W jednej chwili Brenna wędrowała przez Pokątną, zatłoczoną w „normalnym” stopniu – przemieszczając się z domu jednego światka, ku kamienicy na Horyzontalnej, gdzie miała nadzieję dopaść kolejnego – a w kolejnej znalazła się w kolorowym tłumie, znacznie gęstszym niż ledwo parę kroków stąd. Masa straganów, która wyrosła tutaj jakby znikąd, wielu ludzi… dopiero po trzydziestu sekundach zdumienia Brygadzistka przypomniała sobie, że jest niedziela, a to oznaczało tutaj festyn.
Lubiła takie festyny. Jeszcze trzy tygodnie temu. Kiedyś. W innym życiu. Teraz były wypchnięte z jej głowy przez tysiąc jeden innych spraw – od żałoby i codziennego przeklinania Voldemorta, przez spadanie ze schodów na Nokturnie aż po rozmyślanie, jak wysłać Matce Księżyca zażalenie na dzwonki alarmowe w głowie, reagujące na zdradę faceta, nie będącego przecież jej facetem. Jakoś nie spodziewała się, że na świecie w ogóle dalej odbywają się festyny, chociaż przecież powinna.
Przeciskała się przez tłum. Nie miała na sobie munduru – czasem potrzeba było odrobiny dyskrecji, była więc odziana w zwykłe szaty, jakie nosili na co dzień czarodzieje o przeciętnym statusie majątkowym, obliczone pod to, by nie zwracać specjalnej uwagi. Ciemne włosy ściągnęła w krótki kucyk. Nie zamierzała początkowo się zatrzymywać, nie kusiły jej ani magiczne zabawki, ani wata cukrowa, ani stoisko z piwem… ale kiedy prawie wpadła na wózek z ciasteczkami, ostatecznie skusiła się na jedno. Dopiero kiedy odwinęła papierek i jej oczom ukazała się karteczka, Brenna zrozumiała, że to chińskie ciasteczka z wróżbą.
- Jak miło – wymamrotała do siebie, z pewnym przekąsem. Bo wróżba, która się jej trafiła, wcale nie należała do gatunku tych, które człowiek ma ochotę zobaczyć. Seria drobnych kłopotów. Powinna chyba się cieszyć, że wróżba wspominała o „drobnych”, a nie „wielkich” kłopotach. I w to, że chociaż Brenna wierzyła w moce jasnowidzów, a nawet wiedziała, że wróżbiarstwo w ich świecie niekoniecznie było jednym wielkim oszustwem, to jednak… ciasteczka z wróżbą wydawały się jej mało wiarygodnym źródłem informacji.
Wrzuciła papierek do kieszeni, a ciasteczko wsunęła sobie do ust. Nawet jeżeli zwiastowało pecha, było w końcu ciasteczkiem, więc nie mogła pozwolić, aby się zmarnowało. Ruszyła dalej, kierując się ku Horyzontalnej i wtedy…
Może to był przypadek.
A może przepowiednia zaczęła się spełniać, chociaż rzecz jasna Brennie w tej chwili nie przyszło to do głowy.
Jakiś dzieciak upadł jej centralnie pod nogi, zmuszając do gwałtownego zatrzymania się, by go nie stratować. To z kolei sprawiło, że jakiś mężczyzna idący z tyłu, wpadł na nią. W efekcie Brenna, usiłując uniknąć zadeptania dziecka, zatoczyła się, wpadła na pobliski stragan, a starając się nie zmieść całej jego zawartości – rąbnęła na ziemię. I syknęła z irytacją, nie dlatego, że się obiła, ale dlatego, że tarcza ukochanego, wiekowego zegarka, jaki nosiła na nadgarstku, pękła. Cudownie, będzie musiała zanieść go do naprawy…