Laurence Lestrange, Philip Nott
Ten dzień miał być wielkim wydarzeniem dla społeczności pozbawionej magii – charłaków. Zorganizowali marsz, aby doprosić się o swoje prawa. Aby byli postrzegani prawie na równi z czarodziejami. Może też chodziło o coś innego. Ale nie chcieli być pomijani, nie dostrzegani. Nie z ich winy stało się, że utracili moc w dniu urodzenia lub pojawiły w nich blokady, uniemożliwiające użycie magii. Ten dzień miał przypomnieć społeczności czarodziei, że oni nadal istnieją, żyją i chcą żyć lepiej.
Laurence pracował już w Ministerstwie Magii, w Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof jako uzdrowiciel. Biorąc pod uwagę skalę wydarzenia, istniała obawa że może dojść do zamieszek. Ministerstwo nie powinno być obojętne na takie wydarzenia. Gdyż nie wiadomo co się wydarzy. Na miejsce wyznaczonej trasy marszu, wysłano do obserwacji aurorów. Również na miejsce ruszyła grupa uzdrowicieli wraz z Laurencem. Gdyby ktoś był jasnowidzem i przewidział co się stanie, to się stało.Spokój na ulicach nie trwał długo, do czasu aż pojawili się przeciwnicy Marszu Praw Charłaków. Czarodzieje czystej krwi i prawdopodobnie wmieszani w tłumie przeciwnicy marszu. Cały marsz w mgnieniu oka przerodził się w zamieszki. Aurorzy ruszyli do działania. Laurence nie zamierzał stać bezczynnie, biorąc pod uwagę, że mogą pojawić się ranni. Wziął swoją grupę uzdrowicieli i wydał im polecenia aby ratowali życie każdemu, kogo znajdą i kto będzie tego pilnie potrzebować. Priorytetem także było wyciągnięcie rannych z poruszającego się tłumu. Musieli mieć bystre oczy, aby kogokolwiek takiego wyłapać. Misja ryzykowna, aby dostać się do kogokolwiek. Gdzieniegdzie przemykały się rzucane zaklęcia. Laurence, jako że był nieco wyższego wzrostu, mniej więcej mógł wyłapać co się dzieje wewnątrz. Ale przebić się do środka było szczęście w nieszczęściu.
- Zrobić przejście!Podnosił głos, aby móc dotrzeć do pobliskich osób. Widział że ktoś macha w szukaniu pomocy. Gdzie ktoś wołał uzdrowiciela. Inni charłacy przepychali się z czarodziejami. Laurence dotarł do pierwszej swojej ofiary, pomagając jej wyjść z wnętrza marszu. Zlustrował pobieżnie obrażenia i na szczęście nie były zbyt poważne. Skaleczenie nogi, wyleczył prostym zaklęciem uzdrawiającym. Okazało się także, że mężczyzna miał skręconą kostkę. Nastawienie jej sprawiło rannemu ból, ale też i ulgę. Obciążać nogi jednak nie mógł. Lestrange musiał improwizować. Korzystając z różdżki, przywołał znaleziony w zasięgu wzroku kij, owinął jeden koniec bandażem. Pomógł rannemu wstać i podał mu kij jak podpora. W tym czasie jeden z młodszych uzdrowicieli dobiegł do nich.
- Panie Lestrange…
Laurence mu przerwał od razu, jak tylko go zobaczył.
- Odprowadź rannego w bezpieczne miejsce i jeżeli sytuacja pozwoli, do szpitala na kontrolne badania.
Wydał polecenie, a młody skinął głową i zabrał rannego. W tym czasie Laurence udał się w poszukiwanie kolejnych rannych. Ruszał tam, gdzie nawet słyszał w tłumie usłyszał swoje nazwisko, lub wołanie o uzdrowiciela.