• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 7 8 9 10 11 … 14 Dalej »
[październik 1962, cmentarz w Hogsmeade] Pogawędki z duchami

[październik 1962, cmentarz w Hogsmeade] Pogawędki z duchami
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
12.09.2023, 12:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.01.2024, 20:08 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III

W pierwszy, październikowy weekend, uliczki, sklepy oraz kawiarnie w Hogsmeade zalali uczniowie Hogwartu. W morzu czarnych szat oraz kolorowych szalików trudno było dostrzec mieszkańców oraz turystów: niemal każdy student od trzeciego roku w górę chciał skorzystać z jednego z pierwszych wyjść, z pogody, która nietypowo dla początku jesieni była niemal letnia, i z okazji do przygotowania się do Halloween.
Brenna wyszła z zamku z przyjaciółmi i włóczyła się z nimi początkowo po sklepach. Wydała niewielki majątek u Derwisza i Bangsa, nieco większy w Miodowym Królestwie i naprawdę duży w Księgach i Zwojach. Po jakichś dwóch godzinach, z wypchaną torbą na ramieniu, oddzieliła się jednak od znajomych, którzy postanowili udać się do Trzech Mioteł, zatłoczonych ponad granice możliwości. Po pierwsze, uznała, że bez dodatkowej osoby, szybciej znajdą stolik. Po drugie, chciała się jeszcze z kimś spotkać. W dość nietypowym miejscu, bo na cmentarzu, znajdującym się kawałek od wioski. Na wiekowej nekropolii znajdowały się zarówno stare grobowce, należące do ludzi, których imiona i nazwiska dawno zostały zapomniane, jak i nowsze groby, w których wciąż chowano mieszkańców. Brenna skierowała jednak swoje kroki do tej najstarszej części cmentarza. Zbrązowiałe liście chrzęściły jej pod stopami, kiedy szła zaniedbaną alejką. Słońce powoli się obniżało, ale do zmierzchu pozostało jeszcze trochę czasu, i niebo na zachodzie nie zdążyło jeszcze pociemnieć. Lekki wiatr szarpał rozczochrane, krótkie włosy Brenny oraz czerwony szalik Gryffindoru, niedbale przewieszony przez szyję Brenny, tak, że jeden jego koniec sięgał niemalże do podrapanych kolan.
Lubiła cmentarz, bo oferował spokój w hogsmeadowe weekendy, a chociaż zazwyczaj uwielbiała otaczać się ludźmi i zasypywać ich tysiącem słów na minutę, czasem miło było przejść się gdzieś, gdzie nie było tłumu.
A dodatkowo, były tu duchy.
Rozglądała się pomiędzy starymi pomnikami, poszukując znajomej sylwetki. Kierowała się prosto do starego, zaniedbanego grobowca, porośniętego zeschniętym bluszczem. Litery na tablicy były już niemal zatarte – bez problemu dało się odczytać głównie „Ca”. Ku swojemu zaskoczeniu, zamiast ducha, dojrzała jednak w pobliżu kogoś żywego.
– Cześć, Rowle! – zawołała. Był Ślizgonem, ale niezbyt jej to przeszkadzało, przynajmniej dopóki nie należał do tego gatunku Ślizgonów, którzy od razu na widok Gryfona chcieli rzucać zaklęcia lub wyzwiska, ewentualnie oba na raz. W końcu to, że byli ambitni i cenili czystą krew, nie czyniło z nich wszystkich potworów. Kojarzyła go, bo zapamiętywała imiona i nazwiska większości uczniów rocznik niżej lub rocznik wyżej, a poza tym dość często kręciła się czy to przy stole Slytherinu, czy pod ich Pokojem Wspólnym, czekając na przyjaciółki. – Też szukasz duchów? Widziałeś może tu takiego jednego, młoda dziewczyna, całkiem ładna, mniej więcej tego wzrostu, na imię ma Adelajda?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#2
12.09.2023, 22:16  ✶  

Aż dziwne, że został uwzględniony w planach wypadowych kolegów ze Slytherinu. Nie trzymał z nimi. Nie trzymał też z żadnym innym domem, mając pojedynczych znajomych rozrzuconych po każdym z nich. Od zawsze lubił... barwę. Rozmaitość. Nawet, jeżeli nie szła z nim w parze, to była mile widziana. Dlatego trzymał całkiem pozytywne kontakty z ludźmi, których nie dało się posądzić o bycie znajomymi Esmé.

Chociaż był w grupie, to z rzadka się odzywał, gdy przemierzali uliczki Hogsmeade. Z nieskrywaną przyjemnością odwiedzał wszelkie sklepy, przyglądając się towarom bardzo uważnie, a nawet zadając kilka pytań "jak to jest zrobione?" w stronę sprzedawców. Jego koledzy mieli odmienne zainteresowania - bardziej ceną i mocą. Trudno mu było nawiązać nić porozumienia. I dlatego też postanowił się odłączyć w pewnym momencie. Nie odezwał się ani słowem, nikogo nie poinformował, a zwyczajnie zatrzymał się na środku uliczki i w ciszy obserwował jak roześmiana grupa idzie dalej. Też się zaśmiał. To zabawne, że bez niego bawili się równie dobrze, a on bez nich znacznie lepiej.

Nieśpiesznym krokiem zmierzał dróżką nieopodal cmentarza. Z dala od wioski, bo tutaj zawiodły go nogi. Na ogół nie był zainteresowany takimi miejscami, bo były... puste. Nudne. Teraz też nie zwracał na niego uwagi, lecz nagle kątem oka coś dostrzegł. Zazwyczaj zaraz po spojrzeniu na to "coś", ów "coś" znikało, lecz nie tym razem. Pomiędzy pomnikami stała, a raczej unosiła się, jakaś sylwetka. Ledwo widoczna, powoli sunąca gdzieś w głąb cmentarzyska. Ślizgon nie miał nic lepszego do roboty, niż sprawdzenie co to za zjawa. Bo był pewien, że musi to być jakaś zjawa.

Dziwnym uczuciem był chłód, jaki poczuł, gdy przekroczył bramę cmentarza. Początek października prezentował się ciepło, toteż Esmé ubrany był w koszulę i cieniutki płaszczyk. Oczywiście miał na swe ramiona zarzucony również szalik podkreślający, że tak - jest Ślizgonem, a zatem magiem czystej krwi. Co za ironia. Tak czy inaczej, zmuszony został przerzucić jeden koniec szalika na drugie ramię, opatulając tym samym szyję. A zazwyczaj był tym typem, który w najgorsze mrozy chadza bez czapki i w cienkim okryciu.

