22.10.2022, 01:35 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.10.2022, 04:01 przez Elliott Malfoy.)
Gęsta ulewa posiłkowała się pędem wiatru i zrywała pierwsze oznaki wiosny z gałązek drzew. Krótkie życie nie rozwiniętych jeszcze, sklejonych ze sobą w kokonie bezpieczeństwa płatków dobiegało końcowi przedwcześnie, gnijąc pod krawężnikiem zgrabnie wybitego podjazdu. Los nie był łaskawy, bardzo szybko wyłapywał najsłabsze ogniwa i zgniatał je w zarodku, nie pozostawiając szansy na wiosenny rozkwit. Tafla niewielkiego zbiornika wody pokryta była zmarszczkami widocznymi, gdy przez gęste chmury przedostawały się odbite promienie księżycowe kładąc na usta traw blask nokturnu.
Ciężar powiek zmywał się z obłudą gorzkiego posmaku whisky na podniebieniu, a chłodny materiał i wybrukowania grawerowanej piersiówki przypominały jedynie o stukocie myśli, pędzącym do przodu, pogłębiającym cienie pod oczyma. Przemoczone jeszcze od trwającej od dobrych dwóch ... trzech? czterech? stracił rachubę godzin ulewy włosy opadały mu na czoło, łaskotały w rozgrzaną alkoholem skórę. Biała, rano idealnie wyprasowana i wykrochmalona, koszula przyklejona była do klatki piersiowej, tworząc druga skórę, zupełnie jakby wiedziała, ze ta musi być grubsza, aby nikt już nie dostał się do środka. Marynarka opinała mu się na ramionach, gdy wpół leżał na pikowanym szezlongu, zapewne mocząc go przemoczonym tweedem garnituru.
Po co właściwie tu przyszedł? Wszystko było teraz takie ciężkie, a najbardziej jego własne ciało. Nie był pijany, nie mógł być, nie wypił znowu tak dużo. Wydarzenia dzisiejszego dnia przeplatały mu się z nienawistnymi myślami skierowanymi we własną stronę. Praca, lunch, dużo rozmów, za dużo, przebijające się przez siebie głosy zbyt pewnych siebie mężczyzn, przekrzykujące irytująco, nie pozostawiając miejsca na nawet najmniejsze potknięcie, rozluźnienie ramion, ugięcie się pod ciężarem dnia powszedniego, szybka wizyta w domu, gabinet, lecznica... przecież tego właśnie chciał, prawda? Do tego musiał dążyć w życiu. Do pozbywania się przeszkód i ludzi, którzy mu zagrażali. Tego był nauczony, tak wskazywał instynkt, więc tak trzeba było zrobić. Przełknął gulę w gardle zapijając ją ostatnim łykiem alkoholu. Tylko i wyłącznie to popychało go do wstania, co w tym stanie nie było znowu takim dobrym pomysłem. I tak był pod wrażeniem, ze udało mu się zwinnie dostać do ogromnej rezydencji zaprojektowanej przez męża bliźniaczki, specjalnie dla niej. Dom był w istocie tak duży, że nawet nikt nie słyszał jak Elliott wchodził, a też czuł się tutaj, poniekąd jak u siebie. Mimo niesnasek i innych konfliktów z Eden, obydwoje dobrze wiedzieli, ze mogą na siebie liczyć w najgorszych momentach. Przynajmniej na tym etapie życia.
Złapał się oparcia i już chciał zrealizować dotyczący wstawania, ale piersiówka, która leżała bezwolnie na jego boku, przyklejona jeszcze chwilę temu do mokrego materiału koszuli spadła i potoczyła się po drewnianej, wypolerowanej podłodze. Przeklnął bardzo siarczyście i od razu usłyszał w głowie głos matki karcący go za dobór słownictwa. Odgonił jej chłodną, chudą twarz, jaka ukazała się jego wyobraźni i wyruszył na misję ratowania pustego już pojemnika po alkoholu. Nie było mu to jednak dane, bo w tym samym momencie gwałtowny promień światła dochodzący prosto z żyrandolu, nie tylko odbił się w dotychczas zapadających się w ciemności nocy szybach, ale też ukuł go w oczy, więc instynktownie zacisnął powieki i zamiast siegnąć ręką po piersiówkę złapał się długiego fotela, aby, bardzo majestatycznie, z niego nie spaść. Nogi wciąż miał oparte na podłodze, więc równowaga pozostawała zachowana. Ostatecznie postanowił nie kłopotać się wstawaniem i tak mentalnie sięgnął już dzisiaj dna, nie potrzebował do tego lądować na posadzce. Machnął jedynie dłonią jakby witał się z siostrą będąc na trybunach wyścigów konnych.
- Bonsoir - wydusił z siebie mrukliwie z bardzo angielskim akcentem. Znał pare francuskich słówek, ale nigdy nie przykładał się do jego nauki, bo tez nie był mu potrzebny - Wybacz to najście, a właściwie, może niekoniecznie, nie jestem pewien czy wybawienie... a nie, wybaczenie. Wybaczenie to coś, czego szukam. - poprawił się na fotelu mrugając ocucicająco i zakładając nogę na nogę. Nie pomogło to temu jak się prezentował ani o kapkę, wciąż przypominał zmokniętego, smutnego szczeniaka z wątpliwą umiejętnością trzymania się w pozycji pionowej i niedoborem snu - Muszę ci zająć chwilę. - dodał już trochę poważniej, ale nie tłumaczył jak wszedł ani po co. Czekał na jakąkolwiek reakcję, a należy też zaznaczyć, że w swoim nietrzeźwym stanie to jak się zachowywał nie wydawało mu się niczym nadzwyczajnym. Zapewne gdyby był trzeźwy cała ta rozmowa i sytuacja zaczęłaby się całkowicie inaczej.
Ciężar powiek zmywał się z obłudą gorzkiego posmaku whisky na podniebieniu, a chłodny materiał i wybrukowania grawerowanej piersiówki przypominały jedynie o stukocie myśli, pędzącym do przodu, pogłębiającym cienie pod oczyma. Przemoczone jeszcze od trwającej od dobrych dwóch ... trzech? czterech? stracił rachubę godzin ulewy włosy opadały mu na czoło, łaskotały w rozgrzaną alkoholem skórę. Biała, rano idealnie wyprasowana i wykrochmalona, koszula przyklejona była do klatki piersiowej, tworząc druga skórę, zupełnie jakby wiedziała, ze ta musi być grubsza, aby nikt już nie dostał się do środka. Marynarka opinała mu się na ramionach, gdy wpół leżał na pikowanym szezlongu, zapewne mocząc go przemoczonym tweedem garnituru.
Po co właściwie tu przyszedł? Wszystko było teraz takie ciężkie, a najbardziej jego własne ciało. Nie był pijany, nie mógł być, nie wypił znowu tak dużo. Wydarzenia dzisiejszego dnia przeplatały mu się z nienawistnymi myślami skierowanymi we własną stronę. Praca, lunch, dużo rozmów, za dużo, przebijające się przez siebie głosy zbyt pewnych siebie mężczyzn, przekrzykujące irytująco, nie pozostawiając miejsca na nawet najmniejsze potknięcie, rozluźnienie ramion, ugięcie się pod ciężarem dnia powszedniego, szybka wizyta w domu, gabinet, lecznica... przecież tego właśnie chciał, prawda? Do tego musiał dążyć w życiu. Do pozbywania się przeszkód i ludzi, którzy mu zagrażali. Tego był nauczony, tak wskazywał instynkt, więc tak trzeba było zrobić. Przełknął gulę w gardle zapijając ją ostatnim łykiem alkoholu. Tylko i wyłącznie to popychało go do wstania, co w tym stanie nie było znowu takim dobrym pomysłem. I tak był pod wrażeniem, ze udało mu się zwinnie dostać do ogromnej rezydencji zaprojektowanej przez męża bliźniaczki, specjalnie dla niej. Dom był w istocie tak duży, że nawet nikt nie słyszał jak Elliott wchodził, a też czuł się tutaj, poniekąd jak u siebie. Mimo niesnasek i innych konfliktów z Eden, obydwoje dobrze wiedzieli, ze mogą na siebie liczyć w najgorszych momentach. Przynajmniej na tym etapie życia.
Złapał się oparcia i już chciał zrealizować dotyczący wstawania, ale piersiówka, która leżała bezwolnie na jego boku, przyklejona jeszcze chwilę temu do mokrego materiału koszuli spadła i potoczyła się po drewnianej, wypolerowanej podłodze. Przeklnął bardzo siarczyście i od razu usłyszał w głowie głos matki karcący go za dobór słownictwa. Odgonił jej chłodną, chudą twarz, jaka ukazała się jego wyobraźni i wyruszył na misję ratowania pustego już pojemnika po alkoholu. Nie było mu to jednak dane, bo w tym samym momencie gwałtowny promień światła dochodzący prosto z żyrandolu, nie tylko odbił się w dotychczas zapadających się w ciemności nocy szybach, ale też ukuł go w oczy, więc instynktownie zacisnął powieki i zamiast siegnąć ręką po piersiówkę złapał się długiego fotela, aby, bardzo majestatycznie, z niego nie spaść. Nogi wciąż miał oparte na podłodze, więc równowaga pozostawała zachowana. Ostatecznie postanowił nie kłopotać się wstawaniem i tak mentalnie sięgnął już dzisiaj dna, nie potrzebował do tego lądować na posadzce. Machnął jedynie dłonią jakby witał się z siostrą będąc na trybunach wyścigów konnych.
- Bonsoir - wydusił z siebie mrukliwie z bardzo angielskim akcentem. Znał pare francuskich słówek, ale nigdy nie przykładał się do jego nauki, bo tez nie był mu potrzebny - Wybacz to najście, a właściwie, może niekoniecznie, nie jestem pewien czy wybawienie... a nie, wybaczenie. Wybaczenie to coś, czego szukam. - poprawił się na fotelu mrugając ocucicająco i zakładając nogę na nogę. Nie pomogło to temu jak się prezentował ani o kapkę, wciąż przypominał zmokniętego, smutnego szczeniaka z wątpliwą umiejętnością trzymania się w pozycji pionowej i niedoborem snu - Muszę ci zająć chwilę. - dodał już trochę poważniej, ale nie tłumaczył jak wszedł ani po co. Czekał na jakąkolwiek reakcję, a należy też zaznaczyć, że w swoim nietrzeźwym stanie to jak się zachowywał nie wydawało mu się niczym nadzwyczajnym. Zapewne gdyby był trzeźwy cała ta rozmowa i sytuacja zaczęłaby się całkowicie inaczej.
“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