• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ministerstwo magii v
« Wstecz 1 2 3 Dalej »
[28.06.1972, południe] Wrogów należy trzymać blisko | Rodolphus, Brenna

[28.06.1972, południe] Wrogów należy trzymać blisko | Rodolphus, Brenna
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#1
08.11.2023, 10:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.11.2024, 06:43 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
Rozliczono - Rodolphus Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Brenna zwróciła mu bransoletkę, którą wysłał jej poprzedniego wieczoru. Dostał ją dziś rano, razem z ciekawym liścikiem. W milczeniu i beznamiętnie patrzył na bezwartościowe dla niego świecidełko, leżące na czarnym, jedwabnym woreczku. Spoczywało na blacie biurka i śmiało się do niego, jakby poniósł klęskę. Czy chciał przekupić Brennę? Bynajmniej. Ale nie zdziwił się, że tak to odebrała. Mogła zgrywać głupią, ale Rolph dobrze czytał ludzi i podejrzewał, że pod burzą włosów i za maską głupich uśmiechów skrywało się coś więcej. Może paranoja? A może ponadprzeciętna inteligencja? Nie wiedział tego jeszcze, ale na myśl o tym, że miałby to odkryć, czuł przyjemny dreszcz ekscytacji. W zamyśleniu zgarnął bransoletkę do szuflady biurka i wstał. Nie musiał być dzisiaj w pokoju tak wcześnie, ale wolał dopilnować, żeby szef komnaty dowiedział się o wczorajszym incydencie od niego, nie od BUM. Gdyby zwlekał i nie przyszedł z samego rana, byłoby za późno. Wstanie rano nie było wygórowaną ceną za spokój i uchodzenia za idealnego pracownika Ministerstwa. Mógł teraz opuścić budynek i udać się do sklepu, mając w pamięci, co Brenna mówiła o jedzeniu pączków na czas i piciu hektolitrów kawy. Show must go on.

Gdy wybiło południe, a sylwetka Longbottom przemknęła do jednej z wind, Rolph przytrzymał zamykające się drzwiczki zdecydowanym ruchem. To, że zastał ją w Ministerstwie zakrawało o cud, z tego co zdążył się wywiedzieć od pracowników Ministerstwa. Nie zamierzał więc tracić czasu. Na pewno była tu od rana, a to że zaskoczył ją w windzie, zrzucał na karb szczęścia. Oparł się plecami o ściankę windy i kiwnął Brennie głową.
- Brenno - uśmiechnął się lekko do kobiety, nie mając zamiaru jechać na swoje piętro. Jego brwi jednak ściągnęły się w wyrazie zaskoczenia, gdy zaczął dostrzegać na twarzy Longbottom ślady po... no właśnie - czym? - Co się stało?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
08.11.2023, 10:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.11.2023, 10:52 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna faktycznie była w biurze od rana, a niewyspanie odganiała od siebie kawą, którą wypijała w nieprzyzwoitych wręcz ilościach. Po wczorajszym, całym dniu w biurze, spotkała ją "drobna", nocna przygoda w New Forest z Laurentem, po której jeszcze potrzebowała kuracji u kuzynki (Dani zdefiniowała wstrząśnienie mózgu, chociaż i tak najpoważniejsze były obrażenia ręki) i w efekcie spać Brenna położyła się koło drugiej nad ranem. Nie przeszkodziło jej to jednak przed pojawieniem się w biurze na siódmą - chociaż usiedzenie za biurkiem było wybitnie trudne. Niestety, nie mogła zająć się sprawą Cane'a, bo wiedziała, że śledztwo przejmą aurorzy. Irytowało ją to. Jeszcze bardziej irytowało ją to, że prawą rękę wciąż miała owiniętą bandażem po tym, jak kości losu wskazały wynik jeden ta zalała się krwią po nieudanym zaklęciu.
Na sińce, które znikały już pod ubraniem, nie zwracała uwagi, skaleczenia na dłoniach i twarzy, gojące się powoli po drugiej porcji eliksiru, nie były żadnym problemem, ale wybitnie wkurzało ją, że ręka jeszcze nie wróciła do stu procent sprawności i spowalniała jej pracę.
Z samego rana wpadła do biura Departamentu Tajemnic, tak na wszelki wypadek. Dowiedzieć się, czy informacje o wypadku dotarły do Bulstrodów, szefujących w wydziale i spytać, jak miewa się nieszczęsny Niewymowny. Żadnych istotnych informacji oczywiście nie dostała, ale przynajmniej wiedziała, że wszystkich procedur dopełniono. Później - z racji na to, że z wycieczką na Nokturn wolała się wstrzymać do trzeciej porcji eliksiru, tak by dłoń pracowała już normalnie, kiedy się tam wpakuje - zajmowała się nadrobieniem roboty papierkowej. A koło południa przemknęła na górne piętra, by prośbą, groźbą i przekupstwem wyciągnąć parę papierów z innego departamentu.
I pewnie nawet przez sekundę nie pomyślałaby już tego dnia po wizycie w Departamencie Tajemnic o Lestrangu, gdyby nie natknęła się na niego w windzie.
Rodolphus Lestrange bez wątpienia był trochę dziwny i dało się to wyczuć przy ich pierwszej rozmowie. Brenna nie powinna rzucać tutaj kamieniem, bo wiele ludzi uznawało za dziwną ją, a poza tym miała wśród znajomych różne specyficzne jednostki. To jednak w połączeniu z faktem, że należał do jednej z najbardziej konserwatywnych rodów czystej krwi, i zaręczony był z przedstawicielką Blacków - którzy pod względem konserwatyzmu rywalizowali chyba tylko z Borginami, Rookwoodami i Malfoyami – wzbudzało instynktowną ostrożność. Między innymi dlatego odesłała mu ten prezent, chociaż splatały się na to i inne czynniki – jak to, że nigdy nie przyjmowała takich podarunków od obcych i w ogóle nie przyjmowała żadnych podarunków w pracy, bo mogły faktycznie zostać uznane za łapówkę.
Tyle że pewna ostrożność nijak nie zmieniała jej stylu bycia. I dlatego przywitała go mniej więcej tak, jak przywitałaby dowolną inną osobę na jego miejscu.
- Cześć - przywitała się. - A, to... - odruchowo uniosła dłoń do twarzy, gdzie zadrapania po tym momencie, w którym została wrzucona w krzaki i stoczyła się do dołu, powoli zanikały pod wpływem wigginowego. - Drobny wypadek podczas wieczornego spaceru w lesie, za parę godzin nie będzie po tym śladu, czasem nie patrzę, gdzie chodzę – oświadczyła z uśmiechem. W zależności od punktu widzenia, było to bezczelnego kłamstwo (bo przecież oberwała zaklęciami) albo sama prawda (bo przecież naprawdę do wszystkiego doszło w nocy w lesie). - Potrzebujesz czegoś? Mam nadzieję, że nie okazało się, że jednak pan Niewymowny nie oberwał w wyniku eksperymentu, a tak naprawdę został niecnie zaatakowany gdzieś na korytarzach Ministerstwa i teraz chcesz to zgłosić? Bo jeśli tak, mam dzisiaj na rozwiązanie tej zagadki całe... eee, dziesięć minut - oceniła, zerkając na zegarek. Rzecz jasna plotła, bo jednak szczerze wątpiła, aby doszło do takiego ataku, a wieści o tym nie rozeszły się jeszcze po całym Ministerstwie. Ale lubiła pleść i wolała przekierować rozmowę na inne tory niż jej skaleczenia. - Więc proszę o bardzo, bardzo szybkie streszczenie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#3
08.11.2023, 11:12  ✶  
Uniósł brwi. Drobny wypadek w lesie? Wieczorny spacer? Nie znał jej na tyle, by ocenić, czy w tej chwili kłamała. Wiedział jednak tyle, ile potrzebował, by uznać ten scenariusz za wielce prawdopodobny. Brenna wydawała się narwana, nie zdziwiłby się więc, gdyby naprawdę wleciała do jakiegoś dołu pełnego ostrych krzaków i kolców, bo po prostu postanowiła biec za czymś, co wydało jej się podejrzane w danym momencie. Miał wrażenie, że Longbottom była jedną z tych osób, które najpierw działały, a potem myślały. A przynajmniej w większości przypadków. Jakim cudem jeszcze żyła i była tak piekielnie dobrym pracownikiem Ministerstwa? Takie osoby zwykle szybko kończyły swój żywot, chyba że były ulubieńcami losu. Czy Brenna do nich należała?
- W dzisiejszych czasach spacery po lesie, szczególnie wieczorem i nocą, są niebezpieczne, nawet jeśli spacerujesz w towarzystwie - przypomniał jej delikatnie. Może i uważała się za niezniszczalną, lecz taka nie była. Nikt nie był, czego świadkiem byli wczoraj. Na wspomnienie wczorajszego wieczornego incydentu Rolph uśmiechnął się kącikiem ust. - Wiesz, że nie mogę ci powiedzieć. Mogę jednak zapewnić, że nie miało to związku z nadużyciem magii w Ministerstwie. Ani z niestosownym użyciem czarów w obrębie budynku.
Powiedział, co wiedział - dał odpowiedź tak trywialną i niemówiącą niczego konkretnego, że w zasadzie gdyby Brenna nie znała zasad, panujących w Departamencie Tajemnic, mogłaby się wkurzyć. Ale znała, wierzył więc, że zostawi temat w spokoju. Wciąż gdy myślał o starszym "koledze" półkrwi miał ochotę kopnąć w ścianę. Ale tego nie robił, bo nie wypadało - poza tym zniszczyłby buty. A to była prawdziwa skóra.
- Nie potrzebuję, korzystam z windy, tak jak wszyscy - odparł z rozbawieniem. Musiała go wyczuć - ten ruch z bransoletką był dobrym posunięciem. Może i kobieta nie zaprzątałaby sobie nim więcej głowy, ale miał w planach tak często na nią wpadać, jak to było tylko możliwe. Chciał, by była świadoma jego obecności, nawet jeśli nie miał zamiaru jej robić nic złego. Po prostu lubił bawić się z ludźmi, a może nawet lubił bawić się ludźmi? Obie wersje pasowały idealnie. - Ale cieszę się, że na ciebie wpadłem. Wiem, jaka jesteś zajęta, a dla mnie słowo "dziękuję" nie wystarczy. Proszę.
W dłoni trzymał brązową torebkę. W środku znajdowała się kartonowa podstawka, w której tkwił kubek z pokrywką, by napój się nie wylał. Obok znajdował się pączek, z cukierni na tej samej ulicy.
- Jeśli myślisz sobie teraz, że otrułbym pracownika Ministerstwa, to się obrażę, że masz mnie za głupca. Wiem, że jesteście niedoceniani i pracujecie ponad siły. I możesz uważać sobie, że "dziękuję" wystarczy, ale wolałbym nie zbierać cię pewnego dnia z podłogi, bo zapomniałaś napić się kawy i zasnęłaś na stojąco - wcisnął jej torebkę do rąk. Sam uniósł swoje, by pokazać, że nie odbierze łapówki w postaci jedzenia. Czy jak to by teraz chciała nazwać.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
08.11.2023, 11:44  ✶  
W sytuacjach zagrożenia Brenna działała szybko, nie zawsze mądrze i polegała na instynkcie... i dotąd jakoś przeżywała, chociaż wiedziała doskonale, że kiedyś szczęście ją opuści. W istocie jednak była tą osobą, która na informację o tym, że brat może być przeklęty, wysyłała mu kilkunasto punktową listę planów na zdjęcie klątwy i odszukanie jej autora, a na biurku układała mu kilka załączników wraz z ich spisem.
Tyle że bardzo pasowało jej, że od tej strony znało ją zaledwie kilka osób.
- Tak, niecnie atakujące krzaki, zupełnie niewidoczne w mroku dziury, i takie tam, niebezpieczeństwo czai się na każdym kroku, jeżyny na przykład, kiedy już zewrą szeregi, mogą być wręcz śmiertelną pułapką - przytaknęła Brenna. Wprawdzie Laurent miał zamiar zgłosić małą potyczkę, do której doszło w New Forest, ale ona wątpiła, by Biuro Aurorów dostarczało raporty na takie tematy akurat do Lestrange'a. Poza tym... tak jak on nie mógł mówić o swojej pracy, tak i ona niekoniecznie musiała chcieć opowiadać o swojej. I tak, doskonale znała "zasady" Departamentu Tajemnic. Nie bez powodu pracowników nazywano Niewymownymi. Nie wydawała się więc ani trochę zirytowana wymijającą odpowiedzią i nie zamierzała drążyć tematu.
Zmarszczyła na moment brwi, kiedy wepchnął jej w ręce papierową torbę. Ujęła ją odruchowo lewą ręką. Nie, nie pomyślała, że postanowił ją otruć. Bywało paranoiczką po tym kątem, i dlatego podczas wizyty u Eunice Malfoy prosiła o wodę, nie herbatę, a Alethei Crouch uprzejmie odmawiała ciasteczek, ale nikt o zdrowych zmysłach nie robiłby czegoś takiego w Ministerstwie Magii. Za duże ryzyko. Chodziło raczej o to, że od razu dało się zrozumieć, że spotkanie jednak nie było przypadkowe. A chociaż Brennie za żadne skarby nie wpadłoby do głowy, że na tyle zapadła mu w pamięć, by postanowił regularnie dręczyć właśnie ją ze wszystkich ludzi w Ministerstwie, to i tak zastanowiła się, czy wynikało to z tego, że chciał uchodzić za uprzejmego człowieka, czy może coś knuł.
Zwłaszcza że - dlaczego miałby podejrzewać ją o aż taką paranoję?
- Ależ dlaczego miałabym podejrzewać o chęć trucia mnie kolegę z pracy? To znaczy, gdybyś jeszcze siedział przy sąsiednim biurku, to wtedy rzeczywiście, mógłbyś snuć takie fantazje, żeby wreszcie mnie uciszyć i pewnego dnia wreszcie doprowadzony do ostateczności im ulec, ale praca na niższych piętrach skutecznie cię przed tym chroni - zapewniła lekko, jakby myśli o żadnych truciznach nigdy nie postały jej w głowie. - Bez przesady, po Beltane wszyscy w Ministerstwie mają bałagan, tak już bywa, jestem pewna, że w Departamencie Tajemnic po tych całych słońcach i księżycach na niebie też jesteście zajęci, a Brygada nie pracuje przecież w kamieniołomach - stwierdziła tym samym, swobodnym tonem, bo ani myślała narzekać na nadmiar pracy. W gruncie rzeczy miała jej dużo głównie dlatego, że była nadaktywna. I na pewno nigdy w życiu nie czuła się niedoceniana. - Obawiam się, że zapomnienie o wypiciu kawy naprawdę mi nie grozi, w moich żyłach płynie już chyba więcej kofeiny niż krwi. Dzisiaj na przykład wypiłam trzy kawy, więc gdybym jeszcze sięgnęła po tę, zaraz zaczęłabym biegać po ścianach, także... naprawdę nie trzeba, tobie przyda się bardziej - zapewniła, wyciągając w jego stronę kubek.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#5
08.11.2023, 12:20  ✶  
Zaśmiał się cicho. Oboje wiedzieli dobrze, że to nie o gang jeżyn i kartel malin chodziło. Ona to doskonale wiedziała i on, ale niech zostanie przy szaleńczym lesie, który atakuje czarodziejów swoimi dobrami, pragnąc wciągnąć ich do dziury i przysypać jagodami leśnymi. Brenna miała zadziwiającą zdolność zmiany tematu i odpychania od siebie niewygodnych pytań. Przychodziło jej to tak naturalnie, niemal błazeńsko, że nic dziwnego, że koledzy z biurek obok mogli mieć jej dosyć. Po prawdzie gdyby trafił do BUM i siedziałby biurko w biurko z Brenną Longbottom, byłby zapewne pierwszą osobą, która spróbowałaby wyrwać jej język, żeby się w końcu zamknęła. Ale, jak ona sama zauważyła, pracował na innym piętrze, co skutecznie chroniło ich oboje.
- Podejrzewałaś mnie o próbę wręczenia łapówki, śmiem więc sądzić, że możesz mieć lekką... lekki problem z przyjmowaniem szczerych podziękowań od kolegów z pracy - odpowiedział gładko, chowając ręce za plecami. Splótł je ze sobą i nawet zrobił krok w tył, żeby uniknąć kubka z kawą. Nie miał zamiaru go od niej brać i jeśli Brenna nie chciała wylać zawartości na podłogę i jego buty, to była zmuszona kawę trzymać. Co z nią zrobi później - to go nie obchodziło. Nie pijał kawy na tyle często, by płakać za rozlanym napojem. Preferował inne napoje - herbatę, alkohol i nawet wodę. Kawę pijał w ostateczności. - Bo przecież nie odmawiasz odwdzięczenia się tylko dlatego, bym ciągle za tobą chodził, prawda, Brenno?
Wbił spojrzenie w jej oczy. Oczywiście że tak nie uważał. Podejrzewał, że Brenna miała na głowie inne sprawy i w ogóle nie wpadłaby na podobny pomysł, lecz lubił zasiewać w umysłach czarownic podobne myśli. Nawet jeśli te miały szybko przegnać je ze swojej głowy.
- Masz rację, mamy pełne ręce roboty. Dlatego tym bardziej cieszę się, że na siebie wpadliśmy. Jadę do biura Brygady z kimś porozmawiać. Ale jeśli wolisz iść przodem, poczekam - winda się zatrzymała, a do środka weszła dwójka aurorów. Odruchowo skinęli Brennie i Rodolphowi głowami i odwrócili się plecami do dwójki rozmawiających. Wydawali się zestresowani, ale kto w dzisiejszych czasach nie był zestresowany? Rolph uśmiechnął się lekko, ponownie opierając plecy o drzwi. Zamilkł, czekając aż winda zjedzie niżej i wypuści tę dwójkę, która przerwała im rozmowę. Odczuwał jakąś dziwną przyjemność w nękaniu Brenny. Pewnie niedługo mu to się znudzi, ale na ten moment bawił się wyśmienicie. W konwersacjach tego typu faktycznie Longbottom nie miała sobie równych. Była zbyt uprzejma, by spławić go od razu, a jak to robiła - było to tak subtelne, że niemal urocze. Większość osób, z którymi rozmawiał, ulatniała się przy pierwszej możliwej okazji, pozostawiając ogromny niedosyt.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
08.11.2023, 13:23  ✶  
- Ależ nie myślałam tak ani przez chwilę. Ale zgodzisz się chyba ze mną, że ktoś mógłby tak uznać, prawda? Nie wypada przyjmować prezentów w pracy, zwłaszcza jeśli można tym złamać serce swojemu biednemu ojcu na wieki wieków - zapewniła, i cóż, może mówiła szczerze, może nie. Do mistrzyń kłamstwa nie należała - raczej do mistrzyń półprawd i odwracania uwagi, bo najbzdurniejsze historyjki i potok słów czasem zaciemniały prawdę skuteczniej niż milczenie - ale to akurat nie było jakieś wielkie, łgarstwo, wymagające szczególnych umiejętności oszukiwania.
- Przejrzałeś mnie, czuję się mało doceniona, jeżeli nie biega za mną po korytarzach codziennie najmniej dziesięć osób, które koniecznie chcą wyrazić swoje podziękowania. Za to, że podstawiłam nogę komuś, kto biegał sobie prawie nago po Ministerstwie na przykład. Jak się domyśliłeś? Dotąd nikt tego nie odgadł - zakpiła. Jeżeli Rodolphus lubił się bawić czarownicami, zasiewając w ich głowie jakieś nadzieje, tylko po to, by potem brutalnie je zniszczyć, bo oczy miał tylko dla Bellatrix... to tutaj na żadną zabawę tego typu nie miał szans. Myśli Brenny po prostu nie biegały w taką stronę, niezależnie od tego, z kim rozmawiała, bo pod pewnymi względami była absolutnym tłukiem. Chłopcy zawsze traktowali ją albo jak irytującą istotę, której trzeba unikać albo... nawet nie jak koleżankę, a jak na świetnego "kumpla". W dodatku obracała się zawsze w otoczeniu dziewcząt pod każdym względem ciekawszych niż ona. Nie wpadłoby jej do głowy, że ktoś mógłby coś sugerować na poważnie, a gdyby nie pieśń pewnej morskiej istoty i magia Beltane pewnie nigdy nawet nie pomyślałaby o żadnym mężczyźnie inaczej niż o koledze.
- Przyjęłam już podziękowania. "Dziękuję" zwykle naprawdę wystarczy, a tutaj nie ma za co być wdzięcznym, tak jakby za to dostaję co miesiąc pensję - dodała już poważniej. Nie próbowała już wpychać mu tej kawy i pączków, bo byłoby to trochę śmieszne, a łatwo było dostrzec: Lestrange lubił stawiać na swoim. Lepiej było pozwolić mu odnieść taki nic nie znaczący sukces i zapomnieć o całej sprawie niż tylko zachęcać go do dalszego uporu. Ni cholery nie ustąpiłaby w przypadku biżuterii, ale jeśli szło o kawę... Nie musiała niczego udowadniać, a uznała, że jeżeli po prostu ją przyjmie, on szybciej się znudzi.
- Czyli że ja mam wyjść, a ty będziesz jeździł tą windą w tę i z powrotem, póki sobie nie pójdę? Chcesz potem się komuś poskarżyć, jak uzna to za dziwne, że to moja sprawka, co? "Codzienny Biuletyn Informacyjny Ministerstwa Magii, Detektyw Brygady Brenna L. uwięziła w windzie pracownika Departamentu Tajemnic" - rzuciła, bo nie zamierzała przecież wygłupiać się w ten sposób. Przywitała się z aurorami i skierowała na nich na moment spojrzenie, zastanawiając się, czy ich stres wynika z tego, że właśnie wezwano ich na dywanik w sprawie źle postawionych przecinkach w raportach, czy też znowu coś się stało. Gdyby nie było tu Lestrange'a, może nawet spróbowałaby podpytać, ale przy nim wolała tego nie robić, poza tym fakt, że mężczyźni odwrócili się plecami, wskazywał, że nie chcą być zaczepiani, umilkła więc po prostu, póki winda nie zatrzymała się na właściwym piętrze.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#7
08.11.2023, 13:54  ✶  
Przytaknął, chociaż bez entuzjazmu. Nie wydawało mu się, by Brenna należała do osób, które przejmowały się opinią otoczenia. Ojca - owszem, znał wiele starszych od niej czarodziejów i czarownic, którzy pod wpływem swoim rodzin potrafili się zmienić nie do poznania, dusząc w zarodku swoją indywidualność. Duże, szanowane rody potrafiły tłamsić najmniejsze iskry i dociskać je butem, byleby tylko sprawić, żeby było po ich myśli. W jego przypadku cele rodziny i jego samego były zbieżne, dlatego nie protestował. Wiedział jednak, że gdyby w rodzinie Lestrange pojawiło się chociażby drobne odchylenie przy ważnych dla niego ideach, buntowałby się. Ale czy otwarcie? Czy może robiłby to po cichu, by nie złamać serca matki i nie wkurzyć ojca? Tego nie był w stanie przewidzieć.
- Bo jestem szalenie bystry - odpowiedział, wzruszając ramionami. Oczywiście że wiedział, że Brenna ironizuje, ale on nie musiał. W tej kwestii miał rację i nie musiał nawet żartować ze swojej inteligencji. Zastanawiał się jednak w jaki sposób działał mózg Longbottom. Bo że działał inaczej niż u zwykłych czarodziejów i czarownic - to wiedział od początku. Utkwił w kobiecie, a raczej jej czole, zamyślone spojrzenie. Co takiego skrywał ten organ, że Brenna była taką a nie inną osobą? Czym się różnił, jakim małym elementem? Czy doznała w przeszłości urazu, który sprawił, że była teraz sobą?

Winda się zatrzymała, dwójka aurorów wyszła i poszła w swoją stronę, każdy w inną. Zostało im ostatnie piętro.
- Jeżeli tego chcesz, to tak zrobię - odpowiedział, wzruszając ramionami. Kończył im się czas, oboje mieli swoje sprawy do załatwienia. I jak bardzo by chciał ciągnąć dalej tę przepychankę słowną, tak wiedział, że należy zbytnio naciskać. Był w końcu szalenie bystry, czyż nie? - Chociaż bez tej części o skarżeniu. Nie nawykłem plotkować. Są krzywdzące, a nie zrobiłbym niczego, co mogłoby ci zaszkodzić, Brenno, przynajmniej nie umyślnie. Jeżeli chcesz, zjadę do Departamentu Tajemnic i wrócę później.
Winda stanęła, drzwi się rozsunęły. Rodolphus przytrzymał ich krawędź tak, by za szybko się nie zamknęły. Czekał na decyzję Brenny - jeśli chciała, to zjedzie na piętro niżej i wróci później. Dla niego nie miało to znaczenia, czy pójdzie teraz, czy później. Jego główny cel został osiągnięty, teraz musiał tylko utrzymać farsę.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
08.11.2023, 14:12  ✶  
Nie przejmowała się zbytnio tym, co o niej mówili. Ale i pewne rzeczy były absolutnie dla niej nie negocjowalne, a jedną z nich było nie dawanie nikomu podejrzeń, co do tego, że w swojej pracy mogłaby kierować się jakimikolwiek korzyściami, uprzedzeniami czy tym, z kim miała do czynienia w sprawie. Och, to nie tak, że zawsze ściśle trzymała się litery prawa. Po prawdzie odkąd zaczęła się wojna, robiła tyle nielegalnych rzeczy, że powinna sama siebie za nie aresztować. Ale istniały rzeczy, na które nie zamierzała pozwalać, koniec kropka.
Brenna prawdopodobnie przynajmniej kilka razy w życiu uderzyła się bardzo mocno w głowę. Żeby tylko nie szukać - choćby tej nocy. Ale i całe zachowanie wynikało raczej z jej charakteru, wychowania, wpływu rodziny, otoczenia przez przyjaciół i może jeszcze odrobinę z daru płynącego we krwi, przynoszącego ze sobą widma przeszłości.
Zapewne zapytana, czy jej umysł funkcjonuje inaczej niż inne, odpowiedziałaby, że nie. Ale w końcu to on był tutaj specjalistą od działania ludzkich mózgów. O nim na razie wiedziała tyle, że chyba lubił stawiać na swoim i manipulować - ale nawet tego nie mogła być pewna. Nie w stu procentach. I na pewnym poziomie przeczuwała, że chyba chciał wręcz, by poczuła się niekomfortowo: było to przeczucie gliny, który nawykł do obserwowania cudzych zachowań i szukania drugiego dna w wypowiadanych słowach. Tyle że Bren miała za sobą całe lata pracy w Brygadzie i natknęła się w tym czasie na tyle różnych osobowości, że zbicie jej z tropu nie było jakieś łatwe. Przez dwadzieścia siedem lat życia usiłowała unikać wyłącznie dwóch osób, i obu z nieco odmiennych względów.
- Zmuszać zajętego pracownika Departamentu Tajemnic, by jeździł windą w tę i z powrotem? Wiem, że mój brat opowiada o mnie różne straszne rzeczy, ale nie jestem aż tak paskudną osobą. Żartowałam, Lestrange - parsknęła, trochę niepewna, czy wziął to na poważnie (jakby nie było, niektórzy brali na poważnie jej żarty, za to nie dawali wiary, kiedy mówiła prawdę - i w gruncie rzeczy niekiedy było jej to na rękę), czy była to jakaś jego gierka. - Zapomniałam popodpisywać korytarz jako swoją własność, więc zupełnie mi nie przeszkadza, że przejdziesz nim razem ze mną - oświadczyła, nim wymaszerowała na korytarz. Nie zamierzała zabraniać mu iść razem ze sobą, ale jeżeli życzył sobie jeździć windą w tę i z powrotem, to kim była, aby go przed tym powstrzymywać?

Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2034), Rodolphus Lestrange (1570)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa