17 lipca 1972, skoro świt
– Laurent & Victoria –
Kiedy miało się tyle pieniędzy, że nawet nie znało się dokładnej sumy na koncie, żadnym problemem nie było zorganizowanie właściwie w tydzień dwudniowej wycieczki do Włoch. Wystarczyło posmarować nieco więcej, skoro czasu było tak mało – na szczęście nie było na tym świecie niemożliwych, i z każdym dniem Victoria bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że babcia miała rację. Takim oto sposobem po kilku listach, w tym tych wymienionych z Laurentem co do szczegółów, po wizycie w banku Gringotta, wzięciu krótkiego, bo ledwie na dwa dni urlopu w Biurze – skoro świt zaczęli swoją podróż. Było cholernie wcześnie, bo mieli tylko dwa dni, a chociaż nie miała to być wycieczka objazdowa, bo chcieli zostać w jednym miasteczku, to i tak nie było to tyle czasu, by warto go było przetrwać na rozpoczynanie swojego krótkiego urlopu w południe.
Wybrana została Sycylia, a dokładniej Taormina – miasteczko położone nad morzem, z widokiem na Etnę. Piękna linia morza, stare budynki, wąskie uliczki… to właśnie zobaczyli, gdy po kilku skokach świstoklikami byli już na miejscu. Słońce dopiero wstawało, rysując promieniami i różem po granacie nieba. Widok z wysokości na morze był zapierający dech – ten spokój, ta cisza…
Victoria ubrała się w lekką, letnią sukienkę, sandałki, nawet rozpuściła włosy, które miękką falą opadały jej na plecy. Był poranek, nie było jeszcze bardzo ciepło, ale jej było już wszystko jedno, przecież i tak nie odczuwała ciepła. Pilnowała jedynie, by nie odsłaniać pleców, a sweterek, jaki miała teraz naciągnięty, służył tylko temu, by zakryć blizny na ręce. Wszystko, co ze sobą miała, to torebka na ramieniu, ale magia była wspaniała, można się było spakować do małej walizki na miesięczną podróż, to co dopiero na dwa dni i to wcale nie w zakątek świata, w którym byłoby zimno jak w piekle? Teraz trzeba było tylko dotrzeć do miejsca, w którym mieli zostawić swoje rzeczy i… mogli się zająć sobą i tym krótkim, acz intensywnym odpoczynkiem.
Byli tutaj całkowicie sami, zresztą taki był też cel świstoklika – by nie lądować w miejscu, gdzie mogli cię zobaczyć mugole… Lestrange rozejrzała się wokół i uśmiechnęła się do siebie. Wschodzące słońce, morze, wszystko oglądane z wysokości… człowiek czuł się taki malutki, a jego problemy nic niewarte. Spojrzała zresztą zaraz na Prewetta.
- I jak? Już żałuję, że to tylko dwa dni – odparła i wyciągnęła z torebki złożona w kostkę mapę, rozłożyła ją i zaraz dotknęła ją różdżką, by w ten sposób pojawiła się tam droga, jaka powinni przejść, by dostać się do miejsca, gdzie mieli zaklepany nocleg. A kiedy już tą drogą była zaznaczona, to przestała się wpatrywać w mapę i pozwoliła sobie się ponownie rozejrzeć po okolicy.