• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ministerstwo magii v
« Wstecz 1 2 3 Dalej »
[ 25Maj1972] Kiedy dziewczyna, którą lubisz, lubi Twojego przyjaciela | Brenna x Tony

[ 25Maj1972] Kiedy dziewczyna, którą lubisz, lubi Twojego przyjaciela | Brenna x Tony
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#1
09.09.2023, 23:32  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.01.2024, 20:08 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III

Nie bardzo wiedział, jak się do tego zebrać. Bo jaka dziewczyna chciałaby usłyszeć coś takiego? Brenne też zwyczajnie lubił, miał do niej niewyjaśnioną słabość pomimo tego, że ona zwykle reagowała niechęcią, chociaż Merlin mu świadkiem, nie wiedział dlaczego. Pewnie przez Stanleya, robił mu złą reklamę. Westchnął, idąc korytarzem do Departamentu, w którym pracowała — szanował ją na tyle, aby dowiedziała się bezpośrednio od niego, a nie z listu. Ubrany był schludnie i elegancko, jak na komornika przystało. Ciemnozielony garnitur podkreślał jego oczy i żaden zagubiony kosmyk ciemnych włosów nie opadał mu na czoło. Wyrwał się po przerwie, uprzedzając swoją sekretarkę, że musi coś załatwić. Zastanawiał się, czy nie kupić kwiatów lub czekoladek, aby złagodzić jej ewentualną furię oraz złość, ale pamiętał, że lubiła jeść, więc miał w kieszeni pudełko z czekoladową żabą. Lubiła je, zbierała karty — pamiętał, bo jedna z nich ułatwiła mu to pamiętne spotkanie z nią. Chciał sięgnąć do wewnętrznej kieszeni marynarki po papierosy i zapalniczkę, ale się powstrzymał. Nie był tchórzem, nie bardzo też wiedział, komu złamać nos za takie pomówienia na jej temat, bo Staśkowi nie mógł, nie wypadało i był dla niego, jak ojciec. Zapukał do drzwi, a potem wszedł, rozglądając się po pomieszczeniu. Większość była w terenie lub nie wróciła po przerwie, ale Brennę zobaczył od razu — zawsze widział, umiał dostrzec ją w tłumie, miał Longbottom radar. Podszedł do niej i obdarzył uśmiechem, całkiem miłym i szczerym.
- Panno Longbottom. - przywitał się, kłaniając i ujmując jej dłoń, aby ją ucałować na wierzchu, jak nakazywały maniery. Zrobił to szybko i nie przeciągał, prostując się zaraz, a potem cofnął pół kroku, nie spuszczając jednak z niej spojrzenia. Osoba, która dobrze znała Anthonyego Borgina, dostrzegłaby w jego źrenicach zaniepokojenie i troskę. Były tylko trzy kobiety, które mogły wywołać w nim takie emocje, w tym jedną z nich była jego młodsza siostra. - Wybacz, że odciągam Cię od pracy. Chciałbym z Tobą porozmawiać, to dość ważne i niestety, ale może zaważyć na Twojej opinii w Ministerstwie, dlatego chciałem załatwić to osobiście, chociaż wiem, że nie lubisz mnie widzieć.
Wyjaśnił zgodnie z prawdą, prostując szyję i rozglądając się dookoła, jakby zastanawiał się, czy było to odpowiednie miejsce do przekazywania takich informacji. Nie chciał, aby ktokolwiek to usłyszał i sobie coś złego o niej pomyślał. Poprawił krawat, a potem sięgnął do kieszeni, wyjmując pudełko z żabą i skierował ją w jej stronę. - Wyszła jakaś limitowana edycja, wziąłem ostatnią. To tak na małe przekupstwo, jak za starych, Howgarckich czasów.
Nie był to może warzywny bukiet czy paczka musów świstusów, fasolek wszystkich smaków, ale chodziło przecież o kolekcjonowanie. Miał też nadzieję, że niepozorna żaba z czekolady sprawi, że Brenna się uśmiechnie i poprawi się jej zwyczajnie humor, skoro już musiała go oglądać, a czego przecież jawnie nie lubiła. Gdy był trochę młodszy, wiele godzin poświęcił na gdybanie, dlaczego właściwie tak było i dlaczego tak uparcie, za żadne skarby nie chciała dać mu szansy i wyjść z nim na Pokątną do kawiarni na kawę czy tam herbatę, bo przecież nie proponował od razu kolacji z czerwonym winem!
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
09.09.2023, 23:43  ✶  
Brenna była zirytowana.
Biuro prawie opustoszało, bo miało miejsce aresztowanie, w którym powinna wziąć udział, ale – jak nie ona – wymówiła się górą papierów, narastającą faktycznie, bo nie miała już Heather do pomocy. Nikt nic nie powiedział, może dlatego, że Brenna ostatnio niemal cały czas spędzała w terenie, ale i tak czuła się z tym źle. Przekopywała się więc przez papiery błyskawicznie, mimo tego, że dyżur skończyła trzy minuty temu. Ostatecznie, skoro wymówiła się papierami, powinna zrobić z nimi porządek, a spotkanie w Londynie miała i tak dopiero za jakiś czas. Co chwila sięgała też po kubek kawy. Wypiła ich już dzisiaj chyba z sześć, ale ostatnio bardzo potrzebowała kofeiny.
Od pracy odciągnął ją znajomy głos.
- Dzień dobry, panie Borgin – przywitała Anthonyego, bo bardzo pilnowała, by mówić Borginom dzień dobry, nawet jeżeli na ich widok miała zwykle ochotę zrobić w tył zwrot albo sięgnąć po różdżkę. I nie chodził o to, że nienawidziła Anthony’ego jako Anthony’ego. Pamiętała go z Hogwartu jako przemiłego chłopaka, którego ciężko było nie lubić. Nawet tuż po Hogwarcie miała na niego słabość. Ale teraz? Po tym, co spotkało Dorę w Mungu, po tym, jak wybuchła wojna? Był dziedzicem Borginów, zagrożeniem dla jej przyjaciół, dla jej rodziny. Dlatego zesztywniała nieco na jego gest, jakiego ludzie zdecydowanie wobec niej nie stosowali, i z pewnym trudem powstrzymała się przed wyrwaniem ręki.
Zmarszczyła lekko brwi, kiedy zaczął opowiadać o opinii w ministerstwie i tym podobnych.
– Nie bardzo rozumiem, o czym mowa, poza tym oczywiście, że jeśli masz jakąś sprawę, możemy ją omówić – powiedziała dość łagodnie, przy okazji trochę zaskoczona stwierdzeniem, że nie lubi go widzieć i aż boi się do niej przyjść, przecież starała się tego antyborginowego nastawienia nie okazywać. Objawiało się w drobiazgach, których jak sądziła nie dało się zauważyć i których dotąd na pewno nikt nie wyłapał. Jak to, że choć zawsze mówiła dzień dobry i zawsze odpowiadała na wypowiedź w jej stronę, nigdy nie zagadywała pierwsza, a w kafeterii przysiadała się do stażystów, kierowników departamentów i sprzątaczek, ale nigdy do niego. – Obawiam się, że przekupstwo w Ministerstwie jest źle widziane, ale dziękuję za chęci. To miło z twojej strony – zapewniła, oczywiście nie sięgając po żabę, chociaż na jej biurku wciąż leżał papierek od takiej, którą dziś dostała od Oriona. Może te były zatrute…? Ale nie, przecież Borginowie nie wiedzieli o jej związkach z Crawleyami… Nie wiedzieli… Prawda?
– Może przejdziemy do rzeczy? Chcesz usiąść? – spytała uprzejmie, sięgając po kubek, żeby upić jeszcze łyk kawy.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#3
10.09.2023, 00:16  ✶  
Wyglądała na zajętą. Jej biurko tonęło w papierach, chociaż zdawała się mu człowiekiem pokroju Atreusa, którego wszystko, co nie było związane z akcją i adrenaliną męczyło. On miał za to nienagannie czysto na biurko, wszystkie deklaracje podatkowe i inne rzeczy tkwiły posortowane alfabetycznie na regale w segregatorach. Starał się, bo był ambitny i chciał zostać głową tego nieszczęsnego departamentu — najlepiej przed cyrkiem z dziedzictwem i innymi, bo wolał sam zapracować na to, niż dostać przez koneksje, o co mogliby go ludzie podejrzewać. Westchnął, wracając wzrokiem do jej twarzy. Był komornikiem, zabierał ludziom pieniądze, rzeczy, domy, wydawał wyroki egzekucyjne lub nawet pisma o areszt, zawsze wiedział, gdy ktoś go nie lubił lub unikał. Był do tego przyzwyczajony. Nie twierdził, że go nie lubiła aż tak, ale że jego towarzystwo było jej nie na rękę, zapewne przez Staśka — tak sobie snuł w głowie.
Wyjątkowo był tym niewinnym, bo nie miał pojęcia, kim jest Dora i że aż tak nienawidziła jego rodziny. Starał się przecież żyć po swojemu, dopóki mógł i zrobiłby wszystko, aby Longbottomówna była bezpieczna w trwającym konflikcie, w który prędzej czy później, wrzucą go głębiej.
- Tak tylko gadam, nie przejmuj się. Wyglądasz na zajętą, ale to nie powinno czekać. - zaczął, a potem omiótł biurko raz jeszcze spojrzeniem. Był też trochę przewrażliwiony przez to, że nigdy nie dostrzegła jego uczuć, wtedy w schowku i w parku we wiosce. Traktowała to, jak dowcip, a przecież on traktował ją poważnie. Ubzdurał sobie już wtedy, że musi go nie lubić. W pracy też traktowała go jak powietrze i wiedział, że powinien przestać wysyłać jej bukiety, ale nie mógł w jakiś sposób z tego zrezygnować. Wciąż postrzegał ją jako człowieka jasnego i niesamowitego. - Zostawię więc ją tutaj, widzę, że już jedną miałaś. Dobra karta? Zawsze je lubiłaś.
Zapytał zaciekawiony, odkładając zapakowaną fabtycznie słodycz na biurko i uśmiechnął się lekko, chowając dłonie do kieszeni. Wciąż nie wiedział, jak jej to powiedzieć. Chrzaknął, przytaknął i faktycznie usiadł, nachylając się nieco do przodu. Wciąż spoglądał na nią w ten charakterystyczny sposób, zwilżając wargi.
- Cholera, Brenna. Nie wiem, jak Ci to powiedzieć. Musisz wiedzieć, że ja zupełnie w te plotki nie wierzę, ale nie mogę pozwolić, żebyś o nich nie wiedziała. - zaczął w końcu, stawiając na to, w czym był najlepszy -mówienie bezpośrednie. - Doszły mnie słuchy, że upatrzyłaś sobie jednego Aurora, Atreusa. I eee... No wiesz.. - zamilkł na chwilę, odwracając spojrzenie na bok, szukając słowa. Podrapał się po głowie, mierzwiąc ułożone włosy. Jak jej kurwa miał powiedzieć, że ludzie postrzegają ją, niczym psychofankę jego głupiego przyjaciela? Był trochę zazdrosny, ale co miał zrobić, jeśli naprawdę sobie go wybrała. Spojrzał na nią znów, odszukując jej spojrzenie. Westchnął, po czym dodał. - Mówią, że się do niego przykleiłaś i nie dajesz mu spokoju, jak taka wiesz. Zafascynowana nim? Na jego punkcie. Uznałem, że powinnaś wiedzieć.
Jego pięści mimowolnie zacisnęły się, schowane przed jej wzrokiem. Nie chciał jej robić przykrości, naprawdę. Był też gotów za te plotki obić komuś ryj.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
10.09.2023, 00:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.09.2023, 02:18 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna zawsze, gdy tylko się dało, była w terenie. Ale wiedziała też, jak ważne są papiery. Spędzała długie godziny w archiwach, szukając różnych informacji i bardzo pilnowała, by w aktach jej spraw panował nienaganny porządek. Teraz jednak wszystko narastało. Po Beltane mieli braki kadrowe, Heather przebywała na zwolnieniu, a to, co stało się na Polanie Ogni, dołożyło wszystkim jakieś trzy razy tyle pracy co zwykle.
– Wszyscy w Ministerstwie są zajęci, podejrzewam, że po zniszczeniach w Dolinie i wy – powiedziała. Uprzejmość, Brenna, uprzejmość. Może byłaby mniej uprzejma – czy z powodu skonfundowania czy by go odstraszyć – gdyby zdała sobie sprawę z tego, że traktował ją poważnie, ale zasadniczo zawsze brała to, co robił Borgin raczej za formę żartu albo chęć odhaczenia kolejnego nazwiska na długiej liście podbojów. – Gdy byłam młodsza. Teraz po prostu potrzebowałam czekolady – stwierdziła lekko, bo tak, dalej je zbierała, ale nie zamierzała się do tego przyznawać, zwłaszcza, skoro przychodził do niej z żabami.
