Trzasnęło.
Zdołała się teleportować, ale zaraz zaryła kolanami o ziemię. Pod palcami czuła ciepłą krew, a jej zrobiło się cholernie zimno. A już przestała krwawić dzięki temu eliksirowi… Powinna się cieszyć, że ostatecznie nie zostawiła w lesie żadnej części ciała.
– Tylko trochę krwi – odpowiedziała mu, blada jak sama śmierć. Nie, nie umierała, poza tym dalej utrzymywała, że skoro oddycha, to nic poważnego jej nie dolega, ale wolałaby, żeby świat przestał się tak kręcić. – Zapiszę ci adres w pobliżu. Sowa zaniesie wiadomość, a znajomy przekaże dalej informację falami – powiedziała, nawet wyjątkowo nie protestując przeciwko jego pomocy. Żałowała koszmarnie, że nigdy nie opanowała porządnie fal, bardziej zajęta innymi dziedzinami magii. Zwinęła się po prostu w kłębek na tej paskudnej kanapie i przymknęła na moment oczy. – Sherwood? Jeżeli masz tutaj eliksir wiggenowy, to dam ci pieprzone sto galeonów za jedną buteleczkę – obiecała szczerze, bo może i sam eliksir zwykle wart był góra pół galeona, to wartość zależała niekiedy od konkretnego momentu. A w tej chwili dla Brenny ta mikstura była absolutnie warta takiej ceny.
Niemiła teleportacja