Zmierzał, jak mu się wydawało, ścieżką na której widział zjawę, lecz po duchu nie było nawet śladu. Przystanął w końcu między pomnikami, przyglądając się im w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. Swoją drogą - pomniki były również pięknym dziełem rzemiosła. Ta myśl zaprzątnęła jego umysł bardziej, niż duch. Zaczął przyglądać się grobowcom, oceniając bardziej zmyślność zdobień i samą "wizję". Były sarkofagi, były grobowce, były pomniki. Nawet po śmierci każdy chciał mieć "klasę". Inni pokazywali bogactwo. A inni wyczucie. Sztuka i rzemiosło były wszędzie.

Ocknął się, gdy ktoś go zawołał po nazwisku. Czasami zapominał, że jest Rowle. Oczywiście był Rowle, nie było ku temu wątpliwości, ale zdecydowanie nie czuł się jak jeden z nich. Zafrasowany spojrzał w kierunku dźwięku i... rozchmurzył się. Na jego twarzy wykwitł drobny uśmiech, ale co najdziwniejsze - nie czuł już chłodu. Jakby jakaś obecność właśnie znikła. A dlaczego się rozchmurzył? Znał tę dziewczynę. Nie z imienia, nie z nazwiska, ale z widzenia. Wydawała się pogodną, zakręconą duszyczką, a takimi ludźmi lubił się otaczać. To przeciwdziałało tej apatii, z którą od pewnego czasu zaczął się zmagać na porządku dziennym.

Nie miał nigdy okazji zagadać do niej. Nie, oczywiście że miał, bo nie przeszkadzało mu wejść w grupę nieznajomych i zacząć z nimi rozmawiać. Po prostu nigdy tego nie zrobił.

- Cześć... - widać było, że ze wszystkich sił starał sobie przypomnieć czy gdzieś nie zasłyszał jej imienia. Albo nazwiska. Znaczy, na pewno gdzieś słyszał, lecz nie potrafił sobie przypomnieć. Na ogół niezbyt interesowało go kto jak się nazywa, dopóki nie są znajomymi. Albo wrogami, bo i takich Esmé posiadał przez swoją bezkompromisową nonszalancję. I co ciekawe - większość z nieprzychylnych mu osób należała do... Slytherinu. - Jak się właściwie nazywasz? - rzucił do niej, przekrzywiając głowę na bok, niczym przysłuchujący się pies. - Może zacznijmy jak należy. Ekhm, Esmé Rowle, miło mi panienkę poznać. - przedstawił się niezwykle kulturalnie, chociaż w jego głosie była nuta... rozbawienia. Tak, jakby taką "kulturę osobistą" brał za żart.

Uniósł brwi nieco wyżej, słysząc że szuka ducha. I to konkretnego ducha. Rozejrzał się dookoła, gdy dziewczyna wymieniała cechy zjawy, ale jak na jego oko, to byli tutaj teraz sami. Tak sami-sami.

- Widziałem jakiegoś ducha, ale byłem zbyt daleko, by stwierdzić czy jest ładny. Odkąd przekroczyłem bramy cmentarza, odtąd czułem też chłód, ale jak się pojawiłaś, to nagle zrobiło mi się cieplej. - odparł poważnie, po czym prychnął lekko. - Wybacz, to nie miało tak zabrzmieć. - bo rzeczywiście nie to miał na myśli. - Nie znalazłem też żadnego ducha. Ta Adelajda... to jakiś twój... znajomy duch? - zaczął cedzić słowa, nie wiedząc na ile normalne jest kolegowanie się z duchami. On nigdy z żadnym nie rozmawiał. Chyba.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
12.09.2023, 23:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2023, 00:15 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna nie wiedziała, czy jest zakręcona, ale na pewno była pogodna. Czego, jak czego, ale radości życia i energii jej nie brakowało, i należała do tych osób, które starają się być w dwóch, a najlepiej to w trzech miejscach na raz. I na pewno była dostatecznie towarzyska, aby bez wahania zaczepiać szóstoklasistę, którego zbyt dobrze nie znała. Bo czemu nie, skoro już się nawinął? Jeżeli chciał samotności, mógł się po prostu wykręcić albo przed nią uciec, co niektórzy zresztą bez skrępowania robili.
– Panienkę? – powtórzyła, uśmiechając się tylko jeszcze szerzej, trochę tym rozbawiona, chociaż sądząc po jego tonie, nie mówił do końca poważnie. Zasadniczo, przynajmniej teoretycznie, Brenna była panienką, tyle że wszystko, od podrapanego kolana, przez źle związany szalik, aż po fryzurę i wreszcie sposób, w jaki go przywitała, zdawało się temu stwierdzeniu zadawać kłam. – Dobrze, skoro ma być jak należy…
Złapała za rąbek spódnicy od mundurku i złożyła całkiem przepisowy ukłon, jakiego matka próbowała ją uczyć bardzo długo, i jakiego Brenna nigdy nie wykonała wcześniej na serio, bo po prostu lubiła opierać się tego typu zwyczajom. Ale dla żartu, na cmentarzu Hogsmeade, dlaczego nie?
– Brenna Longbottom, szanowny panie, Gryffindor, rok siódmy. Rada jestem niewymownie z naszego spotkania, miło mi poznać szanownego pana – zaświergotała, rymując może niechcący, a może absolutnie celowo. – Tak, ja nie jestem martwa – odparła, wciąż z uśmiechem na ustach. Albo nawet nie przyszło jej do głowy, jak jego słowa można było faktycznie odczytać, albo po prostu zepchnęła to natychmiast na bok, decydując się zignorować, bo… trochę taki już miała charakter, pewnych rzeczy się nie doszukiwała.
– To może nawet ona. Z jakichś powodów jeśli już kręci się tu jakiś duch, to zwykle jest to mężczyzna… To znaczy poza nią. Przepraszam – oświadczyła, nie precyzując za co przeprasza. Chociaż zaraz stało się to jasne, kiedy się odwróciła, i zawołała już bardzo, bardzo głośno, tak, że jej głos poniósł się po całym cmentarzu. – Adelajda!!! ADEL!!! Jesteś gdzieś tutaj?! Wyłaź, wiesz, że i tak cię znajdę!
Tak naprawdę nie, nie znalazłaby Adelajdy, gdyby ta uparła się chować. Nie odkryła dotąd sposobu na to, aby namierzyć ducha. Ale mogła trochę podramatyzować.
Zresztą… podziałało.
Mglista sylwetka młodej kobiety o jasnych włosach i wielkich oczach, odzianej w strój, jaki czarodziejka z bogatej rodziny mogłaby nosić dwieście czy trzysta lat temu, wyłoniła się prosto z jednej ze ścian grobowca, przy którym stali. Otaczał ją chłód, od którego przechodził dreszcz na plecach. Nie wyglądała jednak strasznie. Może dlatego, że w Hogwarcie pełno było duchów – a niektóre były spętane łańcuchami i nosiły na ubraniach ślady krwi.
– Nie musisz krzyczeć, Brenno, słyszę cię – powiedziała łagodnym tonem, spoglądając na dziewczynę. – Nie spodziewałam się ciebie tak szybko.
– Szybko? Nie było mnie trzy miesiące – przypomniała Brenna, chociaż zaraz westchnęła, uświadamiając sobie, że dla ducha, tkwiącego tutaj od setek lat, zapewne trzy miesiące to faktycznie niedużo.
– Kim jest twój przyjaciel?
– To szanowny panicz Esme Rowle – przedstawiła go Brenna. – A to Adel. Nawiedza miejscowy cmentarz.
Adelajda spojrzała na nią, marszcząc lekko brwi, ale zaraz przeniosła spojrzenia na Rowle’a.
– Mam na imię Adelajda. Miło mi panicza poznać.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#4
14.09.2023, 00:24  ✶  

W przypadku czarodzieja kultura osobista była bardziej skomplikowana. Może i przywitał się jak należy, ale wciąż był bezczelny i niezbyt szczodry w swym obdarowywaniu innych uprzejmościami. Bycie swoistym dżentelmenem traktował jako zabawę, a więc porzucał ją, gdy stawał się poważny. No, chyba że czego innego wymagała nieszczęsna, rodzinna sytuacja.

Uśmiechnął się rozbawiony, gdy dziewczyna odbiła piłeczkę i to z nawiązką. Widać było, że w domu wbijano jej kulturę osobistą do głowy jak wierszyk. Jak nakręcana zabawka. Kiedy "dygnęła" on skłonił się uprzejmie.

- Rodzice byliby z nas dumni. - rzucił, mając krzywy uśmiech na twarzy, który momentalnie zamienił się w lekkie skonfundowanie. Nie jest martwa? Zamrugał oczami i przytaknął jedynie, postanawiając nie ciągnąć tego tematu.

Brenna wydawała się zaskakująco zaznajomiona z mieszkańcami cmentarza, ale jakoś Esmé nie był tym zaskoczony. Z jakiegoś powodu czuł, że to właśnie ten typ człowieka koleguje się z duchami. I nie miał tego na myśli w żaden obraźliwy sposób. Zwyczajnie Brenna była tak bezkompromisowo pogodna i przyjazna. A przynajmniej na tyle, na ile Esmé mógł ją znać.

Musiał przyznać, że trochę za nią nie nadążał. A uważał się za całkiem... bystrego. Ledwo zdążył jej przytaknąć na informację o duchu-mężczyźnie i zanim o niego zapytał, to panna Longbottom przeprosiła i... ekhem, krzyknęła ile sił w płucach. Delikatnie mówiąc. Esmé nie tak wyobrażał sobie wywoływanie duchów. Naprawdę słabo znał się na duchach i rytuałach z nimi związanych, ale on podejrzewałby, że to cisza, jakieś świece i może magiczne narzędzie jest niezbędne, by duch się zjawił.

A jednak nie. Adelajda nagle się zjawiła. Zjawiła. Ekhem, duch młodej kobiety zdecydowanie zaskoczył Esmé, lecz nie... że był duchem, a że rzeczywiście odpowiedział na wrzaski Brenny. Koniec końców - nie był to pierwszy duch jakiego widział. Czarodziej nie odzywał się, bo nie wiedział nawet co powiedzieć. Okazywało się, że dziewczyny znały się lepiej, niżeli Esmé podejrzewał, więc nie wtrącał się. Szybko padło pytanie o niego i został przedstawiony z duchem. Znaczy Adelajdą. Podszedł nieco bliżej Adel i uśmiechnął się do niej nieznacznie, lecz jego spojrzenie było jak najbardziej przyjazne.

- Esmé Rowle. - odparł krótko, skłaniając się nieco teatralnie, wykonując przy tym szerokie ruchy ręką, która zawędrowała na serce. - Ucałowałbym panienki dłoń, gdyby to tylko było możliwe. - naturalnie był to mały żart, bo młodemu czarodziejowi daleko było do aż tak kulturalnych gestów. Wyprostował się i spojrzał to na Brennę, to na Adelajdę, aż w końcu zatrzymał oczy na pannie Longbottom.
- Widzę że różnica kilku wieków nie przeszkadza w przyjaźni. - rzucił luźnym, przyjaznym komentarzem, bo... nie chciał za bardzo zagadywać. Nie wiedział o co tutaj tak naprawdę chodziło, a po prostu był czegoś świadkiem. Najpierw nieco biernym, a teraz już jak najbardziej aktywnym. Pozwolił przejąć pałeczkę Brennie, będąc też po prostu ciekawym tego, co powie. I po co szukała Adel. Czy tylko po to, żeby sobie porozmawiać? To się miało okazać.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
14.09.2023, 01:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.09.2023, 01:58 przez Brenna Longbottom.)  
– Oj nie. Mama popatrzyłaby na mnie z groźną miną i oświadczyła, że robię sobie żarty z istotnych spraw – stwierdziła Brenna. Jeśli szło o to, że nie była martwa, to cóż, miała na myśli, że na jej widok nie powinno się robić od razu zimno, ale też jej uwagi często zdawały się absolutnie oderwane od jakiegokolwiek rozsądku wielu ludziom. Miała przy tym tendencje do bycia nadaktywną, i zarówno to, jak i zwyczaj wyrzucania z siebie zbyt wielu słów na minutę, niektórzy po prostu akceptowali, a inni… cóż, szybko mieli jej dość.
I Brenna tym drugim zdawała się zwykle absolutnie nie przejmować. A w tej chwili chyba nawet nie była świadoma konsternacji, jaką wywołała u Esme, chociaż pewnie ta była całkiem uzasadniona...
Wywoływanie duchów było skomplikowanym procesem, o którym Brenna… nie miała zielonego pojęcia. I nie miała ku niemu absolutnie żadnego talentu. Ale przyjmowała, że jeśli jakiś duch już gdzieś się kręcił, nawiedzając pewne miejsce, to jeżeli krzyknąć wystarczająco głośno, to usłyszy… i może się pojawi. W przypadku Adelajdy podziałało.
– To miło, że po ziemi wciąż chodzą dobrze wychowani młodzieńcy – odparła Adelajda, a w jej głosie pobrzmiewała powaga. Chyba nie wyłapała żartu: może nie miała dość poczucia humoru, a może po prostu chodziło o to, że sama żyła w czasach, w których całowanie rąk kobiet na powitanie było absolutnie naturalne? Wargi Brenny za to drgnęły, jakby z trudem powstrzymywała chęć wybuchnięcia śmiechem.
– Niematerialność już trochę tak, bardzo chciałabym zabrać Adel na kremowe piwo, bo wyobraź sobie, w ich czasach go nie mieli. I nie może jeść ze mną słodyczy. To naprawdę przeszkadza w nawiązywaniu przyjaźni – westchnęła, wydobywając z kieszeni garść cukierków. A potem podsunęła po prostu rękę pod nos Esme, na wypadek, gdyby miał ochotę się poczęstować. – Cukierka? – spytała, po czym przeniosła wzrok na Adelajdę. – Byłam w twoim domu, w wakacje, tak jak prosiłaś i hm… no… fontanna dalej stoi… i dziedziniec wygląda całkiem ładnie… ale ten… obawiam się, że dwór się trochę… No zapadł – powiedziała, zastanawiając się, jak ująć dyplomatycznie, że „praktycznie wszystko się rozwaliło”. Spoglądała na ducha trochę zaniepokojona, jakby niepewna, jak ta zareaguje. Czy na przykład nie wybuchnie płaczem, jak Jęcząca Marta, duch z Hogwartu, który słynął z tego, że ciągle łka bez lepszego powodu.
Adel jednak westchnęła tylko i przez chwilę patrzyła nie na nich, a gdzieś w dal.
– Wszystko przemija tak szybko – poskarżyła się cichym tonem, po czym przesunęła spojrzenie widmowych oczu na Esme. – Chciałbyś wiedzieć, jak umarłam, mój chłopcze?
– Nie mam pojęcia, dlaczego duchy tak bardzo lubią rozprawiać o swojej śmierci. Wiesz, że niektóre urządzają z tej okazji nawet przyjęcia? – powiedziała Brenna, chowając resztę cukierków, niezależnie od tego, czy Rowle się poczęstował, czy nie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#6
17.09.2023, 01:03  ✶  

A w przypadku Esmé rodzina byłaby zadowolona, że w ogóle był łaskaw zachować normy społeczne - nawet jeżeli tylko w żartach. To zdecydowanie nie pomagało w relacjach, ale tak samo jak i normy, chłopak miał to głęboko w poważaniu. Dlaczego miałoby mu zależeć? Traktowany był jak obcy, dopóki nie było gości, a gdy ci się zjawiali, to Esmé nagle był okrzykiwany niesfornym, ale nadzwyczaj bystrym młodzieńcem. I ani słowa o niezwykle miernych ocenach.

Adelajda nie załapała żartu, a nawet była zaskoczona, że czarodziej okazywał się tak dobrze wychowany. Chłopak prychnął lekko rozbawiony, bo to ostatnia rzecz, o jaką był zazwyczaj posądzany. Dobre wychowanie. Dziadek by się uśmiał.

- Ślicznie dziękuję, pani Adelajdo. - podziękował jednak szczerze i całkiem poważnie, bo kobieta szczerze go pochwaliła. Nawet jeżeli nie to miał na myśli, to Adel, mimo odczuwalnego od niej zimna, zareagowała ciepło. Cieplej, niżeli własny ojciec reagował na Esmé. Młodzieniec przy okazji zdał sobie sprawę, że kilka wieków temu nie tylko technologia, odkrycia i wiedza wyglądała inaczej, ale także kultura osobista, zwyczaje i te ukochane normy społeczne. Tak się składało, że wszystko z czasem się rozwijało, ale czy kultura? Było to zbyt filozoficzne rozmyślanie jak na młody umysł czarodzieja. Jeszcze kilka lat, a jego głowa na pewno będzie zaprzątana podobnymi tematami, ale teraz? Nie. W żadnym wypadku.

No tak, słodycze. Esmé na chwilę zmrużył oczy, zastanawiając się nad czymś. Pamiętał coś tam o duchach. Niestety, jego sposób na zaliczanie przedmiotów zakładał jak najmniejszy wysiłek, a później brak jakiegokolwiek wysiłku, by ta wiedza się utrwaliła. Dlatego właśnie nie był pewien co jest możliwe, a co nie w przypadku ducha.

- A gdyby Adel kogoś opętała? - zapytał, patrząc na Brennę. Podejrzewał, że dziewczyna wie na ten temat zdecydowanie więcej. Szczególnie, że to właśnie ona koleguje się z duchami. No i czarodziej zakładał, zresztą pewnie słusznie, że w przypadku wiedzy magicznej prawie każdy jest lepszy od niego. Co innego z innymi sprawami. - Osobiście nie pogniewałbym się, gdyby pani pożyczyła sobie moje ciało na chwilę, by móc zasmakować życia. - i wtedy nieco zafrapował się. - Ale czy to... nie pogłębiłoby żalu? - zapytał trochę niepewnie, bo wciąż kojarzył dlaczego duchy występowały. Silna więź albo nieumiejętność pogodzenia się ze śmiercią. Żal, że życie się zakończyło. Czy rozsmakowywanie zjawy w przyjemnościach doczesnych nie krzywdzi jej tylko bardziej? Kolejne niezwykle filozoficzne pytanie, które przerastało Esmé.

Poczęstował się jednym cukierkiem, który najbardziej wyglądał jak landrynka. Czarodziej był dziwakiem. Znaczy, to było już wiadome, ale był dziwakiem również dlatego, że nie przepadał za czekoladą. Jasne, lubił od czasu do czasu, ale jednak nie gustował w niej. Wolał twarde cukierki, które zaraz gryzł i chrupał.

