrzeniem.
- Jakieś sugestie z twojej strony? - uniósł brwi, zwracając się do siostry.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#7
07.07.2023, 20:28  ✶  
Reakcja matki nie była niczym nowym. Głos wiązł w gardle Eleonory za każdym razem, gdy ktoś przystawiał do niego nóż. Była apodyktyczna i autorytatywna, ale tylko wtedy, kiedy wiedziała, że na pewno może sobie na to pozwolić. Pokazywała swój charakter jedynie przy osobach słabszych, bardziej uległych. Gdyby Eden nie ruszyła na nią z pazurami, prawdopodobnie szczekałaby ze szczytu schodów, dopóki któreś z nich nie przyznałoby jej racji lub nie opuściło domu. Ewentualnie do momentu, kiedy ojciec stanąłby w drzwiach. Wtedy im wszystkim zabrakłoby animuszu.
Nie spodziewała się jednak, że Fortinbras zaszczyci ich swoją obecnością tej nocy. Domyślała się, że w czasie ich burzliwej wymiany zdań, głowa tej rodziny stara się pozbawić głowy inne rodziny. Eden daleko było do osoby wierzącej, bo wiara nie miała nic wspólnego z logiką, ale w tym momencie zaczynała się modlić do czegokolwiek, co słuchało tej farsy, by nikt nie połapał się, że jej ojciec jest na polanie i przykłada do wszystkiego rękę. Wiedziała, że nie jest kretynem; wręcz przeciwnie, była przekonana, że zrobił wszystko, co w jego mocy, by w ostatecznym rozrachunku nie być z tym w żaden sposób powiązanym. A jednak nie mogła zapomnieć, że życie lubiło płatać figle i niefart mógł w końcu dopaść i jego. To prawda, złego diabli nie biorą. Ale dobrzy ludzie już nie mają nic przeciwko takiej zdobyczy.
- Powiedzieć, że to jest frustrujące, to jakby nie powiedzieć nic - odparła na wniosek brata, zastanawiając się poważnie, czy nie zacząć okładać pięściami posągu, który zdobił podnóże schodów. Uznanie, że Eden była w tym momencie zdenerwowana, byłoby sporym niedopowiedzeniem.
Otaksowała Elliotta spojrzeniem, kiedy zaczął wywód o pieniądzach. Była rozsierdzona, ale przecież nie była głupia. Miała wrażenie, że martwienie się kwestiami materialnymi było wisienką na torcie absurdu, bo kwestie ideologiczne oraz naruszenie statusu quo przez ojca gnębiły ją o wiele bardziej niż pieniądze.
- Za kogo ty mnie masz? Dbam o to na bieżąco - obruszyła się, podpierając się pod boki. Eden była w tym momencie w nastroju bitewnym i jeśli jej bliźniak nie chciał oberwać rykoszetem, powinien ostrożnie dobierać słowa. Jedynym, co powstrzymywało ją przed krzyczeniem z frustracji było dobre wychowanie oraz odrobina zmęczenia.
- Poza tym, nie o to mi chodziło - zaczęła ponownie, oglądając się przez ramię, by upewnić się, że matka sobie poszła. Nie widziała jej tam, gdzie wcześniej, ale i tak ściszyła głos. - Zdajesz sobie sprawę, że ojciec każe nam wybrać stronę, prawda? Dotychczas wszystko rozumiało się samo przez się w tym domu, bo preferował pozorowaną bezstronność, więc to nie było istotne, gdzie naprawdę leżały nasze poglądy. I tak nie chciałby, żeby ktokolwiek w tej rodzinie deklarował je na głos - wyjaśniła, zbliżając się do brata, prawie się z nim stykając. - Ale teraz coś się zmieniło. Już nie przejmuje się tym, że wspieranie rewolucjonistów może być gwoździem do politycznej trumny. Stawia swoje życie na szali, a razem z nim nasze, pytanie tylko - dlaczego? Zmienił zdanie samodzielnie, czy ktoś go do tego zmusił? - Zadała pytanie, ale nie oczekiwała na nie odpowiedzi. Wiedziała, że żadne z nich jej nie zna, przynajmniej jeszcze nie teraz. Chciała po prostu dać bratu do myślenia. Nie była też pewna, czy kiedykolwiek ktoś objawi przed nimi pełną prawdę. Sytuacja była zbyt skomplikowana, zbyt niedorzeczna, by można było przeprowadzić logiczną dedukcję i samodzielnie znaleźć rozwiązanie. Musieli poczekać na rozwój wydarzeń, a Eden nie miała cierpliwości. I właśnie dlatego była taka rozgoryczona.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#8
11.08.2023, 18:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.08.2025, 16:36 przez Elliott Malfoy.)  
Starał się ze wszystkich metaforycznych sił przywrzeć stopami do gruntu, nie odlatywać myślami w toksyczne obłoki ciemnych scenariuszy; deszcz jaki by z nich spadł nie byłby tylko wilgotny ale też żrący, a tego za wszelką cenę chciał uniknąć. Zdławił chęć drążenia tematu, brnięcia w scysję o sprawach materialnych, które były przecież istotne, ale nie na tyle, aby zmieniać całkowicie tor rozmowy. Nie spuścił z siostry spojrzenia, mając nadzieję, że jest w stanie z niego wyczytać odpowiedź na zadane przez siebie pytanie. Przynajmniej tą powierzchowną, podszytą braterską złośliwością - jedyną prawdziwą emocję, którą nauczył się świadomie odczuwać zanim w miejscu mleczaków wyrosły stałe zęby.
Chociaż pytanie tego nie dotyczyło, pozwolił myślom zboczyć na chwilę ku dolinie utrapienia.
Za kogo ją miał?
Sprzymierzeńca? Wroga?
Na pewno za wredną raszplę, ale to niewiele wnosiło do wewnętrznego dyskursu, jeżeli w ogóle można było tak nazwać zlepek odbiegających od siebie w rożne kierunki, w panice myśli.
Jedyną stałością, był jak zwykle fakt, że stali po kostki w tym samym szambie, które z dnia na dzień wydawało się rosnąć.
Poczekał z odpowiedzią, aż przysunęła się do niego na tyle blisko, aby nawet powracająca ze swojej nory matka nie mogłaby go usłyszeć. Półmrok okalał ich sylwetki dogasającym kominkiem z salonu, przez chwile mieszał się z chłodem księżycowego światła wpadającym przez okienne witraże. Ostatecznie, na bladych twarzach rodzeństwa tańczyło tylko ciepłe światło ognia, gdy smagane powiewami wiatru chmury przysłoniły księżyc.
– Jeżeli go nie będzie, nie trzeba będzie niczego wybierać. – odparł enigmatycznie, bo trudno było stwierdzić czy ma na myśli faktyczny wypadek przy dzisiejszym Beltane, czy taki bardziej zaplanowany. Z jego twarzy również nie dało się wyczytać, którą z opcji by wybrał.
– Mam wrażenie, że przemawia przeze mnie pycha, ale nie wydaje mi się, aby ktokolwiek potrafił zmusić tego człowieka do czegokolwiek - dodał zblazowanym tonem – Pamiętasz plotki o Abraxasie? Złość ojca o Leacha, a przede wszystkim o to, że przegrał ze Szl... – urwał, widocznie zdezorientowany swoim zniesmaczeniem na brzmienie tego słowa – nie czarodziejem czystej krwi? Kariera była jego życiem, Eden. Odkąd pamiętam nie liczyło się nic poza nią. Odkąd przegrał powoli przestało mu zależeć na rzeczach, do których przywiązywał dużą wagę. Nie mogłem tego nie zauważyć, nie potrafię nie reagować na każdą najmniejszą zmarszczkę na jego twarzy - zdawał sobie sprawę jak żałośnie może zabrzmieć ostatnie z wypowiedzianych zdań, ale chciał zobaczyć siostrzaną reakcję. Potrzebował silnego argumentu, który podpierał jego teorię; logicznego argumentu, a nic nie było w jego życiu bardziej przejrzyste od niechęci do ojca, a zarazem ogromnego strachu jaki wzbudzał swoją osobą.
– Możliwe, że pominęliśmy oznaki jego radykalizowania się, bagatelizując każdą jedną, osiadając na laurach komfortowego przyzwyczajenia. – Nie podobało mu się jak bardzo zamglone pozostawały wszystkie fakty. Nie mieli żadnych odpowiedzi, mogli tylko spekulować. Z zaniepokojeniem dostrzegał swoją własną frustrację w oczach i słowach bliźniaczki.
Odsunął się, ale tylko minimalnie, tak aby wypowiadane przez niego słowa nie musiały wpływać szeptem prosto do ucha rozmówczyni.
– Muszę wrócić do domu. Do Nicholasa. – wydobył z siebie stanowczość, która nie zagościła wcześniej w tej rozmowie. Potrzebował zobaczyć swojego syna. Wiedzieć, że nic mu nie jest. Pozbierać myśli w spokoju na tyle, aby wiedzieć, że będzie w stanie wychować dziecko bez opadającego na nazwisko cienia dziadka terrorysty.
Prawie odwrócił się na pięcie, prawie odszedł, ale w ostatnim momencie spojrzał raz jeszcze na twarz siostry, przypominając sobie jak zdeterminowana była w wykrzykiwaniu do skrzata, że ma wracać na polanę.
Westchnął w duchu, nienawidząc się za każdą krople empatii, która skapywała do złotego kielicha goryczy.
– Chodź ze mną i tak nic więcej nie zdziałamy do rana. – zdołał z siebie wydusić niewielką ilość pozytywnych emocji, chociaż z trudem. Nie chciałby siedzieć w takim momencie sam, prawdopodobnie nie byłby w stanie wytrzymać ani jednej myśli jaka przechodziłaby przez głowę, przynajmniej nie na trzeźwo.
– Powinienem mieć jakiś brzoskwiniowy Lillet i nawet kieliszki, a nie filiżanki.

Koniec sesji


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eden Lestrange (2052), Elliott Malfoy (2641)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa