Rozliczono - Heather Wood - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
- …amnestazjatorzy właśnie modyfikują pamięć wszystkim obecnym, renowatorzy usuwają zniszczenia, jedna osoba trafiła do Munga, pod opiekę uzdrowicieli. Stan nie jest poważny. Za dwie godziny wszystko tutaj wróci do normy. Pozostaje nam jedno… znaleźć dzieciaka – powiedziała Brenna, obracając w dłoniach dziecięcą kurtkę. Chłopięcą, niezbyt dużą, w intensywnie zielonym kolorze.
Zapadły już ciemności i ciepło dnia ustąpiło chłodowi pogodnej, gwieździstej nocy. Ulica na przedmieściach Londynu, gdzie szeregiem stały niemal identyczne domy, tonęła w mroku. Wszystkie pobliskie latarnie wygaszono za pomocą magii, by upewnić się, że nikt niepowołany nie zobaczy zbyt wiele. Ich czwórka stała naprzeciwko domu, którego okna pozostawały teraz pozasłaniane, chociaż dało się dostrzec, że za zasłonami i roletami płonęły światła. A oni wiedzieli, że w środku porusza się sześć osób z Ministerstwa Magii, ogarniając grupkę mugoli, którzy najwyraźniej mieli tam jakieś przyjęcie, suto zakrapiane alkoholem.
Nie byłoby w tym niczego problematycznego, gdyby dziesięcioletni Mark Sander, syn właścicieli domu, nie okazał się magiem i nie zamanifestował swoich umiejętności w bardzo intensywny sposób. Poranił własnego ojca, zdemolował salon, ogłuszył kilka osób, a następnie umknął. Zgłoszenie dotarło do Ministerstwa na szczęście stosunkowo szybko, dzięki mieszkającej w okolicy czarownicy. Bałagan właśnie sprzątano – musieli jednak namierzyć chłopca, zanim stanie się mu krzywda. Ewentualnie zanim w panice sam zrobi komuś krzywdę.
– Dzieciak ma dziesięć lat, około sto dwadzieścia pięć centymetrów wzrostu, blond włosy, wybiegł stąd w niebieskiej bluzie. Sadwick, Apollo, wy sprawdzicie pobliski plac zabaw i okolice rzeki, podobno dzieciaki czasem się tam bawią. Ja i Heather idziemy ku placowi budowy w pobliżu, to wydaje mi się niezłym pomysłem na kryjówkę… Jakieś uwagi, pytania, zażalenia i sugestie? – spytała.
– Jedna. Dlaczego do cholery nie ściągniemy tu Bones? – spytał Apollo.
– Bo ma dziś wolne – mruknęła Brenna. Owszem, kusiło ją, żeby sprowadzić Mavelle, ale nie mogła wiecznie zmuszać kuzynki, żeby pracowała po godzinach. I tak robiła to dość często.
– Ty też skończyłaś dyżur.
– Tylko trzy minuty temu – parsknęła Brenna. – To jeden dzieciak i przedmieścia Londynu, a my jesteśmy czarodziejami. Damy radę.
A przynajmniej miała taką nadzieję. Nie chciała pokazać po sobie niepokoju, chociaż tak, niepokoiła się. Powtarzała sobie jednak, że nie jest tak źle. Chłopak miał dziesięć lat. Kiedy miała dziesięć lat, kręciła się po całej Dolinie Godryka, czasem z resztą dzieciarni, czasem na własną rękę. Pora nie była aż tak późna, a okolica może nie należała do tych naprawdę dobrych, ale nie była też niebezpieczna.