• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
1972, Lato / 5 lipca / All stars are born in the dark

1972, Lato / 5 lipca / All stars are born in the dark
moon's favourite poem
and the rest is rust
and stardust
Drobniutka, choć wysoka na 177 centymetrów wzrostu, o popielatych włosach. Śmiech przywodzący na myśl świergot ptaków. Śpiewny, uroczy głos. Choroba objawia się u niej srebrnymi tęczówkami i wędrującym rumieniem.

Sarah Macmillan
#1
10.10.2023, 16:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.10.2023, 01:40 przez Sarah Macmillan.)  
All stars are born in the dark
Sarah Macmillan & @Loretta Lestrange
Galeria sztuki przy Alei Horyzontalnej

Każda ciemna ścieżka miała gdzieś swój początek. To były rzeczy drobne - jakieś pojedyncze iskry nienawiści, albo chora ciekawość odnośnie tego, cóż takiego wydarzy się, jeżeli wrzucimy ślimaka do wiadra, albo oderwiemy jaskółce skrzydła. Macmillan, posiadająca tak wiele kompleksów, że gdyby za każdy z nich dostała złotą monetę, prawdopodobnie nie musiałaby pracować już do końca życia, była pewna tylko jednej rzeczy stawiającej ją w pozytywnym świetle - była aż do bólu dobra, wyzbyta i tych iskier, i ciekawości na temat pozbawiania innych życia. Była czysta. I bardzo chciała tę czystość zachować, bo to przecież było coś pielęgnowanego latami...

Niestety, jej ciemna ścieżka również się odnalazła. Sarah wkroczyła na nią dokładnie w tej sekundzie, kiedy spostrzegła oczy swojej matki, wlepione z nią z taką przykrytą pudrem i grubymi rzęsami irytacją. A później powiedziała jej o swoim planie i Sarah pobladła momentalnie. Ona miała się uczyć od Loretty Lestrange? Czego Loretta mogłaby jej nauczyć? Kobieta kojarzyła jej się z przepychem, sławą, z fantazyjnymi obrazami, które wisiały w pokoju jej matki. W pierwszej chwili pomyślała więc, że chodzi o malowanie właśnie, ale później dotarło do niej, że matka użyła określenia „nauczycielka magii”.

...jakiej magii mogłaby uczyć jej Loretta Lestrange?

Prawdy dowiedziała się przed samym wyjściem. Pewnie by w ogóle nie dotarła na Aleję Horyzontalną, gdyby nie cios w policzek, który piekł ją do tej pory, nawet dobrą godzinę później, kiedy stała już na korytarzu galerii i wpatrywała się w obraz, zastanawiając się czy przedstawia on po prostu jakieś abstrakcyjne plamy, czy faktycznie jego twórca ukrył pomiędzy nimi dosyć precyzyjnie oddany, męski sutek. I dlaczego w ogóle wiedziała tak wyraźnie, że był to sutek męski? Nie znała odpowiedzi na to pytanie, tak samo jak nie potrafiła pojąć dlaczego ktokolwiek mógłby myśleć, że da radę skrzywdzić kogokolwiek za pomocą zaklęcia. Pomijając złożone śluby, Macmillan była pewna, że jej różdżka wydałaby z siebie co najwyżej smutne pierdnięcie, gdyby celowała nią w coś co żyje. Jak więc miała skończyć się lekcja, podczas której nie udało jej się wykrzesać z siebie nic?

Widać po niej było od razu, że jest kapłanką Macmillanów, ale w ogóle nie przypominała swojej matki, Orchidei. W nią wdał się Murtagh. Sarah wdała się w ojca, może poza włosami, ale albinizm skutecznie wymazał i to podobieństwo.


she is passion embodied,
a flower of melodrama
in eternal bloom.
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#2
12.10.2023, 19:51  ✶  

Nie była istotą wiedzioną czystą brutalnością; nie przeszkadzało jej to jednak w rozkoszowaniu się rdzawymi różami krwi na posadzce, w zadawaniu bólu na najwyższych jego, nieludzkich poziomach, w zatapianiu swojego człowieczeństwa w czarnej magii. Mogła uchodzić za wiedźmę zrodzoną z ciemności już u trzewi, już u krwi prędko toczącej się przez żyły; i choć pogodna uwertura chowająca te wszystkie martwe łasice na dnie bytowania wybrzmiewała w niej bez woalki salonowego, kurtuazyjnego kłamstwa – była zdolna do wielu, wykraczających poza sowitą moralność, czynów. Może dlatego nie mrugnęła mordując; może dlatego wyłamywanie palców ofiarom uważała za swoje uzurpatorskie upodobanie; może dlatego lubiła, jak ciepła posoka spływała meandrami, zatrzymując się na czubkach butów o wysokim obcasie; może dlatego znęcała się nad ofiarami – aby poczuć smak tej adrenaliny, której nic w równej mierze nie sprawiało dzikiej satysfakcji.

Była jednak lwicą salonową od początku do końca; otoczona aureolą ciemnych włosów, kruchą nimfą, która uśmiechała się urągliwie jak patron powracającej światłości, tylko o snobistycznym akcencie, towarzystwie patrycjuszy i powracającej wtórnie pogodzie ducha. W jej duszy wszak, zawierał się pewien dualizm, a bestia skrywana na dnie żeber wydobywała się na języki słońca niebywale rzadko. Łączyła w sobie wszystko, co niepoprawne – mrok i jasność; cierpienie i ukojenie; wdech i wydech.

Matka Macmillanówny stanowiła jedną z kobiet, które bywały na każdym pełnym przepychu bankiecie, które egzaltowana Lestrange wystawiała – jedynie dla swojej uciechy – wszak pocałunek sławy był tym, który wyjątkowo odbijał się czerwienią na wargach Loretty; była więc skłonna wziąć pod swoje skrzydła jej córkę, a nauka, której miała się podjąć, była zawarta między słowami.

Miała ją zepsuć.

Stukot obcasów zwiastował burzę jej obecności; parkiet jednak powitał powolne kroki, spokojną, niewysoką sylwetkę i kwiecisty uśmiech, w który ubrana była ona – niewymowna diablica. Zatrzymawszy się tuż obok Sary, wbiła wzrok w jeden z obrazów, który sugerował jasno rozpustę; wzbudzał pożądanie, erotykę, myśli brudne i niewłaściwe.

Stała tak przy niej chwilę, posągowa Atena wykłuta w marmurze, otulając się wielkim szalem zarzuconym na ramiona.

– Dlaczego akurat ten? – zabrzmiała stonowanym głosem po chwili, wzrok przerzucając na dziewczynę.

Nie starała się być przyjazna; nie starała się być oparciem i pokrzepieniem – była w całej artykulacji sobą – o roziskrzonym spojrzeniu młódki (a przecież niebawem dwudziesta-szósta wiosna miała wybić na kanwie jej życia!) i przyjemnym wygięciu krwistych warg.

moon's favourite poem
and the rest is rust
and stardust
Drobniutka, choć wysoka na 177 centymetrów wzrostu, o popielatych włosach. Śmiech przywodzący na myśl świergot ptaków. Śpiewny, uroczy głos. Choroba objawia się u niej srebrnymi tęczówkami i wędrującym rumieniem.

Sarah Macmillan
#3
13.10.2023, 09:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.10.2023, 09:36 przez Sarah Macmillan.)  
Przebywanie w obecności Loretty okazało się być czymś, co Macmillan określiła w swojej głowie jako dziwne. Nie chodziło tu o to, że utonęła już w tym wyobrażeniu Loretty jako kogoś do cna złego - jej rodzina nie od wczoraj uważała, że magia była czymś ponad sztywnymi podziałami i manifestacja emocji należała do rzeczy wartych opanowania. Chodziło o jej ogólną aurę, a może bardziej atmosferę, jaką wokół siebie budowała.

Drobna czarownica była prawdopodobnie wszystkim tym, czym Macmillan chciała kiedyś być. Była od Loretty wyższa, przez buty różnica pomiędzy nimi stała się już spora, a jednak czuła się tak mała, tak malutka, że zgarbiła się lekko na jej widok, jakby ciało próbowało przystosować się do tego poczucia absolutnej mniejszości. Perfekcyjnie wymalowana, żeby podkreślić swoje atuty, ubrana w ciuchy od razu zdradzające jej wysoki status, z miną wyrażającą dokładnie tyle, ile chciała innym ukazać. To była kobieta silna, potrafiąca o sobie decydować, prawdopodobnie nie zauważająca wcale problemów, przed jakimi Macmillan stawała codziennie jako przedstawicielka słabszej płci. Loretta była jedną z tych kobiet, które funkcjonowały poza schematami.

Nawet nie zauważyła, że oderwała wzrok od tego obrazu i wlepiła go w twarz panny Lestrange. Nie różniło ich wcale tak dużo lat, kojarzyły się nawet ze szkoły, ale jak to w ogóle wyglądało - jedna z nich posiadła własną galerię i życie o którym inni mogli tylko marzyć, a druga... Druga posiadała matkę, która najchętniej wymieniłaby je miejscami. Coś w duszy mówiło jej, że Orchidea nie pragnęła tylko, aby wyciągnęła z tych lekcji więcej wiedzy o nieczystych sztukach. Matka zapewne chciała, żeby chociaż trochę upodobniła się do Loretty.

Za dużo myślała. Za dużo myślała i za mało mówiła. To nie było u niej normalne... Rozmowy zaczynało się zwykle od „dzień dobry”, „dobry wieczór”, albo „niech będzie pochwalona Matka, Pani Księżyca”, a nie od głębokich pytań, na które nikt nie znał odpowiedzi.

- P-pszyciągnął mój wz'ok.

Odpowiedź pojawiła się po upływie wielu długich i irytujących sekund ciszy z jej strony, była też prawdopodobnie najbardziej oczywistą rzeczą na jaką dało się wpaść. Powiedziawszy to uszczypnęła się w lewe przedramię, ale jak na złość, to jednak nie był sen. To wszystko działo się naprawdę. O bogowie, miejcie ją w swojej opiece, bo będzie potrzebowała dużo siły.

- Złożyłam kilka lat temu śluby czystości. Obiecałam bogini, że nie użyję nigdy plugawej magii.

Nie potrafiła spojrzeć jej po tym w oczy. Patrzenie się na ten wielki sutek też nie wchodziło w grę. Wlepiła więc spojrzenie w swoje buty.

@Loretta Lestrange


she is passion embodied,
a flower of melodrama
in eternal bloom.
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#4
13.10.2023, 14:40  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.10.2023, 21:40 przez Loretta Lestrange.)  

Przebywanie przy niej było jak wzbieranie wody w płuca, jak topienie się bez reszty, oplatanie całunem grozy i buńczucznego fatalizmu; i choć nie należała do grona, które lubiło brudzić sobie dłonie – jej alabastrowa skóra była w końcu tak piękna – plamy z posoki barwiące posadzkę niejednokrotnie, wpisywały się w akwen jej wynaturzenia. Kobiety jak Loretta Lestrange były marginalne; nie było ich wiele, a każda spośród nich dumnie zadzierała podbródek, a ich słowa, barwione snobistycznym akcentem, podkreślały wielokroć bogate pochodzenie; łut szczęścia w postaci narodzin pod barchanową membraną dostatku. Bo w końcu przy jej przyjściu na świat, niebo przecięła świetlista błyskawica, uderzając w okoliczny dom – od początku do końca wiadomym było, że będzie istotna; że będzie smakowała niebezpieczeństwem i pachniała zdrożną kokieterią.

I choć była sporo niższa od Sary, jej osobowości wybijała Lestrange na niechybne wyżyny, a rozjątrzona rana nieboskłonu, otwarte bramy samego Hadesu, spychały ją w dłonie niewybaczalnego i niewymownego – Loretta Lestrange nie była niewinną trzpiotką, za którą uważał ja niejeden ślad salonowy. Okrutna i absolutnie sprzysiężona złemu, uśmiechała się przyjaźnie tylko po to, aby nóż wbity w plecy smakował jeszcze pyszniej.

Bo Loretta Lestrange była kobietą zdradliwą.

Spoglądała na Sarę jeszcze przez moment, mrużąc nieznacznie oczy. Przez myśl nawet jej przeszło, że chętnie uwieczniłaby na płótnie jej albinoską urodę; przecież nie specjalizowała się w ubieraniu młodego pokolenia w kreacje utkaną z czarnej magii – jednocześnie nie mogła odmówić sobie gorejącego, treściwego samozadowolenia, które było wypadkową listu matki Macmillanówny.

Słowa Sary sprawiły, że na wargach Loretty zakwitł błąkający się w kącikach ust, uśmiech przelany satysfakcją.

Skinęła dłonią, kierując się ku kulisom galerii, gdzie znajdowały się dwa fotele, usytuowane ku sobie. Zająwszy jeden z nich, wskazała Sarze drugi. Obite w brązową skórę, ślizgającą się pod palcami, wygodą sprawiały, iż można się było w nich zatopić. Lestrange była niespokojnie statyczna, sięgając ku papierośnicy, aby zająć już po chwili końcówkę papierosa ognistym oczkiem.

– Plugawa magia – rzekła, zaznaczając cudzysłowie w powietrzu – to dopiero jeden z etapów. Myślisz, że od razu każę ci rzucać cruciatusa na zajączka? Nic z tych rzeczy. – Cisza wybrzmiała w niewielkim, dusznym pomieszczeniu, gdy uśmiech roztapiał się na jej wargach. – Nauczę cię nienawidzić – dodała miękkim tonem.

Podniósłszy się z fotela, stanęła przed Sarą, unosząc filtr papierosa ku wargom.

– Wyjmę z ciebie to wszystko, czego się boisz i zamienię to w nieopanowany gniew. Gdy stąd wyjdziesz, będziesz wypełniona agresją do reszty – urwała, opierając się o fotel, który zajmowała Sara. – Wiem, jak wyciągać z ludzi ich atawizmy – nie jesteś wyjątkowa, nie jesteś też pierwsza. Każde spotkanie będzie zmieniać cię coraz bardziej sukcesywnie w bestię, aż w końcu staniesz się nią w pełni.

– Pożegnaj się ze swoją moralnością – spuentowała, wbijając szpilki roziskrzonych oczu w oblicze Sary.

moon's favourite poem
and the rest is rust
and stardust
Drobniutka, choć wysoka na 177 centymetrów wzrostu, o popielatych włosach. Śmiech przywodzący na myśl świergot ptaków. Śpiewny, uroczy głos. Choroba objawia się u niej srebrnymi tęczówkami i wędrującym rumieniem.

Sarah Macmillan
#5
13.10.2023, 22:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.10.2023, 22:38 przez Sarah Macmillan.)  
L'appel du vide, przeczytała kiedyś, zew pustki. Wydawało jej się, że czuła go dotychczas tylko wtedy, kiedy się wpatrywała w przepaść, albo chodziła po naprawdę wysokich schodach, dlatego tak bardzo bała się wysokości, ale do listy rzeczy przerażających i jednocześnie pobudzających wyobraźnię mogła doliczyć zetknięcie z tym przeklętym, tnącym jak brzytwa uśmiechem Loretty Lestrange. Było w niej coś bardzo onieśmielającego i to coś sprawiało, że czuła się, jakby drobna dłoń miała za moment zacisnąć się na jej szyi, odebrać jej tchnienie. Byłoby jak wtedy, kiedy ją w ataku Śmierciożerców przygniotła półka sklepowa i myślała, że lada moment odpłynie w niebyt.

Ale Loretta wcale nie zamierzała jej zabić. Przynajmniej nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, a może bardziej, nie miała zamiaru zabijać jej, chciała zabić coś, co w niej tkwiło. Pozbawienie Sary ostatniej iskry dobroci wydawało się jednak niemożliwe. No bo jak? Nigdy przez całe życie nie udało jej się wykrzesać choćby iskry z czubka różdżki, kiedy celowała w czyimś kierunku. Krzywda odrzucała ją o wiele bardziej niż nieistnienie.

- Chruciatusa? Lohretto, przecież ja nawet nie wypowiem jego inkantacji.

Pierwszy raz w życiu wada wymowy wydawała się być jej siłą, a nie jedynie żenującą zawadą odbierającą jej resztki powagi. Jak się mocno skupiła, to umiała takie słowa wymówić poprawnie, czasami już za dziesiątym razem, ale co to w ogóle zmieniało przy rzucaniu zaklęć.

Miała ochotę ją wyśmiać. Mogła stąd po prostu pójść, przecież skoro i tak postanowiono wydać ją za mąż, to nie mogli mieć nad nią takiej władzy, a ten cały Leviathan nie wyglądał na kogoś, kogo jakkolwiek obchodziło to czym zajmuje się po godzinach. Mogła. Ale przecież jak stąd sobie pójdzie, jak porzuci zadanie dane jej przez matkę, zniszczy sobie resztki dogorywającej relacji, to możliwe, że w jakimś stopniu utraci kowen. A poza kowenem Sarah nie miała absolutnie nic. Lepszym pomysłem było udowodnienie tego, jak idiotyczny był to pomysł od samego początku.

I dlatego usiadła naprzeciw Loretty, z nogami założonymi na siebie i rękoma splecionymi na brzuchu.

- Wyjmiesz ze mnie co? Lęk wysokości? Pszestszeń nie wzbudza we mnie żadnego gniewu. Wybaczam wszystkim, nawet tym, którzy mnie skrzywdzili.

@Loretta Lestrange


she is passion embodied,
a flower of melodrama
in eternal bloom.
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#6
16.10.2023, 17:15  ✶  

W gruncie rzeczy przecież, jej urągliwy uśmiech patrona powracającego światła, nosił znamiona czegoś niebezpiecznego; czegoś, przed czym się uciekało, jak przed jadem czy toksyną i choć niewymowna pogoda ducha zawierała się gdzieś między jednym kącikiem a drugim – tchnęła woalką niebezpiecznego. Może gdyby silniej tłamsiła swoją drugą stronę monety, a duszy pozwoliła polatywać jak mary bezsenne – może wówczas zaskarbiałaby sobie więcej przychylnej sympatii. Bo przecież zależało jej na brylowaniu, na słodkich uśmiechach, delikatnych dygnięciach i tych przeklętych, roziskrzonych feerią barw oczach. W brązie tęczówek owijających źrenicę jasnym, piwnym nimbem, zawierały się tajemnice niewypowiedziane i sekrety brudne. Uśmiech był jedynym, co jej pozostało z nadgryzionej moralności, potrafił być jednak piekielny i ciąć jak nóż.

Nie zależało jej na krzywdzie Sary; prawdopodobnie była jedną z kapłanek kowenu, które kojarzyła z imienia, bardziej jednak przez wzgląd na wpływy jej matki, aniżeli faktyczne zainteresowanie. Uśmiech przestał tańczyć na jej wargach momentalnie, gdy skierowała się ku nieeleganckiej kanciapie na końcu galerii – wypełniał ją duszny zapach schnących farb olejnych i terpentyny, a przestrzeń zagospodarowana była płótnami o obrazach niedokończonych, bądź po prostu starych.

A w pozbawianiu dobroci była niechybną mistrzynią; wielu mężczyzn sprowadziła na manowce, na sam kraj jestestwa, chociaż nie imała się jej łatka femme fatale; swoim urokiem wiodła ich nad przepaść życiową, czyniąc przebrzydłymi czarnoksiężnikami i jednocześnie podwładnymi jej zaklętego w kapsule wspomnień uroku. Na opinii wszak, zależało jej umiarkowanie i wyznawała sowitą zasadę – nieważne, jak mówią, ważne, aby mówili. Dbałość o dobre imię było kwestią marginalną.

Patrzyła na Sarę przez ulotne sekundy, które powoli zmieniały się w spopielane minuty z uśmiechem tańczącym na ustach.

– Żeby poczuć gniew – zaczęła, powracając ku swojemu fotelowi – musisz najpierw poczuć strach – rzekła, a w jej słowach wybrzmiała nuta niezawoalowanego okrucieństwa, rozpościerającego swoje poły przed dziewczyną.

Wyjąwszy różdżkę spod marynarki, skierowała jej czubek ku Sarze. Urok, który rzucała, miał na celu zasianie w niej atawistycznego lęku; uderzyć w czułe struny. Przed jej oczami stanęło to, czego bała się doszczętnie – brata, który chwyciwszy za rączkę różdżki posyła zaklęcie niewybaczalne w kierunku niewinnej sklepikarki; to przeistoczyło się w nachalny obraz matki, krzyczącej, iż nikt nigdy jej nie pokocha; ostatnią puentą okazał się obraz martwego Murtagha.

Obserwowała jej mimikę, to, jak przechodziła od ciepła ognistej tancerki do martwej płyty nagrobnej. Wywoływanie lęku sprawiało jej sadystyczną przyjemność – nie była jednak przy tym nieludzka; zbudowana z krwi i kości, bardziej rzeczywista niż cokolwiek na świecie, zawisła nad osobą Sary, gdy opuszczała różdżkę.

moon's favourite poem
and the rest is rust
and stardust
Drobniutka, choć wysoka na 177 centymetrów wzrostu, o popielatych włosach. Śmiech przywodzący na myśl świergot ptaków. Śpiewny, uroczy głos. Choroba objawia się u niej srebrnymi tęczówkami i wędrującym rumieniem.

Sarah Macmillan
#7
04.12.2023, 02:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.02.2024, 13:53 przez Sarah Macmillan.)  
Macmillan z minuty na minutę rozumiała sytuację w której się znalazła coraz mniej. Bezsilnie trzymała się podłokietników zajmowanego przez siebie fotela i milczała, wpatrując się w Lorettę z nieco zaintrygowanym, lecz jednocześnie niechętnym spojrzeniem. Nie podobała jej się niepewność wisząca w powietrzu - cóż takiego mogło się tu niby wydarzyć, żeby coś ją skłoniło do zmiany zdania? Rzuci w nią butem? Obarczy ją znamieniem klątwy? Nosiła w sobie od lat klątwę krwi o mocy tak wielkiej coby się utrzymywać w ciałach potomków Slytherina przez setki lat, jakieś to czary musiałaby znać, aby to przebić? Imperius? Wtedy nie byłaby sobą, a tego jej matka chyba nie chciała, a jeżeli chciała, to jakież miała znaczenie dalsza egzystencja - miałaby za córkę jakąś kukłę, a nie człowieka. Równie dobrze mogłaby ją zabić.

Strach.

Poprawiła swoje usadowienie na fotelu, wstrząsnęła się i zapragnęła zakryć oczy rękoma, ostatecznie jednak się przed tym gestem wstrzymała. Nim Loretta uniosła w górę różdżkę, pomyślała tylko tak: że by się chciała znaleźć na takim okręcie, żeby się dało wsiąść na okręt i popłynąć nie wiedząc nawet dokąd, nie dbając o tak przyziemne sprawy jak pieniądze i fundusze na taką trasę - po prostu wsiąść i płynąć, na skraj znanego wszystkim świata, gdzie to wszystko, co ją tu na miejscu gnębiło, nie miało już żadnego znaczenia. Ale tam by nie było rodziny. Ceną za bycie prawdziwą sobą miała być samotność, tam nie będzie tego niczego, co ją w życiu otacza, tam nie będzie...

Upadku.

Wydawało jej się, że spada. Spadała w przepaść widząc te przesycone kolorami obrazy, jakie jej wplotła w umysł wyobraźnia Loretty. Kiedy od tego oprzytomniała, oczy miała załzawione, te palce wciskały się w podłokietniki z całej siły i bolały już od tego, po czole spłynęła jej stróżka potu, a serce waliło jej niemożliwie, bo to było straszne i musiała uszczypnąć się w rękę, żeby przypomnieć sobie o czymś ważnym - to nie było prawdziwe. To. Nie. Było. Prawdziwe.

- Nie lozumiem - powiedziała wreszcie, gorzkim tonem głosu. - Będziesz mi pokazywała, jak mój blat odlywa łapki małym pieskom, aż cię ze złości uderzę?

Prawda okazała się być inna. Nieco bardziej... bolesna.

Ale to nie byłoby nic, czego Sarah Macmillan by nie przetrwała, prawda?

...prawda?

Koniec sesji


she is passion embodied,
a flower of melodrama
in eternal bloom.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Loretta Lestrange (1248), Sarah Macmillan (1522)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa