• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10
13 Marca 1972 | Posiadłość Eden i Williama pod Londynem || Elliott & Eden

13 Marca 1972 | Posiadłość Eden i Williama pod Londynem || Elliott & Eden
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#1
22.10.2022, 01:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.10.2022, 04:01 przez Elliott Malfoy.)  
Gęsta ulewa posiłkowała się pędem wiatru i zrywała pierwsze oznaki wiosny z gałązek drzew. Krótkie życie nie rozwiniętych jeszcze, sklejonych ze sobą w kokonie bezpieczeństwa płatków dobiegało końcowi przedwcześnie, gnijąc pod krawężnikiem zgrabnie wybitego podjazdu. Los nie był łaskawy, bardzo szybko wyłapywał najsłabsze ogniwa i zgniatał je w zarodku, nie pozostawiając szansy na wiosenny rozkwit. Tafla niewielkiego zbiornika wody pokryta była zmarszczkami widocznymi, gdy przez gęste chmury przedostawały się odbite promienie księżycowe kładąc na usta traw blask nokturnu.
Ciężar powiek zmywał się z obłudą gorzkiego posmaku whisky na podniebieniu, a chłodny materiał i wybrukowania grawerowanej piersiówki przypominały jedynie o stukocie myśli, pędzącym do przodu, pogłębiającym cienie pod oczyma. Przemoczone jeszcze od trwającej od dobrych dwóch ... trzech? czterech? stracił rachubę godzin ulewy włosy opadały mu na czoło, łaskotały w rozgrzaną alkoholem skórę. Biała, rano idealnie wyprasowana i wykrochmalona, koszula przyklejona była do klatki piersiowej, tworząc druga skórę, zupełnie jakby wiedziała, ze ta musi być grubsza, aby nikt już nie dostał się do środka. Marynarka opinała mu się na ramionach, gdy wpół leżał na pikowanym szezlongu, zapewne mocząc go przemoczonym tweedem garnituru.
Po co właściwie tu przyszedł? Wszystko było teraz takie ciężkie, a najbardziej jego własne ciało. Nie był pijany, nie mógł być, nie wypił znowu tak dużo. Wydarzenia dzisiejszego dnia przeplatały mu się z nienawistnymi myślami skierowanymi we własną stronę. Praca, lunch, dużo rozmów, za dużo, przebijające się przez siebie głosy zbyt pewnych siebie mężczyzn, przekrzykujące irytująco, nie pozostawiając miejsca na nawet najmniejsze potknięcie, rozluźnienie ramion, ugięcie się pod ciężarem dnia powszedniego, szybka wizyta w domu, gabinet, lecznica... przecież tego właśnie chciał, prawda? Do tego musiał dążyć w życiu. Do pozbywania się przeszkód i ludzi, którzy mu zagrażali. Tego był nauczony, tak wskazywał instynkt, więc tak trzeba było zrobić. Przełknął gulę w gardle zapijając ją ostatnim łykiem alkoholu. Tylko i wyłącznie to popychało go do wstania, co w tym stanie nie było znowu takim dobrym pomysłem. I tak był pod wrażeniem, ze udało mu się zwinnie dostać do ogromnej rezydencji zaprojektowanej przez męża bliźniaczki, specjalnie dla niej. Dom był w istocie tak duży, że nawet nikt nie słyszał jak Elliott wchodził, a też czuł się tutaj, poniekąd jak u siebie. Mimo niesnasek i innych konfliktów z Eden, obydwoje dobrze wiedzieli, ze mogą na siebie liczyć w najgorszych momentach. Przynajmniej na tym etapie życia.
Złapał się oparcia i już chciał zrealizować dotyczący wstawania, ale piersiówka, która leżała bezwolnie na jego boku, przyklejona jeszcze chwilę temu do mokrego materiału koszuli spadła i potoczyła się po drewnianej, wypolerowanej podłodze. Przeklnął bardzo siarczyście i od razu usłyszał w głowie głos matki karcący go za dobór słownictwa. Odgonił jej chłodną, chudą twarz, jaka ukazała się jego wyobraźni i wyruszył na misję ratowania pustego już pojemnika po alkoholu. Nie było mu to jednak dane, bo w tym samym momencie gwałtowny promień światła dochodzący prosto z żyrandolu, nie tylko odbił się w dotychczas zapadających się w ciemności nocy szybach, ale też ukuł go w oczy, więc instynktownie zacisnął powieki i zamiast siegnąć ręką po piersiówkę złapał się długiego fotela, aby, bardzo majestatycznie, z niego nie spaść. Nogi wciąż miał oparte na podłodze, więc równowaga pozostawała zachowana. Ostatecznie postanowił nie kłopotać się wstawaniem i tak mentalnie sięgnął już dzisiaj dna, nie potrzebował do tego lądować na posadzce. Machnął jedynie dłonią jakby witał się z siostrą będąc na trybunach wyścigów konnych.
- Bonsoir - wydusił z siebie mrukliwie z bardzo angielskim akcentem. Znał pare francuskich słówek, ale nigdy nie przykładał się do jego nauki, bo tez nie był mu potrzebny - Wybacz to najście, a właściwie, może niekoniecznie, nie jestem pewien czy wybawienie... a nie, wybaczenie. Wybaczenie to coś, czego szukam. - poprawił się na fotelu mrugając ocucicająco i zakładając nogę na nogę. Nie pomogło to temu jak się prezentował ani o kapkę, wciąż przypominał zmokniętego, smutnego szczeniaka z wątpliwą umiejętnością trzymania się w pozycji pionowej i niedoborem snu - Muszę ci zająć chwilę. - dodał już trochę poważniej, ale nie tłumaczył jak wszedł ani po co. Czekał na jakąkolwiek reakcję, a należy też zaznaczyć, że w swoim nietrzeźwym stanie to jak się zachowywał nie wydawało mu się niczym nadzwyczajnym. Zapewne gdyby był trzeźwy cała ta rozmowa i sytuacja zaczęłaby się całkowicie inaczej.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#2
22.10.2022, 02:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.10.2022, 02:37 przez Eden Lestrange.)  
Wbrew wszelkim pozorom, noce nie były ulubioną porą dnia Eden.
Wraz z zachodem słońca i ciemnością przychodziły dziwne myśli. Problemy moralne wykwitały nagle z tyłu głowy i wierciły dziurę w czaszce, objawiając się swego rodzaju migreną, której nie sposób wyleczyć żadnym eliksirem. Dlatego wolała zasypiać zanim wybije północ; zanim nocni dręczyciele rozpoczną wartę nad jej uchem i zaczną wypominać wszelkie jej błędy. Nie chciała przecież słuchać o fikcji.
Życie Eden było zaplanowane z zegarkiem w ręku, prawie że co do minuty - o 22Nyan0 zaczynała wieczorną toaletę, o 22:45 była już w łóżku i czytała chwilę, a o 23:00 była już w objęciach Morfeusza. Mitycznego wytworu, a nie w objęciach męża, bo drogi tej dwójki rozeszły się już jakiś czas temu. Nie była pewna kiedy; z jednej strony czuła, jakby było to wczoraj, ale z drugiej strony nawykła już tak bardzo, że mogła być to też wieczność. Wiedziała jednak, że była zdecydowanie za młoda, żeby czuć się tak staro. I zbyt odczłowieczona, na własne życzenie, żeby w ogóle się nad tym rozckliwiać.
