• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 … 14 Dalej »
[06.12.1971] Pierwsze ataki... || Tristan, Murtagh, Roodolphus, Alexander

[06.12.1971] Pierwsze ataki... || Tristan, Murtagh, Roodolphus, Alexander
Danger in disguise
"Death is a release; not punishment."
Wysoki (182 cm), szczupły, brodaty szatyn. Zwykle ubiera się w czarne garnitury z dobranym golfem lub koszulą z krawatem. Na dłoniach często nosi skórzane rękawiczki, ukrywając swoją chorobę. Jego oczy są głęboko osadzone i bardzo jasne, wręcz srebrzyste. Na dłoniach nosi sygnety, zaś na ramiona zwykle narzuca czarodziejską szatę w odcieniach czerni i zieleni. Posiada spinki do mankietów ze swoją ulubioną drużyną Quidditcha - Goblinami z Grodziska.

Murtagh Macmillan
#1
06.11.2023, 16:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.11.2024, 06:54 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Rodolphus Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Mikołajki 1971, Pierwsze ataki Śmierciożerców
Trigger warning: znęcanie psychiczne, tortury, przemoc, barwne opisy - czytasz na własną odpowiedzialność!


♦ Uczestnicy:
@Murtagh Macmillan
@Rodolphus Lestrange
@Alexander Mulciber
@Tristan Ward



“Cowards make the best torturers. Cowards understand fear and they can use it.”
― Mark Lawrence, Prince of Thorns


Murtagh czekał na ten dzień od dawna, przygotowywał się do niego niczym panna młoda na zaślubiny ze swoim wymarzonym wybrankiem. Był jednocześnie podekscytowany, przerażony i niepewny. Do tej pory to co robił dla Czarnego Pana nie wiązało się z otwartym atakowaniem nikogo, kto nie został wcześniej określony jako niebezpieczny. W większości też posługiwał się legillimencją, nie uczestnicząc w akcjach wywiadowczych. Tym razem jednak jego mistrz uznał, że i Macmillan dojrzał do tego, żeby na własne oczy przekonać się jak będzie wyglądała wojna w której musi stanąć po którejś ze stron - tej której życzyłby sobie jego czcigodny przodek.

Wiedział dokładnie jaki jest plan i dlaczego celem ich ataku ma być właśnie ta dwójka mugoli - dla postronnego oka nie różniących się niczym od setki innych rodzin, zamieszkujących leniwe przedmieścia Londynu. Pan i Pani Ward byli jednak bardzo wyjątkowi w oczach Czarnego Pana, jak na mugoli. Byli bowiem związani więzami krwi z kimś, kto solą w oku stał jego poplecznikom. Tristan Ward, obiecujący młody auror, który celująco ukończył szkołę i wspaniale zdał wszelkie egzaminy na Aurora. Murtagh domyślał się, że tak się może skończyć ścieżka młodego Warda, chociaż po tym jak razem z innymi ślizgonami dokuczał mu w czasach szkolnych, miał dla mężczyzny ziarno podziwu - spodziewał się raczej, że tamten stchórzy i ucieknie, a nie że zdecyduje się podjąć walkę ze swymi dawnymi szkolnymi oprawcami.

Macmillan ubrał się cały na czarno, na swoje ubranie zarzucając magiczną szatę z kapturem. Stał przed lustrem w hallu jego domku w Dolinie Godryka i zastanawiał się, patrząc sobie samemu w oczy, czy na pewno gotowy jest zrobić to czego od niego oczekują. Nie bał się, że zawiedzie, wierzył w swoje umiejętności. Bardziej obawiał się tego, że jego różdżka zawiśnie w powietrzu a niewypowiedziane słowa klątwy zamrą mu na ustach. Zrobisz to. Zrobisz to. Musssisz. Szepnął mu cichy głos, a Murtagh mimowolnie skrzywił twarz w parodii uśmiechu. Jeśli to miało sprawić, że ten Głos już na zawsze ucichnie, to gotowy był podpalić cały świat zielonym płomieniem słusznego gniewu.

Założył na twarz trzymaną w dłoniach maskę, machnął różdżką gaszą światła a potem kolejny raz, nakładając na dom zaklęcia ochronne. W końcu wyszedł na zewnątrz, wyobrażając sobie domek, którego magiczne zdjęcie spalił poprzedniego dnia machnięciem różdżki. Jego cel, jego przeznaczenie. W jednym kroku zniknął z Doliny Godryka, a w kolejnym pojawił się na ogródku w Westminster. Zimne powietrze orzeźwiało go i sprawiało, że spomiędzy ust jego maski wydobywała się para przy każdym jego oddechu. Tego roku w Londynie nie padał jeszcze śnieg, więc wywieszone już w niektórych domach dekoracje świąteczne wyglądały dość smętnie w lekkim, rzęsistym deszczu. Murtagh nie przyszedł tu jednak podziwiać okolicy, a w bardzo konkretnej sprawie. Nie był pewien, kto jeszcze się pojawi ale on był tym pierwszymi on musiał przyzwać resztę.

Postępując do przodu, w stronę frontowych drzwi domu, różdżkę wycelował w drzwi, posyłając w ich stronę czerwony promień, który dosłownie wysadził je, wyrzucając je z zawiasów i posyłając dookoła konfetti drzazg i odłamków drewna. Bez zawahania przestąpił nad drzwiami, rozglądając się po wnętrzu domu. Domyślał, się, że jego mieszkańcy spali w sypialni na piętrze. Postanowił jednak sprawdzić najpierw parter pod kątem ewentualnych zaklęć ochronnych i zaczekać na partnera, który miał z nim tego wieczoru pracować.

Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#2
06.11.2023, 18:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.12.2023, 13:51 przez Rodolphus Lestrange.)  
Rodolphus stał przed lustrem w swoim mieszkaniu w Londynie. Mimo iż niewielkie, urządzone zostało ze smakiem i odrobiną przepychu. Był próżny i nic na to nie poradzi - ba, nawet nie chciał tego zmieniać. Lubił w dyskretny sposób obnosić się ze swoim bogactwem. Teraz jednak patrzył na swoje odbicie w lustrze, okolonym pozłacaną ramą. Widział przed sobą młodego, przystojnego mężczyznę o stalowym spojrzeniu, gładko ogolonej twarzy i czarnych jak smoła włosach, gładko zaczesanych do tyłu. Zestaw białej koszuli i czarnej kamizeli zmienił na czarną jak noc koszulę i czarne spodnie, odpowiednie do sytuacji. Wyglądał, jakby wybierał się na pogrzeb - a przecież w gruncie rzeczy było inaczej. Podobnie jak Murtagh Rodolphus miał wrażenie, jakby miał zaraz iść na ślub. Chociaż nie: wiedział, kto za niego wyjdzie. I tego uczucia nie da się podrobić nawet tym. Rolph zdjął sygnet z zielonym jadeitem i odłożył go na komodę. Rzucił ostatnie spojrzenie w lustro przed wyruszeniem w drogę. On nie miał wątpliwości - był gotowy. Narzucił szatę na ramiona i wyszedł. Chwilę stał przed drzwiami mieszkania, szepcząc zaklęcia i kołując różdżką wymyślne wzory. Kiedyś, dawno temu, pewien czarodziej zapomniał o zabezpieczeniach gdy był w domu. Na to wspomnienie Rolph uśmiechnął się paskudnie, zanim nie wyszedł ostatecznie na ulicę, by zniknąć w akompaniamencie głośnego, gwałtownego trzasku, spowodowanego przeniesieniem przy pomocy świstoklika.

Krok miał szybki i sprężysty, a i miejsce jego lądowania nie było zbyt daleko. Dobrze wymierzył, rozstawiając drobiazgi po tej stronie Londynu. Dzięki temu wysoka, odziana w czarną szatę i czarną maskę z wymyślnymi, złotymi wzorami, przeszła swobodnie przez wyważone drzwi. W dłoni otoczonej czarną rękawiczką dzierżyła różdżkę z berberysu, ciemną tak jak jej ubiór. Sylwetka nie wskazywała ani na mężczyznę, ani na kobietę. Ale wystarczyło podwinięcie rękawa szaty, by Murtagh zobaczył znak węża na przedramieniu, wijący się jakby był żywy.
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#3
07.11.2023, 23:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.12.2023, 14:04 przez Alexander Mulciber.)  
W jego śnie, który nie był przecież zwykłym snem, Murtagh powiedział: Może byśmy tak kiedyś... Może dzisiaj?, ale od tamtego "dzisiaj" minęło już kilka dobrych tygodni. Na początku wizja - jedna z wielu, jakie nieustannie dręczyły jego umysł mimo skrzętnie podtrzymywanej microdosingiem (ażeby tylko) ochronnej tarczy intoksykacji - była bezładną mieszaniną symboli, która zawładnęła trzecim okiem Alexandra, kiedy pijackie torsje owładnęły jego ciałem.

Najpierw widział coś pomiędzy ślubnym kobiercem a pogrzebowym karawanem. Dwóch zamaskowanych mężczyzn - wiedział, że jeden z nich to Macmillan - zbliżało się do niego, eskortując elegancką kobietę w białej sukni - ślubnej? - jakby we trójkę szli do ołtarza. W ostatniej chwili dostrzegł, że pod cienką woalką kryje się naga czaszka. Dalej były już tylko niewyraźne głosy, krzyki, wreszcie - ciała... Dwa, trzy? No i wymiociny, te już całkiem realne, ale tak kiedy wisiał nad muszlą klozetową, zaczął dla zabawy zastanawiać się, czy i z tej rozlanej treści żołądkowej nie dałoby się czegoś wywróżyć. Gdyby tylko wiedział, że ta pokrętna symbolika stanowiła tak dosłowne odbicie wyobraźni dwójki Śmierciożerców, z którymi, jak przypuszczał po tych skromnych urywkach, miał wkrótce wybrać się na misję, zaśmiałby się im w twarz. Jedyna białą damą, jaką znał Axel, była kokaina, a jedyną kobietą, którą mógłby poślubić - Loretta... Obie darzył szczerym uczuciem; obie ciągnęły go na dno. Natomiast śmierć - cóż, ze śmiercią miał całkiem zdrową relację. Sprawiała, że życie było interesujące. Czuł się więc dobrym wzorem dla naśladowania dla kolegów!!

Niewiele rzeczy wydawało się interesujących dla zblazowanego jasnowidza, który widział możliwe konsekwencje czynów innych ludzi, zanim oni podjęli w ogóle decyzję, co czynić. Dlatego pomedytował, poeksplorował zesłaną mu wizję; przypomniał sobie, jak kiedyś niechcący sięgnął do myśli przyjaciela swoją percepcją, innej nocy, przy innym zadaniu. Ciekawe jak to jest tak naprawdę zabić, rzucił kiedyś, kiedy robili esej o seryjnych mordercach świata magicznego. Szybko naskrobał Murtaghowi krótki list: "To ciekawy pomysł. Pomogę. Za trzy dni, ten list będzie miał sens."

Trzy dni później, oczywiście, Murtagh zapukał do jego drzwi. Wszystko już zaplanował, ale potrzebował wspólnika. A Axel potrzebował znowu poczuć się żywy.

Aportował się na miejsce punktualnie,. W takich chwilach nie czuł się oderwany od rzeczywistości, w takich chwilach po prostu był, tu i teraz, skupiony, ze zmysłami wyostrzonymi na każdą aberrację w swoim otoczeniu. Ubrał się w prostą czarną szatę, a twarz schował pod maską. Zmarszczył brwi, widząc rozwalone drzwi do domu. Czyli jednak przedstawienie. Ale wybaczał Murtaghowi umiłowanie teatralności, każdy miał swoje grzeszki. Sam wolałby zabić rękoma, nie magią; to też pewna preferencja.

- Miało być bez hałasu. I bez zbędnych emocji - rzucił zaczepnie Mulciber ustalone wcześniej hasło, choć w jego głosie przebrzmiewała ledwo słyszalna nuta rozbawienia. To samo powiedział do przyjaciela w wizji, zrozumiał, ledwie wypowiedział te słowa. Razem z Murtaghiem mieli swój własny język; wypracowany przez lata przyjaźni, i czasem wystarczyło im jedne porozumiewawcze spojrzenie, albo słowo zaakcentowane odpowiednim tonem, by powiedzieć wszystko, co potrzebowali powiedzieć... dlatego tak ewidentne było szyderstwo w głosie Axela, kiedy zobaczył cudaczne, iście karnawałowe maski, w jakie to odpierdolili się jego szykowni towarzysze zbrodni. Decorum godne samego Lorda Voldemorta.

Skinął głową drugiemu z mężczyzn, który akurat odsłonił przedramię, kiedy Axel bezszelestnie do nich podszedł. Był o wiele młodszy od niego i od Murtagha - tyle zdołał się domyślić - ale już zdążył dołączyć do ich organizacji, i dostąpić najwyższego stopnia wtajemniczenia. Axel nie wiedział do końca, czy powinien szanować jego poświęcenie, czy raczej odczuwać zdegustowanie wobec tego, jak rzucił swoje życie prosto w łapy Czarnego Pana, jak gdyby nie chciał samemu pokierować swoim życiem, jakby ten tatuaż na przedramieniu był powodem do dumy.

Mulciber wolał hasło, zamiast okazania znaku, ale jego ręka mimowolnie drgnęła, jak na komendę.
Nienawidził tych tatuaży, tego plugawego piętna permanentnie zlanego z jego skórą; Voldemort mógł nazywać ich swoją armią, mógł mówić, że mroczny znak to sztandar śmierciożerców, a kir żałobny dla ich wrogów, ale Axel mógł myśleć tylko o tym, że zostali oznakowani jak bydło. Nie jak żołnierze - jak skazańcy. Jak na kogoś, kto przywiązywał ogromną wagę do symboli, znaków i przepowiedni, Mulciber z niechęcią odnosił się do jakiejkolwiek performatywnej otoczki pod publiczkę - w tym przypadku tak mrocznej, zakrawającej wręcz o śmieszność przez cały ten patos. Niestety, autonomia była ceną, jaką był zmuszony i skłonny zapłacić, by - w choć niewielkim stopniu, choćby przez chwilę - poczuć znowu euforię.

Pokazał gestem to na parter, to na piętro, kiedy jak cienie wślizgnęli się do środka. Murtagh sugerował, żeby najpierw sprawdzili parter, a Axel zamierzał trzymać się planu. Był czujny, i skupiał całą swoją czakrę na analizowaniu pomieszczenia; jego myśli już pędziły w stronę domowników, licząc na to, że zdoła dostrzec ich przyszłość.
Chociaż nie musiał być jasnowidzem, by wiedzieć, co ich czeka.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Czarodziej
Życie to sztuka, którą uprawia niewielu. Większość tylko wegetuje.
Wysoki brunet, mierzący 193 cm o zielonych oczach. Ubierający się jak zwyczajni mugole, nie rzucając się w oczy. Szczupły, z dobrze zbudowaną sylwetką.

Tristan Ward
#4
08.11.2023, 00:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.12.2023, 18:03 przez Tristan Ward.)  

Od listopada 1970 roku, społeczność czarodziejką obiegła wieść o postulatach niejakiego Lorda Voldemorta. Czarnoksiężnika, który pragnie dokonać „selekcji”. Do tego pamiętnego dnia, Biuro Aurorów miało duże zapotrzebowanie na odważnych czarodziejów. Mieli więcej pracy niż zazwyczaj. Związane było to z pojawiającymi się licznymi atakami na mugoli, mugolaków i innych czarodziei. Wielu z nich bało się o swoje rodziny. Mieli za zadanie chronić swoje domy. Wielu znajomych z otoczenia Tristana nawet rzucało zaklęcia, aby zabezpieczyć swoje posiadłości a w nich swoich bliskich. Mógł uczynić to samo, lecz jego umiejętności ochronne, były jeszcze na poziomie podstawowym i nie zdążył opanować konkretnego zaklęcia. Dom jego rodziców, nie był zabezpieczony zaklęciem. Mimo iż zamieszkiwali nie magiczną część Londynu.

Dzisiejszego dnia, jak również wieczora, Departament Przestrzegania Prawa miał wiele zgłoszeń. Podobnie jak Departament Magicznych Wypadków i Katastrof. Oba wydziały musiały mocno interweniować we współpracy ze szpitalem Św. Munga. Zdarzało się, że wielu aurorów, nocowało w biurze, aby być na każde zawołanie. Dotyczyło to szczególnie ochotników.
Tristan postanowił na noc wracać do domu, aby mieć pewność, że jego rodzice są bezpieczni. Zdawał sobie sprawę z tego, że jako mugolak może być na celowniku zwolenników Czarnoksiężnika. A co gorsza, w niebezpieczeństwie mogą znaleźć się jego rodzice. Najgorszy scenariusz miał się dopiero zacząć.

Po zakończonym patrolu, teleportował się w najciemniejszą uliczkę niemagicznego Londynu, gdzie to najwyżej przestraszyć mógł kota w kontenerze. Wyszedł na ulicę oświetloną latarnią w tę zimową noc. Odziany w ciemny płaszcz, czarne rękawice i szali. Skierował kroki w kierunku ulicy, gdzie mieszkał. Zbliżając się do samego wejścia do domu, zastygł w bezruchu, kiedy jego oczom, ukazały się wyważone drzwi. Natychmiast sięgnął po różdżkę i wszedł powoli do środka z uczuciem obawy, że ktoś się włamał.

Jako że pora była nocna, państwo Ward spali na górze. Przebudził ich hałas na dole. Jakby ktoś się włamał. Coś wybuchło. Przerażona kobieta spojrzał na męża. Nie byli pewni, czy to ich syn wrócił do domu. Ale nawet jeśli, to nie robiłby takiego hałasu. Adam Ward, ojciec Tristana i zawodowy kowal. Odważny mężczyzna. Zabezpieczył się w obronę biorąc w dłoń wykuty z metalu miecz. Choć nie był wyćwiczony w szermierce czy ogólnym posługiwaniu się broni białej, miał nadzieję, że nie wdarł się do środka jakiś magiczny świr a zwykły złodziej telewizora. Usłyszeli kroki. Kobieta pozostawała w łóżku, z lękiem ściskając kołdrę. Mężczyzna stanął przy drzwiach, jakby czekał na gościa, aby go zaatakować.

Tristan w tym czasie, trzymając różdżkę przed sobą w lewej dłoni, wszedł powoli do środka zachowując czujność, ostrożność. Nie zapalał domowego światła, szukając podejrzanych ruchów. Światło uliczne wpadało do środka przez niektóre okna. W pewnym momencie, Tristan dostrzegł podejrzaną sylwetkę mężczyzny (ten, który czatował)? Bez zastanowienia rzucił zaklęcie odrzucające, aby poleciał na ścianę. Czy dał się zaskoczyć?

Danger in disguise
"Death is a release; not punishment."
Wysoki (182 cm), szczupły, brodaty szatyn. Zwykle ubiera się w czarne garnitury z dobranym golfem lub koszulą z krawatem. Na dłoniach często nosi skórzane rękawiczki, ukrywając swoją chorobę. Jego oczy są głęboko osadzone i bardzo jasne, wręcz srebrzyste. Na dłoniach nosi sygnety, zaś na ramiona zwykle narzuca czarodziejską szatę w odcieniach czerni i zieleni. Posiada spinki do mankietów ze swoją ulubioną drużyną Quidditcha - Goblinami z Grodziska.

Murtagh Macmillan
#5
08.11.2023, 10:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.11.2023, 10:22 przez Murtagh Macmillan.)  
Świst różdżki przeciął ciszę niczym uderzenie bicza, kiedy Ward wpadł do swojego domu rodzinnego, mając nadzieję że uratuje swoich rodziców. Murtagh tymczasem dawno sprawdził już parter i znajdował się prawie na końcu schodów prowadzących na piętro.

Parę minut wcześniej, skinął głową widząc okazany przez zamaskowaną sylwetkę mroczny znak. On był tutaj przywódcą, to on otrzymał od Czarnego Pana zaszczytne zadanie przeprowadzenia ataku, więc nie widział powodu, żeby sam miał się legitymować. W końcu to również on przywołał na niebo zieloną czaszkę i węża, musiało być oczywiste, że nie zrobiłby tego Auror albo jakiś uczeń dla zabawy. Nie był pewny, czy jego współpracownikiem tego dnia był mężczyzna czy kobieta, nie miało to zresztą dla niego większego znaczenia.
- Zabezpiecz pomieszczenia...- zaczął mówić, kiedy przez drzwi - a raczej otwartą paszczę framugi, która po tychże pozostała - wszedł do domu kolejny osobnik. Murtagh przez chwilę i jego nie rozpoznał, ale zaraz jego twarz rozświetlił uśmiech. Alexander wcale nie zamierzał ukrywać swojej twarzy pod maską, może zresztą miało to sens, w końcu nikt kto ich tej nocy ujrzy nie miał wyjść z tego żywy.


Murtagh sam nie do końca pamiętał, czy zapraszał przyjaciela na dzisiejszy wieczór, czy może ten sam dowiedział się, o tym co się dzieje i postanowił przybyć. Z Axelem tak to już było, już od czasów szkolnych. Wielokrotnie Macmillan wstawał z fotela w Pokoju Wspólnym ślizgonów i ruszał do biblioteki, tylko po to, żeby Mulciber zmaterializował się obok niego gdzieś po drodze, mówiąc "Ja też idę." - bo wiedział już, że obaj będą tego wieczora uczyć się OPCM w bibliotece, jeszcze zanim Murtagh poszedł po niego do wieży krukonów. Często też Axel oznajmiał "Przynieś mi trochę eliksiru nasennego, jak już będziesz w Skrzydle Szpitalnym." na parę godzin przed tym jak Macmillan wdawał się w pojedynek z jakimś gryfonem. Murtagh przyzwyczaił się, że jego przyjaciel po prostu wie rzeczy i nie miało żadnego celu kłócenie się z nim, ani zaprzeczanie jego prekognicjom. Czasem nawet okazywały się przydatne, kiedy mógł zawczasu odrobić lekcje, zanim ktoś niechcący podpalił jego książkę, albo wiedział dokładnie jaki prezent podarować dziewczynie, za którą akurat się uganiał.

Przyjaźń Macmillana i Mulcibera była cicha i niewymagająca - żaden z nich nie oczekiwał od drugiego niczego więcej, poza spokojnym towarzyszeniem w walce z osobistymi demonami. Murtagh nawet przez chwilę miał wrażenie, że czuje do przyjaciela coś więcej... Coś nieokreślonego, co nawet w jego własnych myślach odmawiało przybrania kształtu konkretnego słowa, ale to minęło, kiedy zbliżył się do Diany a potem zakochał się w dziewczynie do szaleństwa.


Wysłuchawszy hasła, Murtagh skinął głową i wskazał na wnętrze salonu. Chwilę później planował tam zawlec dwoje mugoli, żeby łatwiej było manewrować i zrobić im krzywdę. Ufał, że nie musi mówić Axelowi dokładnie na czym jego plan polega, tamten zapewne widział już w głowie co stanie się za kilka chwil i mógł działać zgodnie z tym. Odezwał się więc do drugiego ze swoich towarzyszy.
- Zabezpieczcie dom, nie chcę bandy Aurorów zwalających nam się na łeb. I nałóżcie zaklęcia wyciszające, przydadzą się. - polecił, po czym ruszył w górę po schodach.


Kiedy świst różdżki przeciął powietrze, a Tristan wpadł do swojego domu, Murtagh miał już inne rzeczy na głowie. Tym razem nie zamierzał zaprzątać sobie głowy wywarzaniem drzwi, zamiast tego aportując się w pokoju, co wyglądało trochę jak chmura czarnej mgły, która przeniknęła pod drzwiami, po to aby przybrać postać zamaskowanego mężczyzny, stojąc tuż przy łóżku. Wycelował różdżkę w stronę trzęsącej się z przerażenia kobiety, a jej czubek rozjarzył się czerwoną poświatą.
- Jeśli nie chcesz, żeby twoja żona zdechła tu i teraz, odłóż to.- powiedział do niego zmienionym, niskim głosem. Oczywiście mógłby mężczyznę bez problemu rozbroić, ale bawiło go zmuszanie ich by robili co im rozkaże z własnej woli. Mężczyzna bardzo powoli odłożył miecz na ziemię, wbijając spojrzenie zdeterminowanych, nienawistnych oczu w Śmierciożercę. Tymczasem na parterze...



“I know love and lust don't always keep the same company.”
― Stephenie Meyer, Twilight  Murtagh Macmillan, Secrets of London
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#6
08.11.2023, 10:47  ✶  
Gdy pojawiła się kolejna osoba w pomieszczeniu, twarz pod maską wykrzywiła się lekko. Pod maską nie musiał udawać, że nie jest zaskoczony, bo i tak nikt nie widział. Na zewnątrz wyglądało to jednak w ten sposób, że Rolph kiwnął powoli głową, opuszczając rękaw szaty. W przeciwieństwie do towarzysza, który pojawił się przed sekundą, Lestrange przywiązywał uwagę do symboliki. Była jego częścią, obojętnie czy mowa była o mrocznym znaku, czy o pierścieniach lub zwykłym ubiorze. Rodolphus był znany z tego, że już od najmłodszych lat uważał, że odpowiednia prezencja była wymagana do podkreślenia swojego statusu społecznego. Był też młody, a w swojej młodości - naiwny. Próżny - to też, sam nie miał zamiaru przed sobą udawać. Ale to między innymi dzięki temu, tej nutce snobizmu, zaszedł tak daleko. Czy osiągnąłby to, co osiągnął, wyglądając jak żebrak z Nokturnu? Wierzył, że nie.

Odwrócił się w stronę drzwi, miękko trzymając różdżkę. Z tego co zdołał się dowiedzieć, w Ministerstwie panował okropny bałagan. Aurorzy nocowali w biurach i ledwo zipali, próbując naprawiać szkody, które wyrządzali. I dobrze. Mieli się bać, mieli czuć duszę na ramieniu, gdy przechodzili wieczorem przez ulicę. Tristan na pewno był w Ministerstwie Magii - Rolph nie miał pojęcia, o której ten kończy dyżur, dlatego wolał bez zbędnego przeciągania nałożyć zaklęcie wyciszające i ochronne na drzwi, zanim mężczyzna sprawi im ten zaszczyt pojawienia się we własnym domostwie. Najlepiej by było, jakby wpadł, gdyby było po wszystkim. Nie popełniał błędu niedoceniania przeciwnika praktycznie nigdy.

Sęk w tym, że nie zdążył. W chwili, gdy Rolph przygotowywał się do rzucenia zaklęcia, rzekomy Tristan wpadł przez wyważone drzwi i cisnął w niego zaklęciem. Rodolphus zareagował instynktownie. Szarpnął różdżką niczym biczem, cedząc z wściekłością zaklęcie odbijające. Gdyby miał więcej czasu na reakcję, plułby sobie teraz w brodę za to, że nie wyszedł przed szereg i nie sprawdził Warda. To, że był młody nie było dla niego żadnym usprawiedliwieniem - na przyszłość będzie pamiętał, że sen jest dla słabych i jest niczym w porównaniu z potęgą wiedzy. Nie miał zamiaru dawać Tristanowi przewagi: miękko zaciśnięte palce na rękojeści różdżki wzmocniły uścisk, a Rolph gestem i słowem posłał w stronę Warda zaklęcie odrzucające, to samo, które ten przed chwilą cisnął w niego. Włożył w gest całą swoją złość, która do tej pory była kierowana w niego samego. Miał nadzieję, że gniew pomoże mu być szybszym od obrony przeciwnika, by posłać Tristana z powrotem za drzwi, przez które przed chwilą przeszedł.
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#7
10.11.2023, 13:47  ✶  
Mulciber pokiwał głową, kiedy Murtagh skończył rozdzielać im zadania, tym samym potwierdzając, że wszystko rozumie, zgadza się z planem działania, i natychmiast zabiera się do roboty. Gdyby na miejscu przyjaciela stał ktoś inny, Axel zapewne nie zaszczyciłby go spojrzeniem, tylko bez słowa poszedł w swoją stronę, aby robić co do niego należy... Ale w stosunku do Macmillana zawsze był taki właśnie wyjątkowo wylewny!!

Mruknął ledwo słyszalnie w stronę swych towarzyszy, że idzie zabezpieczyć tyły. Z jakiegoś powodu, wydawało się to... właściwe, jak gdyby coś poza dyspozycjami Murtagha zakładało, że to jest najlepszy plan działania. Axel pół życia poświęcił eksploracji daru jasnowidzenia - drugie pół zajęło mu jego wytłumianie (bo większość drobnych objawień była zwyczajnie bezużyteczna, komu chciałoby się wnikać w nudne myśli i zamiary pospólstwa) - więc każdy jego ruch był naturalnie dostrojony nie tyle nawet do wyroków zdrowego rozsądku, a do przebrzmiewających w jego głowie ech przyszłości.

Zaczął od sprawdzenia, czy nikt nie kryje się z tyłu domu. Przemykał jak cień korytarzami, cichy, niemal niewidzialny w ciemności. Nikogo nie było w domu.
Zdołał rzucić kilka zaklęć wytłumiających na okna i ściany.
Mugolskie sprzęty - nie do końca znał przeznaczenie wszystkich - zdążyły już stracić zasilanie od nadmiaru magii, jaką czuło się w powietrzu. Kiedy rzucał szybko zaklęcia blokujące na kominek - może nie podłączony do sieci fiuu, ale kto wie, w końcu Ward był aurorem i dość często bywał w domu rodziców - poczuł mrowienie w palcach. Natychmiast zawrócił, aby wspomóc najmłodszego ze Śmierciożerców.

Mulciber działał instynktownie. Nadmiar bodźców z otoczenia, zwykle tak irytujących, że aż zaczynała drgać powieka jego trzeciego oka, przyjmował teraz z rozkoszą. Kroki, które stawiał, stawiał w przyszłości - w wizji, oraz w przeszłości - wtedy, kiedy pierwszy raz objawione mu zostało, co się wydarzy. Ale wszystko to mogło stać się klarownym dopiero w obecnej chwili. Stanął akurat w zagłębieniu korytarza, w ciemności, jak wąż czający się pod kamieniem - takie imię wybrał w końcu, dołączając do ugrupowania Voldemorta - właśnie dlatego nie dostrzegł go Ward miotający zaklęciami, kiedy z nagłym impetem wpadł do domu rodziców.

Młodszy śmierciożerca zareagował na niespodziewany atak aurora z niesłychaną szybkością, co potwierdziło Axelowi, że był właściwą osobą na właściwym miejscu. Pozwolił mu, aby młody sam odbił atak, wykazał się, bo wydawało mu się, że właśnie taki sposób działania jest właściwy. Dlaczego? Tak mówiły mu głosy w głowie, hehe. Zresztą, czuł, że ten sobie poradzi z wyzwaniem, a parę siniaków po zaklęciu odrzucającym było wartych tego, żeby ubezpieczający kolegę Mulciber, dalej ukryty, mógł dokładnie zlokalizować Warda, wbić swoje ślepia w zarys jego głowy, i wyobrazić spanikowaną plątaninę myśli, które teraz dręczyły aurora...

Ale po chwili skupił wzrok na dominującej ręce Tristana, trzymającej różdżkę, i rzucił się w bok, w przewidującym jego działanie uniku, jednocześnie odsłaniając swoją pozycję, by rzucić serię dokładnie wymierzonych zaklęć paraliżujących.


Skoro chciał przyjść i popatrzeć...


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Czarodziej
Życie to sztuka, którą uprawia niewielu. Większość tylko wegetuje.
Wysoki brunet, mierzący 193 cm o zielonych oczach. Ubierający się jak zwyczajni mugole, nie rzucając się w oczy. Szczupły, z dobrze zbudowaną sylwetką.

Tristan Ward
#8
10.11.2023, 17:23  ✶  

Rzucone przez niego zaklęcie, zostało odbite. Przeciwnik jednak nie zamierzał czekać na kolejny atak. Odwdzięczył się tym samym, co i Tristana zmusiło do szybkiej reakcji. Odbił zaklęcie  tak, aby poszybowało na regał z porcelaną i runął na posadzkę. Najlepiej by było, aby ów regał rozwalił się na zamaskowanym osobniku (Lestrange), a jeżeli nie, to najwyżej zagrodzi mu trochę drogę. Wtedy Tristan skorzystałby z sytuacji aby przemieścić się bardziej do środka i w miarę możliwości spróbować dostać się do schodów. Jeszcze nie miał pojęcia, że to nie jest jedyna osoba, jaka włamała się do jego domu. Nie miał też pewności, czy jego rodzice są bezpieczni. Musiał to sprawdzić.

Tristan starał się panować nad emocjami i trzymać myśli, że jego rodzicom nic nie jest. Twardo sobie wmawiał, aby nie stracić czujności podczas tej walki. Został aurorem, nie bez powodu. Zdał wszystkie egzaminy i dobrze też sprawdzał się w terenie. Nie był jeszcze postawiony przed taką sytuacją jak dzisiejszej nocy, gdy musiał walczyć o bezpieczeństwo i życie rodziny. Musiał działać z rozsądkiem i przemyśleniem. Szybko analizować i podejmować decyzje.

Miał już rzucić kolejne zaklęcie, ale coś świsnęło mu z innej strony. Ledwo uniknął rzuconego w swoją stronę zaklęcia, gdyż ciągle starał się być w ruchu. Przy następnych od tego drugiego nieznajomego, po prostu odbijał zaklęcia, mając nadzieję, że jeżeli jego kolega będzie coś próbował, to dostanie takim w gratisie. Cofając się w obronie odbijania zaklęć, Ward trafił plecami na ścianę. Wtedy kucnął od razu i od dołu rzucił zaklęcie wiążące prosto w nogi zamaskowanego osobnika (Mulciber), aby stracił równowagę i uniemożliwić mu poruszanie się, żeby padł ciałem na podłogę. Na moment by może udało się go spowolnić. Wiedział już, że było ich dwoje i będzie ciężko. Nie sprawdzał, czy zaklęcie mu się powiodło, gdyż przeskoczył szybko w bok chcąc skupić uwagę na tym drugim.

- Czego chcecie?!
Rzucił do nich pytanie, chcąc wiedzieć jaki jest powód ich obecności w jego domu. Szukali czegoś? Kogoś?

Z kolei na piętrze, sytuacja też była napięta i mężczyzna będący w szoku, posłusznie odłożył trzymany miecz, kiedy nieznajomy mu intruz (Macmillan), zaczął grozić żonie. A ta nie potrafiła się uspokoić, mając łzy w oczach. Nikt nie wiedział, co tutaj się dzieje. Dlaczego ich napadają?

Danger in disguise
"Death is a release; not punishment."
Wysoki (182 cm), szczupły, brodaty szatyn. Zwykle ubiera się w czarne garnitury z dobranym golfem lub koszulą z krawatem. Na dłoniach często nosi skórzane rękawiczki, ukrywając swoją chorobę. Jego oczy są głęboko osadzone i bardzo jasne, wręcz srebrzyste. Na dłoniach nosi sygnety, zaś na ramiona zwykle narzuca czarodziejską szatę w odcieniach czerni i zieleni. Posiada spinki do mankietów ze swoją ulubioną drużyną Quidditcha - Goblinami z Grodziska.

Murtagh Macmillan
#9
14.11.2023, 12:17  ✶  

Murtagh nie był świadomy scen rozgrywających się na parterze. No właściwie nie był do końca świadomy, bo słyszał dobiegające stamtąd odgłosy walki, trzask zaklęć a potem krzyk młodego Warda. Śmierciożerca zaklął w myślach nieprzyjemnie. Nie zakładał, że Auror wróci do domu tak szybko. Nie mieli w planach konfrontacji z nim, a raczej napiętnowanie go poprzez zniszczenie jego małego, miłego życia rodzinnego. Mimo to był pewien, że trzech Śmierciożerców z łatwością poradzi sobie z jednym młodym Aurorem. Nie rzucił się więc na pomoc Axelowi i Rodolphusowi a zamiast tego skupił na tym co miał do zrobienia on sam.

Kiedy mężczyzna odłożył broń na ziemię, Murtagh pokiwał głową z politowaniem. Byli tacy mali, bezbronni i pełni nienawiści. Typowi mugole. Dlaczego nie chcieli zrozumieć, że ich miejsce na świecie było pod czarodziejami, służąc im i korząc się przed nimi? Murtagh zamierzał przykładnie pokazać, co dzieje się z tymi, którzy nie wyznają podobnych przekonań jak on.
- Crucio... - wyszeptał delikatnie, niemal czule, zaś z jarzącego się na czerwono końca jego różdżki wystrzelił snop światła, godząc matkę Tristana prosto w pierś. Kobieta odrzuciła głowę do tyłu, opadając na poduszki i wyginając kręgosłup w spazmie bólu. Z jej gardła wydobył się zaś najpierw jęk, a potem już okropny krzyk bólu, przeciągłe "AAAaaa!" nie okraszone żadnymi słowami, które słychać można było w całym domu a przeszło w urywany szloch, kiedy Murtagh przerwał zaklęcie. Ojciec Tristana szarżował bowiem właśnie na niego, z uniesionym do góry mieczem i czarodziej w ostatniej chwili machnął różdżką, obezwładniając mężczyznę i posyłając miecz przez całą długość pokoju - wbił się w ścianę po drugiej stronie, wibrując jeszcze przez chwilę.
- Ty śmieciu... Ty nic nie warty, brudny, mały człowieczku... - oczy Murtagha emanowały teraz złością. Po części był zły na siebie, bo niemal dopuścił do tego, żeby ten mugol go zaatakował. Ale postanowił przelać tą nienawiść na nich. - Drętwota! - warknął, unieruchamiając mężczyznę, leżącego na ziemi.

Następnie podszedł do kobiety, wolną ręką złapał ją za włosy i wydarł z łóżka, niepomny na jej szlochy i jęki. Mamrotała prośby o pomoc, prośby żeby przestał, przepraszała i czepiała się każdego słowa, które - jak sądziła - mogłoby jej przynieść wolność. Murtagh otworzył drzwi sypialni i wyprowadził ją na korytarz, schodząc z nią po schodach - z różdżką cały czas wycelowaną w jej krtań.
- Panie Waard?! - zawołał głośno, zwracając się do tego, który walczył na dole z jego towarzyszami. - Mam coś co chyba do pana należy! Proszę z łaski swojej oddać moim towarzyszom swoją różdżkę. Po pierwsze dlatego, że po prostu pan na nią nie zasługuje, ale gdyby pan sam tak nie uważał, to proponuję zwrócić uwagę, że mam swoją różdżkę wycelowaną w coś co chyba dla pana jest cenne. - ten głośny monolog zakończył u stóp schodów, rozglądając się szybko by ocenić sytuację. Ta nie wyglądała wcale tak źle, z czego Murtagh był bardzo zadowolony. Nie mieli wcale tak dużo czasu, a sporo do zrobienia.



“I know love and lust don't always keep the same company.”
― Stephenie Meyer, Twilight  Murtagh Macmillan, Secrets of London
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#10
15.11.2023, 10:01  ✶  
Komuś na górze musiało być bardzo żal Tristana, bo jego życzenie zostało wysłuchane. Regał z porcelaną runął wprost na Rolpha. Młody śmierciożerca nie miał innego wyjścia jak rzucić się do przodu, by uniknąć przygniecenia. Tristan mógł przemknąć obok niego, chociaż Mulciber skutecznie mu to utrudniał. Lestrange w tym czasie wyciągnął ręce przed siebie, by zamortyzować upadek, a potem przetoczył się po posadzce. Miał szczęście, że to nie było szkło. Szkło rozpryskiwało się w zupełnie inny sposób, bardziej chaotyczny i brutalny.

Lestrange już się podnosił, już chwytał wypuszczoną w ferworze upadku różdżkę, gdy Tristan krzyknął. Nie polubił jego głosu. Był donośny, spanikowany, barwę miał drażniącą, powodującą że mózg Rolpha wykrzywiał się z wściekłości. Zapewne gdyby spotkali się w innych okolicznościach, nie zwróciłby na to uwagi, ale teraz myślał tylko o tym, żeby podejść do Warda i wyrwać mu język gołymi rękami. Zanim jednak stanął z powrotem na nogi, zanim zacisnął palce na rękojeści różdżki, stojący u szczytu schodów Macmillan wprowadził kolejną nutę chaosu do tej i tak chaotycznej już scenerii. Rolph uśmiechnął się pod maską, ale nie ruszył ani o krok w stronę Warda. Wyciągnął dłoń bez różdżki w stronę Tristana, prawą ręką celując w niego tak na wszelki wypadek, gdyby aurorowi przyszły jakieś głupoty do głowy. Nie wiedział na ile rozumu miał mężczyzna i na ile się domyślał, jak skończy się całe to spotkanie. Serce podpowiadało mu, że wpadnie w pułapkę, ale mózg kazał być przygotowanym na wypadek, gdyby Tristan uznał, że nie ma nic do stracenia, bo tak czy siak jego rodzice zginą.

Zachęcająco poruszył dłonią, niemal czule, by ten oddał mu różdżkę. Chciał, żeby zrobił to sam - przyjemność z rozbrajania w takiej sytuacji była absolutnie żadna.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Murtagh Macmillan (3879), Rodolphus Lestrange (3414), Alexander Mulciber (4629), Tristan Ward (4658)


Strony (4): 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa