• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[26 V 1971] I wanna kill the lights | Loretta & Morpheus

[26 V 1971] I wanna kill the lights | Loretta & Morpheus
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#1
18.12.2023, 00:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.10.2024, 23:09 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Krople ginu i krople deszczu nie różniły się zupełnie niczym.

Nazwisko Longbottom otwierało wiele drzwi, które w innych okolicznościach ryglowano symbolicznie czerwonym sznurem na delikatnym, złotym  haczyku. Sława pochodzenia stanowiła niejednokrotnie przekleństwo rozpoznawalności, wymazania granicy między publicznym oraz prywatnym. Każda najmniejsza sprawa lądowała na łamach gazet plotkarskich, a stamtąd na usta nieznajomych, płynąc i przestając być własną, niczym oglądanie nagrania z własnego pogrzebu. Urodzenie się jako bardzo późne dziecko, najmłodszy z wielu innych, dawało Morpheusowi inne przywileje. Tak jak nazwisko dawało możliwości i zaplecze koneksji, tak samo umiejscowienie w drzewie genealogicznym, niewidzialność. Jeszcze gdy pracował w Departamencie Przestrzegania Praw Czarodziejów i krążyły pogłoski o nominacji do Wizengamotu, jeszcze czasami ktoś pamiętał, że istnieje. Wraz jednak z obraniem kierunku Departamentu Tajemnic i znacznym wycofaniem z życia społecznego, socjeta zapomniała, że jest jeszcze ten jeden, tam na końcu, nie wspominając o momencie, gdy nowe pokolenie wprowadzono na salony. Morpheus stał się przepięknym duchem, upiorem Warowni, który czasami zjawia się na kilka chwil na przyjęciach, przygląda zbyt uważnie i znika, jakby go nigdy nie  było w tym miejscu. Morpheus zdecydował się na pozostaniu w mrokach anonimowości, na ile się dało, która zezwalała mu na niewidzialną samotność i spokój.

Najmłodszy z synów Godryka Longbottoma nauczył się przyjmować podobiznę tapety na ścianie z taką wprawą, że pominięto go nawet w dalekosiężnych i wielopokoleniowych planach eugenicznych, chociaż nie ukrywano jego talentów profetycznych. Może to te czarne oczy, które czasami zdawały się nie mieć tęczówki, a czasem przypominały gęsty miód, gdy słońce padło pod odpowiednim kątem, równie nienaturalnie hipnotyzujące. Może dlatego, że przypatrywał się ludziom jak sęp na umierające zwierzę, czekając w odległości, aż życie opuści delikatną formę ciała i będzie mógł zatopić w jeszcze ciepłe truchło swój dziób.

Gin zdradzał kształt kieliszka.

Ta swoista niewidzialność okraszona blichtrem krwi, który spływał niczym złoty brokat zmieszany ze łzami debiutantki na pierwszym balu, pozostawiając zawsze drobinki śladu, nawet po uważnej korekcie wizerunku przed lustrem, w toalecie, zachęcała go do życia. Żył bardzo rzadko, ale intensywnie, pozwalając pragnieniom pchać jego czyny, niczym Głupiec na początku swojej drogi po Drzewie Życia, po ścieżkach sefirot. Kręci Kołem Fortuny i dopiero o poranku konfrontował się z Sądem Ostatecznym, a ta niewidzialność pozwalała na to, aby nawet nie łączono go świadomie z tym, kim był na co dzień. Odpowiedzialny i stateczny, przebywał w archetypach Maga, Cesarza i Pustelnika, tylko czasami zezwalając sobie na skok w przepaść. Balansował na krawędzi życia i śmierci, siedząc na jednej z ławeczek czarodziejskiej galerii, której nazwy nie pamiętał, podczas wernisażu, mijany jedynie przelotnymi spojrzeniami i odwzajemnionymi skinieniami głowy, gdy pojawił się w zasięgu spojrzenia, najeżony toksycznie pomarańczowym szalem magicznej szaty, ostrzeżeniem dla każdej żywej istoty, że rdza pożera wszystko, a pustynia zasusza. Jak kiedyś powiedział, może nie byłby najbardziej kompetentnym Ministrem Magii, ale na pewno najlepiej ubranym.

Nie rozglądał się, nie rozmawiał, studiował jeden obraz i patrzył na niego tak, jakby już wiedział, że do niego należy. Może rzeczywiście tak było.

Patrzył i pił gin.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#2
03.01.2024, 11:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.01.2024, 12:00 przez Loretta Lestrange.)  

Uśmiech rozmiękał na wargach mimowolnie, tak jakby odnalazł swoje miejsce przylegania, umościł swoją skromną niszę na jej ustach nieprzejednanie. Coś kłębiło się we wnętrzu, artykułując w krtani – słowa niewypowiedziane i miałkie, groteskowo zarysowane w swym nieprzystępnym akwenie. I właśnie ten uśmiech, osjaniczny i schillerowski, światły i arogancki w mikrej krasie, stanowił dominantę wszechświata – tak, jakby był jedynym, co stałe i oddalone od tych mar wiszących nad masywem chmur – szukających własnych marzeń, oddychających koncepcją. Kolejny produkt życia; kolejna skłębiona gdzieś na dnie wartość; naturalność nie zawierała się w tej szekspirowskiej kantyczce; gdzieś na samym dnie, gdzieś pośród aberracji przeszłości i martwych łasic, stanowiła samą siebie – możliwe, że obłudnie i fałszywie.

Westchnięcie więc zamarło na wargach z równą mocą, co kąciki rozszerzyły je w filuternym uśmiechu; pukle gęstych, kruczych pukli zakołysały się wokół niewydatnej, drobnej twarzy, kładąc się pociągnięciem akwareli na wysokich kościach jarzmowych. Pełnia krwistych warg co rusz drgała, układając się w urokliwy grymas – nieomal świadczący o pogodzie ducha, w gruncie rzeczy jednak skrywający przebrzydłość duszy. Wielkie oczy, teraz mrużone bacznie i oceniające wprawnie otoczenie, zawierały w sobie blask supernowej.

Powinno się ją tytułować królową.

I nawet się z tym nie kryła, że stanowiła dominantę; gdzieś na dnie klatki piersiowej, kryła się istotnie bestia; jej skuta mrokiem strona, której nie wyzwalała nader często – karmiła się jednak, w gruncie rzeczy, cierpieniem i niezawoalowaną przemocą; tak, jakby jej istnienie przeznaczone było krzywdzie, a ona uwielbiała się w niej kąpać.

Może dlatego nie posiadała skrupułów? Może dlatego jej kręgosłup moralny dawno obrócił się w miałki pył?

W dłoni trzymała kieliszek, w którym chybotało się krwiste wino, obmywając zwolna ścianki naczynia.

Bacznemu spojrzeniu prędko rzucił się Longbottom – stojący sam sobie, bez należytej kompanii, z ginem kołyszącym się w kieliszku, tą przeklętą niebanalną prezencją i magnetycznym jestestwem – sunęła więc ku niemu, zupełnie jak meduza szukająca swej ofiary, aby w pewnym momencie położyć mu dłoń na ramieniu, obwieszczając swoją duszną, pachnącą bergamotkami obecność.

– Och, pan Longbottom – zagaiła miękko, siląc się na oficjalny ton, który przecież nigdy do nich nie pasował. – Co pan czuje? Mam na myśli, patrząc na ten obraz – zaklęłam go – dodała po chwili, dłoń spuszczając z jego barku, aby zamiast tego wsunąć ją pod jego ramię.



Part of me wanna to do stupid shit
Gotta admit, I'm a hypocrite
I like it way better than being on the side of it
I'm a psycho, loving it
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#3
03.01.2024, 13:58  ✶  

Podczas wyjścia do galerii Morpheus testował nową perfumę, którą zakupił z okazji przeżycia pewnej sytuacji w Departamencie Tajemnic, w której brały udział krokodyle, Komnata Śmierci oraz kilku innych Niewymownych, spętanych dziwnym, egipskim artefaktem. Zapach należał do tych jeszcze-nie-modnych, ekscentrycznie eksperymentalnych połączeń woni. Przeszedł już do nut bazy, chociaż nadal pobrzmiewały zielone nuty serca, tworząc bardzo cielesny zapach, melczny, nieco cukrowy i gdzieś na końcu języka jakby dymny. Wszystko stanowiło intymną mieszankę, kuszącą za próg domu, wprost do sypialni tuż po pocałunku przed wejściem, lecz nie miał jeszcze tego fizjologicznego wrażenia namiętności. To ta cukrowa niewinność, mleczna słodycz wymieszana z kwiatami konwalii, stanowiąca błogi balsam na duszy. Trujący balsam. Mleko pasowało zaś do dwóch zapachów.

Herbaty z bergamotką i krwi.

— Panno Lestrange — powitał ją ciepłym głosem, lekko zachrypniętym na zawsze od papierosów, a teraz jeszcze wzbogaconym o brzmienie alkoholu, który podrażnił gardło. Przerwał na chwilę przyglądanie się dziełu, aby spojrzeć na artystkę. Czarne oczy drgały, gdy taksował jej twarz, chyba po raz pierwszy widzianą z tak bliska. Morpheus pojawiał się na bankietach rzadko, raczej kurtuazyjnie na kilka minut, zawsze odpowiednio ubrany, znikał, gdy tylko dało się to uznać za grzeczne, trzymał się cieni. Obecny czy nie, nie robiło to żadnej różnicy, co jednocześnie czyniło go nieznajomym w pewien eterycznie kuszący sposób. Powinno się go znać, ale co się o nim wiedziało? On wiedział na pewno, że panna Loretta ma usta stworzone do tego, aby karmić ją suszonymi daktylami i gronami winogron.

Nie wrócił wzrokiem do obrazu.

— Wygląda, jak sny, które nie dają mi wypocząć nocami. Te, które odrywają mięso z kości i oblewają ciało warstewką potu. Które wypalają moje oczy z każdym sennym oddechem. Czuję, że chciałbym na niego patrzeć jeszcze bardzo długo, a jednocześnie chcę go ukryć pod deskami podłogi, aby nie patrzeć, ale wiecznie słyszeć pod stopami coraz mocniejsze dudnienie jego serca.

Pomimo że mówił o okrutnych rzeczach, o tragicznych wizjach przyszłości, które dręczyły go na jawie i we śnie od dziecka, z jego głosu tchnęła melancholijna rozkosz przeżywania tortury odbioru tego dzieła. Nie drgnął, nawet gdy go dotknęła, co więcej, wydawał się zadowolony z ciepła obecności drugiej osoby, nawet jeśli początkowo oznajmiał sobą, że nie życzy sobie towarzystwa. Jej najwidoczniej było mile widziane, bo nagle toksyna oranżu stała się cynamonową przyprawą od obietnicy. Przyprawą migoczącą w blasku jasności spojrzenia Loretty, którego się nie bał, któremu się nie poddawał. Może dlatego, że nie przeszkadzały mu cienkie nitki sieci Czarnej Wdowy.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#4
14.01.2024, 17:43  ✶  

Coś w jego woni, tak oderwanej od powłoki ziemskiej, że nieomal umykającej aż ponad masywy chmur burzowych, drażniło ją w nozdrza w przyjemny sposób. Zapach eteryczny, zupełnie nietypowy i skłaniający ją ku oddawaniu się głębszym miriadom myśli lotnych i egzotycznych; westchnięcie zamarło nieomal na jej spętanych obietnicą wargach, gdy brała solidny wdech, poznając woń, która czyniła jej w myślach niespokojnie i niepokornie. Czuła ją dobitnie, gdy ujmowała go pod ramię – tę niebagatelną chwilę ulotności, gdy połączył ich dotyk; wzięcie jej niemal w ramiona wszechrzeczy i jeszcze dalej – tam,  gdzie myśli nie sięgały i tam, gdzie istnieli tylko w duecie, bez sylwetek oscylujących wokół nich miękko i niezauważalnie.

Myśli lotne i nieskute żadnym ciężarem, powędrowały ponownie ku osobie Alexandra, zatrzymując się gdzieś między sztywną niechęcią a słodkim rozmarzeniem. Ponownie wyjechał; ponownie zostawił ją zapłakaną i miał ponownie wracać, otulając jej łydki ramionami w rozgorzałych słowach obietnicy, iż jest najważniejsza. Kolejny głęboki wdech, rozbijający się o obmierzłe lico wszechświata – nie potrafiła zahamować, zatopić emocji buńczucznych i niezdefiniowanych, wiedziała jednak jedno.

Jeśli miłość nie boli, to nie robisz tego właściwie.

I co jej robiło to utkane w niebyt uczucie, które sterowało rozdrganymi ruchami i niewiadomym impulsem elektrycznym przechodzącym jej ciało?; prawdopodobnie nic niezwykłego, a jednak tak wyjątkowego w kalejdoskopie jednej milionowej wszechświata.

– Trafny opis – rzekła, rozbłyskając perłami urokliwego uśmiechu.

Te z kolei rozpadły się, jak nadmiernie pociągnięta żyłka, rozbijając się perlistym deszczem o posadzki – owianymi mianem metafory i ulotnych westchnięć; jak te białe plamy, duchy dawnego, pozostawiane na ścianach pamięci.

Zacisnęła palce odrobinę mocniej na jego ramieniu.

– Czym zawdzięczam przybycie? – spytała grzecznie, słodkim jak lepki miód głosem – tym, który jednał jej mężczyzn, a jednocześnie rozeźlał panny wokół.

Nie była w końcu femme fatale w żadnej mierze, a jej osobliwość czarnej wdowy zawierała się w głęboko zasadzonym okrucieństwie; butnej arogancji, z którą obchodziła się ze światem i kurtuazją salonową – wśród niej w końcu brylowała.



Part of me wanna to do stupid shit
Gotta admit, I'm a hypocrite
I like it way better than being on the side of it
I'm a psycho, loving it
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#5
15.01.2024, 21:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.10.2024, 22:17 przez Morpheus Longbottom.)  

Morpheus nauczył się, co to znaczy ból miłości i dlatego odrzucił ją na swój własny sposób. Jego uczucia pchały go do ekstremów, więc nimi się żywił, intensywnymi uczuciami, które rezonowały w kościach, zakochiwał się na jedną noc, na zabój, aż pot nie ostygł na ciele. Wraz z brzaskiem, odrzucał to, co mogło powstać, co mogło zakwitnąć, ścinał pąki róży, niż więcej niż promień czerwieni przebłyskiwał przez zieloną otulinę. Wytresował sam siebie, jak charta, szybkonogiego wyżła, aby to łowy przynosiły mu największą satysfakcję. Nie potrzebował nawet pocałunku, wystarczyła emocjonalna szarpanina, rozgrywająca się w jego głowie i podbrzuszu. Cielesny finał należał jedynie do przyjemnych bonusów, jak szampan podczas wernisażu.

On jednak pił gin.

— Współcześni za mało wchodzą w interakcję z poezją i sztuką, zwłaszcza naukowcy, zupełnie jakby jedno nie należało do drugiego. Przecież jednak to właśnie akt kreacji jest najbliższy stania się bogiem, czy to gdy oczy otwierają się na nowe odkrycie, czy na obnażoną duszę artysty, czyż nie, panno Lestrange? — zapytał, przekierowując spojrzenie znów na obraz, jakby pławił się w tym cierpieniu, które mu zadawało, masochistyczna przyjemność wypełniania umysłu niekomfortowymi odczuciami. Uniósł w jej stronę kieliszek, aby go stuknęła swoim. Brzęczenie zetkniętych kryształów zawibrowało i umarło, jak kometa. — Za agonalny akt kreacji.

Nie pytał, czemu on zawdzięcza tę przyjemność, że sama artystka pokusiła się o towarzyszenie mu, podczas gdy inni czekali, aby oddać jej słowa krytyki lub pochwały, raczej to drugie, przez wzgląd na politykę. Stał samotnie. To przecież wystarczyło w zupełności w aranżacjach takich, jak ta, gdy sytuacja jest dyktowana wymogami socjety. Mile jednak połechtała jego ego, więc postanowił odwzajemnić tę przyjemność. Wyglądała jak miła dziewczyna, która zaczytała się w greckich sztukach i odnalazła swoją zastępczą osobowość w Helenie, która przyniosła Troi wojnę zamiast posagu. Była zarówno ucieleśnieniem absolutnego piękna kobiecego, jak i przypomnieniem o straszliwej sile, jaką piękno może wywierać. Ze względu na swoje podwójne małżeństwo z greckim królem Menelaosem i trojańskim księciem Parysem, Helena była uznawana za odpowiedzialną za trwające wrogości między Wschodem a Zachodem. Przez tysiąclecia była postrzegana jako wyjątkowa siewczyni zagłady. Ale kim tak naprawdę była?



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#6
18.02.2024, 19:39  ✶  

Wszechrzecz stanowiła dla niej jedną z sypkich nie-wartości; tak długo, jak brylanty gwiazd spozierały na nią z tlącego się czernią nieba, ku któremu sunęły oddechy i dym papierosowy, nie potrzebowała absolutu. Żywiła się zaś miłością i tragediami – dokładnie w tej kolejności, nigdy na odwrót, zawsze w stonowanej sekwencji. Kochała i niszczyła, jednak czy to właśnie na tym nie polegała umierająca miłość? Bo ona umierała codziennie na nowo, znajdując coraz nowsze obiekty jej obsesyjnej potrzeby posiadania i krzywdzenia. Jej uwielbienie do krzywdy nie równało się z Fellinim, a jednak brzydota krwi skraplającej posadzkę była dziwnie nęcąca.

Niepokojąco ekscytująca.

Okej nigdy nie było wystarczające, nigdy nie świadczyło, że będzie kochać i być kochaną. Jednak wtedy, gdy krople wody czyniły z jej skóry galaktykę, umierające gwiazdy śmierci, okej było w zupełności dostateczne.

Czy wiesz, że ogon spadających gwiazd, to spalany wodór? Gwiazdy płoną, one umierają i dopiero zderzenie z rychłym czołem ziemi sprawia, że zaznają spokoju. Jestem gwiazdą, a ty jesteś wodorem.

– Inspiruję się umieraniem. Tym, co dzieje się z człowiekiem, gdy jest bliski otchłani szaleństwa; większość moich prac jest tanatyczna. Nie dlatego, że jestem domorosłą dwudziestolatką pochłoniętą werteryzmem, ja po prostu lubię czuć – odparła, wzrok ponownie ogniskując w powierzchni obrazu, który budził przyjemne, masochistyczne uczucie bycia pożeranym.

Sprowadzała ludzi na manowce.

Wyglądała na miłą, co było fantastyczną fatamorganą, iluzją dla ślepych; bo choć była z natury pogodna, z natury była również mściwa i okrutna. To, co chowała za fasadą urokliwych uśmiechów, było nieomal transparentne; grała więc w tę grę, choć w szachach nie była nigdy dobra.

– Nie chciałby pan czasem uciec, panie Longbottom? – zabrzmiała filuternie, wpychając na usta uśmiech urokliwy i fascynujący.

Bo ona często chciała stać się tą właśnie płonącą gwiazdą, zjadaną przez własne tchnienie. Rozbić się o coś w drobny mak, a przecież rzeczy jak miłość, raz zniweczone w kawałki, drugi raz nie powrócą do pierwotnej formy. Obchodziła się więc ze swoją uczuciowością delikatnie i z rezerwą, zadając kłam tej oddychającej uczuciami i marzeniami marze, którą więziła gdzieś na dnie duszy, razem z wszystkimi aberracjami oraz tym demonem żądnym krwi.



Part of me wanna to do stupid shit
Gotta admit, I'm a hypocrite
I like it way better than being on the side of it
I'm a psycho, loving it
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#7
19.02.2024, 16:10  ✶  

— Nic za to nie wyciąga na powierzchnię naszych uczuć, jak świadomość końca. Nie ma mocniejszego uczucia, niż pragnienie życia, milisekundy przed tragedią — stwierdził, patrząc głównie na obraz. Wizja, jaką przedstawiła Loretta, bawiła go dostatecznie myśl, że w gruncie rzeczy jest podobna do niego, tylko młodsza. Oto ktoś, kto zanurzał się w przyjemności bólu i czerpał z tego, co ciemne i nieprzyjemne. W jego oczach młoda Lestrange była o krok od momentu, aby zabić swojego personalnego boga, by odkryć, że władcą świata jest rozkład, a tamto wcielenie to tylko fasada. Wszystko miało swój koniec, najważniejsze jednak to, aby tańczyć i tańczyć, zanim zakończy się ostrze noża i dusza wpadnie w limbo. Była o krok, ale brakowało tych kilku lat doświadczenia, zmiażdżenia w klamrze rzeczywistości. Klosz dookoła niej nadal istniał, nawet jeśli myślała, że nie.

— Gdzie miałbym uciec, jeśli spotykam samego siebie w każdym następnym miejscu, panno Lestrange? — zapytał, wypijając resztę alkoholu ze swojego kieliszka. — Nie ma ucieczki, kiedy zna się już to drobne drgnięcie w kąciku ust, zapowiadające pocałunek ostrza, zanim pojawi się na licu.  

Kiedy Morpheus miał siedemnaście lat, uważał, że umrze młodo. Mówił to z pewnością nastoletniego profety, wieszcza natchnionego głosem przedwiecznych. Gdy miał dwadzieścia siedem, biochemia jego mózgu na zawsze odmieniła się w tańcu z przeszłością i przyszłością, a jedyną osobą, którą prawdziwie kochał, był przeszły-on w tym momencie, gdy naginał czas do swoich potrzeb i wchodził w interakcję z samym sobą. Gdy miał trzydzieści siedem, zaakceptował fakt, że miłość nie jest dla niego, gdy dotyka innych, przekazuje swoją zgniliznę dalej, więc zatopił się w pięknie cielesności już do ostatku, aż sam zmieni się w pył i żałobę. 

Zniżył swój głos jeszcze bardziej, do ledwie słyszalnych głosek, wypowiadanych niemal bez powietrza w doskonałej dykcji

— Czy to oferta? — pytanie o tyle zabawne, że przecież na każde z nich już znał odpowiedź. Odłożył puste szkło na tacę przechodzącego kelnera, lekko wysuwając się z jej dotyku, by powrócić i opuszki palców oprzeć na jej kręgosłupie, jakby nie mówił o nożach.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#8
19.02.2024, 17:17  ✶  

Wszeteczność świata zawierała się w tym, że gdy tylko na jego oblicze spływało błogie non omnis moriar, w szklanej, lustrzanej ścianie wszystko nikło w zapomnieniu. Nic wszak wiecznym nie było, a jednak ludzie ukochali sobie stwierdzanie, że zapiszą się na kanwie życiorysu nim okrutne Mojry przetną ostatnią karmazynową nić jestestwa. Prawdopodobnie dlatego była tak błogą Afrodytą wynurzającą się z odmętów piany morskiej, bardziej słodyczą smaganych wzburzonymi falami łydek, aniżeli faktyczną kłutą w marmurze Ateną, nieprzystępnym tchnieniem boskości.

– Czy chciałby pan ze mną doświadczyć umierania? – zabrzmiała tym obrzydliwie brytyjskim, snobistycznym akcentem panny z Exeter – o sweterkach znaczonych monogramami, wstążkach wplecionych we włosy i niewinnych orkiestrach wybijających pory roku. Nie mrugnęła jednak nawet, membrana powiek nie ugięła się pod ciężarem kruczych rzęs – była poważna śmiertelnie.

Nic jej nie ekscytowało jak mówienie o śmierci.

– Źle pan rozumie tę ucieczkę. Ma pan uciekać nie od siebie, a od wizji siebie. W tym tkwi sęk, tak myślę – odpowiedziała, szpony zaciskając mocniej na jego ramieniu, otulonym rześkim dotykiem. – A z ostrzem trzeba tańczyć.

Była przekonana, że umrze młodo; że te wszystkie występki, mnogość okropieństw, którą miała na swoim koncie moralnym – wszystko miało sprowadzić ją do bycia dominantą wszechświata, a te zdawały się szybko zmieniać w upadłe anioły. A tych nie brak było na ziemi.

Nie chciała być damą w opałach, chciała być damą sprowadzającą opały.

Może dlatego sporo starszy Longbottom zdołał z niej wykrzesać tę nienaturalną emfazę, niepowstrzymaną ekscytację bulgoczącą pod nawierzchnią skóry. I choć wiele rzeczy budziło w niej żywe zainteresowanie, choć często z dziecięcą przekorą próbowała tego, co nieznane – teraz zapłonęła żywym ogniem, który odbił się różami na przecież na ogół niepokalanej pąsem twarzy.

Była ciekawa, dokąd ją zaprowadzi jego towarzystwo. Na pewno nie do bigoteryjnego nieba.

Jego głos, odbijający się szeptem, sprawił że po jej plecach na palcach przebiegł dreszcz, a ona sama drgnęła miękko, jakby miała rozpaść się na kawałki pod jego dotykiem.

– To więcej niż oferta. To obietnica, panie Longbottom – odparła, wyginając usta w perfidnie urokliwym uśmiechu.



Part of me wanna to do stupid shit
Gotta admit, I'm a hypocrite
I like it way better than being on the side of it
I'm a psycho, loving it
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#9
20.02.2024, 15:43  ✶  

Tym, o czym mówiła, był właśnie jego zapach, mleczne nuty, herbaciane, które owijały się dookoła niego miodową lepkością, do której przylgnęła Loretta, w poszukiwaniu upragnionej ambrozji. Na co dzień nosił wodę kolońską o nutach dymu, skóry, pachniał pergaminem i przepowiedniami, ale gdy uciekał od określonych ram swojego życia, używał tych flakonów, których zawartość była ledwie uszczknięta. Wariacje na temat własnej tożsamości, by na chwilę zmieniać się w kogoś innego wszystkimi zmysłami. I ten zapach, na nadgarstku i przy szyi, tam, gdzie skóra jest najcieńsza, spotyka się z ciepłą żyłą krwi, sprawiając, że jest mocniejszy, ukrywał go, nawet gdy nie miał już na sobie ubrań. Stawał się olfaktorycznym woalem prawdy.

— Ach — wydał z siebie ciche westchnienie eureki. — To wymaga praktyki, ale nie jest takie trudne, zmienić swoją skórę. Zupełnie jak węże.

Morpheus nie wierzył w chrześcijańskie niebo. Idąc za wierzeniami w konotacji z jego imieniem, wyznawał tylko Hades, Tartar i Pola Elizejskie, które nie miały moralnego kodeksu; to bogowie delegowali dusze, a znacząca większość kończyła w szarości Limba, gdzie rzeka Lete obmywała oczy ze wspomnień i zmieniała osoby w cienie, aż te całkowicie zanikały, asymilując się z szarym krajobrazem. Ci, którzy obrazili bogów, byli skazywani na Tartar, a ci, których bogowie sobie upodobali, dostępowali kwiecistych łak. Istniała też czwarta kategoria, ci ukochani tak bardzo, jak książę Hiacynt ze Sparty, że po śmierci, doznali możliwości skosztowania ambrozji, która wyniosła ich na Olimp.

W wielu wierzeniach imiona mają moc, w wierzeniach Celtów znajomość prawdziwego miana nadaje władzę nad jego nosicielem, lecz w niektórych częściach Grecji wierzono, że powtarzanie imion daje moc ich właścicielom. Dlatego Morpheus zamierzał upewnić się, że Loretta je zna, by mogła je powtarzać tego wieczoru wielokrotnie.

— Morpheus, mam na imię Morpheus, panno Lestrange.

I znów ruch. Skłonił się jej z szelmowskim uśmiechem, ze spojrzeniem, które miało kruszyć imperia, dedykowanym tylko jej, ukrytym pod wachlarzem nieprzyzwoicie długich rzęs. Ze swobodą króla świata, wyciągnął jednego papierosa, wsadził go między swoje wargi i bez zapalania go, udał się do wyjścia.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#10
20.02.2024, 19:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.02.2024, 22:26 przez Loretta Lestrange.)  

Spożywała takich mężczyzn jak on na śniadanie; ten jednak, mikra jednostka wobec bezmiaru wszechświata, w którym tak się kochała, zasiewał ciekawość gdzieś na samym dnie nieprzejednanego serca. Urokliwość zaklęta w czystej perfidii; złość opiewająca wielokrotnie delikatność, niewinność niemal, jej gestów. Przy nim niemal zapominała, jak zła u szpiku kości jest. Głęboki wdech miał ją otrzeźwić, sprowadził jednak wyłącznie na sielskie manowce, gdyż zakręciło jej się w głowie niemrawo. Nie na tyle, aby mógł to dostrzec; na tyle, że w jej głowie zadziało się niepoukładanie i nietrzeźwo. A przecież nie wypiła w cale nagminnie dużo – karmazynowe wino pasowało barwą do jej warg, po których ślad został na ściance kieliszka.

Chcę, abyś mi patrzył w oczy.

Zatrzepotała więc rzęsami, pozwalając membranie powiek otulić piwne wejrzenie kilkukrotnie – na ogół to działało doskonale; on jednak nie był typowym dżentelmenem, nie była w prawdzie pewna, czy w ogóle nim był. Bycie adorowaną nosiło słodki posmak, było jednak w lwiej części nudne.

Była słodka jak cukierek, jednak wciąż była w stanie utknąć w krtani.

Podążała wzrokiem za wszystkimi jego gestami, ubierając je w zawoalowaną kokieterię. Atmosfera między nimi gwałtownie zgęstniała, jakby sam eter chciał ją udusić w swoim żywym zaintrygowaniu. Nie potrzebowała narkotyków, tak długo, jak posiadała jego uwagę.

– Loretta, ale to pan wie – odparła, przywdziewając na czerwień warg urokliwy uśmiech – ten, który ukazywał odrobinę nierówne kły i podkreślał wielokroć piegi uwydatniające się na nosie i rumianych policzkach.

Loretta się nie rumieniła; nie bez okazji.

Mimowolnie podążyła za nim, a gdy znaleźli się pod galerią, zaoferowała mu zapalniczkę, której płomień prędko zajął ognistym oczkiem jego papierosa. Najpierw jednak sama otuliła wargami bibułkę, zaciągając się nikotynową rozkoszą – jakby miał to być ostatni raz.

Uwielbiała ostatnie rzeczy. Ostatnie pocałunki, ostatnie uśmiechy, ostatnie dygnięcia, ostatnie oddechy, ostatni dotyk…

Chciała, aby był ostatni. Nie tylko w swojej uzurpatorskiej grze; uniosła spojrzenie sarnich tęczówek, w których szklił się heban, ku niemu, tylko po to, aby zamknąć go w okowach swojej wykwintnej gry. Manipulacja nigdy jej nie męczyła, a bycie adorowaną traktowała jako chleb powszedni – on jednak zawierał w sobie nuty dotychczasowo jej obce.



Part of me wanna to do stupid shit
Gotta admit, I'm a hypocrite
I like it way better than being on the side of it
I'm a psycho, loving it
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Morpheus Longbottom (2954), Loretta Lestrange (2086)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa