• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[04.06.1972] Fortuna favet fortibus

[04.06.1972] Fortuna favet fortibus
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#1
29.10.2023, 12:57  ✶  

4 czerwca 1972


Maeve Chang & Lorraine Malfoy

Coniedzielny jarmark na Pokątnej



Nie bywała zbyt często na Pokątnej, okolica jej się nie podobała. Zdawało się, że zbytnio przywykła do zdezelowanych uliczek Nokturnu i wszędobylskiego syfu, przez co w bardziej cywilizowanych częściach magicznego Londynu miewała lekki dysonans poznawczy. Dokładnie to samo uczucie, kiedy musisz dojrzeć coś w oddali, ale notorycznie oślepia cię słońce.
Nawet jeśli czuła, że pasuje do tego sąsiedztwa jak knur do karocy, nie była przecież szpetna ani zaniedbana, więc w rzeczywistości wcale tak nie było. Mimo świadomości, że nie różni się od nikogo niczym, czuła jakiś podświadomy dyskomfort, jakby tutejsze powietrze nie leżało na niej za dobrze, prawie jak gryzący sweter. Z własnej woli, ot tak dla rekreacji nigdy by tu nie przyszła. Ale Lorraine odmówić nie potrafiła.
Prawdopodobnie żadnemu kumplowi by nie odmówiła, ale jeśli zaproponowałby to Stanley albo Sauriel, to by przynajmniej pomarudziła i zapytała, czy ich bogowie opuścili, czy po prostu nie sikali jeszcze dzisiaj. Malfoy ta część ominęła, Mewa tylko zaświergotała, że jasne, nie ma problemu, kochana, kogo zabić. Blondynka zaoponowała morderstwu tym razem, powiedziała, że wystarczy tylko śledzić,  ale Chang to nie robiło żadnej większej różnicy. Jakby księżniczka sobie zażyczyła, że chce robić salta na torach peronu 9 i 3/4, to też by się na to zgodziła.
Poza tym Lorraine zagrała bardzo mocną kartą - nazwała całe przedsięwzięcie randką. Obydwie doskonale wiedziały, że całe latanie za gościem będzie miało z nią niewiele wspólnego, ale taki był zamysł. Maeve miała lekkie przeczucie w kościach, że Malfoy powiedziała to tylko dlatego, by wykorzystać jej dobre serce i miękkie kolana, ale w takich sytuacjach ignorowała podszepty zdrowego rozsądku. Nawet kiedy doskonale zdawała sobie sprawę, że ich modus operandi nawet nie stał obok zalotów. Wyglądało na to, że kręgosłup moralny bardzo mięknął w obliczu kogoś, do kogo miało się ogromną słabość.
Nie była pewna, ile dokładnie za nim już lazły, ale miała wrażenie, że wieczność. Ścieżka gościa nie miała sensu, ale też nie sądziła, że chciał ich zgubić, bo nie zachowywał się jak osoba świadoma bycia śledzonym. W końcu kto by podejrzewał je dwie o działalność kryminalną? Wyglądały całkiem sympatycznie.
- Za kim my właściwie leziemy? - Zapytała nagle, gdy wybiła godzina oświecenia i dotarło wreszcie do pustego czerepa Maeve, że nawet nie raczyła zainteresować się, kogo śledzą. Istniało prawdopodobieństwo, że Lorraine wspomniała wcześniej, ale jeszcze większa szansa była, że tej części Chang w ogóle nie słuchała.
Delikwent zatrzymał się przy jednym ze straganów; wtedy spostrzegła, że zawlekł ich aż na lokalny jarmark. Nie była tutaj odkąd podczas jednych wakacji z dekadę temu zwinęła o jeden portfel za dużo i goniła się ze wściekłym niziołkiem bocznymi uliczkami przez godzinę. Dla utrzymania pozorów zatrzymała się z Lorraine przy straganie obok, lecz bardziej skupiła się na zawartości dopiero wtedy, gdy usłyszała, że obsługująca go kobieta zwróciła się do niej po chińsku.
Maeve była etnicznie Chinką, ale po chińsku wiele nie mówiła. Rozumiała sporo, bo w domu czasem zbierała opieprz właśnie w języku przodków, ale sama nigdy nie nauczyła się go płynnie. Kobieta, widząc wygląd Mewy, musiała uznać, że trafiła na swoją, zresztą słusznie. Zaoferowała jej ciastko z wróżbą, uśmiechając się przyjaźnie.
Wtedy do niej dotarło, że skoro bawi się we wróżbiarstwo, to wcale pewnie nie musiała zgadywać, że odwiedzi ją dzisiaj Changówna.
- Chcesz też? - Zapytała Lorraine, podnosząc na wysokość ich wzroku otrzymane przed chwilą ciasteczko. Swojego jeszcze nie otworzyła; najpierw chciała za nie zapłacić, bo aż tak zdemoralizowana nie była, żeby swoich na hajs oszukiwać. Grzebała więc po kieszeniach, próbując znaleźć akurat tą, w której trzymała drobne.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#2
06.11.2023, 06:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.11.2023, 07:29 przez Lorraine Malfoy.)  
Lorraine za bardzo nawykła do slumsów Nokturnu, by móc patrzeć na cisnącą się dookoła ciżbę zmierzającą na coniedzielny jarmark na Pokątnej – jakby to był roczny sabat, a nie handlowa niedziela... – z czymś innym niż pogardą. A jednak, pomimo bólu głowy (niech Bogini Księżyca błogosławi Sarę i jej kadzidełka), ciężaru nieprzespanej nocy i permanentnie zadartego nosa snobki, humor jej dopisywał.
A potem Changówna po dłuższej chwili milczenia zadała pytanie, i Lorraine aż zatrzymała się w pół kroku, i zaczęła się zastanawiać, czy jej towarzyszka przypadkiem nie zamieniła się na mózgi z Dianą Mulciber – Malfoy nigdy nie zagłębiała się w to, co dzieje się z narządami wewnętrznymi metamorfomaga, kiedy ten używa swoich mocy, więc nie miała pojęcia, czy jest to w ogóle możliwe; na wszelki wypadek zanotowała w głowie, aby zapytać o to w stosownej chwili – z nabożnym skupieniem malującym się na twarzy, zakręciła delikatnie na palcu pukiel włosów Maeve, jakby szukała wśród czerni blond pasemek… Ale nie znalazła żadnych.

Przecież opowiedziałam ci wszystko… Och, Mae, zrozumiała wreszcie Lorraine, i poczuła, jak narastające od kilku chwil potężne poirytowanie ustępuje… Cholernemu rozczuleniu. Naprawdę się staram, Maeve. Współpracuj.

– Czy to, co mówię, dociera do ciebie tylko wtedy, kiedy w odpowiednich interwałach jękliwie powtarzam twoje imię… Maeve? – Wbiła w kobietę przenikliwe spojrzenie, jakby badała jej reakcję. Zdawała sobie sprawę, że mogła jeszcze bardziej zamieszać w główce przyjaciółki swoim intoksykacyjnym dotykiem... – Opanuj się, wyszłyśmy z alkowy do ludzi – dodała, unosząc kąciki ust w szelmowskim uśmiechu.
Wczoraj Sauriel wytknął jej, że jest bezczelna. Była jeszcze gorsza.

Większość relacji w życiu Lorraine, jakkolwiek głębokie by nie były, miało dosyć transakcyjny charakter. Patologiczna potrzeba niezależności nakazywała jej dbać o to, by to inni w większym stopniu zależeli od niej, nigdy na odwrót; ta obsesja miała korzenie w biednym dzieciństwie, i poniekąd była wynikiem chorobliwej dumy, którą Mae zdążyła dobrze poznać jeszcze w Hogwarcie…
A jednak! Maeve Chang przez lata uparcie wymykała się jej ostrożnym kalkulacjom – z równą gracją, co wymiarowi sprawiedliwości! – a chociaż najlepiej znała się na fałszowaniu ludzkich afektów, tak w skromnym mniemaniu Lorraine, powinna spróbować swoich sił w przestępstwach podatkowych: przy jej nazwisku w mentalnych księgach rachunkowych Malfoyówny widniał bowiem dumny kleks… Nie dość, że uniemożliwiający odczytanie kto, komu, i ile był dłużny, to jeszcze podejrzanie przypominający obrazki, które policyjny psycholog pokazywał kiedyś małej Lorrie, kiedy to zaniepokojony krzykami rodziców dziewczynki sąsiad wezwał na interwencję mugolską policję: mianowicie, wyglądał jak pewna część kobiecej anatomii.
Na szczęście, Lorraine była zbyt biedna, by pozwolić sobie na kupno freudowskiej kozetki – tyle mogła przynajmniej rozeznać z rachunku zysków i strat – trwała więc w błogiej nieświadomości głębi swojego spierdolenia, podobnie jak śledzony przez nie diler.

Nie oznaczało to jednak, że przestała próbować uregulować rachunek z Maeve Chang. Ruski baron narkotykowy wydawał się niezłą gratyfikacją na początek.

– Śledzimy Siergieja, dilera polskiej heroiny ze Wschodu. Pokazywałam ci jego zdjęcia. Przyjechał tu z Birmingham jakieś trzy miesiące temu, i przyszedł do mnie, szukając pomocy w rozszerzeniu działalności na Londyn. Zdobyłam jego zaufanie i rozpracowywałam tę szajkę krok po kroku. Musiałam być ostrożna, aby nie zwinęli interesu… – szeptała tuż przy uchu Maeve, choć w tłumie i tak nikt nie zdołałby ich podsłuchać. – Dlatego dostawałyście ode mnie tak wiele informacji o nowych dostawcach, przewoźnikach, o konkurencji… Zostało tylko kilka komórek, ale opłaciłam większość jego ludzi. Dobra inwestycja, bo wkrótce będą już pod władzą Changów. A Sergiej, który powierzył mi tak łatwowiernie swoją część udziałów w opiekę, wyszedł dzisiaj ze szpitala. Pierwsze kroki skieruje do ostatniego wiernego wspólnika – kochanki – aby sprawdzić, czy jego rezerwy są bezpieczne. Bo tak się składa, że wczoraj w szpitalu kręcili się BUMowcy, i trochę się zaniepokoił, według moich informatorów. – Choć ten scenariusz brzmiał jak luźna dedukcja, Lorraine wydawała się pewna, że wszystko pójdzie po jej myśli. Wystarczająco długo grzebała w głowie Sergieja, by poznać jego słabostki.

– Wyśledzimy, dokąd pójdzie, wyślemy tam ludzi albo same się zabawimy, koniec. I… Maeve? – Imię kobiety spłynęło z ust Lorraine niczym ciche westchnienie. – Wiesz, że zwiodłam go dla ciebie. – Mimowolnie skinęła głową w kierunku Siergieja. – To miał być prezent. Nie pozwoliłabym, żeby jakiś zawszony radziecki ćpun zagrażał twojej rodzinie. – Ani tobie, powinna dodać, ale pozwoliła, by zawisło to między nimi; głośniejsze przez to, że niewypowiedziane na głos.

Lorraine poczuła nagle, że nienawidzi obłudnej słodyczy, w której lukrowane były słowa wychodzące z jej ust; nienawidziła perfekcyjnej intonacji, którą nadała imieniu towarzyszki. Zastanawiała się – nie po raz pierwszy zresztą – czy zawsze była tak zepsuta, czy jej emocjonalne upośledzenie to wina obsesyjnego przeczesywania myśli innych ludzi; uzależnienie od mentalnych wiwisekcji, w których tak łatwo było upić się emocjami, z całą intensywnością przeżywać uniesienia i upadki, ba, całe żywoty; gdzie oddzielała wypaczone wspomnienia od rzeczywistości, upojne reminiscencje od chłodnych faktów… Może dlatego tak łatwo przychodziło jej manipulować innymi.

I chociaż perfidnie wykorzystywała niezaprzeczalną słabość Maeve do swojej osoby, chociaż z tego prezentu sama miała czerpać niemałe korzyści, chociaż słowo randka w jej ustach brzmiało tak samo jak biznes, Lorraine wiedziała, że kiedy balansowała na nieostrej granicy między manipulacją a uwodzicielstwem… Uczucia musiały być prawdziwe; były prawdziwe.

Naprawdę się, kurwa, staram, Maeve.

– Przepraszam, że wyciągnęłam cię tak na ostatnią chwilę. Myślałam, że ta sprawa zajmie więcej czasu, ale wczoraj plany się zmieniły… Yyy-Tak, chcę – wtrąciła, na propozycję Maeve, kiedy ta pokazała jej ciasteczko. Sama też zaczęła szukać drobniaków na zbyciu, licząc na to, że coś jej zostało po porannych zakupach, i wcisnęła parę monet do ręki kobiety. – Bo zgadnij, kto zaoferował mi współpracę. I to nie jest żart z cyklu „twoja stara”.


Yes, I am a master
Little love caster
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#3
07.11.2023, 01:53  ✶  
Lorraine mogła z czystym sercem winić Maeve, że nie słuchała za grosz tego, co do niej mówiła. W istocie przecież było tłumaczone już, wykładane jak krowie na rowie, za kim idą i po co, co im zawinił i czemu życie chcą mu zniszczyć, ale w tamtym momencie słowa traciły swoją wartość jeszcze zanim dotarły do uszu Mewy, odbijały się od niej, w głowie nie ostawało się nawet wspomnienie. Dziwne aż, bo przez cały ten czas oczu z Malfoy nie spuściła, patrząc nań z przechyloną głową i błogim uśmiechem, potakując nawet raz po raz, jakby na znak, że nadąża.
Ale w spojrzeniu czegoś brakowało, darmo było szukać zrozumienia, połączonych wątków. Oczy nie były zamglone, nie zdawała się nieobecna, wręcz przeciwnie - rozszerzone źrenice, zlewające się z równie ciemnymi tęczówkami, wędrowały żywo po całej twarzy Lorraine, badając uporczywie każdą jej część, ale wracając ciągle do tych drobnych ust. Ciągle były w ruchu, bo przecież coś mówiła, a i niechybnie było to istotne. Maeve widziała, że mówi do niej, ale nie słyszała. Na zabój skupiona była na wizji, w której zamyka tę śliczną buzię za pomocą swojej, w akordzie z silnym uściskiem palców wokół jej podbródka.
Ale nie ziściła swojego marzenia, bo Lorraine by się wściekła.
Zdążyła się nauczyć, że złotowłosej się nie przerywa. Na własnych błędach oczywiście, ale weszło jej to wreszcie do głowy, bo zależało jej na pozostaniu w dobrych łaskach królowej. Maeve daleko było do kogoś, kto żyje, by zadowalać, ale kiedy w grę wchodziła Lorraine, irracjonalnie była gotowa porzucić wszystkie nawyki, by się do niej dostosować. Gdyby przyznała się na głos chłopakom, zostałaby wyśmiana. Ale przecież wcale nie musiała tego mówić; każdy widział, każdy wiedział.
- Nie - skłamała bez wahania, uśmiechając się niewinnie. - Ale zdecydowanie działa zachęcająco. - W Mewie też było coś z bycia bezczelną, choć miało to zupełnie inny wydźwięk, zwłaszcza kiedy uśmiechała się szelmowsko, zadowolona z siebie jak nigdy. Ten rodzaj pychy, który doprowadza do uszczerbku na zdrowiu fizycznym niejednokrotnie, ale każdym razem kończy się myślą warto było.
Chang nie była głupia, w pełni zdawała sobie sprawę, że była manipulowana, przynajmniej do pewnego stopnia. Nie działo się to jednak wbrew jej woli, więc nikt tutaj nie był poszkodowany. A nawet jeśli był, to się takim nie czuł, bo tak długo, jak wydawało się to Maeve korzystne, mogła tańczyć cokolwiek, co jej ukochana zagra. Wielu pewnie uznałoby to za niezdrowe, bo takie było, ale toksyna tocząca tę relację nie robiła na niej wrażenia. Przecież była na nie odporna, złego diabli nie brali.
Maeve w staroirlandzkim oznaczało trucicielkę; tę, która panuje.
W takim razie, czy była w ogóle manipulowana, skoro nie dość, że tego chciała, to jeszcze na to pozwalała? Miała przecież kontrolę, po prostu dobrowolnie oddała ją Lorraine, bo tak było przyjemniej, zabawniej. Nie musiała myśleć, mogła się skupić na tym, co przyjemne - na tej małej złośnicy, która uwielbiała być podziwiana. Doskonale się dobrały, bo Mewa z kolei uwielbiała ją podziwiać.
Tym razem jednak się skupiła na opisie delikwenta, bo wiedziała, że to ostatnia szansa - jak zapyta raz jeszcze o typa, to się skończy to dla niej tragicznie i po wszystkim nie dostanie nawet buzi. Była co prawda nieco skonfundowana geografią w tym całym opisie, bo imię brzmiało na ruskie, towarem handlował polskim, przyjechał z Birmingham, a szlajał się po Londynie, ale nie miała zamiaru tego poddawać w wątpliwość. Po pierwsze Lorraine się nie myliła, a kiedy się myliła, to trzeba było udawać, że się nie słyszy, a po drugie i tak nie miało to żadnego znaczenia. Maeve była prosta w obsłudze, kazało jej się coś zrobić i to robiła, nie zastanawiała się specjalnie nad sensem, chyba że coś było alarmująco głupie. Oszczędzało to wiele kłótni w domu i nerwów w trakcie.
Uśmiechnęła się z rozczuleniem, jakby to wyznanie Lorraine złapało ją za serce. Dla niej. W tym momencie w to wierzyła, bo się nie chciała nawet zastanawiać nad szczerością tego wyznania, ale brzmiało jakoś zbyt ckliwie, by mogła być w pełni przekonana. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się wątpliwość, może nawet lęk, że powiedziała to, by wywołać w Mewie wyrzuty sumienia - że ona się tak stara dla niej, dla jej rodziny, a Mae nawet nie chce posłuchać, skupić się na moment. Gdyby taki był stan faktyczny, Changównie zrobiłoby się głupio, przykro nawet, chciałaby to Lorraine wynagrodzić. I wtedy ta druga znowu by wygrała, znowu miałaby przewagę.
Nawet jeśli istniało prawdopodobieństwo ziszczenia się tych podejrzeń, Maeve zepchnęła je w cień podświadomości. Jeśli to miało być problemem, będzie to problemem Maeve z przyszłości.
- Ładna chociaż ta kochanka? - Zapytała nonszalancko, choć doskonale wiedziała, że zaraz tego pytania pożałuje. Próbowała się nie zaśmiać, wcisnęła nawet ręce do kieszeni, żeby dać wrażenie osoby, co od niechcenia pyta. A i tak podskórnie czuła, że zaraz zostanie zapytana podchwytliwie, że co ją to interesuje.
Może zrobiła to celowo. Malfoyówna wyglądała nieziemsko uroczo, gdy się wściekała.
- Nie przejmuj się, dla ciebie zawsze znajdę czas - odparła zupełnie szczerze, rozpakowując ciastko i przełamując je na pół. Wyjęła ze środka zmiętoloną karteczkę; chwilę się z nią siłowała, by przeczytać treść wróżby.
Kotwica; romans, szczęście w interesach.
Maeve zaśmiała się serdecznie, bo o ile nie oddawała się w ręce przeznaczenia, uważała to za zajebiście ironiczne. Jeśli Lorraine coś do niej teraz mówiła, to nie słuchała już wcale, skupiła się kompletnie na ironii losu, która do ich dwójki dziś pasowała jak ulał. Wpakowała połówkę ciastka do ust, nadal zaśmiewając się pod nosem. Kobieta, która wręczyła jej wróżbę zaśmiała się razem z nią, ale nie powiedziała nic. Nie musiała, przecież wszystko było widać.
- Moja stara? - Usłyszała jedynie końcówkę zdania wpierw, więc na niej się skupiła. Potrząsnęła głową, i dopiero wtedy dotarło do niej, że wcześniej było coś o propozycji współpracy. - No moja stara na pewno nie. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, ale pewnie zaraz się dowiem. Ministra Magii? Prawie Bezgłowy Nick? Jęcząca Marta? - Zażartowała sobie, podstawiając pod usta Lorraine drugą część swojego ciasteczka. Musiało naprawdę Maeve zależeć na dziewczynie, skoro dzieliła się z nią swoim jedzeniem. W tym momencie ten gest wydawał się o wiele istotniejszy niż jakakolwiek oferta współpracy.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#4
21.11.2023, 02:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.11.2023, 04:11 przez Lorraine Malfoy.)  
Co innego pozostało Lorraine, jeżeli nie słodka manipulacja? Większość swojego życia spędziła na udawaniu kogoś więcej, kogoś, kim nie jest, dopóki przestała odróżniać kłamstwo od prawdy, a sztuczny wizerunek – kreowany przez lata – od prawdziwej siebie. Maeve była idealnym fałszerzem: nie tyle zmieniała twarze tak, jakby to były maski, ale i wczuwała się w drugą osobę, tak, że stawała się niemalże perfekcyjnym klonem, nie do rozpoznania pod charakteryzacją. Jeżeli Maeve była aktorką idealną – nie do rozpoznania po kolejnej metamorfozie, to Lorraine była odtwórczynią tylko jednej roli – w nieskończoność grała najbardziej idealną wersję siebie. And they were roomates.

- Och, Maeve… – westchnęła cichutko, acz nieco perfidnie, zamiast dalej wyśmiewać nieuwagę przyjaciółki. W końcu, nade wszystko, lubiła zadowalać wszystkich dookoła siebie, a kiedy Maeve wpatrywała się w nią oczami z poszerzonymi źrenicami, błyszczącymi z zachwytu jak gwiazdy na niebie… Przypominały jej takie brokatowe naklejki-gwiazdki, które dostawali na lekcjach wróżbiarstwa, jeżeli dobrze wykonali jakieś zadanie. Oczywiście, Lorraine musiała mieć je wszystkie, ponieważ musiała wygrać. W tym przypadku, czuła, że musi wygrać w „uwodzenie Maeve”, ewentualnie w „przyjazne interakcje międzyludzkie” (synonimy).
Taką już miała naturę.

Pół życia spędziła rozpaczając, że jest niczym, poczucie wartości znajdując jedynie w przerażającej ambicji, przerastającej nawet jej chuć; drugie pół tkwiła przed lustereczkiem, studiując każdy milimetr swojej twarzy w przeświadczeniu, że przynajmniej każdy ją chce. Pragnęła uwagi, a jednocześnie nienawidziła maślanych spojrzeń orbitujących wokół niej obleśnych facetów, którzy widzieli w niej tylko kogoś, kogo mogliby wykorzystać; z drugiej strony, czuła, że nie istnieje, kiedy ktoś na nią nie patrzy.
Ale przecież nie mogła zaprzeczyć, i powiedzieć, że nie lubi sposobu, w jaki spojrzenie Maeve krąży od jej oczu w dół, do ust, i z powrotem w górę, jakby chciała powiedzieć, że Lorraine ma ślady szminki na zębach – i że ona chętnie rozdzieli tę nadmiarową pomadkę z jej warg na dwie osoby. Dlaczego Malfoy miałaby się nie cieszyć z jej uwagi? Lubiła uśmiech Changówny; to, że nigdy nie bała się mówić tego, co myśli, nieważne, jakie miałoby to mieć konsekwencje, a także to, że w jej oczach – niezależnie od tego, jaki miały aktualnie kolor – zawsze tkwiło pełne jakiejś szalonej dumy wyzwanie… I może coś więcej, chociaż dopuszczała do siebie tę myśl tylko wtedy, kiedy włosy Maeve łaskotały ją w nos, i szybko odsuwała ją gdzieś na samo dno umysłu, kiedy ta w ogóle nie słuchała, co się do niej mówi.
Bo byłoby trochę głupio, gdyby okazało się, że jednak jej zależy.

Czasem trudno było udawać obojętność; zwłaszcza, gdy z uporem maniaka wpatrywała się w oblicze panny Chang, jakby grała obsesyjnie w „znajdź różnice”, i to czasem tak intensywnie, że aż skakały jej kurwiki w oczach, bo nie mogła stwierdzić, czy ta najciemniejsza kropka na prawej tęczówce Maeve zawsze tam była, czy to tylko gra światła!!!
Bo kiedy Maeve podziwiała, Lorraine analizowała.
W n-i-e-s-k-o-ń-c-z-o-n-o-ś-ć.

– Czy ładna...? – Lorraine powtórzyła powoli, jak gdyby słowa Maeve ją zaskoczyły. Bezbarwny, bezpieczny ton.
To jakaś kurwa z Horyzontalnej, więc pewnie ma mniejszy przebieg niż pierwsza lepsza kurwa z Nokturnu, do tego wszystkie klepki ma na swoim miejscu, niebagatelna zaleta, prawda?, i – co najważniejsze – też ma blond włosy, chociaż jej wyglądają jak świeżo zsikana słoma, a nie płynne złoto… To znaczy, że chyba jest w twoim typie, co, skarbie, czy potrzebujesz jednak kogoś takiego jak ja, kogoś bardziej żałosnego i zdesperowanego od pospolitej szmaty, którą wysługuje się jakiś nędzny ćpun? Myślisz, że byłaby lepsza ode mnie, że byłoby ci tak samo dobrze, nie, lepiej, kiedy…
Czasem tak kurewsko łatwo było udawać obojętność.
– Och, tak. Niebrzydka. – Nonszalancją pokryła irracjonalny gniew, który zgasł tak szybko, jak zapłonął.

Nie zerwała kontaktu wzrokowego z Maeve. Nie wyswobodziła swojej ręki splecionej z jej ramieniem. Tylko zamrugała trochę zbyt gwałtownie.
Chang nie zasługiwała na jej dziecinny wybuch. Nie były już uczennicami, które kłóciły się o to, kto zatrzasnął drzwi schowka na miotły… Kiedyś wystarczyło, że nauczyły się chodzić po polach minowych swoich charakterków, licząc na to, że w razie pomyłki, trafią co najwyżej na niewybuch.
Teraz… Lorraine miała wrażenie, że od kiedy ich relacja stała się bardziej intymna – i bardziej nieprzewidywalna zarazem – musiały kompletnie na nowo zbadać swoje granice. Te zawsze były dla nich czymś płynnym, na dobre jednak rozmyły się niczym ich odbicia w tafli jeziora, kiedy to obie wymknęły się z zamku po zmroku pewnej letniej nocy i przypadkiem spadły z pomostu, próbując zerwać lilie wodne. Lorraine przez lata zdążyła się przyzwyczaić, że twarz Maeve potrafiła rozmywać się jak miraż nie tylko w jej fantazjach; Maeve zdążyła już wymyślić co najpierw dziesięć żartów o tym, że wile nie powinny się złościć, bo złość piękności szkodzi!!!

A co do żartów… Lorraine zmarszczyła nosek, kiedy zobaczyła, jak Sergiei razem z kwiaciarką, która widocznie odrzuciła jego zaloty, komponuje najbrzydszy bukiet, jaki w życiu widziała, i tylko pokręciła głową, wymieniając z Maeve porozumiewawcze spojrzenie, które było bardziej wymowne niż poemat chryzantemy złociste.

A potem usłyszała nie przejmuj się, dla ciebie zawsze znajdę czas, i poczuła, jak jej serce zastygło na chwilę w piersi, omijając jedno uderzenie, by zaraz z całą mocą rozbić się o klatkę z żeber, wiecznie wstrzymującą biedne serduszko przed radością z podobnych uniesień.
Przestraszyła się, że zaraz dostanie reakcji alergicznej od motylków w brzuchu.

– Jak chcesz się zmienić w Sergieja i sobie ulżyć, zaczekam.
Słowa wydostały się z jej ust, zanim zdążyła je powstrzymać; jedwabiste, ociekające słodyczą. Jej przeklęte wyrachowanie zawsze stało na drodze dobrym rzeczom w jej życiu: prędzej czy później, zawsze trzeba było wyrównać bilans słodkości i goryczy jakimś okrutnym żartem. Tylko że nie wiedziała, czy żart miał zaboleć Maeve, czy ją.
– Bo widzisz, ja też zawsze mam dla ciebie czas, Maeve – dodała już miękko, opierając się głową o jej ramię, bez sztucznego słodzika lukrującego pojedyncze słowa; słodkie było tylko jej cichutkie westchnienie, które powędrowało tylko do uszka Mewy.– Co to, wróżba? Co ci przepowiadają? – zainteresowała się żywo, zerkając przyjaciółce przez ramię. Uśmiechnęła się przelotnie do obsługującej je kobiety ze stoiska. Uwielbiała wszystko, co ezoteryczne i związane z wróżbiarstwem, i wstyd przyznać, ale zawsze sprawdzała horoskop dla par dla ich znaków…
– Słuchaj, skarbie, czy metamorfomagowie mogą wyczarowywać sobie trzecie oko? Bo potrzebuję pocieszenia… Rady? Od jakiegoś duchowego przewodnika.

Musnęła ustami policzek Maeve, zanim sama przyjęła od niej kawałek ciasteczka, które chrupała jednak bez entuzjazmu, zastanawiając się, jak ująć swoje wątpliwości w słowa.
– Sauriel Rookwood. – Obawiała się reakcji Maeve: nie wiedziała, czy gorszy byłby śmiech, konsternacja, czy przerażenie, bo takie opcje zakładała. – Wiem, bardziej irytujący niż cała ta trójka, którą wymieniłaś, razem wzięta. Wspominałaś, że dalej się przyjaźnicie… Dlatego to pewnie zabrzmi dziwnie. – Zerknęła ostatni raz na Sergieja, czy ten na pewno nigdzie się nie wybiera, a kiedy włosy Changówny połaskotały ją w policzek… Zdecydowała się na szczerość. – Boję się, że popełniłam błąd, Mae. Po raz pierwszy od dawna boję się, a jednocześnie jestem dziwnie spokojna. Maeve, powiedz mi, że dobrze zrobiłam.


Yes, I am a master
Little love caster
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#5
23.11.2023, 20:05  ✶  
Mewa nie była przysłowiowym dzwonem, co jest głośny, bo wewnątrz jest próżny; głowa nie była pusta, ale w porównaniu do umysłu Lorraine była jak cmentarz po północy - zwykle panowała martwa cisza, jeśli nie liczyć sporadycznych nastoletnich śmiałków, którzy zdecydowali albo się wzajemnie podjudzić i nastraszyć spacerem późną nocą pośród grobów, albo uznali, że to najlepsze miejsce na alkoholową libację. Zdarzały się tam myśli przeróżne, zwykle równie głupie jak ta metaforyczna młodzież, ale mózg nie pracował ciągle i bez wytchnienia. Analiza nie goniła analizy, Maeve nie przechodziła wszelakich kryzysów tożsamości, bo koniec końców metamorfomagia była dla niej przede wszystkim zabawą - nigdy ucieczką.
Matka niejednokrotnie powtarzała jej, że to szczeniackie podejście, że marnuje swój potencjał. Może w tym był cały sęk, że Mewa nigdy tak naprawdę nie dorosła? Nigdy nie musiała zderzyć się z traumatycznymi troskami, rzeczywistość nigdy nie zweryfikowała jej marzeń, bo nikt nie śmiał ich zdeptać. Zawsze miała jakieś plecy, jakąś ochronę, a jeśli zła fama Changów nie mogła być dla niej tarczą, bo znajdowała się poza granicami Śmiertelnego Nokturnu, to swoją własną niezachwianą pewnością siebie i butą była w stanie pokonać każdego. Tym lub zapoznaniem swojej pięści z czyjąś twarzą.
Wygląd też nigdy nie był dla niej problemem - przecież mogła go zmienić o każdej porze dnia i nocy, więc kiedy pojawiały się jakieś kompleksy w jej głowie, były rozwiązywane na pstryknięcie palców. Widząc piękną kobietę nigdy nie stawała przed morderczym wyborem być nią czy być z nią, bo przecież obydwie opcje były dla niej dostępne na wyciągnięcie ręki. Może zwykle nie w tym samym czasie, ale miała na koncie na tyle przedziwne związki, by i takiej możliwości nie móc już wykluczyć.
W świecie Maeve wszystko więc było proste, wszystko było jakąś grą. Play pretend. Nawet to wpatrywanie się w Malfoy, zastanawianie się, co siedzi w tej głowie pełnej knowań, kiedy przejeżdża palcami przez złociste pukle, pod którymi ją skrywa. Nie przejmowała się ewentualną porażką, była nie do zdarcia, zamierzała próbować zdobyć tę twierdzę tyle razy, ile będzie trzeba, aby dostać się do środka. Mogła zmieniać się niczym kameleon, podług życzeń samej królowej, oszukiwać, kłamać i kraść - cokolwiek, włącznie z jej sercem. Była gotowa posunąć się do wielu rzeczy, byle skończyć z nagrodą w swoich ramionach.
Tak, była gotowa nie grać fair - przecież na wojnie i w miłości wszystko jest dozwolone.
- Skoro ze wszystkiego chcesz go obedrzeć, rozumiem, że ją też chcesz mu odebrać? Chcesz mnie zgłosić na ochotnika? - Popchnęła ten żart dalej, choć czuła nadchodzący niczym ciemne chmury burzowe gniew towarzyszki, podszyty zazdrością. Nie mogła powstrzymać szelmowskiego uśmiechu w kącikach ust, rzucała przyjaciółce ukradkowe spojrzenia, ale wciąż nie dorzucała tego magicznego żartuję, bo testowała jej granice. Maeve nadal czuła się bezkarna, miała nadzieję, że Lorraine jej to wybaczy.
Nie, to nie była nadzieja. To była pewność.
Wyłapała spojrzenie Malfoyówny, gdy przyszło do oceny doboru kwiatów. Chang nawet nie próbowała ukryć zdegustowania, bo po pierwsze połowa wiązanki była stricte pogrzebowa, po drugie była tragicznie obcięta, co sprawi, że kwiaty zdechną równie szybko, co biznes Sergeia, a po trzecie były tak zmaltretowane, że jedyne, na co się nadawały, to kompost. Mae wręcz jęknęła z bólem, żałując serdecznie, że była tego wszystkiego świadkiem, i współczując tej kurwie z Horyzontalnej.
- Ulżyć? Mam sobie konia zwalić, czy c- - urwała, gdy nagle nawiedziło ją olśnienie. Wypuściła powietrze nosem w rozbawieniu, nie mogąc ukryć rozkwitającego, perfidnego uśmieszku. - Och. - Krótkie westchnienie, subtelnie sygnalizujące, że wie już, gdzie pies jest pogrzebany. Przymknęła oczy, kręcąc z wolna głową, jakby w niedowierzaniu, że tak łatwo złapała przynętę. Że o jakąś losową siksę jest zazdrosna.
- Nie martw się, ptaszyno. Nie pozwoliłabym ci stać jak kołek z boku, możesz się dołączyć - oświadczyła dobrodusznie, puszczając jej oczko. Trafiła kosa na kamień, Maeve też potrafiła być bezczelna. Zwłaszcza wtedy, kiedy wiedziała, że nie będzie z tego żadnych realnych konsekwencji. No bo co się może takiego stać? Nasza droga wiła się zdenerwuje, tupnie nóżką, a potem zaświeci tymi wielkimi, ślicznymi oczyma, rzucając nieodparty urok, by udowodnić, że jest najwspanialsza, sprowadzając Mewę jednym skinieniem na kolana? Och nie, tylko nie to. Przecież to byłoby takie straszne i kompletnie niepożądane.
- Szczęście w biznesie i miłości. Nic odkrywczego, przecież wiem, że je mam, bo uwiesiło się na moim ramieniu - wyjawiła treść wróżby tak nonszalancko, jak tylko się dało, nachylając się czule nad uchem Lori. Spojrzała na nią z góry, a gdy tylko ich spojrzenia się złączyły, uśmiechnęła się szeroko, zadowolona. Ciężko było jednak wyczytać czy z siebie, czy z obecności tej uwieszonej przy jej boku jasnowłosej złośnicy.
Może obydwa?
- Metamorfomagowie mogą sobie wyhodować nawet i kaktus na czole, ale to nie sprawi, że będzie funkcjonalny. Aczkolwiek jeśli szukasz pocieszenia, polecam się. Mogę sprawić, że nie tylko zapomnisz o swoich troskach, ale też jak się chodzi - oświadczyła dumnie, ale nie utrzymała poważnej miny zbyt długo; chwilę później parsknęła śmiechem, niemożebnie zadowolona z siebie. Głos zdrowego rozsądku odbił się echem po jej czaszce, dając tej wypowiedzi ocenę żałosną, jeśli nie żenującą, ale Maeve Chang nie była osobą, która kiedykolwiek, czegokolwiek w życiu żałowała.
Zadowolenie z siebie jednak stopniowo parowało, bo ani nie widziała dalszego entuzjazmu na twarzy towarzyszki, ani temat nie wydawał się radosny. Usłyszawszy nazwisko Rookwooda przechyliła głowę, marszcząc czoło w konsternacji. Lorraine miała rację, przyjaźnili się, ale jeśli liczyła na interpretację jego zachowania, to mogło być ciężko - obydwoje byli ewenementami spod ciemnej gwiazdy, ale chyba każde spod innej, i nawet po tylu latach znajomości nie zawsze umieli się nawzajem rozszyfrować. Co tym razem kicia kombinował? I to jeszcze bez wtajemniczania Mewy? Powinna się obrazić?
- Sauriel cię nie skrzywdzi, jeśli tego się obawiasz. - Głos Maeve był pewny, stanowczy. Nie było w nim ani krzty wahania, fałszywego pocieszenia. Mewa była przekonana, że Lorraine w tej relacji włos z głowy nie spadnie, bo zbyt dobrze znała Rookwooda, by kiedykolwiek mogła mu na to pozwolić. Działało to w obie strony, swoją drogą; on też doskonale wiedział, co zrobiłaby ona, gdyby tknął jej bliskich. - Chyba że to nie on jest problemem, a to w co cię wciągnął? Czego on od ciebie chce? - Zapytała nieco agresywnie, nie kryjąc zmartwienia i cienia nerwów w oczach. Sauriel lubił niebezpieczne interesy, igranie z ogniem; nie był w ciemię bity, ale układ z nim równał się niebezpieczeństwu. Z drugiej strony, zdawała sobie sprawę, że to, w co pcha się Lorraine samodzielnie, też nigdy niegroźne nie jest. Niemniej ten pierwszy nie wzruszał w Mewie nawet krzty tej troski, którą chciała roztoczyć nad Raine.
Gdy Chang słyszała, że Lorraine się kogoś boi, była gotowa zniszczyć ten strach w zarodku. Zupełnie jakby była psem obronnym ze wścieklizną, którą w niewytłumaczalny sposób jest w stanie kontrolować.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#6
30.12.2023, 01:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.12.2023, 01:43 przez Lorraine Malfoy.)  
– Oczywiście. Jeżeli tylko chcesz zanurzyć się w jej objęciach… – chyba w jej rozjebanej piździe – …Oczywiście. W końcu to miał być prezent – powtórzyło tępo Lorraine, tonem wyraźnie ucinającym dalszą dyskusję. Oczywiście, spapugowała samą siebie w głowie. Gdybym wiedziała, prędzej bym sprzedała tę zaćpaną wywłokę handlarzom ludzkim towarem. – Dla ciebie wszystko, skarbie. – Na szczęście, widok koszmarnej wiązanki kwietnej dał im tyle dobrego, że Lorraine zdołała odzyskać rezon, i ostatnią deklarację wypowiedziała tonem słodszym aniżeli zapach frezji, które kwiaciarka schowała przed łypiącym na nią pożądliwie ćpunem, jakby perspektywa utarcia natrętowi nosa wydawała się o wiele bardziej kusząca niż możliwość intratnego interesu. Obdarzyła nawet towarzyszkę łaskawym uśmiechem, w którym czaiła się, co prawda, pewna drapieżność, podsycana wciąż kotłującym się pod powierzchnią jej skóry gniewem… Ale wciąż był to uśmiech, prawda?

Racjonalnie, przecież doskonale rozumiała, że Maeve zwykła się z nią droczyć tak samo często, jak i ona sama lubiła wodzić ją na pokuszenie; że to był tylko element egzotycznej pikanterii, jaka spowijała ich relację, niczym kruche ciasteczko, które otaczało karteczkę z zapisem tajemniczej wróżby; że zazdrość nie miała tu racji bytu. A jednak, dopiero wizja tego, że mogłaby w jednej chwili poprosić Murtagha, żeby jakiś z jego znajomych alfonsów poprzestawiał jakiejś losowej prostytutce buźkę, zdołała ją uspokoić… Weź się w garść, Malfoy, zezłościła się na samą siebie. Nie czułaby poirytowania, gdyby to o względy mężczyzn zabiegała Chang, ale świadomość bycia przyćmioną przez inną kobietę w jej oczach zawsze budziło w niej jakieś takie… Pierwotne instynkty.

– Nie jestem – …twoją kurwą, Maeve, chciała powiedzieć Lorraine, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Oszukiwanie samej siebie nie miało sensu – tylko wystawiłaby się na pośmiewisko. – w nastroju – skłamała gładko. Zbyt gładko. Ale taka właśnie była: nauczona nosić głowę wysoko, niezależnie od tego, jak żałosna była jej sytuacja życiowa, dalej pozostawała przecież Lorraine Malfoy, i nieważne, co inni o niej mogli sądzić, chyba ta jedna rzecz była – w świecie, w którym wszystko było grą – prosta: mimo miliona ról, masek i fałszywych wizerunków, zawsze miała dumę.

Czasami duma wymagała przyznania przed sobą, że przecież właśnie tym chciała być w życiu Maeve, że uznawała to za świetny układ, który pozwalał na unikanie niepotrzebnych rozważań o naturze ich relacji; o tym, że Maeve trzymała ją w ramionach jak coś cennego, że dbała o nią, niemalże bezinteresownie, że była jej niemalże ślepo oddana; o tym, że Lorraine chyba nigdzie nie czuła się tak bezpiecznie, jak u jej boku, że na koniec dnia przecież była gotowa oddać się jej cała. To było łatwiejsze, niż przyznanie, że Maeve była bezpieczną przystanią, miejscem, gdzie można było zarzucić kotwicę, i odpocząć, z dala od wszelkich życiowych sztormów.

Może właśnie dlatego zawsze do niej wracała.

Bo chyba tak wyglądała w mniemaniu Lorraine miłość: Malfoy czuła się w jakiś sposób potrzebna – nawet jeżeli chodziło tylko o ogrzanie jej łóżka; może właśnie dlatego tak szalała na myśl o innej kobiecie, która mogła kręcić podobne, pokątne interesy z Chang, nie za pieniądze, tylko…? – w zamian, Maeve dawała jej ciepło innego rodzaju. Nazywała ją „ptaszyną”, „swoim szczęściem”, Raine…
Wystarczy powiedzieć, że Sergiej nie był dzisiaj jedynym interesem, jaki do niej miała. W słowniku Lorraine miłość bywała często synonimem biznesu, i teraz chciała dokonać wypłaty z lokaty emocji.

Od dobrych kilku chwil rozglądała się po terenie jarmarku, dopóki nie dostrzegła tego, czego tak szukała: pociągnęła za rękę Maeve – teraz nieco wzburzoną po ostatnich wyznaniach Lorraine – by ta podążyła za nią, spojrzeniem prosząc ją o milczenie; o cierpliwość.
Bo w ciemności fotobudki, do której wcisnęła się razem z Chang, wrzucając naprędce do automatu kilka monet (dzięki za wypłatę, Sauriel), złożyła na jej ustach drżący pocałunek, delikatny; ledwie muśnięcie warg. To wszystko było łatwiejsze, kiedy Maeve nie widziała niepewności na jej twarzy.

– Nie wiem, czego się obawiam. Wiesz, że nie rusza mnie… to wszystko. Interesy to interesy. – Jak inaczej mogła podsumować swoją działalność na Nokturnie? Tak, to, w co się angażowała na własną rękę było groźniejsze niż słodkie czarne oczy Rookwooda. Maeve zdawała sobie sprawę, co robi Lorraine, nie ze wszystkiego, co prawda, ale wiedziała dużo. – Nieważne, czy przychodzą z groźbami, czy z pochlebstwami – byleby przyszli z pieniędzmi. Rookwood, jak się zapewne domyślasz, przyszedł wyposażony we wszystkie trzy opcje. – parsknęła, choć nie było jej teraz bynajmniej do śmiechu. – Ale nie rozumiem jednej rzeczy… Dlaczego ani razu nie zagrał mi na nosie ostatecznym argumentem, jaki przecież miał w zanadrzu? Mógł powiedzieć, że rządzi Nokturnem – a to właśnie wywnioskowałam ze wspomnień kilkorga różnych świadków; że jego wpływy są większe, niż sądziłam; że oni się go boją, Maeve, wiesz, że ja to czuję, wtedy, kiedy grzebię im w głowach – a potem, kiedy pokazywał mi swoje tereny na mapie, te jednak nie wydawały się pokrywać ze zdobytymi przeze mnie informacjami… – Ciężko było przyznać do niewiedzy. Czarny Kot? Czarny Pan? Anyone? – Oboje dostaliśmy to, czego chcemy… – Dopiero następne słowa wywołały w jej pewnym głosie zawahanie. – Tylko boję się, że porywam się na coś większego ode mnie. Boję się, że nie dostrzegę, kiedy ambicja przewyższy moje umiejętności. Nigdy tego nie czułam. Nie lubię się tak czuć. To głupie. Nie chcę być głupia. Ty nie boisz się niczego. Powiedz mi, że… – Przerwał jej trzask flesza. Umilkła. Nie zwykła mówić pofragmentowanymi zdaniami ani potykać się o słowa.

Naprawdę się staram, Maeve, po prostu to twoje szczęście jest dzisiaj jakoś wyjątkowo nieszczęśliwe.

Koniec zdjęć.

– Jeżeli on zamierza obejrzeć każdy stragan tutaj, to nogi mi odpadną. Coś tam mówiłaś, że możesz sprawić, że zapomnę jak się chodzi? Chcesz mnie nieść? – rzuciła przez ramię, w niezobowiązującym żarcie – jakby przed chwilą wcale nie otworzyła przed Maeve swojej duszy, w ciemności, którą rozświetlały jedynie błyski flesza i iskrzenie ich oczu – wychylając się jednocześnie zza kotary zasłaniającej wejście do fotokabiny, by sprawdzić, czy dalej zachowują odpowiedni dystans od śledzonego obiektu, i mogą bezpiecznie wyjść, nie zostając przez niego przypadkiem zauważone. Dopiero kiedy miała pewność, odwróciła się z powrotem do towarzyszki.


Yes, I am a master
Little love caster
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#7
24.01.2024, 00:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.04.2024, 22:56 przez Maeve Chang.)  
Oczywiście.
Jedno słowo, docelowo wcale nie nacechowane pejoratywnie, a jednak przebiegło po kręgosłupie Maeve w ten sam uciskający na sumienie sposób, co matczyne rób, co chcesz. Obydwie frazy brzmiały jak niewinne zezwolenie na postępowanie podług własnych pragnień, ale sposób, w jaki zostały wypowiedziane, w płaskim, beznamiętnym tonie, w towarzystwie pustego spojrzenia niewykazującego połączenia z duszą... Działały lepiej niż drakoński zakaz. Nawet nie dlatego, że zasady przyjemniej się łamało, niż przestrzegało. Po prostu cichy gniew odbierał apetyt buntu.
Nie wiedziała, skąd w niej ta nowo narodzona pokora; przecież i tak nie planowała odwiedzać tej kurwy z Horyzontalnej, na której cześć chyba nazwano tę ulicę, głównie z powodu pozycji, jaką przyjmowały jej nogi każdego wieczoru. Powiedziała to tylko dlatego, żeby wbić szpilę Lorraine, bo ta irytowała się w tak przyjemny sposób. Nie czuła się jednak zadowolona, mimo iż w zasadzie osiągnęła swój cel, doprowadziła Malfoy do tego dziwnego stanu, kiedy za wszelką cenę próbowała nie wyjść na obrażoną. Tym razem jednak był w tym jakiś inny podtekst. Szczery dyskomfort.
- Coś się stało? - Zapytała, choć podskórnie czuła, że znała odpowiedź. Lecz ten, kto pyta, nie błądzi, nie gubi się w meandrach gier retorycznych Lorraine, która mogła nie mieć nastroju z zupełnie innego powodu. Mógł nim być ktoś inny, ktoś bardziej znaczący. W końcu lew nie przejmował się opinią owcy, więc czemu królowa miałaby przejmować się swoim pionkiem. Maeve cały czas odnosiła wrażenie, że dla kogoś z tak zajętym knowaniami terminarzem jak Malfoyówna, ktoś taki jak ona nie często zaprzątał jej głowę.
A jednak, nawet mimo tej pozornie jednostronnej wierności, nadal orbitowała wokół złotowłosej i chyba nawet nie chciała się skarżyć. Mewa zgadzała się z tezą, że to, co łatwo przychodzi, równie łatwo odchodzi, a Lorraine była przecież przeciwieństwem. Może dla niektórych była pod pewnymi względami łatwa, ale Chang widziała w tym wszystkim coś więcej niż tylko aspekt cielesny. Od strony psychologicznej była nieprawdopodobnie trudna. Była skomplikowanym szyfrem złożonym z wielu alfabetów i konfiguracji, a Maeve czuła się, jakby ledwo nauczyła się czytać.
Było ciężko, ale czuła w trzewiach, że była warta tego trudu. Skoro przychodzi im to z ciężkością, to idąc za logiką, musi też zostać na dłużej.
Po tej fali nieproszonych przemyśleń chciała złapać ją za rękę, przyciągnąć do siebie, służalczo wręcz zapewnić, że jedynie sobie miarkowała, że nigdy nie raczyłaby urazić jej wilego majestatu pochwycając w ramiona inną kobietę. Lorraine jednak była szybsza, złapała ją pierwsza, ale Maeve wcale to nie zdziwiło. Ona zawsze była o krok przed wszystkimi. Nawet chyba przed samą sobą.
Ciemność fotobudki i bliskość ciała blondynki obudziły w niej szczeniackie myśli. Uśmiechnęła się szelmowsko pod nosem, ciesząc się też, że Lorri tego nie widzi, bo pewnie musiałaby się spowiadać z nieczystych idei. Tym razem jednak znowu ją wyprzedziła, nawet w grzeszeniu nie tylko myślą, ale i uczynkiem. Meave serce podskoczyło tak wysoko, że gdyby ten pocałunek potrwał choćby chwilę dłużej, Malfoy niechybnie by je zjadła.
- Groził ci? - Entuzjazm ostygł momentalnie, gdy z tych wszystkich rzeczy wyłapała tę karygodną i uwiesiła się na niej jak tonący na brzytwie. Gdyby nie nabyta, bo na pewno nie wrodzona, grzeczność i związana z nią chęć wysłuchania dziewczyny do końca, już byłaby w połowie drogi do mieszkania Rookwooda zrobić mu przemeblowanie. I bynajmniej nie mebli.
Miała jednak rację, wszystkie łajzy, które zalęgły się na ulicach Nokturnu, bały się Sauriela. Wiedziała o tym, bo słyszała, że jego miano wypowiadano z mniej więcej takim samym wydźwiękiem jak nazwisko Chang - przez zaciśnięte zęby, nieco ciszej, gwoli upewnienia się, że nie usłyszy ich licho, które nigdy nie śpi. Maeve nie podzielała ich lęku, znała o wiele bardziej przerażające osoby, jedną nawet od strony łona. Jednocześnie jednak wiedziała, że to co widzi w ich głowach Lorraine, to nie fatamorgana. To nienamacalna broń.
- Jest taki, jak i my - podsumowała go, wzruszając nieco ramionami. - Po prostu dobra miejska legenda jest trudna do zabicia. -
Przyciągnęła ją do siebie. Złapała w pasie i usadziła na swoich kolanach jak lalkę. Oparła policzek o jej ramię, milcząc dłuższą chwilę; zbierała myśli, słowa, ale też chłonęła jej ciepło. Czasem miło jest połączyć przyjemne z pożytecznym.
- Jeśli czegoś nie dostrzeżesz, zawsze będę służyć ci moimi oczami - oświadczyła w końcu ze spokojem w głosie, obejmując ją nieco ciaśniej. Skoro Lorraine obawiała się, że zgubi się w gąszczu własnych knowań, że wpadnie w dołek, który pod kimś wykopie, nie było lepszej osoby niż Maeve, by ją z tego wyciągnąć. Chang nie analizowała wszystkiego ponad potrzebę, nie kierowała się w życiu ambicją. Widziała i brała wszystko takie, jakie było w rzeczywistości.
- A jeśli się czegoś boisz, to nie możesz być głupia. Tylko głupie osoby nie boją się niczego - powiedziała pół żartem, pół serio. Maeve też się pewnych rzeczy bała, po prostu nie dawała po sobie poznać. Zresztą, większość jej lęków pozostawała w ścianach rodzinnego domu i nie wychodziła na ulice.
Wstała, podnosząc ze sobą Lorraine. Postawiła ją na równe nogi, obróciła przodem do siebie, a następnie, czule unosząc palcami jej brodę w górę, pocałowała ją w czoło. Blask flesza na krótki moment oświetlił szeroki uśmiech zmiennokształtnej, na której twarzy nie było ani cienia zmartwienia.
- Nie mogę ci obiecać, że wszystko będzie dobrze, bo ani nie żyjemy w bajce, ani nie mam trzeciego oka. Mogę jednak cię zapewnić, że ten, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, a obydwie dobrze wiemy, jak bardzo lubisz pić szampana - zaśmiała się krótko. - Nie pozwolę cię skrzywdzić. Nikomu i niczemu, nigdy i nigdzie. Nie zapominaj o tym. - Choć wypowiedziała to wszystko prawie że jednym ciągiem, jak zwykle nonszalancko, towarzyszył temu spokój. Święte przekonanie, że tak będzie, bo tak być musi, że pójdzie za nią do piekła i z powrotem, nawet jeśli bardzo by chciała, żeby po prostu przestała już urządzać takie wycieczki.
Znowu czuła się jak pies obronny, ale może taką miała rolę na tym świecie. Nawet jeśli nie otrzymałaby tej samej dozy wierności od Lorraine, spało jej się spokojnie wiedząc, że póki jest jej aniołem - diabłem? - stróżem, nikt inny nie położy na niej swoich brudnych łap.
- Wskakujesz na barana, czy mam cię nieść jak księżniczkę? - zapytała całkiem poważnie, wychodząc z budki i rozkładając ramiona. Nie odebrała tego jako żart; cokolwiek sobie zażyczyła, była gotowa to spełnić.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#8
07.04.2024, 22:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.04.2024, 16:11 przez Lorraine Malfoy.)  
Gdyby tylko Maeve wiedziała, jak wiele myśli Lorraine nosi jej miano; jak wiele czasu poświęcała analizowaniu ich relacji, subtelnych i niesubtelnych znaków, każdej najmniejszej interakcji, rozmowy… Na przenajświętsze łono Matki - Lorraine miała nadzieję, że Chang nigdy się o tym nie dowie.

Czasem myślała, że mogłaby ją wówczas doprowadzić na skraj ruiny.

Słyszała niemalże utyskiwanie Murtagha, kiedy ten przedzierał się przez zawiłe meandry jej myśli, a ona wbijała mu paznokcie w ramię, aż do krwi, bo zbliżał się niebezpiecznie blisko jej wspomnień o Maeve. Nie waż się, syczała, niemalże zrywając ich mentalne połączenie. Maeve była nietykalna, i dobrze o tym wiedział. Dawno już ustalili pewne nieprzekraczalne granice, które zobowiązali się wzajemnie respektować przy wspólnej eksploracji umysłów za pomocą legilimencji. Więc przestań o niej myśleć, odpowiadał gniewnie mężczyzna - usilnie próbując znaleźć jakąś drogę “na około” - podczas gdy Lorraine zaciskała zęby, równie usilnie próbując nie poddać się pokusie wydrapania mu oczu.

Wtedy - w tych chwilach, kiedy czuła wielki gniew - najbardziej przypominała wilę: nie piękną zjawę wiodącą na pokuszenie, tylko morową dziewicę ze szponami harpii, żądną krwi. Miranda tak długo powtarzała jej, że jest potworem, że sama zaczęła w to wierzyć - ale kiedy trafiła na Nokturn, zrozumiała, że jej wila natura nie robi na nikim wrażenia - Lorraine była potworem, ale nie takim, który wywołuje strach. Była potworem z jarmarcznego teatrzyku kukiełkowego, który mijały, wchodząc na Pokątną: budzącą pogardę kreaturą, na którą w najlepszym przypadku patrzy się z obmierzłą fascynacją, zaś w najgorszym - z litością.

Na pewno nie z szacunkiem.

Pokręciła gwałtownie głową, kiedy Maeve zapytała o to, czy Rookwood jej groził. Tylko troszkę, ale sama go do tego sprowokowałam. Nie chciała ich głupio poróżnić. Zależało jej, by dowiedzieć się, co Maeve osobiście myśli o takim bliskim układaniu się z cholernym Saurielem Rookwoodem: w końcu korzyść dla Lorraine oznaczała korzyść dla niej.

Miłość i interesy, interesy i miłość.

Gdyby Maeve poddała reputację mężczyzny pod wątpliwość, odrzuciłaby jego propozycję, nieważne jak intratna by nie była.

- Taki jak ty - powiedziała cicho, akcentując tę jakże znaczącą różnicę.

Maeve i Sauriel potrafili władać swoją agresją niby orężem, a ona nawet różdżki nie potrafiłaby utrzymać, gdyby przyszło jej walczyć o swoje. Gdy Lorraine czuła, jak ogarnia ją gniew, zaciskała tylko szczękę: marny był z niej potwór, skoro stępiła swoje zęby na milczeniu.

Jeżeli ona widziała w sobie potwora, kim więc musieli być oni? Och, samą ciemnością, pomyślała: osaczającą i bezlitosną, czającą się w zaułku razem ze swoją przyjaciółką, śmiercią - jak Sauriel, morderca - ale też nieokreśloną, przerażającą przez to, że nie sposób było powiedzieć, co się w niej kryje - jak Maeve, kobieta tysiąca twarzy. Kiedy Lorraine patrzyła w oczy Maeve Chang, widziała bowiem możliwości. Miriady możliwości, nie zaś, jak ta właśnie palnęła, głupotę. “Nie mów tak”, jęknęła męczeńsko Lorraine, kiedy Maeve zaczęła kpić z własnej, rzekomej bezmyślności - choć jej głos był lekko przytłumiony, bo właśnie wtuliła twarz we włosy towarzyszki. Zawsze strasznie irytowała się, kiedy Maeve rzucała tymi swoimi autoironicznymi żartami. Znała dobrze jej humor, ale mimo wszystko nie potrafiła zrobić tak jak inni - zaśmiać się albo odpowiedzieć w podobnym tonie - bo była popierdolona.

Tak, właśnie tak: była popierdoloną, zakompleksioną, i przepełnioną nienawiścią do samej siebie kretynką, która nieustannie mełła w głowie słowa martwej matki, przytyki bogatych kuzynów, popularnych koleżanek i swoje własne, toksyczne myśli - a jednocześnie jej miłość własna nie znała granic, bo była tak zadufana w sobie i przekonana o tym, że nie ma na świecie nikogo lepszego - że automatycznie, każdy kogo obdarzała prawdziwym uczuciem, urastał w jej skromnym mniemaniu do rangi boga, bo jakże mogłaby kochać kogoś zwyczajnego, jak niby ją samą, ten chodzący paradoks, mógł kochać ktoś prosty i nieskomplikowany?

Bo przecież była kochana - i to nie przez byle kogo, tylko przez Maeve - Maeve, która mogła być każdym i mieć każdego, ale z jakiegoś powodu wybrała Lorraine.

Codziennie modliła się przed ołtarzem Maeve Chang, by ta wybierała ją wciąż na nowo i na nowo.

“Nie żyjemy w bajce” - Maeve sama jej to powiedziała, tylko po to, by za chwilę uraczyć Lorraine rozdzierającymi serce deklaracjami wierności rodem ze średniowiecznych romansów rycerskich - które to wypowiadała lekkim tonem, z zachwycającym uśmiechem na ustach, jak gdyby to, co mówiła, nie było okupione żadnym wewnętrznym zmaganiem, żadną ofiarą - a Lorraine czuła, jak jej serce pęka od nadmiaru miłości. Nawykła do bólu, ale nie do takiego rodzaju bólu.

Nie zapominaj o tym, przestrzegała ją Maeve, nie rozumiejąc, że jej rzucone nonszalancko obietnice były dla Lorraine wszystkim - nie zapominaj o tym, mówiła, a Lorraine niczego nie pragnęła tak bardzo jak właśnie zapomnieć - o otaczającym ją dookoła tłumie, o tym, że miała śledzić z Chang zbzikowanego barona narkotykowego, zapomnieć nawet to, jak się nazywa - i pamiętać tylko jej usta, które złożyły pocałunek na jej czole.

- Skoro ty jesteś moimi oczami - jakimś cudem, głos Lorraine nie załamał się pod ciężarem uczuć - pozwól mi być twoimi dłońmi. - Szczęście w miłości i interesach, mówisz? Najpierw wręczę ci tego cholernego barona narkotykowego, obiecywała sobie w duchu Lorraine, a potem jego kurewską informatorkę, skoro już eliminujemy konkurencję na rynku pracy. A może konkurencję o miejsce w sercu pewnej Azjatki? Chciała całować jej dłonie, które Maeve uparcie podnosiła jak do walki, kiedy chodziło o jej osobę; poczuć ich kojący dotyk na swym ciele, wziąć jej palce do ust. - Chcę, by wszystko było dobrze— Sprawię, że wszystko będzie dobrze.

Szczęście w miłości i interesach. Lorraine wierzyła we wróżby i przepowiednie, ale wierzyła też że szczęściu należy dopomóc, więc wolała nie zostawiać rzeczy w swoim życiu przypadkowi: zawsze żywo brała sprawy w swoje ręce, starając się zrobić wszystko, co tylko mogła, byle osiągnąć cel, począwszy od żarliwych modlitw, a skończywszy na realnych działaniach. W ten sposób mogła być wystarczająca. W końcu: “naprawdę się, kurwa, staram, Maeve” nie brzmiało tak dobrze jak: “zrobiłam wszystko, co mogłam, Maeve”. Nie mogę znieść - nie, ja nie mogę zrozumieć - dlaczego to wszystko robisz, Maeve, jaka jest twoja cena, motywacja, cel… Ale mogę ci się odpłacić za to wszystko, co robisz. Za to wszystko, kim jesteś.

Tylko mi pozwól zrobić to na własnych zasadach, bo inaczej nie potrafię.


Zgarnęła pasek ze zdjęciami, który wypluła budka fotograficzna, i zazdrośnie przycisnęła go do piersi. Rozejrzała się dookoła. Nikt nie patrzył. Ulica dalej tętniła życiem. Kwiaciarka okładała śledzonego przez nie mężczyznę bukietem. Dopiero wtedy zwróciła twarz z powrotem w stronę Chang.

No tak, interesy, a dopiero potem uczucia, jakżeby inaczej: w końcu nawet w miłości była wyrachowana.

Księżniczka? Malfoy prychnęła krótko, posyłając Maeve rozbawione spojrzenie.

- Jaką znowu “księżniczkę”? Masz przed sobą zwykłą kurwę z Nokturnu - odpowiedziała wesoło Lorraine - bo teraz ona zmarkowała ten irytujący, autoironiczny ton, którym tak bardzo lubiła posługiwać się przyjaciółka… - choć po chwili przewróciła oczami, bo coś, co miało zabrzmieć komicznie, w jej ocenie, zabrzmiało nie tyle zdzirowato, co podejrzanie szczerze.

Kiedy Maeve rozpostarła przed nią ręce (niczym mewa skrzydełka, pomyślała z rozbawieniem), Lorraine łagodnie oparła dłonie o jej ramiona, aby za chwilę, w absolutnym skupieniu zacząć przygładzać rękawy koszuli noszonej przez kobietę: pełnymi subtelności ruchami naprostowywać niepowołane marszczenia, poprawiać pełen nonszalnckiego nieładu kołnierzyk - niby to niechcący zaczepiając palcami o najwyższe guziczki koszuli - i wreszcie, obracając naszyjnik z wisiorkiem - wystroiłaś się tak ekstrawagancko specjalnie dla mnie, Maeve?, pomyślała, rozbawiona - tak, by zawieszki były z przodu, a uparte zapięcie - z tyłu.

Cały czas zerkała to w oczy swej towarzyszki, to z powrotem na swoje ruchliwe palce.

- Za to ty, Maeve Chang... Ty jesteś prawdziwą księżniczką podziemnych ścieżek. - Jeżeli nie z bajki, to z opiumowego snu, pomyślała, nie zapominaj o tym. - Pozwól mi zrobić z ciebie ich królową - szepnęła uwodzicielsko. - Ja będę twoją wierną sługą - musnęła palcami jej policzek, zahaczając kciukiem o miejsce, które zawsze całowała jako pierwsze: zawadiacko uniesiony kącik ust Maeve, ten, który pierwszy szedł do góry, gdy usłyszała coś zabawnego - albo twoim błaznem - Lorraine lekko rozchyliła drżące wargi, nagle uświadamiając sobie, że nie może złapać tchu; jej oddech przyspieszył, a pierś z wielkim mozołem unosiła w górę i w dół, ale jej spojrzenie dalej błyszczało stalową rezolucją, jakby Malfoy już zdecydowała - albo twoim królem.


Yes, I am a master
Little love caster
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#9
05.07.2024, 15:12  ✶  
Może miała się za maleńkość w oczach Lorraine dlatego, oceniała ją swoją miarą? Od czasu, gdy sprawy ich dwójki zaczęły nabierać powagi, kiedy emocjonalne zaangażowanie nie mijało wraz ze światłem poranka, Maeve inne kobiety zwyczajnie zbrzydły. Nadal obdarowywała je należytą czcią, a wieloletnie nawyki wychodziły przez krótką chwilę na pierwszy plan, gdy zagadywała je tak, jakby miała jakieś niecne intencje. Jednak po tych kilku słodkich słówkach wracała do zmysłów, czyniąc je zwykłymi obietnicami bez pokrycia, bo przypominała sobie, że gdzieś tam czeka na nią anielskowłosa zjawa, która zasługuje na całą uwagę, a nawet więcej.
Niemniej wiedziała, że Malfoy nie czeka na nią biernie. Jakoś nie mogła sobie zwizualizować jej majestatycznej osoby wyczekującej w oknie, tęskno wodząc wzrokiem po ulicach Nokturnu, jakby liczyła, że wsród motłochu dojrzy wiecznie zmieniającą się twarz swojej lubej. Maeve doskonale wiedziała, że ma innych; uwierało ją, jeśli były to kobiety, bolało ją, gdy byli to mężczyźni. Biorąc pod uwagę, że wszyscy pozostali zbledli w oczach Chang, gdy Lorraine zaczęła grać pierwsze skrzypce w jej życiu, a pracownicy Kościanego napotkani na ulicy pytali, czy się aby nie pochorowała, skoro nie widują już jej co drugi dzień, uznała, że Malfoy ewidentnie nie może traktować jej równie poważnie, skoro wciąż jest ktoś inny. Nieważne, czy mniej czy bardziej istotny - nadal Maeve to wadziło, zupełnie jak kamyk w bucie.
Zaufała jej w kwestii Rookwooda. Podejrzewała kłamstwo, bo obydwie wiedziały, że gdyby napomknęła Mewie o jakimkolwiek przekroczeniu granic dobrego smaku przez Kocura, ta już byłaby u bram jego nory, waląc w drzwi i krzycząc, żeby wylazł pogrozić równemu sobie. Brońcie boginie, nie miała Raine za słabszą; miała ją za lepszą - Sauriel i Maeve mieli tyle ze sobą wspólnego, że jej progi były za wysokie na ich nogi. Oczywiście, że istniała szansa, że Lorraine zaprzeczy, żeby oszczędzić im wszystkim kolejnej szarpaniny, jeszcze jednej walki psa z kotem.
Malfoy naprawdę musiała mieć coś w sobie, że wszyscy w jej otoczeniu nagle zaczynali zachowywać się jak zwierzęta.
- Odnoszę wrażenie, że powinno być na odwrót - wymruczała wręcz, nie chcąc podnosić głosu, gdy ma przy sobie wtuloną wiłę. Objęła ją ciaśniej, prawie tak mocno, jakby chciała powstrzymać ją przed ewentualnym wyślizgnięciem się - jedno ramię oplotło drobne ciało blondynki, drugą zaś ręką złapała ją za przegub nadgarstka. Maeve mogła być trochę powolna w tym wszystkim, ale nawet ona czuła powagę obecnej sytuacji; dostrzegła, że ciężar wyznań zaczyna opadać na te drobne barki, które nie przywykły do szczerych deklaracji lojalności. Malfoy od dziecka otaczali ludzi, których można było przekupić. Jak mogła nauczyć się ufać w takim położeniu? - Co możesz dla mnie zrobić takimi witkami? - Zapytała nagle, poruszając jej dłonią jakby była sflaczałą zabawką. Zaśmiała się, chcąc odwrócić uwagę Raine od spirali zobowiązań, w które się wciągały tymi obietnicami. Mewa nie wątpiła, że wszystkie słowa były szczere - zwyczajnie były zbyt wyniosłe. Nawet jeśli Lorraine potrzebowała w życiu zmiany, kogoś, kto tym razem jej nie zawiedzie, powinna przyzwyczajać się do tego stopniowo. Jeśli przywali ją tutaj ogromem swojej poddańczej miłości, jeszcze się rozpłacze, a potem będzie się biczować za żałosne okazanie emocji. Mewa już gdzieś ten film chyba widziała i nie podobało jej się zakończenie.
- Już jest dobrze. - W głosie Chinki był tylko i wyłącznie spokój. - Jesteś pewna, że nie pomyliłaś definicji dobrego z perfekcyjnym? -
Nie mogła przecież narzekać, bo i tak dostała od losu więcej niż w najśmielszych snach przypuszczała. Raine trafiła się jej jak ślepej kurze ziarno; póki była zdrowa, szczęśliwa i tuż obok, czego mogła chcieć więcej? Choć kwestia szczęścia prawdopodobnie mogłaby zostać poddana dyspucie przez obecną tu władczynię, która dokładała sobie niepotrzebnych zmartwień gwoli przekonania, że musi się zająć wszystkim i to najlepiej na cito, z perspektywy Maeve wróżba się już dawno spełniła. Ciasteczko przepowiedziało oczywistość.
Kiedy nazwała się zwykłą kurwą, mowę jej odjęło. Spojrzała na Lorraine z góry, nie kryjąc zawodu w oczach, braku wiary w to, co słyszy. Westchnęła ciężko, wiercąc się chwilę, ewidentnie nie wiedząc, ani co powiedzieć, ani co zrobić z rękami, kiedy ta niewinnie, subtelnie je gładziła. Przywalić jej? Nie, absolutnie nie. Musiałaby sobie potem tę dłoń odrąbać.
Złapała Lorraine za podbródek i pociągnęła odrobinę w górę. Pocałowała dziewczynę tak, jakby chciała zmusić do wybudzenia się z koszmaru, w którym nosi taki paskudne miano. Nie był niczym więcej niż fikcją, nawet jeśli starannie utkaną z oszczerstw przez nią usłyszanych. Nieistotne, czy od innych, czy od samej siebie.
- To nie było na zachętę - ostrzegła ostro, odrywając się od ciepłych ust ukochanej. - Zamknij się, Malfoy. Nawet pracownice Kościanego się tak nie mianują, a ty będziesz? - Maeve próbowała stłumić złość, ale nie umiała jej ukryć. Nie potrafiła grzecznie wtulić się w jej włosy i wyszeptać nie mów tak, jakby to była łagodna prośba. To było żądanie. Nie mogła stać biernie i pozwalać jej dawać się tak traktować, nawet jeśli całe zło płynęło od niej samej do niej samej.
- Nie chcę żebyś była moją sługą, błaznem, czy królem. Chcę po prostu, żebyś była moja, bez żadnych głupich przydomków. Czy aż tak trudno ci to pojąć? - Zapytała wprost, przechylając w zmartwieniu głowę. Było w tym coś dziecinnego; może ta bezbrzeżna szczerość?


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#10
22.09.2024, 13:56  ✶  
Kiedy Maeve zaczęła się z niej śmiać, Lorraine śmiała się razem z nią. Pozwoliła ująć swoją dłoń, potrząsnąć bezwładną ręką jakby ta należała do szmacianej laleczki, którą bawiła się jako mała dziewczynka, dopóki nie odpadła jej główka – wtuliła się zazdrośnie w Maeve, kiedy ta przygarnęła ją bliżej: w jej ramionach zawsze znajdowała spokój – choć z ruchów wiły zniknęło napięcie, a ona sama bezwolnie poddała się kojącemu dotykowi ukochanej, jej oczy uważnie śledziły linie na twarzy śmiejącej się Maeve. Zapamiętywała sposób, w jaki usta kobiety układały się do uśmiechu, jak rozbłyskiwały jej oczy, kiedy żartowała. ”Co możesz dla mnie zrobić takimi witkami?” Lorraine tylko uśmiechnęła się znacząco. Na początek mogę owinąć się wokół ciebie jak bluszcz, pomyślała leniwie, splatając palce Maeve ze swoimi, a potem…. Przechyliła lekko głowę, wsłuchując się w spokojne zapewnienia przyjaciółki. Nawet sobie nie wyobrażasz. Kiedy opuściły dyskretne wnętrze budki ze zdjęciami, wiedziała, że się pomyliła. Maeve była nie tylko jej oczami. Była też sumieniem Lorraine, choć zapewne zaśmiałaby się, słysząc, że ktoś może w niej widzieć autorytet moralny, a jednak: Maeve Chang pozostawała nadzieją, że życie może wyglądać inaczej. Maeve pozostawała dowodem na to, że Lorraine potrafi kochać – i może być kochana w zamian.

Wiele rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Pocałunek. Co to był za pocałunek. Lorraine zabrakło tchu. Zapomniała o tym, że otacza ich tłum ludzi, z którego – nie wiedzieć kiedy – wychnęło dwóch funkcjonariuszy, którzy wyglądali tak, jakby pod cywilnymi ubraniami nosili mundur. Czy śledzili dilera dłużej niż Maeve i Lorraine? Czy może rozpoznali Siergieja po rysopisie i zdecydowali się zainterweniować? Diler, zajęty wybieraniem kwiatów dla kochanki, szybko zwęszył podstęp, dostrzegłszy błysk odznaki ponad koszem gipsówki. Kiedy brygadziści zbliżyli się do stoiska kwiaciarki – wyraźnie poirytowanej gustem Siergieja, który w oczekiwaniu na interwencję służb komponował najbardziej absurdalny bukiet, jaki kiedykolwiek widziała – diler popchnął na jednego z nich doniczkę z gigantyczną rosiczką. Sprowokowana roślina w samoobronie zacisnęła swoje bezzębne szczęki na jednym z brygadzistów, skutecznie rozbrajając funkcjonariusza: jego partner rzucił się pomóc koledze, zapominając o pościgu. Diler schwycił przepiękny bukiet z piwonii i umknął w jedną z bocznych uliczek, nie oglądając się za siebie. “Śmierciożercy!”, krzyknął ktoś, “anarchiści!”, odpowiedział mu inny głos, “moje frezje!”, zapiszczała głośno najbardziej poszkodowana w całym zamieszaniu kwiaciarka, której stoisko zawaliło się z głośnym hukiem. Wybuchła panika. Właściciele straganów rzucili się, aby ratować swój dobytek przed napierającą zewsząd ludzką masą. Niektórzy w pośpiechu zwijali manatki, przypomniawszy sobie, że nie przedłużyli pozwolenia na handel w miejscu publicznym, część kupców kuliła się z przestrachu pod ladami albo chowała za kontuarami, część zaś – nie zwracała w ogóle uwagi na panujący wokół zamęt, nie przestawszy choćby na chwilę zachwalać swych produktów: niezwruszeni sprzedawcy skupiali się na tym, by przekrzyczeć harmider, co tylko potęgowało wrażenie ogólnego chaosu. Co odważniejsi uczestnicy kiermaszu rzucali tarcze ochronne mające umocnić rozchwiane stoiska i zapewnić obronę przed odbitymi rykoszetem zaklęciami. Brygadzista obśliniony przez gargantuiczną rosiczkę i swojego kolegę – który prowadził przez chwilę sztuczne oddychanie metodą usta-usta kiedy już wydobył partnera z uścisku krwiożerczej rośliny – przeklinał głośno, osłaniając się przed wściekłą kwiaciarką, okładającą go gałązkami derenia. Kto w całym tym zamieszaniu zwróciłby uwagę na dwie kobiety, splecione w romantycznym uścisku? Dookoła świszczały zaklęcia, ale one stały w bezpiecznej niszy utworzonej przez stragany. Lorraine zaczęła panikować dopiero wtedy, kiedy Maeve przerwała ich pocałunek. Ktoś mógł nas zobaczyć, pomyślała słabo, osłaniając przyjaciółkę ramieniem – wiedziała, że nie powinny pozwalać sobie na tak wiele na oczach wszystkich – nie ośmieliła się jednak oderwać oczu od ust Maeve, kiedy ta była tak stanowcza, nie rozglądała się dookoła, by sprawdzić, czy ktoś mógł zobaczyć ich czułości, nie odprowadziła wzrokiem uciekającego dilera. Ktoś mógł nas zobaczyć, pomyślała, ale tym razem poczuła dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa.

Policzki Lorraine płonęły.

Niegdyś nie rozumiała, jak Maeve może nie rozumieć. Maeve była światłem rozjaśniającym ciemności podziemnych ścieżek niczym nieoszlifowany diament uśpiony na dnie zrujnowanej kopalni, nieświadomy swej doskonałości. Lorraine kąpała się w jej blasku, gotowa nosić swoją miłość do niej jak ostentacyjny naszyjnik z kamieni szlachetnych, choć wiedziała, że nie stać jej na tę błyskotkę – że ta nie ma prawa zdobić jej dekoltu na tyle długo, by ciepło ciała wili mogło rozgrzać chłodny metal, w którym osadzono zachwycający klejnot – wiedziała, że na nią nie zasługuje, ale nie potrafiła powstrzymać się, by nie wyciągnąć po nią ręki – nakryła swoją dłonią dłoń Maeve, układając rozchylone dotąd nieprzytomnie usta w delikatny, nieco upiorny uśmiech. ”Szczęście w miłości i interesach”, powiedziała Maeve wróżba, cóż, Lorraine zrobiła na niej interes życia: zawłaszczyła sobie jej miłość. Ukradła ją swoimi wydelikaconymi, bezużytecznymi rękoma, z których słusznie wyśmiewała się kobieta, a teraz patrzyła na nią z tkliwością dorównującą w swej przerażającej intensywności ich agresywnemu pocałunkowi, niepomna na panujący dookoła zamęt w obliczu bardziej bezpośredniego zagrożenia – tego, które czaiło się w pytaniu Maeve.

”Czy aż tak trudno ci to zrozumieć?”

Tak, chciała powiedzieć Lorraine, wiesz, że tak. Milczała jednak jak zaklęta. Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów w obliczu tak prostej deklaracji: pogładziła Maeve po policzku, nie zwracając uwagi na jej poirytowany ton. Lorraine nie była przyzwyczajona do bezwarunkowej wzajemności. Kiedy już kochała, kochała zbyt mocno – kochała obsesyjnie, na oślep, bez pamięci i bez rozumu – pozwalając wykorzystywać się tym, którzy byli jej najbliżsi bez słowa skargi. Nazywała się kurwą, bo była kurwą w tym, jak nadawała cenę miłości, tylko po to, by za chwilę oddać się za darmo. Tylko po to, by poczuć się kochaną. W mojej głowie wszystko jest tak szalenie splątane, Maeve. Nigdy nie potrafię odróżnić tego, co urojone, od tego, co prawdziwe.

– Ale wtedy się mną znudzisz – stwierdziła dziwnie zmienionym głosem: głosem, w który wkradły się niespodziewanie wyższe tony, sięgając rzewliwego registru słodkiego sopranu wysadzanego gorzkimi łzami, chociaż oczy wiły pozostały suche – i mnie zostawisz?

Nie wydawała się do końca świadoma własnej wznoszącej się intonacji ani też dysonansowości tkwiącej w tym ni to wyznaniu, ni to pytaniu. Głos, w którym hardość mieszała się z desperacją, a ból z czułością, załamał się nagle w krótkim spazmie szczerości. Manipulantka zagubiona we własnych manipulacjach. Lorraine westchnęła cicho, próbując zatuszować zmieszanie rozbawieniem – obrócić wszystko w żart, w kapryśną zaczepkę kochanki – zachowywała pozory opanowania, nie pozwalając sobie stracić rezonu: dla niepoznaki nie przestała choćby na chwilę uśmiechać się słodko, a niewinny chichot wyrwał się z jej piersi, i tylko w pociemniałych niebezpiecznie niebieskich oczach dostrzec można było głód. 

Jak Lorraine mogła bowiem przestać udawać? Jak mogła przestać poszukiwać głupich przydomków, które tak irytowały Maeve? Ludzie przechodzący obok byli tylko kopiami innych kopii – czym różniła się od nich Lorraine? – tak łatwo cię podrobić, mogłaby powiedzieć im wszystkim Maeve, mogłaby to też powiedzieć Lorraine, doskonale świadoma dwulicowości przyjaciółki, tak łatwo cię zastąpić. Lorraine nie podejrzewała jej o takie okrucieństwo i wyrachowanie – Maeve nie traktowała ludzi w taki sposób, bo metamorfomagia była dla niej przyjemnością, nie ucieczką. Twarze zmieniała jak maski, tożsamości – jak rękawiczki. Lorraine mogłaby być dla niej choćby i rękawiczką. Obserwowała ją przy pracy, więc znała ekscytację, z jaką przyjaciółka zrzucała swoją twarz, by przywdziać nową: czysta, niczym niezmącona radość z zabawy w fałszerza, w aktorkę, w detektywa; było coś absolutnie fascynującego w patrzeniu, jak znajome rysy w jednej chwili przeobrażają się, a zamiast Maeve stała przed nią obca kobieta albo mężczyzna. Choć świadomość bycia niewystarczającą bolała, Lorraine dawno już pogodziła się ze swoimi brakami, chcąc zrekompensować Maeve w jedyny sposób, jaki znała: chciała być dla niej wszystkim. Chciała wyprzedzać jej potrzeby, zanim ta jeszcze uświadomi sobie ich istnienie, chciała ją rozbawić, chciała ogrzać jej łóżko, chciała być jej najlepszą przyjaciółką, kochanką i wspólniczką, a jeżeli to nie było możliwe, kwiatem zdobiącym jej pokój, który wsadziłaby między kartki zielnika, gdyby obumarł. 

Odwróciła wzrok. Wyciągnęła niemo dłoń w stronę Maeve, rozglądając się po targowisku. Nie miały tu już nic do roboty.

wiadomość pozafabularna
Post realizujący prompt z eventu miesiąc miłości


Yes, I am a master
Little love caster
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Maeve Chang (5546), Lorraine Malfoy (6401)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa