W pierwszy, październikowy weekend, uliczki, sklepy oraz kawiarnie w Hogsmeade zalali uczniowie Hogwartu. W morzu czarnych szat oraz kolorowych szalików trudno było dostrzec mieszkańców oraz turystów: niemal każdy student od trzeciego roku w górę chciał skorzystać z jednego z pierwszych wyjść, z pogody, która nietypowo dla początku jesieni była niemal letnia, i z okazji do przygotowania się do Halloween.
Brenna wyszła z zamku z przyjaciółmi i włóczyła się z nimi początkowo po sklepach. Wydała niewielki majątek u Derwisza i Bangsa, nieco większy w Miodowym Królestwie i naprawdę duży w Księgach i Zwojach. Po jakichś dwóch godzinach, z wypchaną torbą na ramieniu, oddzieliła się jednak od znajomych, którzy postanowili udać się do Trzech Mioteł, zatłoczonych ponad granice możliwości. Po pierwsze, uznała, że bez dodatkowej osoby, szybciej znajdą stolik. Po drugie, chciała się jeszcze z kimś spotkać. W dość nietypowym miejscu, bo na cmentarzu, znajdującym się kawałek od wioski. Na wiekowej nekropolii znajdowały się zarówno stare grobowce, należące do ludzi, których imiona i nazwiska dawno zostały zapomniane, jak i nowsze groby, w których wciąż chowano mieszkańców. Brenna skierowała jednak swoje kroki do tej najstarszej części cmentarza. Zbrązowiałe liście chrzęściły jej pod stopami, kiedy szła zaniedbaną alejką. Słońce powoli się obniżało, ale do zmierzchu pozostało jeszcze trochę czasu, i niebo na zachodzie nie zdążyło jeszcze pociemnieć. Lekki wiatr szarpał rozczochrane, krótkie włosy Brenny oraz czerwony szalik Gryffindoru, niedbale przewieszony przez szyję Brenny, tak, że jeden jego koniec sięgał niemalże do podrapanych kolan.
Lubiła cmentarz, bo oferował spokój w hogsmeadowe weekendy, a chociaż zazwyczaj uwielbiała otaczać się ludźmi i zasypywać ich tysiącem słów na minutę, czasem miło było przejść się gdzieś, gdzie nie było tłumu.
A dodatkowo, były tu duchy.
Rozglądała się pomiędzy starymi pomnikami, poszukując znajomej sylwetki. Kierowała się prosto do starego, zaniedbanego grobowca, porośniętego zeschniętym bluszczem. Litery na tablicy były już niemal zatarte – bez problemu dało się odczytać głównie „Ca”. Ku swojemu zaskoczeniu, zamiast ducha, dojrzała jednak w pobliżu kogoś żywego.
– Cześć, Rowle! – zawołała. Był Ślizgonem, ale niezbyt jej to przeszkadzało, przynajmniej dopóki nie należał do tego gatunku Ślizgonów, którzy od razu na widok Gryfona chcieli rzucać zaklęcia lub wyzwiska, ewentualnie oba na raz. W końcu to, że byli ambitni i cenili czystą krew, nie czyniło z nich wszystkich potworów. Kojarzyła go, bo zapamiętywała imiona i nazwiska większości uczniów rocznik niżej lub rocznik wyżej, a poza tym dość często kręciła się czy to przy stole Slytherinu, czy pod ich Pokojem Wspólnym, czekając na przyjaciółki. – Też szukasz duchów? Widziałeś może tu takiego jednego, młoda dziewczyna, całkiem ładna, mniej więcej tego wzrostu, na imię ma Adelajda?