– Prosto z mostu? – podsunęła, gdy zaczął zastanawiać się, „jak jej to powiedzieć”.
A potem…
Na imię Atreusa zakrztusiła się pitą kawą. W ostatniej chwili osłoniła usta wolną dłonią, by nie opluć papierów, a potem przypatrywała się Borginowi przez moment z takim niedowierzaniem, jakby właśnie wyrosła mu trzecia głowa. Albo oznajmił jej, że jego marzeniem zawsze było dołączenie do cyrku Bellów i poprosił o pomoc w ucieczce przed rodziną, aby mógł zostać cyrkowym akrobatą.
Normalnie na takie stwierdzenie wybuchłaby śmiechem. Tyle że tu tkwił pewien problem. Po pierwsze, tak jakby, te plotki mógł rozpowszechnić tylko jeden człowiek, czyli sam Atreus Bulstrode. Po drugie, gdyby dotarły uszu jej ojca i ten powiedział o tym matce, a ta z kolei dopytałaby skrzatkę, mogłaby usłyszeć pewną ciekawą opowieść.
– Przykleiłam się do Bulstroda. Aha.
Przez ułamek sekundy miała ochotę zachować się typowo po Gryfońsku, czyli wstać i nie myśląc za wiele ruszyć prosto do Biura Aurorów, żeby na Atreusa nawrzeszczeć i spytać czy przypadkiem nie zamienił się na rozum z jakąś przypadkową kozą. Wtedy Godryk Gryffindor byłby pewnie z niej bardzo dumny.
Trochę powstrzymało ją jednak to, z jakiego powodu była teraz wściekła: nie chciała zbyt wielu plotek, a taka scena w Ministerstwie mogłaby przyciągnąć czyjąś uwagę. Zwykle żadne opowieści dziwnej treści na jej temat Brennie nie przeszkadzały, ale po Beltane starała się trzymać głowę niżej, poza tym wiedziała, jak na niektóre pogłoski zareagowałaby matka.
Trochę, bo robiąc coś takiego, potwierdziłaby wszystkim plotkarzom (nie była wszak pewna, kto i co wie, skąd miała wiedzieć, że na razie było to dwóch Borginów?) prawdziwość opowieści.
Ale w głównej mierze, bała się, że kiedy stanie na przeciwko Bulstroda, to złość jej przejdzie. Przecież ostatecznie, gdyby bardzo chciała, mogła poczekać i nawrzeszczeć na niego, kiedy wyjdzie z budynku Ministerstwa. Nie była jednak pewna, czy wtedy dałaby radę się o to wszystko wściekać.
A chciała być zła. I cóż, była. Planowała współpracować, naprawdę. Zepchnęła na kogoś innego aresztowanie, choć było to nie w jej stylu. Napisała listy do przyjaciół. Poprosiła o adres korespondencyjny jednej z kapłanek Macmillanów. Sprawdzenie domu w Kniei przełożyła z wczoraj, by najpierw dogadać się z Departamentem Tajemnic i nie upewnić że ewentualnie niebezpieczeństwo będzie trwało krótko. Nie wspomniała o sprawie absolutnie nikomu. I dziś nawet minęła go na korytarzu, zamiast na jego widok skręcać w drugą stronę albo do pierwszego lepszego pomieszczenia, jak robiła ostatnie trzy tygodnie. Od Bulstroda nie oczekiwała, że nie będzie się narażał - był aurorem. Ani że przestanie spotykać się z kobietami - był wolnym mężczyzną, nieważne, jak paskudnie się z tym czuła. Mogła to mdlące, nieprzyjemne uczucie znieść. Znosiła oglądanie morderstw, gwałtów i pobić na widmowidzeniu, zniosła śmierć wuja, przeżyje i to. Nie prosiła nawet, by szukał sposobu na zdjęcie tego cholerstwa, była gotowa zająć się tym sama.
Ale naprawdę mógłby sobie chociaż oszczędzić rozpuszczanie durnych plotek. Wyjaśnienie matce, żeby nie ważyła się iść rozmawiać z Bulstrodami, gdyby ta coś usłyszała, mogłoby Brennę naprawdę kosztować sporo energii.
- Rhynda! - zawołała, obracając się w stronę jednego z pozostałych biurek. Skoro nie mogła iść nawrzeszczeć na Atreusa, wyładuje tę złość w inny sposób. - Te patrole, które ci się wykruszyły? Wpisz mi je w nadgodziny. Znajdę drugą osobę.
- Mówisz poważnie? - Rhynda, która w tym miesiącu układała grafik, poderwała głowę niczym hart, który schwycił trop.
- Jasne, wiszę wam za to, że dziś zatrzymały mnie papierki - odparła Brenna, uśmiechając się do niej szeroko. A potem odwróciła się z powrotem do biurka, i wyrwała z notesu kartkę, by pośpiesznie nakreślić na niej kilka zdań.
– Bardzo przepraszam, przypomniałam sobie o tych patrolach – powiedziała do Anthonyego. Wciąż się uśmiechała, bo po prostu zapomniała przestać – Borginów obdarzała uśmiechami rzadko. Nie, nie dała mu w nos. Czemu by miała? Niechęć do Borginów nie oznaczała, że obwiniała ich za coś, co ewidentnie wymyślił ktoś inny. – Szczerze dziękuję za informację, ale naprawdę nie musisz się martwić o przyjaciela. Zapewniam, że mam o wiele za napięty kalendarz, aby napastować kogokolwiek. A gdybym nabrała takiej ochoty, nie wybierałabym kogoś absolutnie niezainteresowanego, bez obaw.
Po chwili wiadomość - dźgnięta różdżką – wiadomość zamieniła się w papierowy samolocik i wyleciała z pomieszczenia.
Jej celem było Biuro Aurorów. Brenna nie była aż tak porywcza, by natychmiast wpaść tam sama, ale dość, aby posłać list.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#5
08.10.2023, 20:40  ✶  
Siedzenie za biurkiem nie pasowało do Brenny równie mocno, co do Atreusa. Byli na świecie ludzie, którzy działali i ta dwójka należała do takowych. Lubił w nich ten zapał i energię, u Brenny był to jeden z powodów, dla których tak się nią interesował. Westchnął do swoich myśli, przesuwając spojrzeniem po izbie, w której sie znalazł. Ten departament miał teraz chyba najwięcej pracy, wydarzenia z Beltane dosłownie dawały "popalić". Czy żałował, że go to wszystko ominęło? Może trochę. Wtedy miałby szansę ukraść Longbottomównie wianek. Tamtego wieczoru były jednak sprawy, którymi musiał się niezwłocznie zająć, niedotyczące niczego poza nim samym. Czasami takowe miewał, nie wszystko sprowadzało się do wojny, Lodra Voldemorta czy obowiązków ciążących na nim, jako na dziedzicu rodu. Czasem był naprawdę wściekły, że urodził się, jako pierwszy i był na to wszystko skazany. Rodzina chciała przeżyć życie i dokonać jego wyborów, ale alternatywą było przecież wydziedziczenie.
- Trochę mamy, ale nijak to się ma do waszego natłoku obowiązków. Mam nadzieję, że nie zapominasz o odpoczynku. Obydwoje z Atreusem jesteście nadgorliwie aktywnymi z grupy uderzeniowej i aurorami. - wzruszył ramionami i przez chwilę chciał poszukać Bulstrode wzrokiem, ale ostatecznie jego spojrzenie wcale nie uciekło ze śliicznej twarzy Brenny. Skubana. Była najładniejszą dziewczyną, jaką widział i jak na złość, gdy on chciał zainteresowania jednej, konkretnej osoby, nie mógł mieć. Parszywa niesprawiedliwość. Nie mógł jednak mówić tego głośno. - A ja nadal mam kartę, którą mi dałaś. To mój talizman. - powiedział z westchnięciem, klepiąc kieszeń marynarki. Faktycznie tak było. Cholera, czy on w ogóle kiedyś jawnie Brennie nakłamał? A ona nadal patrzyła na niego czasem w sposób, jakby był zarazą. Nie wspominając o unikaniu na stołówce, chłodzie i wszystkim innym, co było demotywujące, ale Antek był uparty. Wiedział, gdy ludzie go nie lubili, to była rzecz typowa dla komorników, bo ich nie lubił prawie nikt.
Przytaknął, spojrzał na swój sygnet, a potem znów na nią i zaczął mówić to, o czym się dowiedział od Staszka, a co był pewien, jej się nie spodoba. I miał nadzieję, że nie było prawdą, bo chyba by dostał ataku serca, gdyby Atreus nagle z Brenną się związał.
- Ja w to oczywiście nie wierzę, nie jesteś taka. Pewnie mało kto w to wierzy, mój szanowny przyjaciel to atencyjny babiarz. - powiedział prędko, unosząc dłonie w obronny geście. Zawsze bronił i wierzył szczerze w jej dobre imię, nie była taka, jak większość nachalnych i łatwych kobiet, z którymi dobrze urodzeni czarodzieje mieli do czynienia. Brenna była po prostu Brenną, jedyną w swoim rodzaju. Trochę się zaniepokoił, jak zakrztusiła się kawą, ale nie zareagował, nie chciał jej bardziej rozgniewać.
Wyglądała na złą, zamyśloną i trochę w potrzasku, jakby nie wiedziała, co ma zrobić. Nie, jakby to, co chciała zrobić, kłóciiło się z tym, co powinna zrobić? Przyglądał się jej więc w milczeniu, wiedząc, że nie ma prawa się wtrącać, ale pięści go trochę zaswędziały, że tak o niej mówili. Uniósł brwi, gdy zawołała i zgłosiła się na dodatkowe patrole, kręcąc głową. Con za głupia baba, wykończy się! Jeszcze pewnie na nokturnie albo w innym podejrzanym miejscu, bo Brenna przecież nie mogła wybrać spacerku po parku, nie byłaby sobą. Mógł chronić po cichu finanse ich rodziny, ale jak niby miał ją obronić przed stadem ludzi, którzy chcieliby ją skrzywdzić. Przeklął w myślach paskudnie, zwilżając jednak wargi i wbijając wzrok w stół, kosmyk włosów spłynął mu na czoło, uwolniony z ułożonej fryzury.
- Nie szkodzi. - odparł krótko, bo co miał jej powiedzieć? Wyprostował się, kładąc dłonie na kolanach i wbił w nią spojrzenie. Łagodne i jakieś troskliwe, jak to zwykle na nią spoglądał, już od tych walentynek w schowku. Wyglądała jeszcze ładniej, gdy była uśmiechnięta, Tosiek mógłby przysiąc, że odrobinę zaróżowiły mu się policzki, więc chrząknął, spoglądając gdzieś na jej dłonie.
- Ty mnie w ogóle nie słuchasz, co? - zapytał retorycznie, wznosząc spojrzenie do nieba. Nigdy go nie słuchała lub przeinaczała to, co mówił. Nie chciała go słuchać, wiedział, a jednak pomimo tego poczuł zirytowanie i żal. Bo nie zrobił jej absolutnie niczego złego, czym mógłby sobie na takie lekceważenie zasłużyć. - Nie przyszedłem tu dlatego, że martwię się o Atre. Uważam, że nie jesteś kobietą, która napastowałaby kokolwiekc — niezależnie od kalendarza. I nie zasługujesz, żeby ktokolwiek tak o Tobie mówił. Jesteś ponadto, Panno Longbottom. Dlatego właśnie Ci powiedziałem.
Wyjaśnił ze wzruszeniem ramion i odrobiną zrezygnowania w głosie. Podniósł na nią spojrzenie, raz jeszcze przesunął po jej twarzy, zatrzymując się nieco dłużej na jej oczach. Uśmiechnął się szczerze, w sposób wciąż przypominający ten, w który uśmiechał się w Hogwarcie. Nie zamierzał jej robić wyrzutów, nie chciał się na nią wściekać. - Pójdę już, jesteś pewnie bardzo zajęta. Uważaj na siebie, na tych patrolach i w ogóle, dobra? Gdybyś czegokolwiek potrzebowała — tak, wiem, wiem, nigdy nie będziesz. - to wiesz, gdzie mnie szukać.
Zaczął wstawać, poprawiając rękawy marynarki. Nie mógł się jakoś zebrać, żeby spojrzeć jej w oczy, nie chciał, żeby dostrzegła rzeczy, których nie powinna. Dopóki fascynacja, ba, uczucie do Brenny było destrukcyjne tylko dla niego, mógł to znieść.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
08.10.2023, 21:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.10.2023, 21:32 przez Brenna Longbottom.)  
– Zawsze sądziłam, że odpoczynek to jakaś wyjątkowa paskudna choroba – rzuciła tylko, dość odruchowo, w swoim stylu, chociaż zwykle przy Borginach unikała tego „swojego stylu”, woląc pozostać na formalniejszej stopie.
Na słowa o „atencyjnym babiarzu”, pomyślała jedno słowo.
„Wiem”.
Bo przecież wiedziała doskonale. Prawdopodobnie nawet lepiej niż Anthony, który na pewno znał swojego przyjaciela dużo lepiej niż ona. Każdy raz, kiedy w ostatnim miesiącu Atreus brał kobietę do łóżka, gdy ją całował albo po prostu działał z postanowieniem doprowadzenia do tego, odbijały się echem w jej głowie i żołądku. Myślała początkowo, że to były spotkania z narzeczoną, okazało się, że nie… ale tak naprawdę nijak nie zmieniało to sytuacji. Był w końcu wolnym człowiekiem. A ona mogła to znieść, skoro sama skazywała go na niemiłe wrażenia innego rodzaju.
Nie skomentowała jednak ani słowem.
– Fakt, do napastujących ludzi, którzy tego sobie nie życzą, nie należę. Nie patrz tak na mnie, nie zabijam posłańców – westchnęła, kiedy uniósł dłonie, jakby spodziewał się, że zaraz go uderzy. Nie miała tak naprawdę problemu z tym, że o niej plotkowano. Ani z tym, co ktoś o niej myślał. Ale w tym wypadku… plotki byłyby podszyte odrobiną prawdy o Beltane, więzi, a Brenna po prostu nie chciała, aby ktokolwiek o tym wszystkim dowiedział się za wiele. Było jej wstyd, że zepsuła czyjś związek, nie radziła sobie z emocjami, które wpychały się jej do głowy, i śmiertelnie bała się, że jej matka albo brat mogliby coś źle zinterpretować i namieszać w życiu Atreusa jeszcze bardziej. A to ona wrzuciła ten cholerny wianek na górę. Chociaż w tej chwili była na niego wściekła bardziej niż na siebie, bo wyglądało na to – w jej oczach przynajmniej – że Bulstrode rozpuścił te pogłoski sam, by zrobić jej na złość. Może zemścić się za ten rytuał.
Uniosła na Borgina znów spojrzenie znad papierów, kiedy spytał, czy go słucha.
Czy słuchała?
Pewnie tak.
Po prostu pewnych rzeczy nie słyszała. Nie tak naprawdę.
Problem z Anthony'm i Brenną polegał na tym, że między nimi od dawna tkwiło widmo Susanne Crawley, kobiety, której imienia Borgin nawet nie znał. I patrząc przez nie Detektyw zawsze dostrzegała zakrzywiony obraz. Tak też miało pozostać, póki uważała, że mężczyzna mógłby zagrozić komuś, kogo kochała. Brenna widziała, że był zmartwiony i było mu głupio, ale wolała zrzucić to na karby troski o przyjaciela niż przejęcia nią.
Tak naprawdę pewnie nie była aż tak straszliwie ślepa z natury (choć bywała i pewnych rzeczy zdecydowanie nie dostrzegała), ale w stosunku do niego od paru lat tę skrajną wręcz ślepotę wybierała sama. Bo nie chciała pewnych rzeczy dostrzec. Bo pewnie byłoby łatwiej, gdyby jej nienawidził, i gdyby ona nienawidziła jego. Przecież przeczuwała, że wybrał swoją drogę – na tej drodze leżało mordowanie niewinnych dzieci, rozrywanie granic światów, wpuszczanie do Kniei morderczych widm i to wszystko, co czynił Voldemort.
Po wszystkim, co stało się w noc Beltane i kolejnego dnia, istniała nawet szansa, że się tej nienawiści nauczy. Już teraz zaczynała w gniewie i nienawiści tonąć, nawet jeżeli na razie kierowała ją ku Voldemortowi i sylwetkom bez imienia i twarzy.
A mimo to, brzmiał jakoś tak, że przez chwilę czuła się winna. Może przez to, że gdy wspomniał o karcie, to brzmiało prawie szczerze – nie to, że faktycznie w to uwierzyła. Ale chyba tylko dlatego nie przepchnęła ku niemu tego pudełka czekoladowych żab, domagając się, by zabrał je z powrotem.
– Rozumiem. Dziękuję za ostrzeżenie – powiedziała więc tylko, tym razem już nie próbując udawać uprzejmego tonu, bo faktycznie powinna być mu wdzięczna za to ostrzeżenie. – Och, ja zawsze na siebie uważam. Miłego dnia – rzuciła jeszcze, nim wyszedł z biura. Dopiero potem z westchnieniem odchyliła się na krześle i na moment zamknęła oczy.
Co za cholerny dzień.

Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Anthony Ian Borgin (1850), Brenna Longbottom (1922)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa