Rozliczono - Sebastian Macmillan - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Brenna Longbottom przemierzała korytarze Ministerstwa, jak zwykle tutaj – odziana w mundur Brygadzistki (i niemal jak zawsze: bez płaszcza oraz marynarki, które leżały zapomniane w Biurze Brygady). Pod pachą niosła wypchaną teczkę, dotyczącą pewnej pozornie bardzo prostej sprawy, która w ostatecznym rozrachunku okazała się cholernie, cholernie trudna. I zmusiła ją do przesłania jakiś czas temu liściku do jednego z ministerialnych egzorcystów, z prośbą o spotkanie oraz konsultację terenową, dotyczącą możliwości opętania.
Jonathan Rose został oskarżony o złamanie zasad kodeksu tajności i atak na mugola, co gorsza – przeprowadzony na oczach jeszcze innych dwóch mugoli. Wprawdzie całą sprawę udało się szybko zamieść pod dywan, uzdrowiciel zdjął zaklęcia z zaatakowanego, a dwie inne osoby rzuciły kilka obliviate, ale za coś takiego Rose’a czekała rozprawa oraz przynajmniej miesiąc – dwa w Azkabanie. (Brenna mu tego nie zazdrościła, ale taka kara mogła go zniechęcić do kolejnych wybryków.) Zebrane dowody były właściwie niepodważalne i mogliby dokonać już aresztowania, ale…
No właśnie. Ale.
Po pierwsze, Rose od strony matki był spokrewniony z Abbottami, a była to rodzina majętna oraz wpływowa i jego ciotka zaczęła interweniować w Ministerstwie, nalegając na dokładne zbadanie sprawy.
Po drugie, zarówno zeznania ciotki, jak i sąsiadów, oraz wreszcie próba przesłuchania pana Jonathana przez Brennę, wskazywały na to, że z panem Jonathanem Rose „coś jest nie tak”. Na przykład, z niewiadomych powodów, nagle zaczął mówić w staroangielskim, używając akcentu i słów, które prawdopodobnie były normą jakiś tysiąc lat temu. (Prawdopodobnie – bo Brenna nie chodziła po świecie tysiąc lat temu i mogła tylko stwierdzić, że „pan Rose bardzo dziwnie się wyraża”. ) Nosił szaty o bardzo staroświeckim kroju – Brenna widziała takie na rycinie przedstawiającej założycieli Hogwartu, więc tak, zdecydowanie coś sprzed bardzo, bardzo wielu lat… Przejawiał wyjątkową nienawiść wobec mugoli i nie dało się z nim normalnie rozmawiać, chociaż dotąd uchodził za mężczyznę raczej spokojnego, a co jeszcze dziwniejsze – jego ojciec był mugolakiem, więc ta nagła niechęć pozostawała trudna do zrozumienia.
Brenna najchętniej na wszelki wypadek zakułaby go w kajdanki i zaciągnęła do aresztu, i tam dokonywała dalszych oględzin, ale tu pojawiał się problem pod postacią po pierwsze, nacisków pani Abbott, po drugie, fakt, że uzdrowiciel upierał się, że mężczyzna może być chory i aresztowanie go będzie „zbyt dużym szokiem”. Niestety, uzdrowiciela z domu szybko wyrzuciła żona Jonathana, krzycząc coś o tym, że jest szarlatanem i robi krzywdę jej ukochanemu...
Pozostawała więc próba ustalenia, czy mieli do czynienia z opętaniem i należało odprawić egzorcyzmy, co potem będzie okolicznością łagodzącą przed sądem, czy mężczyzna jest chory i powinien trafić do Munga, czy też wreszcie po prostu udaje, by uniknąć aresztu i Brenna powinna szybko wrzucić go do celi…
Tak, od tej sprawy coraz bardziej bolała ją głowa.
Zapukała do drzwi, na których wisiała tabliczka z nazwiskiem Macmillana, a potem wsunęła do środka rozczochraną głowę.
- Dzień dobry! – przywitała się, uśmiechając się szeroko na powitanie, jakby przyszła w celach towarzyskich. – Podrzucałam liścik z prośbą o wpisanie mnie do terminarza. Mam kogoś opętanego. Chyba. Ewentualnego szalonego albo chorego. Lub bardzo przebiegłego. To trzeba będzie ustalić.