- Dzięki. - odezwał się ze szczerym, ledwo widocznym uśmiechem i spojrzał na Adelajdę, bo zaraz zaczęła się kwestia jej domu. Jak się okazywało - Brenna sprawdzała dworek, w którym Adel mieszkała dopóki żyła. Może chciała ją pogodzić ze śmiercią, by jej dusza mogła wreszcie odpocząć? Może. Esmé, chociaż mało miał obycia w takich sprawach, to był na tyle kulturalny, by nie wciskać nosa w nieswoje sprawy. Nieco wycofał się z tej rozmowy, pozwalając im porozmawiać spokojnie. Ale Adel szybko wciągnęła go w rozmowę. I chociaż czarodziej do strachliwych nie należał, to przeszedł go dreszcz, gdy zjawa zadała to konkretne pytanie. Nie wiedział czego ma się spodziewać, bo chociaż był naprawdę, naprawdę ciekaw, to... jak miałoby to wyglądać? Wolał nie dostać jakiejś wizji, w której rzeczywiście zobaczy jak Adelajda umiera. Poszukał jakiejś podpowiedzi u Brenny, która... zupełnie zrelaksowana wyraziła niezrozumienie czemu duchy tak lubią opowiadać o śmierci. I że nawet wyprawiają przyjęcia. Odwaga Gryfonów błyszczała w nawet tak prostych sytuacjach. Kwestia "przyjęć" była nadzwyczaj intrygująca, ale o to jeszcze zamierzał zapytać później. Teraz nie chciał kazać czekać Adelajdzie.
- Jasne, chętnie posłucham. - specjalnie powiedział, że "posłucha", bo nie chciał oberwać jakąś wizją, halucynacją czy czymś innym. Nie żeby bardzo się tego bał, ale zdecydowanie czułby się mniej komfortowo, gdyby miał rzeczywiście widzieć jak ktoś umiera. Był już całkiem dojrzałym młodzieńcem, lecz wciąż kwestia śmierci była dla niego... niepokojąca. Jego matka zmarła tak raptownie, nie pozwalając mu się z nią pożegnać, nie zostając również duchem, by móc z nią rozmawiać tak, jak teraz z Adelajdą. Myślenie na tak przytłaczające tematy przywodziły ze sobą wspomnienie Amelii, a więc też matczynego ciepła, za którym Esmé tak tęsknił. Gdyby tylko żal bliskich mógł "tworzyć" duchy, to świat byłby ich pełen. I może lepiej, że zmarli nie wiedzieli, jak cierpieli tych, których kochali za życia.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
17.09.2023, 19:56  ✶  
– Ależ nie masz za co dziękować, młodzieńcze. Zasługujesz na pochwałę – zapewniła Adelajda łagodnym tonem, wciąż wyraźnie nie wyłapując pewnej kpiny, czającej się w zachowaniu Esme. Świat wokół niej się zmieniał, jak sama to zauważyła, ale ona sama pozostawała niezmienna, wciąż taka sama, jak w dniu śmierci, wiele, wiele lat temu. Czy w ogóle była zdolna nauczyć się czegoś nowego?
Pośród podetkniętych mu cukierków były i czekoladowe, i z galaretką, i landrynka, i musy – świtusy. Brenna nijak nie skomentowała wyboru, chociaż pewnie gdyby znała jego przemyślenia o czekoladzie, byłaby szczerze zaskoczona, że taka niechęć jest w ogóle możliwa. Sama zresztą zaraz wpakowała sobie do ust cukierka czekoladowego.
– Em… wolałabym, żeby nikogo nie opętywała – przyznała Brenna, trochę zaskoczona, bo nawet taka myśl nigdy nie przyszłaby jej do głowy. – Bo to by znaczyło, że wiesz… ktoś będzie opętany. Nawet jeżeli na chwilę, to jakoś nie wydaje mi się dobre? I no, gdyby duchy ot tak mogły sobie kogoś opętywać, to by chyba nie trzymali żadnych w Hogwarcie?
Brzmiało to raczej jak pytanie niż stwierdzenie, bo kolegowanie się z jednym duchów nie czyniło z niej żadnej specjalistki. Miała tylko niejasne wrażenie, że gdyby duch ot tak mógł przejmować czyjeś ciało, to pewnie rodzice mieliby obiekcje wobec stad duchów unoszących się w pobliżu ich dzieci w szkole. Na wszelki wypadek zerknęła na Adel, która zdawała się wręcz odrobinę urażona.
– Oczywiście, że nikogo nie opętam. To byłoby… niewłaściwie – oświadczyła królewskim tonem, jakby faktycznie była władczynią, od której domagano się zrobienia czegoś niestosownego. – Są duchy… które w ten sposób wracają – powiedziałaby, jakby niechętnie, zniżając głos do szeptu. – Ale nie ja. Nigdy.
Odwaga Gryfonów niekiedy mogła być w istocie głupotą albo brakiem instynktu samozachowawczego. Na przykład w przypadku Brenny. Pewnej rozwagi dopiero miała się nauczyć, a i tak ta lubiła się jej nagle wyłączać, nawet kiedy stała się dorosłą, w teorii odpowiedzialną kobietą. Nie bała się opowieści o śmierci, przyjęć duchów i samego ducha, nie dlatego, że była szczególnie odważna… a po prostu nie wpadła na to, że powinna się bać.
Chyba jeszcze za mocno wierzyła, że sama jest nieśmiertelna.
Adelajda tymczasem wyprostowała się jeszcze bardziej – a postawę i tak miała nienaganną – i spoważniała, jakby przygotowywała się do poruszenia wyjątkowo poważnego tematu. Brenna z kolei podparła się o grobowiec i zaczęła spokojnie jeść cukierki, obserwując nie ducha, a raczej Rowle’a, jakby zaintrygowana, w jaki sposób na opowieść zareaguje Ślizgon.
– Byłam dziedziczką dworu Cape, najwspanialszej magicznej rezydencji w Szkocji, a może i jak Wielka Brytania długa i szeroka. Byliśmy majętni i lubiani, i każdego sezonu w naszym domu odbywały się liczne bale, a najznamienitsze rodu ściągały do nas w gości. Byli wśród nich Pavarellowie, i Dumbledore’owie, i Gauntowie…
- …zanim przez chów wsobny zaczęli tracić nosy… Już, już nic nie mówię, przepraszam! – zapewniła Brenna, obronnym gestem unosząc ręce i aż upuszczając cukierka, gdy Adelajda zgromiła ją spojrzeniem.
– Pewnego dnia podczas takiego balu doszło do nieszczęścia. Ktoś zaprószył ogień, a chociaż pożar uszkodził tylko jedno skrzydło, moja siostra, przerażona… umknęła z domu w noc. To była straszliwa burza, na zewnątrz panował chłód, czym prędzej więc ruszyłam za nią. Trop wiódł do Hogsmeade, lecz szukając jej, nieszczęśliwie potknęłam się o kamień i skręciłam kark – westchnęła Adel i wyraźnie posmutniała. – Nigdy nie wróciła do domu, a ja nigdy jej nie znalazłam.
Brenna zawahała się i ostatecznie wrzuciła resztę cukierków do kieszeni. Chyba zrobiło się jej trochę głupio w obliczu tej historii, nawet jeżeli przydarzyła się bardzo, bardzo dawno temu. Wyciągnęła nawet rękę, jakby chciała poklepać Adelajdę po ramieniu, ale przypomniała sobie, że nie da się dotknąć ducha i jej dłoń opadła.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#8
23.09.2023, 18:44  ✶  

Kpina? Owszem, aczkolwiek nie z Adel, a z regułek kultury osobistej. Tak dbano, by wyrażać się z odpowiednim szacunkiem, by ukłonić się z odpowiednią gracją, uśmiechnąć z należytą dostojnością... aż zapominano jak być po prostu dobrym człowiekiem, któremu należy się ten szacunek, ukłon i uśmiech. Wszystko było tylko na pokaz. Esmé kiedyś się tym brzydził, ale teraz zwyczajnie bawiła go ta dwulicowość. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że niektórzy byli po prostu kulturalni i nie musieli wcale robić tego na pokaz. Niestety, znacznie łatwiejsze do zapamiętania były te złe przypadki.

Uśmiechnął się lekko, gdy zobaczył reakcję pań na jego pomysł z opętaniem. Chyba natrafił na swoisty temat taboo albo zwyczajnie coś... niewłaściwego do zaproponowania. Wielu byłoby zawstydzonych taką sytuacją, ale nie Esmé, który znajdował się w takowych kilka razy na dzień. Nonszalancko mówił to, o czym inni nawet nie pomyśleliby. Czasem błogosławieństwo, czasem przekleństwo, chociaż sam czarodziej uważał to za jak najbardziej pozytywną cechę swojego charakteru. Pochodna szczerości, czyż nie? Niefiltrowanej i nieugrzecznionej. Tak, po prostu był bezczelny.

Wzruszył ramionami w odpowiedzi na tłumaczenia czemu Adel nie opęta kogoś. Brenna, nie pierwszy raz zresztą, miała pewnie rację. Opętanie nie kojarzyło się dobrze, ale młodzieniec nie był pewien czy to kwestia ducha, czy opętania. Dobre duchy raczej nie wymuszały na kimś ustąpienia miejsca, by przejąć kontrolę nad ciałem. A złe duchy nie pytały. Zatem... pewnie nikt nie oferował dobrym duchom chwilowego opętania. By mogły się zabawić. Esmé akurat nie miał nic przeciwko. Był nawet ciekaw jak to jest... być opętanym. Jak to jest być obserwatorem wewnątrz własnego ciała. Niestety, sama Adelajda wyraziła niechęć wobec takiego pomysłu co akurat czarodziej odebrał z nieskrywaną garścią niezrozumienia. Nie skomentował tego teraz, bo wiedział jeszcze zbyt mało, ale w jego głowie pojawiło się poważne pytanie. I poważnie niestosowne - jak się domyślał. Musiało jednak poczekać.

Duch przygotował się do opowieści, na co ciało Esmé zareagowało wysłaniem pielgrzymki gęsiej skórki, która wyruszyła gdzieś z połowy pleców, przemierzyła dalej w górę wzdłuż kręgosłupa, aż zatrzymała się na potylicy. Sam czarodziej zareagował ciężkim przełknięciem śliny, jakby spodziewał się, że oberwie wizją niczym gromem z jasnego nieba i czujne oko Brenny mogło bezproblemowo wyłapać nerwowość młodzieńca. I to jak zaczęła błyskawicznie ustępować, gdy Adel po prostu się odezwała i zaczęła snuć historię. Odetchnął z ulgą i oparł się barkiem o wysoki pomnik, wsłuchując się w opowieść. Zaczęło się poważnie, od wprowadzenia jak wspaniała była rodzina Adelajdy. Esmé akurat takie rzeczy w żaden sposób imponowały, ale rozumiał, że dla samego ducha było to niezwykle istotne. I powodem do dumy. Tak czy inaczej, młodzieniec również spoważniał i pewnie dlatego komentarz Brenny tak go rozbawił. Zasłonił usta dłonią i tłumiąc w sobie śmiech spojrzał tylko na dziewczynę, starając się jej przekazać tym gestem krótką frazę "good one".

Nie była to książka, by móc powiedzieć, że zakończenie było nieklimatyczne. Adel opowiadała o życiu, a to było często bardzo rozczarowujące. I to właśnie sprawiało, że było tak prawdziwe. Skręcenie karku... niby nie było to morderstwo z zimną krwią, a jednak Esmé czuł, że właśnie taka śmierć była najsmutniejsza. Kiedy nie zrobisz nic źle, kiedy to nie Twoja, ani nawet kogoś. Po prostu cholerny pech. Tym gorzej, że siostra nie została znaleziona. Czarodziej westchnął, opuszczając wzrok pozwalając chwilę wybrzmieć słowom w jego głowie. Po chwili dopiero podniósł spojrzenie na Adel.

