29.10.2023, 12:57 ✶
4 czerwca 1972
Maeve Chang & Lorraine Malfoy
Coniedzielny jarmark na Pokątnej
Nie bywała zbyt często na Pokątnej, okolica jej się nie podobała. Zdawało się, że zbytnio przywykła do zdezelowanych uliczek Nokturnu i wszędobylskiego syfu, przez co w bardziej cywilizowanych częściach magicznego Londynu miewała lekki dysonans poznawczy. Dokładnie to samo uczucie, kiedy musisz dojrzeć coś w oddali, ale notorycznie oślepia cię słońce.
Nawet jeśli czuła, że pasuje do tego sąsiedztwa jak knur do karocy, nie była przecież szpetna ani zaniedbana, więc w rzeczywistości wcale tak nie było. Mimo świadomości, że nie różni się od nikogo niczym, czuła jakiś podświadomy dyskomfort, jakby tutejsze powietrze nie leżało na niej za dobrze, prawie jak gryzący sweter. Z własnej woli, ot tak dla rekreacji nigdy by tu nie przyszła. Ale Lorraine odmówić nie potrafiła.
Prawdopodobnie żadnemu kumplowi by nie odmówiła, ale jeśli zaproponowałby to Stanley albo Sauriel, to by przynajmniej pomarudziła i zapytała, czy ich bogowie opuścili, czy po prostu nie sikali jeszcze dzisiaj. Malfoy ta część ominęła, Mewa tylko zaświergotała, że jasne, nie ma problemu, kochana, kogo zabić. Blondynka zaoponowała morderstwu tym razem, powiedziała, że wystarczy tylko śledzić, ale Chang to nie robiło żadnej większej różnicy. Jakby księżniczka sobie zażyczyła, że chce robić salta na torach peronu 9 i 3/4, to też by się na to zgodziła.
Poza tym Lorraine zagrała bardzo mocną kartą - nazwała całe przedsięwzięcie randką. Obydwie doskonale wiedziały, że całe latanie za gościem będzie miało z nią niewiele wspólnego, ale taki był zamysł. Maeve miała lekkie przeczucie w kościach, że Malfoy powiedziała to tylko dlatego, by wykorzystać jej dobre serce i miękkie kolana, ale w takich sytuacjach ignorowała podszepty zdrowego rozsądku. Nawet kiedy doskonale zdawała sobie sprawę, że ich modus operandi nawet nie stał obok zalotów. Wyglądało na to, że kręgosłup moralny bardzo mięknął w obliczu kogoś, do kogo miało się ogromną słabość.
Nie była pewna, ile dokładnie za nim już lazły, ale miała wrażenie, że wieczność. Ścieżka gościa nie miała sensu, ale też nie sądziła, że chciał ich zgubić, bo nie zachowywał się jak osoba świadoma bycia śledzonym. W końcu kto by podejrzewał je dwie o działalność kryminalną? Wyglądały całkiem sympatycznie.
- Za kim my właściwie leziemy? - Zapytała nagle, gdy wybiła godzina oświecenia i dotarło wreszcie do pustego czerepa Maeve, że nawet nie raczyła zainteresować się, kogo śledzą. Istniało prawdopodobieństwo, że Lorraine wspomniała wcześniej, ale jeszcze większa szansa była, że tej części Chang w ogóle nie słuchała.
Delikwent zatrzymał się przy jednym ze straganów; wtedy spostrzegła, że zawlekł ich aż na lokalny jarmark. Nie była tutaj odkąd podczas jednych wakacji z dekadę temu zwinęła o jeden portfel za dużo i goniła się ze wściekłym niziołkiem bocznymi uliczkami przez godzinę. Dla utrzymania pozorów zatrzymała się z Lorraine przy straganie obok, lecz bardziej skupiła się na zawartości dopiero wtedy, gdy usłyszała, że obsługująca go kobieta zwróciła się do niej po chińsku.
Maeve była etnicznie Chinką, ale po chińsku wiele nie mówiła. Rozumiała sporo, bo w domu czasem zbierała opieprz właśnie w języku przodków, ale sama nigdy nie nauczyła się go płynnie. Kobieta, widząc wygląd Mewy, musiała uznać, że trafiła na swoją, zresztą słusznie. Zaoferowała jej ciastko z wróżbą, uśmiechając się przyjaźnie.
Wtedy do niej dotarło, że skoro bawi się we wróżbiarstwo, to wcale pewnie nie musiała zgadywać, że odwiedzi ją dzisiaj Changówna.
- Chcesz też? - Zapytała Lorraine, podnosząc na wysokość ich wzroku otrzymane przed chwilą ciasteczko. Swojego jeszcze nie otworzyła; najpierw chciała za nie zapłacić, bo aż tak zdemoralizowana nie była, żeby swoich na hajs oszukiwać. Grzebała więc po kieszeniach, próbując znaleźć akurat tą, w której trzymała drobne.
I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
I wanna wear your flesh
— like a costume —