W drodze z łazienki do swojej sypialni zauważyła mokre ślady butów na podłodze. Smugi błota i resztek deszczu brudziły drewno i psuły harmonię. Irytację zamaskowała narastająca czujność i adrenalina. Ewidentnie w pokoju oczekiwał na nią intruz, a ona nie miała przy sobie różdżki. Mogła co najwyżej bronić się kapciem, bo oprócz nich miała na sobie jedynie jedwabną piżamę w grafitowym kolorze i rozchełstany szlafrok do kompletu. Odgarnęła za uszy włosy wciąż wilgotne po kąpieli, położyła dłoń na klamce. Wdech, pchnięcie, zapalenie światła.
Serce stanęło, ominęło jeden takt.
To tylko on.
Wytchnęła - ciężko powiedzieć czy z ulgą, czy z irytacją. Zamknęła za sobą drzwi, poprawiła okulary na nosie, które ostatnimi czasy nosiła wieczorami i do czytania, niechybnie ślępnąc od ślęczenia nad papierami i rachunkami. Posłała bratu spojrzenie, które powinno być mu znajome jak amen w pacierzu - Eden wyraźnie wybierała właśnie odpowiedź na jego zmasakrowane bonsoir, ale większość opcji dialogowych byłaby bardzo, bardzo niegrzeczna i musiała je po kolei odrzucać.
Chcąc kupić sobie jeszcze trochę czasu, schyliła się po piersiówkę leżącą praktycznie u jej stóp, powąchała zawartość, znajdując w ostrej woni whisky kilka odpowiedzi na niezadane jeszcze pytania. Wywróciła oczyma nieznacznie, prawie niezauważalnie, po czym odstawiła przedmiot na komodę przy drzwiach - z dala od Elliotta.
- A więc czego szukasz? Guza? - zapytała wreszcie, ale nie brzmiała na złą. Czuła dziwne uczucie deja vu, jakby już kiedyś czuła się potwornie zmęczona życiem,  a musiała się z nim użerać. Wiedziała podskórnie, że uniesienie się w gniewie nic nie da, a nawet ją skompromituje. A więc płynęła z nurtem, jak jej biedny, przemoczony szezlong.
- Musisz, to się zastanowić nad sobą - oświadczyła, nie mogąc się powstrzymać od czegoś niosącego znamiona docinku. Uniosła brwi. - Ale w porządku, niech będzie. Masz  piętnaście minut, zanim położę się spać, a więc sugeruję, żebyśmy tę rozmowę przeprowadzili jak parlamentarzyści, na stojąco, co by zrobić to zwięźle. - Zabrzmiała jak ojciec, ruszyła rękoma w górę, wskazując mu, żeby się w końcu podniósł i przestał rujnować jej meble. Stać ją było na nowy, ale nie lubiła marnotrawstwa.
Tak samo jak nie lubiła problemów moralnych w środku nocy.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#3
22.10.2022, 02:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.10.2022, 04:34 przez Elliott Malfoy.)  
Docinek Eden i samo jej spojrzenie, mimo że mogłoby zabijać o wiele skuteczniej niż nie jedno ostrze, sprawiły, ze poczuł przyjemne ciepło. Nikt nigdy nie powiedział, ze relacje w ich rodzinie były zdrowe, bo ktokolwiek o zdrowych zmysłach nawet by na taki pomysł nie wpadł. Większość życia spędzili na nienawidzeniu się, uprzykrzaniu go sobie i rywalizacji, ale udało im się dojść do kompromisu i teraz, wszystkie te, niegdyś irytujące i przepełniające pogardą spojrzenia, słówka i gesty wydawały się jak wyrwany kawałek sielankowego obrazu ubiegłych lat. Chociaż ani młodość, ani początki dorosłości tej dwójki niczego z sielanką nie miały wspólnego, ot, człowiek po prostu akceptuje i przeinacza w pozytywne, to co ma pod ręką. A Elliott za dużo nie miał, jeżeli o przyjemnych emocjach mówimy. Miał, i wciąż ma, pieniądze i cokolwiek, czego by tylko sobie nie zamarzył w sferze materialnej.
Zaśmiał się pod nosem, choć bardzo gorzko, jakby naśmiewał się z siebie akceptując każde, nawet lekkie nieprzyjemne słowo z wytchnieniem, jakby właśnie po to tutaj przyszedł, dokładnie tak, 'po guza'. Chociaż to wcale nie było prawdą. Potrzebował chwili, aby zebrać myśli.
Przymknął oczy i wziął oddech pozwalając klatce piersiowej unosić się i opadać miarowo. Czuł chłód ubrań i wbijająca się w kość miednicy różdżkę. Otworzył niebieskie oczy i skupił ich spojrzenie na stoickim wyrazie twarzy bliźniaczki. Szybko się opamiętał i nałożył filtr; zmiana w jego ekspresji wydała się nienaturalna, była bardzo skrupulatnie wyuczonym mechanizmem nie mającym nic wspólnego z ciepłem człowieczeństwa.
- Definitywnie, droga siostro. - nie wrócił już do rozbujanego alkoholem tonu głosu, lata wyrachowania sprawiły, że nawet w stanie podchmielenia zdawał się potrafić zapanować nad własnym językiem zaskakująco umiejętnie. Siostrzane podobieństwo do ojcowskich gestów wzbudziły w nim igiełki poirytowania, ale stłamsił je w zarodku. Nie przyznał jej racji na głos, ale skłamałby mówiąc, że nie był tu zastanawiać się nad sobą. Co więcej, przyszedł do niej, aby przyznać się do okropieństwa jakiego się dopuścił. Musiał wypowiedzieć kłębiące się, zatruwające umysł myśli na głos, stanąć z nimi twarzą w twarz, usłyszeć je i ukształtować. Zmaterializować wszystkie te emocje, jakie teraz skrywał pod zaledwie szczeniackim grymasem skrapianym gorzkością kropli bursztynowego trunku.
- Jeżeli chcesz przeprowadzać tę rozmowę jak parlamentarzyści to chyba już za długo nie było cię w Ministerstwie. Muszę cię zmartwić, ale niektóre obrady naszego drogiego parlamentu zajmują więcej niż dwanaście godzin, czyli conajmniej 15 minut. - nie omieszkał zwrócić jej uwagi na te małe niedociągnięcie, ale też nie wstał z zajmowanego na pikowanym meblu miejsca ignorując jej podszyte złośliwością gesty, ba. Nie pozostał dłużny rozsiadając się jeszcze wygodniej, choć wciąż wyprostowany, coby nie wyglądać jakby dopiero wytoczył się z londyńskiego rynsztoku.
Przełknął ślinę walcząc ze sobą, aby nie spuścić wzroku. Zacisnął zęby tak mocno, ze rysowało się to widocznie na mięśniach twarzy. Wsłuchał się w pare sekund ciszy, dając jej przepływać harmonijnie przez ostatnią swobodę niewiedzy.
- Simone nie żyje. - wypowiedział te słowa powoli, wyraźnie, nie wykrzywiając już ust, jego wyraz twarzy osiagnął ten sam poziom spokoju, co bliźniaczki, więc przypominali teraz odbicia naprawdę krzywego zwierciadła. Ona, z wilgotnymi, acz idealnie zaczesanymi włosami, w suchym szlafroku, on z poskręcanymi od kropel deszczu kosmykami i przyklejonymi do skóry warstwami ubrań - Zgon stwierdzono dzisiaj o godzinie szóstej czterdzieści trzy wieczorem. - dodał. Głos mu się nie załamał, a ręce miał złożone na mokrym, tweedowym materiale spodni.
Uniósł lekko brwi.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#4
22.10.2022, 16:43  ✶  
Gdy pierwsza fala irytacji związana z nagłym najściem brata opadła, w ciele Eden szumiał już jedynie dyskomfort wywołany przełamaniem rutyny. Nie ruszał jej już nawet fakt, że przyszedł tu pijany; nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni. Nie umieli radzić sobie z problemami w zdrowy sposób, bo nigdy nikt im nie pokazał, jak to zrobić. Elliott zatapiał swoje smutki w alkoholu, Eden zatapiała się w nadmiernej ilości pracy. Materia nie miała znaczenia, chodzi jedynie o to, by nie wypłynęły na powierzchnię.
Nie wiedziała, skąd pomysł przyjścia z gorzkimi żalami do niej, bo sądząc po stanie bliźniaka i jego zachowaniu, na to się zapowiadało. Wiedziała, że wbrew własnej woli stała się jego najwierniejszą powierniczką wraz z dniem, w którym ojciec wymusił na nich przysięgę krwi, że nie będą dłużej działali wbrew w sobie i na swoją szkodę. Pakt jednak nie zmienił natury Eden, nie uczynił z niej godnego wsparcia emocjonalnego. Nie umiała współczuć nikomu poza sobą, mogła jedynie powtarzać utarte frazesy pokroju "wszystko będzie dobrze", "dasz sobie radę". Ewentualnie mogła zaoferować absolutną, nieograniczoną niczym szczerość podszytą chłodną logiką i kalkulacją, a mało kto rozedrgany emocjonalnie chciał słyszeć coś w tym guście w ramach pocieszenia.
Zauważyła zmianę wyrazu twarzy Elliotta, tak samo wyłapała inny ton głosu. Takie rzeczy nie umykały jej uwadze, doskonale wiedziała, że brat się właśnie od czegoś dystansuje. Polityczne zboczenie zawodowe, które pozwala na schowanie bólu do kieszeni i przekazanie najbardziej niewygodnych wieści z kamienną twarzą i grobowym tonem. Jedynie w błękicie jego oczu błąkał się cień czegoś przykrego, pozostałości rozpaczy. Ale wkrótce i one zniknęły.
Puściła mimo uszu uwagę o ministerstwie - miał rację, ale nie było to istotne, a wyznaczony przez nią czas umykał. Nie miała zamiaru odbijać piłeczki w przypadku czegoś, co - świadomie lub nie - miało stanowić jedynie zasłonę dymną prawdziwego problemu. Podparła się pod boki, jakby przygotowywała się na jakieś poronione oświadczenie. Że czyjaś żona dowiedziała się o jego romansie z jej mężem. Że ojciec wpadł na kolejny, rujnujący mu życie pomysł. Że zrobił coś głupiego po pijaku i widział go jakiś dziennikarz z brukowca.
Ale nie przygotowała się na to, że został wdowcem.
Twarz Eden zelżała. Chyba nikt nie podejrzewał, że było to możliwe bez podania jej na siłę anestezji, ale blondynka przybrała najłagodniejszy wyraz twarzy w swoim życiu. Poczuła się, jakby na krótką chwilę cała myśl odpłynęła z jej głowy i zderzyła się z kompletną ciszą, nicością. Poruszyła się niezgrabnie, z wolna opadła na skraj perfekcyjnie zaścielonego łóżka. Usiadła delikatnie, chyba nie chcąc już, żeby ta rozmowa przebiegła zwięźle.
Nawet nie wiedziała, co powiedzieć.
Nie była w stanie rzucić, że jej przykro. Nie było jej przykro, była w szoku. Wydawało się zresztą, że Elliott też. Ciężko to wytłumaczyć, ale podskórnie przeczuwała, że żadne z nich nie ma do czynienia z konwencjonalnym żalem. Złapała opuszkami palców prawej dłoni swoją obrączkę ślubą, podświadomie obróciła ją kilkukrotnie.
- Co z Nicholasem? - zapytała cicho, prawie że nieśmiało, ale obydwoje wiedzieli, że nie umiała taka być. Elliott stracił żonę, ale nie podejrzewała go o kochanie jej, bo znała prawdziwą naturę brata. Wiedziała, że małżeństwo podszyte było przymusem, a jego serce leżało gdzieś indziej. Jego syn zaś stracił matkę, bez której będzie musiał dorosnąć i której już niedługo nie będzie nawet pamiętał. Był za mały, by być zdolnym zatrzymać wspomnienie o niej ze sobą na dłużej.
Czy chociaż jeden Malfoy może mieć normalny start w życiu? Czy to jednak proszenie o zbyt wiele?
- Co się właściwie stało? Chodzi o jej chorobę? - zapytała wreszcie, bo po prawdzie nie miała pojęcia, co mogło zabrać Simone z tego świata. Nie znała prawdziwej przyczyny jej pobytu w Lecznicy Dusz. Nie drążyła nigdy, nie było dla niej zaskoczeniem, że kobieta oszalała. Depresja poporodowa to jedno, ale kto by nie postradał zmysłów wchodząc do tej rodziny? Nawet święty by zdziczał. A żadne z nich nie było święte.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#5
24.10.2022, 01:21  ✶  
Z każdą kolejną sekundą milczenia gula w jego gardle stawała się coraz bardziej uporczywa, trudniejsza do zdławienia w przygotowaniu do wyjawienia okropnej prawdy. Nie chciał jej słyszeć, uświadamiać sobie, pozwolić, by się zmaterializowała i położyła winę na jego barkach. Nienawidził się za to co zrobił żonie, ze strachu, z paniki, z bezsilności. Mógł tłumaczyć się sam przed sobą godzinami, wałkować w głowie to, że przecież zrobił to, co musiał, aby ratować samego siebie z tonącego statku. Problem był taki, że to on sam stworzył dziury w kadłubie pozwalając, aby żagle, w których połać jeszcze niedawno dumnie dął wiatr, powoli zanurzyły się w ciemnej bezkresności chłodnego oceanu. 
Mimowolnie zwrócił spojrzenie niebieskich oczu ku dłoniom bliźniaczki i temu jak przekręcała w palcach obrączkę. Przeszło mu przez myśl, że może powinien zapytać o jej małżeństwo, nie wydawała mu się szczęśliwa. Ale czy Eden kiedykolwiek na taką wyglądała? Małżeństwo z rozsądku, zaplanowane skrzętnie przez ojca, w momencie, gdy wszyscy myśleli, że blondynka choruje, gdy tak naprawdę jej ciało pożerane było klątwą, którą sam na nią rzucił. Nie żałował swojej decyzji z wtedy, rozumiał swoje pobudki, jakie skłoniły go do takiego działania, ale był bardzo ukontentowany z tego, jak wszystko się skończyło. Teraz, po utracie żony za której śmierć odpowiadał, nie był taki pewien czy byłby w stanie poradzić sobie z myślą o utratą siostry.
- Miejmy nadzieję, że nie znienawidzi mnie tak bardzo jak ja nienawidzę siebie. - stwierdził równie cicho, jakby przez chwilę miał mu się załamać głos, jakby ostatnia nuta wcale nie była zabarwiona szokiem, a czystą rozpaczą i bezsilnością. Przełknął ślinę wraz z powiększającą się gulą w gardle, nie pozwolił sobie na płacz, to byłoby zbyt poniżające. Nie należała mu się żałoba i opłakiwanie, nie po tym co zrobił.
- To ja ją zabiłem. - dodał, już pewniej, starając się brzmieć jakby właśnie wykładał budżet na kolejny rok, a nie zwierzał się z najczarniejszego sekretu - Nie dosłownie, ale przeze mnie się zabiła, w lecznicy. - próbował mówić składnie, ale przez swój stan nie mógł tego robić szybko, więc słowa powoli składały się w całość. Elliott przygryzł wnętrze policzka i zacisnął, złożone na kolanie, dłonie tak mocno, że pobielały mu knykcie.
- Zaraz po tym jak Nicholas przyszedł na świat poczułem się zbyt pewnie. Mieliśmy z Simone dość szczęśliwe życie małżeńskie, nigdy nie przypuszczałem, że mógłbym znaleźć w kobiecie bratnią duszę, ona okazała się wyjątkiem. Nie pomyślałem ani razu podczas tego małżeństwa, że mógłbym chcieć być z kimś oprócz niej, mimo moich preferencji, o których obydwoje dobrze wiemy. Powiedziałem jej o nich, nie chciałem się przed nią ukrywać, naiwnie z mojej strony, ale chyba faktycznie... - urwał, zauważając, że wpadł w sztorm słowotoku i choć jego dykcja pozostawała poprawna to emocje zaczynały przedzierać się przez ułożone fale sentencji. Nie dał rady, przymknął oczy - chyba faktycznie ją pokochałem. - czuł się conajmniej dziwnie zwierzając się Eden ze swojego życia emocjonalnego, ale wiedział, że samo powiedzenie, iż zamknął swoją żonę w Lecznicy dusz, tam gdzie spędził prawie rok w młodości, gdy ojciec dowiedział się o jego miłostce z chłopcem ze szkoły, będzie zwykłym oczernianiem się.
- Nie usprawiedliwia mnie to w żadnym stopniu, ale wolałem, aby sprawa została załatwiona w ten sposób, niż abym musiał przeżywać publiczne upokorzenie, reakcję ojca... i wszystko co za tym idzie. Uważam, że logicznie powinienem być zadowolony, że to się tak skończyło, ale... ale wcale nie jestem. Jedyne co czuję to jakby część mnie umarła razem z nią w tym niewielkim pokoiku w lecznicy. - uporczywie wpatrywał się w obraz na ścianie przedstawiający żeglujący po spokojnym morzu galeon, słońce i jasne kolory turkusu nie docierały nawet do jego umysłu, jedyne o czym mógł myśleć to zaciemniona klitka, w której spędził dobre pare miesięcy, gdy sam był w Lecznicy Dusz.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#6
24.10.2022, 13:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.10.2022, 13:45 przez Eden Lestrange.)  
Szczęście było czymś subiektywnym, przynajmniej dla Eden. W jej definicji było to zwyczajnie spełnianie oczekiwań, zarówno cudzych, jak i własnych. Była pewna, że gdyby stawiała poprzeczkę nisko wobec samej siebie i zadowalała się byle czym, chodziłaby po mieście uradowana jak skowronek. Niestety oczekiwania wobec samej siebie miała niebosiężne i prawdopodobnie właśnie dlatego wydawała się taka zgryźliwa. Nie umiała się zaspokoić niczym, nic nie było wystarczająco dobre, a wyniesiona z domu rodzinnego chciwość nie pozwalała powiedzieć starczy. Wywróciłoby ją na lewą stronę, gdyby oświadczyła szczerze przed samą sobą, że do szczęścia już więcej jej nic nie trzeba.
Chciała wszystko lub nic. Nic pomiędzy.
Wyznanie brata na temat nienawiści do samego siebie przyjęła z lekką konsternacją, lecz wciąż miała nadzieję. Przechyliła nieco głowę z braku zrozumienia, ale twarz wciąż miała łagodną, bo ciągle wierzyła, że obwinia się niesłusznie. Widziała, że był rozbity, wręcz zdezelowany emocjonalnie, rozciągając się niczym wrak wyłowiony z dna zatoki na szezlongu. Widziała pobielałe knykcie dłoni zaciśniętych na kolanach, nerwowe przełykanie śliny. Ludzie w rozpaczy często przypisywali sobie winę za cudzą śmierć, bo w czarnej godzinie przez głowę przelatuje mnóstwo scenariuszy, ironicznie najczęściej tych "najlepszych". Tych, w których na czas docierają na miejsce i ratują zmarłego, tych, gdzie w ogóle nie pozwalają zmarłemu dotrzeć w miejsce, w którym spotka ich koniec. Przypisują sobie fałszywą winę za nieurodzenie się prorokiem i nieprzewidzenie czegoś, czego nie dało się przewidzieć. Czasem jedna mała rzecz jest w stanie zmienić bieg całego ludzkiego życia. Czasem ta sama rzecz je odbiera.
Kolejne słowa zmusiły ją do zmiany wyrazu twarzy. Nie była już dłużej w stanie patrzeć na brata z nadzieją, że zachował się jak należy. O ile wpierw jedynie zastygła w ruchu i chciała szczerze zrozumieć jego intencje, tak kiedy faktycznie zaczął je obnażać, zaczęła się robić niespokojna. W głowie Eden pojawił się mętlik, myśli odbijały się od siebie z zawrotną prędkością i nie umiały zejść się w koherentną całość. Przez chwilę poczuła się, jakby patrzyła na całą tę sytuację z poziomu trzeciej osoby, obserwatora, który przystanął z boku. Czy to był ten przypadek eksterioryzacji, kiedy ktoś przyrzeka, że zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok?
Kiedy mówił o miłości i wykładaniu własnego serca na rękę swojej, świętej pamięci już, żony, z żołądkiem blondynki zaczęło się dziać coś nieprzyjemnego. Czuła jak wywraca jej flakami, ale była przekonana, że nie jest to zazdrość. Wiele złych rzeczy można było o Eden powiedzieć, ale jej urojenia nie urosły nigdy do aż tak podłego poziomu. Była przekonana, że Elliott wierzy w słuszność swoich słów, ale tutaj pojawiał się paradoks, bo ona nie mogła. Nie potrafiła połączyć szczerości z uczuciami, które eksponował przed nią, bo zaprzeczały wszelkim prawom logiki. Prawdopodobnie z tego powodu zrobiło jej się tak niedobrze, od hipokryzji Elliotta, która przeszła niezauważona przed jego własnym nosem.
Wydała z siebie dziwny dźwięk, jakby niemoc stłumiła śmiech i zamieniła się w niezwykle ciężkie westchnięcie. Zdjęła okulary, położyła je niedbale na bok, przetarła zmęczone oczy i nasadę nosa.
Nie była pewna, co w tym momencie powstrzymało ją od wyrzucenia go z domu. Pakt, który obligował ją do niedziałania na szkodę brata, czy jednak resztka miłości wobec niego, bo chociaż miała ochotę utłuc go gołymi rękoma tu i teraz, to mimo wszystko wiedziała, że szczerze żałuje swoich czynów?
- Bezczelność - powiedziała wreszcie, wypuszczając z siebie słowa wraz z oddechem, przez co stały się stłumione. - Właśnie to tobą kierowało. Męska bezczelność - powtórzyła więc, bo nie miała zamiaru siedzieć cicho i klepać go po ramieniu. Była w konflikcie z samą sobą, bo z jakiegoś chorego powodu chciała jednocześnie ukrócić jego cierpienie oraz dać do zrozumienia, że jest obrzydliwym imbecylem.
Zerwała się z łóżka na równe nogi, czując, że zaczyna ogarniać ją szał. Była zła. Była nieludzko wściekła, ale nigdy, przenigdy, nie pozwoliłaby sobie z tego tytułu stracić kontroli. Eden nie miała w zwyczaju krzyczeć na ludzi, rzucać przedmiotami, uciekać się do przemocy fizycznej. Teraz miała na to wszystko ochotę, a jedynie krążyła niespokojnie pod drewnianej podłodze z twarzą we własnych dłoniach.
Nie wytrzymała.
- Tylko ty byłbyś w stanie być tak głupi i zaślepiony własnym ego, że kazałbyś osobie, którą rzekomo kochasz, przejść przez piekło, z którego sam wypełzłeś - wysyczała przez zaciśnięte zęby, opuszczając w końcu ręce i patrząc szeroko rozwartymi oczyma na brata. Nie była w stanie pojąć, że ktoś, kto wrócił dosłownie zrujnowany psychicznie z Lecznicy Dusz, bo został wysłany tam siłą, wysłałby tam kogokolwiek z takich samych pobudek. Wystawiła w jego kierunku wskazujący palec, jakby chciała się upewnić, że Elliott nie pomyli się, do kogo mówi. - Czy ty się słyszysz? Powiedz, Eli, słyszysz się, czy alkohol wciąż szumi ci w uszach na tyle, że myślisz, że to, co mówisz, ma sens? - nachyliła się nad nim, nie umiejąc kontrolować własnego wyrazu twarzy. Kipiała od wściekłości i nie była pewna, czy bliźniak kiedykolwiek widział ją w takim stanie. Wyglądała, jakby chciała złapać go za szczękę i uderzyć mu głową o ścianę, ale odsunęła się w ostatnim momencie i wróciła do niespokojnego maszerowania tam i z powrotem po pokoju.
- Wolałeś cierpienie, zgryzotę kobiety, którą myślisz, że kochałeś, niż własne upokorzenie? Wybrałeś karierę i aprobatę ojca zamiast matki swojego dziecka? I to ja z naszej dwójki jestem tą gorszą, tak? Ja jestem potworem? - zaśmiała się gorzko, wypowiadając ostatnie pytanie. Tylko Eden byłaby w stanie zamienić coś takiego w rozmowę o niej samej. I chociaż zdawała sobie sprawę, że to nie czas i miejsce na porównywanie, zwyczajnie nie miała nad sobą kontroli.
- Ty nikogo nie kochałeś - zaczęła, najpierw wciąż brzmiąc na wściekłą. - Tylko siebie. -
Drugie zdanie, konkluzję swojego wybuchu, wypowiedziała smutnym głosem. Wyglądała, jakby miała się rozpłakać w jego imieniu, ale to tylko dlatego, że wreszcie się zorientowała, że kopie leżącego.
Wzięła głęboki wdech i zamknęła oczy. Kiedy ponownie spojrzała na brata, nie patrzyły na niego już oczy rozwścieczonej osoby. Eden zdecydowanie wyglądała, jakby było jej głupio z powodu swojego własnego wybuchu, ale nie umiała przeprosić. Przełknęła ślinę, nerwowo odgarnęła włosy z twarzy, które przykleiły się do czoła podczas gwałtownych ruchów. 
- Zrobić ci herbaty? - zapytała cicho, opuszczając ramiona wzdłuż własnego ciała. Z tego wszystkiego zapomniała o manierach.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#7
24.10.2022, 18:50  ✶  
Zgrzytnął zębami. Wiedział, że należy mu się każda obelga wypowiedziana przez Eden. Zmiana w jej zachowaniu nie była dla niego aż tak szokująca, spodziewał się mocnej reakcji, w końcu to, co powiedział było conajmniej trudne do przeprocesowania. Mimo to zabolało go zobaczenie jak mimika siostry tak gwałtownie się zmieniła, pożarta przez negatywne emocje, jak szybko zimna i zdecydowana skorupa pękła aby dać mu do zrozumienia, że zachował się obrzydliwie, że dokonał niewybaczalnego i żadne słowa otuchy mu się nie należą. Zgadzał się z tym, w końcu nie powinien nikogo obarczać swoim wynaturzeniem. Fakt, że siostra dowiedziała się o jego romantycznych preferencjach i wciąż chciała z nim rozmawiać powinien być dla niego wystarczający. Szukał zrozumienia w sprawie, którą powinien zakopać w swojej przeszłości. Zamiast tego musiał to zrobić ze soją żoną, niewinną ofiarą jego własnej głupoty.
- Nie powiem, że zaskoczyła mnie twoja reakcja. - odparł tylko, bardzo automatycznie, wyuczenie i sam miał ochotę się zadusić. Przekrzywił lekko głowę, trochę jakby analizował to co ma powiedzieć i w jakim tonie, aby faktycznie nie zostać uderzonym i, aby pozostać na jak najbardziej neutralnym gruncie. Gdyby popatrzył w lustro na pewno musiałby napić się jeszcze kolejne tyle, ile już wypił, bo podobieństwo do ojca odbiło się w jego niebieskich oczach zbyt nachalnie.
Skrzywił się czując jak jego własne, wypowiedziane przed sekundą słowa docierają do mózgu. Nie wiedział co ma zrobić, wszystko podpowiadało, ze wciąż powinien podpierać swoją decyzję logicznymi argumentami, ale nie chciał tego robić, bał się, natomiast, że jeżeli powie za dużo, zwierzy się, to usłyszy jeszcze gorsze słowa, niż już zostały w tej rozmowie wypowiedziane. Nie mógł przecież oczekiwać zrozumienia, nie po tym co zrobił. A jednak, wplótł palce w już jedynie wilgotne kosmyki blond włosów i schylił czoło wbijając paznokcie w skórę głowy. Materiał garnituru strasznie mu przeszkadzał, zaczynał czuć jak powoli zaczyna się dusić w ubraniach, w swoim ciele, w tym pokoju, w tym domu. To nie moja wina, że chciałem od kogoś akceptacji, a jedyne co dostałem to więcej nienawiści i groźby. Chciał to z siebie wyrzucić, ale zdawał sobie sprawę jak bardzo absurdalnie będzie to brzmiało. Nie chciał jej zabijać, ale, w takim razie, dlaczego w ogóle zamknął ją w Lecznicy? Po co angażował Perseusza? Chyba po to, aby ją pilnował, aby nic się jej nie stało, ale przecież nie mógł go obwiniać o konsekwencję swoich własnych, idiotycznych, popełnionych w panice decyzji.
Było mu okropnie gorąco.
- Nie jesteśmy aż tak podobni, abym kochał tylko siebie. - odpowiedział w końcu, bo udało mu się złapać oddech - Co byś zrobiła jakby chciała rozwodu na tej zasadzie? Co zrobiłby ojciec? Co zrobiłbym ja? To nie mogło wyjść na światło dzienne. I nigdy nie może. Moją winą jest, że mogłem pomyśleć, iż ktokolwiek normalny byłby w stanie zaakceptować wynaturzenie, jakim jestem, ale nie wezmę na siebie więcej winy, niż faktycznie na sobie mam. Próbowałem z nią o tym rozmawiać, ale nic jej nie interesowało, tak samo jak ojca nie interesowało, gdy znalazł te cholerne listy wiele lat temu. - wyrzucił z siebie praktycznie przez zęby, bo wciąż nie pozbył się żalu do Fortinbrasa - To była najlogiczniejszą droga, abym nie wzbudzał podejrzeń. - logicznie miało to dla niego bardzo dużo sensu, mimo iż obwiniał się za podjęte decyzje. Chłodna kalkulacja kazała zakładać, że każde działanie miało sens, jeżeli jego skutek dał nam zamierzony efekt. Elliott, przez cały ten czas, gdy Simone była w Lecznicy, miał z tyłu głowy, że mogłaby odebrać sobie życie, ale spychał tę myśl daleko, wgłąb, wracając do codzienności, papierów i ogólnego rozgardiaszu w Ministerstwie.
- Nie wierzę, że ktokolwiek w tej rodzinie, no może poza Eunice, nie zrobiłby tego samego, gdyby na szali było dobre imię rodziny i życie kogoś innego. - dodał, bardzo pewnie, unosząc głowę. Oczy miał zaczerwienione i podkrążone od płaczu, nie wytrzymał, wybuch siostry pozwolił mu wypuścić trochę ze swoich emocji, być może na chwile mu to pomogło, bo nie czuł już, jakby na klatce piersiowej stanął mu ciężki słoń, ale na dłuższą metę czuł się po prostu upokorzony. Przez samego siebie, przez całą tę sytuację i przez to jak obrzydliwą osobą był. Gdyby był normalny, gdyby chciał po prostu miłości od kobiet, a nie mężczyzn, nic takiego by się nie stało. Może ojciec miał rację od samego początku.
- Poproszę. - odparł przeczesując włosy do tyłu i prostując się odrobinę. Ściągnął z siebie materiał przemoczonego tweedu w postaci marynarki i podwinął rękawy koszuli. Mógł przeżywać właśnie jeden z najgorszych momentów w swoim życiu, ale o manierach nie powinno się zapominać; herbaty nigdy się nie odmawia i zawsze się ją proponuje, nawet jakby weszli ci do domu najgorsi wrogowie.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#8
25.10.2022, 20:21  ✶  
Nie była pewna, z jakim wyrazem twarzy na niego patrzy. Poniekąd czuła się zdegustowana i zażenowana, że w czyjejkolwiek głowie mógł uroić się taki chory plan działania, ale z drugiej strony pewne rzeczy się wynosi z domu i mogła się tego spodziewać. Założyła ramiona na piersi, przyjmując zamkniętą postawę. Wierzyła mu, że żałuje za swoje grzechy, ale jednocześnie nie umiała mu pomóc. Nie przyznałaby się na głos oczywiście, że chciała mu pomóc, lecz mimo wszystko tak było. Nie wiedziała, jak mógłby odpokutować niewybaczalny czyn i szczerze mówiąc, nie sądziła, żeby to było możliwe. Musiał się jakoś nauczyć żyć z faktem, że ma niewinną duszę na sumieniu i Eden była w tym zakresie wybitnie złym doradcą. Wszyscy przecież zawsze powtarzali, że ona sumienia nie posiada.
- Co ja bym zrobiła? - powtórzyła po bracie, wskazując na siebie palcem i unosząc brwi w konsternacji. - A to moja żona była, przepraszam? Nie wiem, co zrobiłby ojciec, prawdopodobnie fikołka ze złości. Może nawet sam zająłby się utylizacją, byś miał jeden grzech z głowy - oświadczyła, jakby to była najzwyklejsza oczywistość. Prawdę powiedziawszy, z każdym kolejnym słowem brata coraz mniej rozumiała, o co ten ambaras. Co ją obchodzi z kim on sypia?
- I nie rób z siebie ofiary - zaczęła, ponownie brzmiąc jak ojciec, chcąc nie chcąc. - Nie jesteś żadnym wynaturzeniem. Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele osób w twoim bliskim otoczeniu sypia nie tylko z płcią przeciwną. Jesteś imbecylem, co najwyżej - podsumowała go. Chwilę później pomyślała, że jeśli Elliott jest wynaturzeniem, to jest ich dwoje, ale nie powiedziała tego na głos. Przetarła czoło dłonią, strasznie zmęczona całą sytuacją. Już nawet nie miała siły kłócić się z nim, jak wybitnie głupio się zachował. Doskonale wiedziała, że jest tego świadom, tylko nie miał odwagi powiedzieć tego na głos i zamiast tego próbował się zasłaniać logiką. Na zdrowie - podobno kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.
- Elliott, miałeś tyle opcji, na litość boską. - W tym momencie Eden dzielnie walczyła z potrzebą wywrócenia oczyma, przez co powieki zadrżały jej niebezpiecznie i brat najpewniej kilkukrotnie zobaczył same białka pod uchylonymi powiekami. - To było słowo przeciwko słowu. Mogłeś powiedzieć, że to oszczerstwa. Mogłeś rozpuścić plotkę, że mści się na tobie z jakiegoś powodu, albo że próbuje ukryć tymi kłamstwami swoją własną zdradę. Albo, nie wiem, uśmiechnąć się do kogoś, żeby wymazał jej wspomnienia. Ba, nawet mogłeś szantażować ją czymkolwiek, klątwę rzucić. W tym ostatnim jesteś przecież wyśmienity - rzucała kąśliwymi propozycjami jak z rękawa, ale brzmiała przy tym na strasznie znudzoną. Najbardziej w tym momencie chciała (oprócz pójścia spać), żeby wtedy Elliott zwyczajnie przyszedł do niej zapytać, co ma robić. Poprosić o radę, zamiast pchać się w takie bagno.
- Zaraz wrócę - obiecała, kiedy przystał na propozycję herbaty. Eden zniknęła na dłuższą chwilę za drzwiami; zostawiła go samego na około dziesięć minut.
Kiedy wreszcie wróciła, w rękach niosła tacę z filiżankami i imbrykiem, a pod pachą złożone w kostkę ubrania. Pierwsze postawiła na niskim, dębowym stoliku przystawionym do szezlongu. Wtedy dopiero wręczyła bratu drugą rzecz.
- Przebierz się. Tu masz ręcznik, a to piżama Williama. Może być trochę za duża, ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, jeśli nie chce się być chorym dnia następnego. Masz pogrzeb do zorganizowania - oświadczyła chłodno, gdy wcisnęła mu do rąk granatowe spodnie i dopasowaną do nich górę z guzikami. Dopiero wtedy podsunęła w jego kierunku jedną z filiżanek i nalała trochę herbaty. Cukru i mleka nie przyniosła, bo nie zasługiwał. Niech pije czarną.
- Możesz spać ze mną w łóżku, jest sporo miejsca. Możesz też spać z Williamem, pewnie się ucieszy, może ci nawet opowie coś ciekawego do snu. O ile jest w domu - oświadczyła, wzruszając ramionami. Robiła wszystko, żeby wydawać się nieprzejętą, ale wtedy wzięła swoją filiżankę, pustą warto zaznaczyć, po czym podeszła do szafki po przeciwnej stronie pokoju, żeby wyjąć z niej napoczęty lillet. Wiedziała, że wino powinno się pić z kieliszków, ale nie chciała się już wracać do kuchni. Pierwotnie myślała, że będzie pić herbatę, ale chyba nie wydoli tego wieczoru na trzeźwo.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#9
25.10.2022, 23:12  ✶  
Wysłuchał ją marszcząc odrobinę brwi, ale nie ze zirytowania. Wyglądał trochę jakby siedział właśnie na wykładzie i nauczyciel opowiadał o czymś, czego uczą na pierwszym etapie edukacji, ale Elliott ominął tę klasę, więc aktualnie nadrabiał braki. Przygryzł policzek po raz kolejny, ale czując, że niewiele dzieli go już od przegryzienia go do krwi puścił i podrapał się po nosie. Smutek wciąż tlił się z tyłu jego głowy, ale z każdym, kolejnym logicznym słowem jakoś bardziej do niego docierało, że gdyby chciał tę sprawę załatwić inaczej, to zapewne by to zrobił. Dawał ponieść się emocjom w takich momentach, głównie dlatego Eden była pierwszą osobą, jaka pojawiła się w jego głowie, gdy potrzebował kogoś, aby się uspokoić. O, ironio. Gdyby pomyślał to samo te pare lat temu zapewne chciałby się zadusić albo rzucić z okna. Ale teraz? Nie było czemu zaprzeczać, wolał, aby logiczne opcje w takich momentach wyłożyła mu bliźniaczka niż ojciec, którego gadania miał już po dziurki w nosie i może też dlatego zachowywał się tak irracjonalnie, bo chciał wszystko zrobić po swojemu. A po swojemu znaczyło sięganie do metod, które wyniosło się z domu, lub których skutki widziało lub odczuwało się we własnym życiu.
Nie przyznał jej racji na głos, westchnął jedynie głęboko, jakby właśnie kończyli dyskusję na temat tego, kto odziedziczy złote bambosze po Fortinbrasie (oby wziął je do grobu).
- Nie robię z siebie ofiary, stwierdzam fakt. Nie wiesz jak to jest, gdyby to ode mnie zależało nie ożeniłbym się w ogóle, ale nie zależy, prawda? Oczywiście, że nie. Czasami mam dość całej tej maskarady, naprawdę, miałem prawo chcieć być akceptowany. Nie, aby to jakkolwiek usprawiedliwiało to, co się stało, nie jestem aż takim 'imbecylem', aby usprawiedliwiać tym śmierć Simone. - odniósł się do pierwszej części jej wypowiedzi, bo z drugą całkowicie się zgadzał, a argument 'chciałem w końcu zrobić coś sam' był tak dziecinny, że sam by się z siebie zaczął naśmiewać jakby wypowiedział go na głos. - Dziękuję, swoją drogą, ale z klątwami dałem sobie na razie spokój. - odparł niezbyt urażony tym akurat przytykiem i wzruszył lekko ramionami.
Odprowadził ją wzrokiem i tym razem zmarszczył brwi w konsternacji, dlaczego sama poszła robić herbatę? Zamrugał pare razy postanawiając się nad tym specjalnie nie zastanawiać, a po prostu zadać to pytanie poźniej. Ściągnął buty, w których aż chlupało i przysunął je pod szezlong, wysuszy je zaklęciem jak będzie musiał wychodzić, tak samo jak całą tę plamę, którą zrobił na pikowanym meblu. Teraz nie miał do tego głowy. Wstał też, aby przechwycić piersiówkę i położyć ją koło swoich rzeczy, wolał o niej nie zapominać, bywała niezbędna w Ministerstwie albo przy tym, co niektórzy wypisywali na swoich raportach podatkowych bądź budżetowych.
- Dziękuję. - odparł sucho spoglądając na ubrania, w zasadzie nawet się nie spodziewał takiego gestu zgadując, że będzie musiał się zaraz zbierać. Uniósł lekko brwi, ale nie wyraził swojego zdziwienia w żaden inny, bardziej rzucający się w oczy sposób.
- Odchodząc od tematu pogrzebu i śmierci. Wszystko... w porządku? - jego własny głos brzmiał obco, nienaturalnie, jakby zaraz miał się zacząć dławić każdym jednym, pozytywnym słowem, które wypowiada w kierunku Eden. Mimo wielu zmian w ich, wcześniej bardzo burzliwej, relacji, wciąż niezbyt przywykł do tego statusu quo, a nawet pozytywnego w nim zabarwienia. Poza tym, nie leżało w jego naturze, aby zadawać tego typu pytania, zazwyczaj albo go to nie obchodziło, albo sytuacja nie była odpowiednia, aby zapytać. Nie czuł się w tym, jednak osamotniony, bo było to coś, co wynieśli z domu. On i Eden na pewno, Eunice wyszła Eleonorze i Fortinbrasowi jakoś dziwnie pozytywnie, ale to pewnie dlatego, że nie miała na sobie tak wielkiej presji i bliźniaka czyhającego na każde jej potknięcie.
- W twoim życiu mam na myśli. Nie śpicie w jednym łóżku? Nie żebym powinien o to pytać i, aby mnie to szokowało, bo ojciec zaaranżował ci to małżeństwo, ale nie wydawałaś się specjalnie niezadowolona z jego przebiegu. - położył piżamę na ramieniu szezlonga, gdy zaczął rozpinać koszulę, nie krępował się jakoś specjalnie, wychowywali się z Eden razem, więc co mieli widzieć już i tak widzieli.
Filiżankę z herbatą chwycił dopiero, gdy miał na sobie, tak jak Eden wspominała, luźno zwisający materiał granatowej piżamy. Ubrania położył na pikowanym meblu, bo w końcu planował go rano wysuszyć, a też nie chciał ich składać, bo jeszcze by się przez noc zakisiły. Przeczesał już prawie suche włosy dłonią i dopiero wtedy upił herbaty. Nie przeszkadzał mu brak mleka czy cukru, wolał nie denerwować żołądka na wieczór laktozą, a to drugie tylko nie pozwoliłoby mu zasnąć przez następna godzinę.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#10
27.10.2022, 20:42  ✶  
O ile była w stanie zrozumieć jego nieposkromioną potrzebę postawienia na swoim, chciałaby, żeby Elliott w końcu zrozumiał, że póki jego najgłośniejszym doradcą będzie impulsywność w duecie z emocjami, nie dojdzie nigdzie. Sytuacja dzisiejszego wieczoru tym bardziej utwierdziła Eden w przekonaniu, że brata trzeba prowadzić za rękę, bo zamiast wziąć się za siebie wreszcie, wciąż ugania się za wyśnioną akceptacją. Przecież jego siostra akceptowała takim, jakim jest - naiwnym dzieciakiem w skórze dorosłego gentlemana, który bardzo chciałby jednocześnie dorosnąć i zachować szkolne marzenia o miłości i utopii, a ciężko jest mieć ciastko i zjeść ciastko. Eden nie miała innego wyboru niż brać go takim, jakim jest, znosić te poronione pomysły i stawiać za kołnierz do pionu, żeby w końcu przejrzał na oczy i wsparł się prawdziwą logiką. Było już nieco za późno, żeby poprawnie go wychować.
I doskonale wiedziała, że ma rację. Nawet jeśli nie przyznałby się do tego na łożu śmierci.
- Nie wiesz, jak to jest - przedrzeźniła go, wykrzywiając twarz w głupiej minie i bujając przy tym tułowiem, uznając jego stwierdzenie za niedorzeczne. Tak, no przecież tylko jemu takie straszne rzeczy się przydarzają, tylko on ma nieudane małżeństwo (lub raczej miał), tylko on publicznie nie może być tym, kim naprawdę jest, tylko on ma problemy. Aż szkoda śliny było marnować na taki przypadek zaślepienia własnym czubkiem nosa. - Weź się już nie kompromituj, starczy nam żenady na jeden wieczór - skwitowała ostro, czując, jak żółć jej się cofa do gardła. Eden wyraźnie nie była zadowolona, ale tylko bogowie wiedzieli, czy była to tylko i wyłącznie kwestia zachowania Elliotta, czy to, że sama miała w życiu równie kolorowo co on i teraz niebotycznie zaczęło ją ta irytować. Chyba żadne z nich nie zdawało sobie w pełni sprawy z tego, jak bardzo podobne, wręcz paralelne losy obydwoje wiodą.
O ile samodzielne zrobienie herbaty jej nie przerastało i nawet z czasem przestało irytować, tak przygotowanie pokoju gościnnego w pojedynkę o tak późnej godzinie nie wchodziło w grę. Przegrała batalię ze swoim mężem na temat skrzatów domowych, nie mając ani siły, ani czasu się kłócić całymi dniami, bo pieniądze na drzewach nie rosną i ktoś w tym domu musi je zarabiać. Pozwoliła więc, żeby się ich pozbyli, ale tylko pod warunkiem zatrudnienia normalnej służby. Więc owszem, mieli gosposię, ale Eden nie chciała, by z nimi mieszkała - Lestrange była bardzo prywatną osobą i nie życzyła sobie, by ktoś obcy pod jej nieobecność robił w jej domu, co się mu żywnie podoba. Nie mogła liczyć przecież, że William dopilnuje, by nie wciskała nosa tam, gdzie nie powinna, bo w tym celu musiałby czasem wychodzić ze swojej piwnicy i ogarniać, na jakiej planecie się znajduje. Toteż o tej porze była zdana sama na siebie.
Słysząc pytanie, czy wszystko w porządku, uniosła nieco brwi w zdziwieniu i spojrzała bratu prosto w oczy. Nie była pewna, czy bardziej zaskoczyło ją to pytanie wybrzmiewające na głos z jego ust, czy fakt, że go to właściwie interesowało. Uśmiechnęła się wtedy łagodnie, cholera wie, z jakiej przyczyny. Zanim zdecydowała się na odpowiedź, odkorkowała napoczęte wino i nalała sobie pół filiżanki.
- Właśnie mam zamiar wypić brzoskwiniowy lillet, warty 250 galeonów za butelkę, z filiżanki na herbatę. I to tuż przed północą w poniedziałek. Jak mniemam, twoje pytanie o moje samopoczucie było czysto retoryczne? - odbiła piłeczkę, odwracając się ponownie w kierunku brata i nonszalancko ruszając w kierunku swojego łóżka. Srebrzysty szlafrok zsunął się z prawej strony, obnażając chude ramię, a zmęczone oczy skupiły się na brzegu filiżanki, gdy przyłożyła doń usta i upiła łyk alkoholu.
- Nie śpimy razem od roku. To już stare wieści - wyznała wreszcie, opadając z ciężkością na łóżko. Uśmiechnęła się przelotnie, acz bardzo smutno. Wyraźnie była niezadowolona z takiego obrotu spraw, ale jednocześnie pogodzona z nim. Tak jak wspomniał, to małżeństwo było aranżowane. Czasem dwóch obcych ludzi po prostu pozostaje sobie obcymi, bez względu na to, czy rodzice złapią ich za włosy i zmuszą do pocałunku na ślubnym kobiercu, czy nie.
Gdy opróżniła zawartość filiżanki, odstawiła ją na szafkę nocną stojącą tuż przy łóżku, po czym uderzyła plecami o pościel. Nogi wciąż trzymała na ziemi, ale ramiona rozłożyła na boki, gapiąc się w sufit i znajdujące się na nim ozdobne kasetony. Poczuła się dziwnie, jakby te stare wieści były wciąż świeże i nadal nieco bolały, gdy się ich dotknie. Teraz to były bardziej ukłucia żalu, jednak sprowadziły do głowy Eden ponure myśli, które musiała odpędzić innym tematem, żeby nie zacząć się nad sobą użalać. Nie miała zamiaru robić tego przy Elliocie.
- A więc jak, gdzie chcesz się położyć? - zapytała, jawnie chcąc zmienić temat. Chcąc zapomnieć o Williamie, tak samo jak on zapomniał o niej.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Elliott Malfoy (4509), Eden Lestrange (4354)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa