— Zawsze jest takie ryzyko. Przez większość czasu nie lubię poddawać mu się... bezwładnie. — Przyzwyczajony był do tego aby brać sprawy w swoje ręce, za każdym razem gdy to było możliwe i walczył z nieubłaganym Losem o kontrolę nad własnym życiem. Przekraczając jednak próg tego domu poddawał się wpływowi Laurenta, swoimi decyzjami zdając się przeczyć swoim własnym poglądom i po prostu przyjmował wszystko, co ten mężczyzna miał mu do zaoferowania.
Nie wzbraniał się przed jego dotykiem i nie cofnął dłoni, gdy został za nią ujęty. Nie stawiał najmniejszego oporu, gdy uniósł ją i zgiął jego palce w pięść. Nie zamierzał przerywać tego rodzaju kontaktu, nawet jeśli ten uścisk stał się zupełnie lekki, kiedy rozprostował jego palce. Pozwalał mu na kreślenie palcem tych linii na wewnętrznej stronie swojej dłoni, odbierane przez niego niczym delikatne muśnięcia. Dłonie stanowiły narzędzie jego pracy, jednak obracanie się w odpowiednich sferach wymagało od niego aby nie podawał komuś dłoni rzemieślnika. O dłoniach Laurenta mógł powiedzieć, że również były dalekie od tego, jakoby ten czarodziej nie skalał się ciężką fizyczną pracą.
— Przepowiesz mi przyszłość z dłoni? — Zapytał łagodnie, z delikatnym uśmiechem. Wiedział, że Laurent nie posiadał żadnego daru jasnowidzenia i sądził, że on nie potrafił w ten sposób wróżyć. Nie oczekiwał prawdziwych wróżb, względem których naprawdę pozostawał stosunkowo sceptyczny. Jeśli się zgodzi to nie przepowie mu nic złego, tylko może uraczy go dobrą wróżbą. Taką, którą chciałby usłyszeć bez obawy o to, że popsuje ona nastrój i że dowie się o tym, że umrze przed końcem tygodnia potykając się o swojego psidwaka.
— Mógłbym przysiąc, że gdzieś o tym słyszałem. Chciałbyś zobaczyć mój dziennik ze wszystkich moich podróży? Nie mówię głównie o tych przeszłych, ale przyszłych. Taką mapę również mógłbym zrobić. — Wydawało mu się to pracochłonne, jednak sporządzenie takiego dziennika byłoby warte poświęcenia tego całego czasu. W towarzystwie też prościej byłoby pokazywać taki opasły dziennik, niż niezliczone albumy ze zdjęciami. Wiedział, że Laurent uwielbia słyszeć o jego podróżach i jemu bardzo chętnie będzie opowiadać o nich wszystkich oraz pokazywać mu wszystkie zdjęcia i każdą przywiezioną pamiątkę.
— Byłoby wspaniale. Wiesz, jak lubię przebywać na łonie natury. — Jeśli pogoda będzie im sprzyjać to chętnie spędzi tam jak najwięcej czasu, starając się wykorzystać go jak najlepiej. Po tym jak Laurent puścił jego dłoń i musnął opuszkiem kraniec jego nosa, lekko go zmarszczył w zabawny sposób, z półuśmiechem na ustach. Uwielbiał tę atmosferę, to oczekiwanie, czyniące cały akt jeszcze pełniejszym i bardziej satysfakcjonującym. Było to odmienne od wszystkich zawieranych przez niego przygodnych znajomości. Było tego warte.
Nie przeszkadzało mu to, że ich przechadzka odwlekała się nieco w czasie. Wolał być zaczepiany przez Laurenta, niż przez niego poganiany. Poganianie zawsze psuło pozytywną atmosferę. Zarezerwował dla niego cały swój dzień i nie zamierzał się nigdzie śpieszyć. Zamiast to go denerwować to podtrzymało jego dobre samopoczucie i chętnie dzielił się swoimi drobnymi opowiastkami i żartował razem z nim. Wspólnych wspomnień im nie brakowało i każde z nich uświadamiało go o tym, ile to już czasu trwało. Przed opuszczeniem domu zabrał swoją miotłę, opierając ją na swoim prawym barku. Nie oznaczało to, że zamierzał go opuścić.
Prowadzony przez Laurenta, tak sprawnie wybierającego drogi i przejścia pośród leśnych ostępów, mógł nieco żałować, że nie zabrał ze sobą aparatu fotograficznego. Budzące się do życia New Forest miało naprawdę sporo do zaoferowania mu i to wszystko wymagało uwiecznienia. Następnym razem przybędzie tutaj z aparatem.
Zdrugiej strony... dobrze że go nie zabrał, bowiem mógł skupić się na swobodnym podziwianiu wszystkiego, co pokazywał mu Laurent - włącznie z nim samym. Nie co dzień widział go zachwycającego się pierwszymi pąkami i liśćmi. Laurent posiadał imponującą wiedzę na temat tych wszystkich roślin i magicznych zwierząt, których pokazywał mu miejsca bytowania i niekiedy udało się im dojrzeć jedną z tych istot podczas stawianiu ostrożnie kroków. Zachwycało go to wszystko, tak jak urzekała go pasja, z jaką pokazywał mu kolejny pąk i liść oraz starał się wskazać mu leże magicznych istot.
— Nie posiadam całej Twojej wiedzy odnośnie magicznych stworzeń i prawdopodobnie przez to będę miernym doradcą, ale może powinieneś przestać go namawiać i uparcie wynosić? Nawet jak zachowuje się jak kura — Z pewną dozą ostrożności w głosie wyraził swoje zdanie. Wynikała ona z tego, że naprawdę nie był ekspertem w sprawach magicznych zwierząt i jak często chełpił się tym, że jest najlepszy, tak dotyczyło to tego na czym się znał i sposobu bycia. To musiało mieć głębszy sens i Laurent wiedział, co robił. Podążając za Laurentem sam przeszedł pod tą samą gałęzią. Brak tego piekielnego ogara idącego przy nodze swojego pana bardzo mu odpowiadał.
— Mam nadzieję, że jakieś zobaczymy. Są piękne. — W obserwowaniu ptaków było coś takiego, że można było to robić godzinami i byłby w stanie spędzić tam nawet godzinę. — Uwielbiam obserwować znikacze w przeznaczonym dla nich rezerwacie. Jego istnienie jest związane z niechlubną historią Quidditcha. — Pozwolił sobie na taką wzmiankę odnośnie obserwowania ptaków. W przeszłości znikacze były wykorzystywane podczas rozgrywek Quidditcha jako żywy odpowiednik złotego znicza i często urządzano na niego polowania - kto złapał tego zawrotnie szybkiego ptaszka, ten okrywał się powszechną sławą. Przyczynili się do zmniejszenia populacji tych ptaszków i dlatego nadano im status zagrożonego gatunku. Wspierał regularnie ten rezerwat.