- To bardzo przykra historia. Przykro mi, że tak to się skończyło. - nie mógł powiedzieć, że współczuł, bo nie miał zielonego pojęcia co mogła czuć Adelajda. Było mu jednak rzeczywiście przykro. Chciała po prostu znaleźć siostrę, o którą się martwiła. Jej śmierć była tragedią, ale solą w ranie było to, że zaginiona nigdy się nie odnalazła. - Nie chcę otwierać starych ran, nie wiem też wystarczająco na ten temat, jednak nie byłbym sobą, jakbym nie zwrócił na to uwagi. Nie wydaje ci się to podejrzane? Zaprószony ogień i zniknięcie twojej siostry bez śladu. Może ktoś za tym wszystkim stał? Może to był plan? - tak, sugerował, że ogień zaprószony był nieprzypadkowo, a zagubienie siostry było zwyczajnie porwaniem. Dopiero jak wypowiedział te słowa, to zdał sobie sprawę, że sugerowanie vendetty duchowi, to najpewniej bardzo zły pomysł. Na tyle zły, że w szkole by mu się nieźle za to dostało. Ale tego nie wiedział. Odchrząknął, starając się przygotować do innej kwestii - może nawet jeszcze gorszej, niż poprzednia.
- Panno Adelajdo, będę teraz nieczuły i bezczelny, ale ciekawość pcha mnie ku pewnym rozważaniom. Nie chcę panienka opętywać kogokolwiek, więc nie chodzi o zaznanie życia. Dlaczego zatem... jest panienka duchem? Co panienkę trzyma tutaj? Minęły wieki... nawet jeżeli panienki siostra przeżyła, nawet jeżeli było z nią wszystko w porządku, to najpewniej nie żyje. Czy to chęć dowiedzenia się co się stało? A może coś innego? - w gruncie rzeczy było to pytanie na poziomie "jaki jest sens życia?". Każdy odpowiadał w taki sposób, w jaki czuł. Po co żył? Powody były różne. Zatem po co istniał duch? Jaki był cel Adel, który nie pozwalał jej spocząć na wieki? Tak czy inaczej, zaraz po zadaniu tych pytań Esmé przeniósł wzrok na Brennę, szukając w niej jakby sygnału w kwestii "jak bardzo zjebał" tym pytaniem. Albo w ogóle tymi rozmyślaniami. Nie byłby sobą, gdyby o to nie zapytał. Dla niego wizja bycia duchem, który nie jest w stanie zaznać tego, co oferuje życie, to jak najgorszy koszmar. Wolałby odejść w nicość, przestać istnieć tak na świecie co w pamięci innych, niż być duchem. Ten los wydawał mu się nadzwyczaj fatalny, a jednak duchy istniały i te z Hogwartu zdawały się lubić swoje życie po życiu.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
23.09.2023, 23:52  ✶  
Brenna znała wszystkie zasady dobrych manier, bo matka z wielkim uporem wbijała je do głowy córki. Tyle że znajomość niekoniecznie oznaczała stosowania. Jako dziecko miała je za głupie i lekceważyła celowo. Teraz zaczynała powoli uczyć się, jaki mają sens – i dlaczego dla dobra swojej rodziny w pewnych sytuacjach powinna ich przestrzegać – ale… właśnie w pewnych sytuacjach. Poza nimi wciąż była tą rozczochraną dziewczynką z podrapanymi kolanami, i to mimo tego, że skończyła już siedemnaście lat i w teorii była dorosła.
Kiedy Rowle spojrzał na nią z rozbawieniem, mrugnęła do niego ukradkiem, nie chcąc, aby Adel to dostrzegła. Bardzo zadowolona, po pierwsze, że to docenił, po drugie, że się nie oburzył. Gauntowie byli w końcu potomkami Slytherina, więc niektórzy Ślizgoni traktowali ich jak bogów… czego Brenna zupełnie nie rozumiała, bo pęd do utrzymania czystej krwi sprawił, że na członków tego rodu spadło wiele chorób, a ostatni z głównej linii uchodzili za absolutnych szaleńców.
– Och… – Adelajda spojrzała na chłopaka z wyraźnym zaskoczeniem. Wydawało się, że dotąd nie przyszło jej to do głowy. Brenna, która przykucnęła, by podnieść upuszczonego wcześniej cukierka, też zamarła, zadarła głowę gwałtownym gestem. Ramiona jej jakby zesztywniały, wyraz twarzy spoważniał. Wyglądało na to, że i ona, nawet jeżeli poznała tę historię wcześniej, dotąd tego nie rozpatrywała. – Może… Może masz rację? – powiedział duch powoli, wyraźnie zbity z tropy. Adel wydawała się zagubiona, i zerkała to na niego, to na Brennę, jakby oczekiwała jakichś wyjaśnień. – Może to był jakiś ród, rywalizujący z moim.
– Tacy dumni ze swojej czystej krwi, a gotowi podkładać nogi reszcie – powiedziała Brenna z goryczą, podnosząc się.
– Być może ktoś skrzywdził moją siostrę – stwierdziła cicho Adelajda, opuszczając głowę. – A ja nie zdołałam jej ochronić.
– To nie twoja wina! – zapewniła pośpiesznie Brenna, pochylając się, by zajrzeć kobiecie w oczy. – Skąd mogłaś wiedzieć?
– Powinnam była – westchnęła Adelajda. Po czym uniosła głowę i uśmiechnęła się smutno. – Ale to nieważne, prawda? Upłynęły setki lat. Ktokolwiek to zrobił, jeżeli ktoś to zrobił, dawno zabrał go czas. Tak, jak zniszczył naszą posiadłość.
Brenna wsunęła dłonie do kieszeni, zakołysała się, pięta – palce, jakby nie umiała ustać w bezruchu, a jednocześnie nietypowo dla siebie, nie wiedziała, co powiedzieć. Bo upłynęły setki lat, a jednocześnie osoba, która tego wszystkiego doświadczyła, stała przecież tuż przed nimi.
– Szukam mojej siostry, chłopcze – powiedziała w końcu Adelajda, zwracając spojrzenie na Esme. Zdawała się smutna, może bo Rowle uświadomił jej coś, o czym nie pomyślała przez setki lat, a może na wspomnienie siostry. – Nie mogę iść dalej bez niej, a ona nigdy się nie pojawiła – dodała, z jej ust wydobyło się westchnienie. Może to ten oddech ducha sprawił, że Brenna wzdrygnęła się, jakby nagle zrobiło się jej zimno. – Dziękuję wam za odwiedziny, moi drodzy. Ale teraz chyba chcę zostać sama i przemyśleć kilka spraw… – dodała Adelajda, po czym odwróciła się i przeniknęła przez ścianę grobowca.
Brenna patrzyła za nią przez chwilę z dziwną miną, po czym szarpnęła kosmyk swoich brązowych włosów.
– Do licha, przyjaźnienie się z duchami jednak jest bardzo skomplikowane, i to nie tylko dlatego, że nie mogę zabrać ją na herbatę – stwierdziła w końcu, po czym otrząsnęła się z zamyślenia i po prostu spojrzała na Esme z uśmiechem. Jakby nigdy nic. – A ty właściwie dlaczego wybrałeś akurat cmentarz?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#10
28.09.2023, 09:42  ✶  

Cierpienie kształtowało, czyż nie? To dzięki niemu teraz Rowle nie był jednym z typowych Ślizgonów, którzy zaczynali dławić się własnym jadem, gdy ktokolwiek raczył jakkolwiek umniejszyć czemukolwiek co wchodziło w skład ich życia. Niezależnie jak nieistotna błahostka to była - nawet tak drobna, jak żart z kazirodztwa Gauntów. Huh, jeżeli tak by to przedstawić, to nie brzmi to wcale aż tak... drobno. Niemniej, Esmé nie miał nic przeciwko żartom nawet z niego samego, o ile celem był żart, a nie wbicie szpilki. Tym bardziej nie bolał go komentarz na temat wysławianego w Slytherinie rodu. Chociaż miał w sobie krew dwóch czystych rodów - Rowle i Burke, to czuł się tak, jakby wcale nie miał krewnych. Nigdy. Jakby tylko miał matkę, która równie dobrze mogłaby być mugolem. Oczywiście była to durna myśl nastolatka, który nie rozumiał, że czy tego chciał czy nie, to czysta krew niosła za sobą benefity od najmłodszych lat, od pierwszych oddechów jakie nabrał, od samej idei poczęcia. Od tamtych chwil był pobłogosławiony przez los i skazany na bagatelizację jego problemów. Bo utrata matki na pewno mniej bolała w bogatej willi, niż w skromnym domostwie. Ta, jasne.

Najpewniej każdy kojarzy ten moment, w którym powiedziało się coś bez zastanowienia i zanim zdążył ktoś zareagować, to my już wiedzieliśmy jedno - należało trzymać język za zębami. Esmé zaraz po wypowiedzeniu swoich podejrzeń, gdy zobaczył na eterycznej twarzy Adel zaskoczenie, skrzywił się niczym oparzony. Jednocześnie sam był nieco zdziwiony, że takie podejrzenia nie pojawiły się wcześniej - w końcu to właśnie wśród tych najznamienitszych rodów najłatwiej o zawiść prowadzącą do nieszczęścia. Przecież stawka jest taka duża. A jednak Adelajda spędziła wieki i nawet przez myśl nie przemknęło jej, że to wszystko mogło być zaplanowane. Nie pomyślała nawet o zemście, a chciała tylko prawdy. Wielu okrzyknęłoby ją głupią albo naiwną. Albo i taką, i taką. Esmé zaś uważał ją za wspaniałą. Teraz naprawdę poczuł jak przykra jest jej historia i... może teraz potrafił jej współczuć? Może teraz właśnie czuła coś, co i on czuł? Zacisnął zęby. Nie był zadowolony z siebie. Adel była pięknym duchem. Nie chodziło tutaj o jej urodę, a o usposobienie. Niewinna, jakby ten okrutny świat omijał ją, aż nagle zwalił się z całym impetem na jej kark. Ale było to za późno, by zrozumiała gdzie leży wina. I to wszystko popsuł. Wprowadził do jej umysłu podejrzenia, które znów mogły zaowocować chęcią vendetty czy samym jej rozważaniem. A przecież mógł pozwolić jej trwać w tej błogiej nieświadomości. Tutaj pojawiały się kolejne rozważania - czy lepiej uświadamiać innych, czy pozwolić żyć w ignorancji? Esmé nie zamierzał próbować na nie odpowiadać.

- To tylko podejrzenia. Pamiętałabyś, gdybyście mieli wrogów. Domyśliłabyś się, gdyby były jakiekolwiek sygnały z zewnątrz. - nastolatek próbował załagodzić nieco sprawę i przy okazji nie uciekać do kłamstwa. W końcu przecież on nic nie wiedział, po prostu rzucał pomysłem, ale jego pomysły były o kilka wieków w przód. Oceniał sytuację przez pryzmat aktualnego społeczeństwa, a przecież już ustalili, że czasy się poważnie zmieniły. Adel mieszkała w tamtym domu, nawet jak była młoda, to potrafiłaby wyczuć... nastrój. Wiedziałaby, gdyby to był swoisty zamach. A przynajmniej Esmé miał taką nadzieję.

Oczywiście, że nie była to jej wina. Miał ochotę uświadomić jej to, chwytając ją za ramiona, zmuszając by podniosła głowę i spojrzała mu w oczy, by wiedziała, że naprawdę miał na myśli to, co mówił. Ale nie mógł, bo była duchem. Nie potrzebował też, bo wyprzedziła go Brenna.

- Ochrona czy odnalezienie. To nie zmienia wyniku. Nie myśl o tym zbyt mocno. - zapomniał nawet o tej, co prawda udawanej, kulturze osobistej, gdy teraz się do niej zwracał. Były rzeczy ważniejsze i zdecydowanie ważniejszym było uświadomienie Adel, że cokolwiek nastoletni czarodziej włożył jej do głowy, to i tak nie zmienia to wyniku - Adelajda nie żyła i jej siostra pewnie też. O ile istniał jakiś winny, to pewnie też był już dawno martwy. Sprawa zamknięta. Rowle stał jak kołek i liczył tylko, że Adel nie przemieni się w Jęczącą Martę pod wpływem jego słów. Że nie będzie włóczyć się bez celu po tym świecie, ubolewając nad losem siostry i swoim. Westchnął. Jakże ciężko było okazać wsparcie i zapewnić trochę otuchy duchowi.

Teraz już wiedział, by nie odzywać się bez przemyślenia tego, jaki wpływ mogą mieć jego słowa. A przecież łatwo byłoby teraz powiedzieć, że duch siostry Adel był już dawno po drugiej stronie i może czekał na nią. Ale tego Esmé nie wiedział. I nie miał serca tak jej okłamywać - nawet jeżeli miałoby to pozwolić jej odejść w spokoju. Przemilczał to, a gdy kobieta zdecydowała się odejść, by przemyśleć wszystkie sprawy, to Rowle jedynie nieśpiesznie uniósł dłoń i pomachał ku jej plecom znikającym w ścianie grobowca. Poczuł, jak chłód znika. Syknął, opuszczając głowę i kręcąc nią niezadowolony.

- Spieprzyłem sprawę, co? - mruknął pod nosem, jakby do siebie, ale spojrzał ukradkiem na pannę Longbottom. - Nie chciałem jej... zmieniać. - zawahał się czy to na pewno odpowiednie słowo, ale nie znalazł lepszego. Adelajda wciąż była smutna, ale teraz była inaczej smutna, niż wcześniej. Głębiej, bardziej świeżo, jakby Esmé otworzył dawno zasklepione rany. Albo to on miał tylko takie wrażenie.

Brenna szybko rozpogodziła się, chociaż początkowo też nie była zbytnio pocieszona reakcją swojej eterycznej koleżanki. Tym bardziej nieswojo czuł się Rowle, który do tej sytuacji doprowadził, ale co było za późno. Stało się. Użalanie się niczego nie zmieniało.

- Może to on wybrał mnie. - odparł enigmatycznie, chociaż oczywistym było, że nic za tymi słowami nie stoi. Były... o tak rzucone. W tym momencie Esmé rozplątał zawinięty szalik, który znów zwisał luźno z jego ramion. Bez obecności duchów było cieplej. Kto by pomyślał, że wystarczyło uwięzić kilka udręczonych dusz i nie trzeba było niezwykłego skoku technologicznego, by opracować sprawne chłodzenie otoczenia. - Moi drodzy koledzy Ślizgoni tak doskonale bawili się w moim towarzystwie, że przeoczyli moment, w którym się od nich odłączyłem. - uśmiechnął się zadowolony z siebie, spoglądając gdzieś w stronę zabudowań Hogsmeade. - Spacerowałem bez celu, aż ujrzałem ducha. Resztę znasz. - nie było w tej historii niczego niezwykłego. Nie miał zaprzyjaźnionych duchów, nie był wysyłany przez nich na swoiste zadania do wykonania, nie był tutaj z żadnego konkretnego powodu. Ot, przypadek.
- Myślisz, że duchom lepiej jest tutaj, czy tam? - czym było "tutaj" i "tam" nie zostało sprecyzowane, toteż Brenna miała pole do popisu, chociaż Esmé zakładał, że rozumiała o co mu chodziło. Chociaż sama zakończyła temat, to teraz nie przestawało go gryźć to, że wszedł z ubłoconymi butami do nieżycia Adelajdy i w nim namieszał. Chciał tak naprawdę zapytać o to, czy panna Longbottom próbowała pomóc Adel odejść. To by tłumaczyło czemu sprawdzała jej dworek. Ale równie dobrze Brenna mogła po prostu lubić tego kilkuwiecznego ducha i chcieć spełnić prośbę.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (4322), Esmé Rowle (5483)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa