Trzymał palce na swoim gardle, które było zasłonięte kołnierzem, ale na którym były te paskudne sińce, wręcz krwiaki po silnym uścisku, którego celem było... zabić. Duszenie to jedno, ale wielkie dłonie dociskały z taką siłą, że Laurent ledwo był w stanie mówić przez dwa kolejne dni. Mówił z trudem i bólem, ale eliksiry na to pomagały. Tak i pomogły dzisiaj, choć już po całym dniu pogawędek i tak czuł lekkie pobolewanie. Głównie teraz, kiedy wymusił na swoich strunach głosowych wysokie oktawy. Chyba... wyszło? Tak sądził po minie Kaydena, wpatrując się w niego niby nieśmiało, ale to nie było dosłowne onieśmielenie. Był trochę niepewny reakcji, ale nie dlatego, że sądził, że śpiewał źle, albo nie potrafił wydobyć z siebie prawdziwego, syreniego czaru. Potrafił. Krew morskiego dziecka płynęła w nim gęstym strumieniem. Natomiast... czy to, co zobaczył, było wystarczająco piękne? Czy mu się podobało? Czy nie uzna tego za zbyt dziwaczne? Wydawało mu się, tak sądził, że go to zachwyci. Jego oczy, mimo tego, że czar zmiany otoczenia szybko został przerwany, wydawały się nadal tam tkwić. W tej wymalowanej rzeczywistości już nie samym znaczeniem słów, a samym głosem. Raj może być wszędzie - jeśli tylko w to uwierzysz. Może być odbierany głównie uszami, ale koniec końców to rzeczywiście była dusza, to było serce, które konwertowało te doznania w coś prawdziwie poruszającego. Jego komentarz o tym poruszeniu również mówił bardzo wiele.
Laurent cicho się roześmiał - Kayden był taki uroczy, taki... kochany. Przy wszystkich zamieszaniach, które zostały stworzone w jego życiu, przy rozejściu relacji z Philipem, Kayden był lekarstwem, które wypełniało go czymś dobrym. Czymś... takim poczuciem, że ten człowiek patrzy na niego zupełnie inaczej mimo tego, że tak się uwijał, tak nęcił i kusił. Ogarnęła go taka myśl, że... że może jemu wcale nie zależało na tym, żeby się po prostu przespać. Taka szalona, irracjonalna myśl, której chyba nigdy wcześniej nie doświadczył. Bo w końcu sam wodził na to pokuszenie. Przyciągał do siebie i nie potrzebował do tego śpiewu syreny. Wystarczyło parę słów, nad którymi niektórzy potem się zastanawiali: czarujesz tak każdego, czy może tylko mnie..? A on nigdy dosłownie nie odpowiadał. Bo cóż miał powiedzieć? Nic nie było prawdą, nic nie było kłamstwem. Każdy człowiek był inny, każdy wymagał innego podejścia, ale kiedy mówisz: ach tak, wiesz, jesteś kolejnym... To nawet nie było sprawiedliwe. Tutaj nie było kolejności, każdy był indywidualistą. Przy osobie takiej jak Kayden pojęcie indywidualizmu wzrastało jednak do zupełnie nowego poziomu.
Potem zadał pytanie, które sprawiło, że Laurent otworzył trochę szerzej oczy ze zdziwienia. Tylko na moment, bo zaraz uśmiechnął się łagodnie, spoglądając z rozmiłowaniem na siedzącego przed nim człowieka, który wpatrywał się w niego tak, jakby był istotą z innej planety, przybyszem z kosmosu, albo... z głębin oceanu. Laurent zaś spoglądał na Kaydena ze wzruszeniem. Przetarł szybko gąbką nieśmiałe pytanie, które wylęgło się w jego głowie i zastąpił je pragnieniem. Pragnieniem, żeby zostać objętym przez te ramiona i oddać się przyjemności, która całkowicie przegoni każdą z myśli. Pochylił się w jego kierunku, żeby ucałować kraniec jego nosa, potem kącik ust, drugi, pod szczęką i szyję. Muśnięcia jego ust były bardzo lekkie. Równie lekkie były, kiedy połączyły się ich wargi. Wyciągnął do niego dłonie, żeby ująć jego piękną twarz, której srebrzyste oczy rozpływały się w nowości doznań, ale to był bardzo łagodny dotyk. Możesz uznać to za przyzwolenie.