• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 5 6 7 8 9 10 Dalej »
[27.07.72, ranek] Jaka to gra?

[27.07.72, ranek] Jaka to gra?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
01.01.2024, 17:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.04.2024, 21:48 przez Morrigan.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz tajemnic IV

Tak naprawdę Brenna, wbrew temu, co podejrzewał Edward w swoim liście, nie została zaangażowana w sprawę New Forest jako Brygadzistka. Wszystko, co robiła, robiła absolutnie po godzinach, jako osoba prywatna.
I dobrze, bo tylko dzięki temu mogła spotkać się w tej sprawie z Prewettem. Gdyby prowadziła oficjalne śledztwo, występowałby tutaj niedopuszczalny konflikt interesów. Ale nie występował.
Mimo powagi sytuacji, trochę bawiło ją to, że miała odwiedzić rezydencję Prewettów. Jej rodzina i Prewettowie nigdy nie mieli po drodze. W tym przypadku chodziło o konflikt nie tylko interesów, ale także poglądów. Było w tym coś ironicznego, że ona sama dość często wchodziła w ten czy inny sposób w konszachty z członkami tej rodziny – i że zwykle wszystko zaczynało się absolutnym przypadkiem. I w tym, że sama poprosiła o spotkanie z Prewettem, ale niespokojne czasu wymagały nadzwyczajnych środków, a jej w końcu kazano działać. Nie była jeszcze pewna, czy to działanie wyjdzie na dobre, czy na złe, ale siedzenie na tyłku i nierobienie niczego z pewnością do niczego by nie doprowadziło. Nie spodziewała się jakichś spektakularnych sukcesów (i właściwie oczekiwała wszystkiego), ale musiała przynajmniej próbować.
Nie pojawiła się w mundurze, bo to by sugerowało, że chodzi o spotkanie oficjalnie związane z Departamentem. Nie wystąpiła w żadnej swobodnej stylizacji pt. „można uznać mnie za osobę bezdomną”, bo nie wątpiła, że Edward Prewett nie powitałby z radością kogoś w porwanych, mugolskich spodniach. Nie stroiła się także, bo nie było to spotkanie towarzyskie i mogłoby sugerować, że uważa się za lepszą od pana domu. Postawiła na taki sam strój, jaki zwykle zakładała, gdy załatwiała jakieś sprawy rodzinne z rodami czystej krwi – marynarkę i spodnie, które wyglądały skromnie, ale wprawne oko mogło łatwo rozpoznać dobrego projektanta. Nawet włosy, zwykle dość niepokorne, jako tako okiełznała, by nie sterczały na wszystkie strony. Odpowiednia prezencja w pewnych sytuacjach była połową sukcesu. A w tym wypadku chciała wyglądać na nieszkodliwą, sympatyczną dziewczynę, ale taką, która traktuje spotkanie poważnie i należy do odpowiedniej „sfery”.
Matka ostatecznie zdołała Brennę nauczyć paru rzeczy. Ot Brenna korzystała z tych nauk jedynie okazyjnie.
Pojawiła się dokładnie pięć minut przed umówioną godziną spotkania, z zegarkiem w ręku – akurat dość czasu, by ją zapowiedziano i poprowadzono przez gabinet. Podejrzewała, że w Kenswick nie obowiązywały takie zasady, jak w domu Longbottomów, gdzie goście – jeśli byli mile widziani i mogli ominąć zabezpieczenia – mogli po prostu wpaść o dowolnej porze dnia i nocy.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Pan i Władca Prewettolandu
los chce ze mną grać w pokera
Elegancki, dumny, nienaganny. Wysoki (ok. 184 cm wzrostu), warzący ok. 85 kg. Dobrze zbudowany, co z reguły ukrywa pod markowymi ubraniami. Nie nosi niczego, co nie pochodziłoby od projektanta. Twarz ma zwykle bez wyrazu, chyba że w jego otoczeniu jest bliska rodzina - wtedy pogodny, dowcipny. Z resztą wedle uznania. Ocieka charyzmą na poziomie półboga. Pies na baby. I nie tylko. Włosy siwe, długie, w artystycznym nieładzie. Broda pedantycznie przycięta.

Edward Prewett
#2
05.01.2024, 17:55  ✶  
To prawda. Keswick zdecydowanie odbiegało od domu Longbottomów. Przede wszystkim zamek był ogromny, tak ogromny, że jego domownicy mogli nie widywać się wzajemnie przez kilka dni, nie robiąc nic umyślnie. Panowała tu cisza, niemalże grobowa, a jak ktoś krzyczał, stukał albo robił inne dziwne odgłosy, to było to naprawdę niemalże niespotykanym wyjątkiem. Psy były wytresowany i gotowe na rozkazy, nie biegały jak te rozwydrzone gryzonie, a w kuchni harcowały skrzaty. Jedynie na specjalnie okazje był zatrudniany profesjonalny kucharz... Ale to takie najbardziej skrajne różnice.
Z reguły nie czekałem na spotkania, które nie dotyczyły wizyt rodzinnych, więc po prostu siedziałem po śniadaniu, elegancki, jak zwykle ubranych w schludnie skrojony garnitur, w swoim gabinecie, gdzie załatwiałem z reguły sprawy służbowe - zarówno listowne, jak i osobiste audiencje. Wychodziłem z założenia, że nikt nie się nie spóźniał na moje spotkania, co też wiedział mój niezwodny skrzat, więc kiedy nadeszła odpowiednia pora, zapisana schludnie w kalendarzu przez Winstona, Zgrzebek zaanonsował, a potem wpuścił pannę Longbottom do gabinetu.
Wstałem, skłaniając się delikatnie na powitanie. Bez przesady, ale z szacunkiem.
- Witam, panno Longbottom. Bardzo mi miło, gościć pannę w naszej rezydencji w Keswick... Proszę zająć miejsce, zapraszam - odparłem, a skrzat zaraz wskazał jej miejsce, zamierzając jej w razie potrzeby pomóc w zajęciu miejsca, aczkolwiek jej schludne odzienie raczej nie miało przysparzać jej problemów. O dziwo, nie była w służbowym mundurze, tylko... prywatnie.
Zasiadłem i odchrząknąłem subtelnie.
- Chciała, panna Longbottom, porozmawiać o wydarzeniach mających miejsce w New Forest... Zaskakujące, podwójnie zaskakujące, biorąc pod uwagę, że przybyła tu pani prywatnie, nie zaś służbowo - pragnąłem zauważyć, patrząc na jej osobę. Nie tylko na jej ubiór, ale również fryzurę, a przede wszystkim zachowanie, mimikę twarzy. Ród Longbottomów był, cóż, dla mnie odległym punktem w preferowanych kontaktach, tak odległym, że te spotkania ograniczały się jedynie do hucznych imprez światka czarodziejskiego, a wtedy, cóż, raczej nie zwykłem zaprzątać sobie głowy longbottomskim narybkiem, więc był mi on całkowicie obcym. Nieco dopytałem współpracownika oraz brata o Brennę Longbottom, ale nie był to jakiś obszerny obraz jej osoby.
A sytuacje z New Forest, zarówno Laurent, jak i Vincent informowali mnie o incydentach, aczkolwiek Brenna Longbottom nie miała z nimi żadnych rodzinnych powiązań, więc była, krótko mówiąc, od nich niezależnym źródłem informacji. Mogłem nie tylko ich sprawdzić, czy nie ustalają przeciwko mnie wspólnych wersji zdarzeń, ale również zweryfikować, na ile te informacje były kompletne. Albo - czy Brenna Longbottom nie przyszła mnie szantażować czymkolwiek albo mącić mi w głowie, choć znając ich kodeks honorowy... To właściwie spodziewałem się po niej czegoś banalnego w stylu - to mój obywatelski obowiązek, żeby pana poinformować, jaki podły jest świat.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
06.01.2024, 12:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.01.2024, 12:50 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna wiedziała, że Vincent zamierza opowiedzieć o wszystkim Edwardowi - inaczej pewnie nie zdecydowałaby się napisać do głowy rodu Prewettów, bo byłoby po prostu wybitnie niesprawiedliwe iść do niego, jeśli Vinc i Laurent planowaliby zachować wszystko w sekrecie. Nie było też mowy, aby przyszła tu służbowo: gdyby prowadziła to śledztwo, nie mogłaby sobie na to pozwolić.
Ale Vincent rozmawiał z bratem, ona nie była tam podczas pracy, a cała sprawa należała do biura aurorów, ona zaś występowała całkowicie jako osoba prywatna. Nie mając nawet pojęcia, co dzieje się tutaj służbowo (przynajmniej oficjalnie).
- Panie Prewett. Dziękuję, że zechciał pan znaleźć dla mnie czas - powiedziała. Kogoś mogłoby zdziwić, że potrafiła wpaść do domu jego brata wykrzykując słowa o kłusownikach i zrzucając mu ręcznik na głowę, a tutaj zachowywała się tak uprzejmie, ale w pewnym sensie wszyscy ludzie byli aktorami, grającymi różne role. A ona nawet nie czuła, że gra: ta Brenna była równie prawdziwa, jak ta, która posyłała komuś galeony na kurwy.
Uśmiechnęła się do niego. Mimika nie zdradzała żadnego zdenerwowania, a twarz kobiety była ot sympatyczna, zapewnie trudna do uznania za szczególnie piękną, zwłaszcza, że Brenna nie używała makijażu poza odrobiną matczynego pudru, mającego zamaskować zmęczenie po pełni. Nie wydawała się czuć niepewnie, a jeżeli tak było, to tę niepewność doskonale maskowała. Oczy miała duże, ciemne, dość żywe, o takim spojrzeniu, że chyba było po prostu niemożliwe, aby wyglądała groźnie - mimo wysokiego wzrostu i tego, że dłonie nosiły ślady wskazujące na to, że niekoniecznie zajmowała się co najwyżej trzymaniem pióra.
– Jeśli chodzi o śledztwo służbowe, to już gestia Biura Aurorów. Mogę wskazać panu nazwiska, jeżeli życzy pan sobie skontaktować z nimi bezpośrednio, na ten temat ani nie mam informacji, ani nie wolno byłoby mi ich udzielać – powiedziała uprzejmie, gdy zajęła miejsce. – Czy to naprawdę takie zaskakujące, panie Prewett? Śmierciożerców traktuję jako problem nie tylko, gdy jestem w pracy. Zapewne pan o tym nie słyszał, ale nie tak dawno zamordowali mojego wuja. Osobę czystej krwi – stwierdziła. Mówiła bardzo spokojnie, i ani odrobina żalu nie uwidoczniła się ani na twarzy, ani w głosie, teraz minę miała dość neutralną, a słowa brzmiały jak stwierdzenie faktu.
Tkwiła w tym spokoju odrobina kalkulacji. Bo Brenna za nic nie chciała, by przyszło mu na myśl, że próbuje wzbudzić w nim współczucie. W Edwardzie Prewecie? Musiałaby upaść na głowę.
A i podkreślenie tej czystości krwi było wykalkulowane.
– W tym wypadku byłam na miejscu dwukrotnie poza służbowo, więc jestem osobiście zaniepokojona. Oczywiście, Ministerstwo wszystkim się zajmuje, ale… – Tu urwała na moment. – Chyba zgodzimy się, że ciężko wygrać w karty z kimś, kto nie gra według zasad, kiedy samemu trzeba się do nich stosować, prawda?
Och, nic nie zamierzała powiedzieć wprost, ale przesłanie było chyba dość jasne: nie dowierzała, że Ministerstwo dopadnie winnych. I rzucenie tego tutaj było może ryzykowne, ale akurat podejrzewała, że Edward Prewett niekoniecznie jest największym fanem Ministerstwa. Zresztą, po Beltane chyba nikt nie był fanem obecnej Ministry...


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Pan i Władca Prewettolandu
los chce ze mną grać w pokera
Elegancki, dumny, nienaganny. Wysoki (ok. 184 cm wzrostu), warzący ok. 85 kg. Dobrze zbudowany, co z reguły ukrywa pod markowymi ubraniami. Nie nosi niczego, co nie pochodziłoby od projektanta. Twarz ma zwykle bez wyrazu, chyba że w jego otoczeniu jest bliska rodzina - wtedy pogodny, dowcipny. Z resztą wedle uznania. Ocieka charyzmą na poziomie półboga. Pies na baby. I nie tylko. Włosy siwe, długie, w artystycznym nieładzie. Broda pedantycznie przycięta.

Edward Prewett
#4
09.01.2024, 19:59  ✶  
Nie tego się spodziewałem. Nie od wczoraj było wiadomo, że z Longbottomów byli uparci czarodzieje, tacy, co mieli fioła na punkcie prawa i porządku prawnego, i ogólnie raczej nie robiliby nic poza prawem albo w jakikolwiek sposób je naginając pod siebie, a tu... No proszę. Zabawy w prawo poza prawem... Młody narybek najwyraźniej wiedział lepiej od starych pryków, co to znaczyło żyć pełnią życia.
Chyba że to była podpucha, bo z tej Brenny Longbottom to był cichy psychopata. Spokojna, cicha, stonowana. Mógłbym rzec, że aż nazbyt idealna jak na przedstawicielkę młodszego pokolenia rodów czystokrwistych. Młodzi Prewetci z pewnością nie mieli w sobie aż takiej ogłady i bezbarwności, nawet moja kochana Pandorka, która to swoje miała za uszami, ale fakt faktem, że w towarzystwie dziecię potrafiło się zachować. Podobnie było pewnie z Brenną. Powierzchowna niewinna słodycz, a pod skórą...? Jakiś diabli pomiot.
Co nie zmieniało faktu, że obie opcje prowadziły mnie ku zatarciu się typowego stylu bycia dla Longbottomów. Myślę, że Longbottomy mieli w sobie aż tyle odpowiedzialności społecznej, że nie uciekaliby się do brzydkich zagrywek by mnie zdyskredytować. Poza tym nie widziałem powodów, dla których mogliby tego pragnąć w najbliższym czasie, phi. Chyba.
Poza tym bajka, którą mi opowiadała, miała sens. Już nie raz miałem do czynienia z ludźmi, którzy szukali sprawiedliwości w inny sposób, nie wierząc w instytucję Ministerstwa Magii. Nawet nie musiałem daleko szukać... Sam w nią nie wierzyłem!
- Słyszałem. Prawdziwa tragedia. Moje kondolencje, panno Longbottom - odparłem, wpatrując się w nią. Nie otrzymałem zaproszenia na pogrzeb, ale w sumie się nie dziwiłem. Słyszałem, że była to kameralna uroczystość i raczej dla przyjaciół.
Odchrząknąłem, bo jednakże nie byliśmy tu ze względu na jej zmarłego wuja, tylko... właśnie, czemu? Czyżby Brenna Longbottom zamierzała dołączyć do ciemniejszej strony biznesów rodu Prewettów? Co prawda, nie reklamowałem się z usługami w Proroku Codziennym, ale w pewnych kręgach pewne osoby swoje wiedziały. Szczególnie w prewettowskich kasynach, a Brenna właśnie wspominała coś o kartach...?
- Czy w związku z tym, dobrze rozumiem, że walkę ze Śmierciożercami traktuje panna, panno Longbottom, jako własną wróżdę? - zapytałem z zaciekawieniem, bo to brzmiało jak prawdziwa nowość, trochę niemieszcząca mi się w głowie, aczkolwiek z niemałą zazdrością stwierdziłem, że Lorek by takich kroków nie podjął, gdybym gryzł ziemię. Skuliłby się w sobie, zamknąć albo umarł w panice. Kto wie. Kochałem go i akceptowałem, ale niekiedy żałowałem, że nie ma w sobie więcej prewettowskiej iskry. Może kiedyś się ona w nim pojawi, a może nigdy.
A Brenna... Jak tak dalej pójdzie, to może zaproponuję jej herbatę?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
09.01.2024, 20:43  ✶  
Spokojna, stonowana – taka bywała. Diabła za koszulą też z pewnością miewała, a z tym stwierdzeniem pewnie szczególnie zgodziliby się Erik i Morpheus, jeżeli ktoś by ich zapytał. Oczywistym było jednak, że nie wpadnie do posiadłości Edwarda tak, jak wpadała do Vincenta, bez pukania, z krzykiem i całą historią oraz planem na ustach. Fałsz? Może zdaniem niektórych. W jej opinii raczej dostosowanie postępowania do sytuacji i osoby, z którą miało się do czynienia. Zwłaszcza, że liczyła jeżeli nie na jakąś formę współpracy, to przynajmniej na to, że zdoła podburzyć go przeciwko śmierciożercom na tyle mocno, by nie mogli liczyć na żadne wsparcie ze strony Prewettów. A to przecież nie wydawało się dotąd wykluczone. To była wszak rodzina, która szła tam, gdzie szły zyski.
- Nie nazwałabym tego wróżdą, panie Prewett – stwierdziła Brenna z pewnym zamyśleniem. Myślała tak. W maju, w czerwcu, na początku lipca. Ale coś – może karty i głos Morpheusa Longbottoma – przypomniały jej, że ostatecznie bardziej kocha niż nienawidzi. Że choć bardzo chciała dopaść winnych, zemsta za Derwina mniej jest ważna niż ochrona tych, którzy żyli. Ostatecznie była córką Longbottoma i nie zamierzała udawać, że jest inaczej. – Ale tak, traktuję sprawę bardzo osobiście. Zwłaszcza, że mam wielu innych krewnych, w tym jego dwie córki, którzy mogą paść kolejnymi ofiarami. Człowiek wiele zrobi, aby ochronić swoich bliskich, prawda? – spytała, posyłając mu uśmiech.
W końcu bliskie mu osoby były potencjalnie zagrożone. Nie tylko syn, ale też brat mieszkali w New Forest, a tam pojawiał się śmierciożerca.
Nie znała jego myśli, chociaż gdyby je odgadła, pewnie przyszłoby jej do głowy, że Laurent mógłby go mocno pod pewnymi względami zaskoczyć. Może nie był wojownikiem, ale to nie oznaczało, że był słaby.
– Za pierwszym razem ci ludzie nie mieli na celu napaści na pańskiego syna, to raczej pewne – powiedziała szczerze, bo co zyskałaby z prób kręcenia, skoro Laurent to wiedział, a i wszystkie informacje przekazano aurorom? Nie, ten pierwszy przypadek to byłoby o wiele za mało, aby stawiać jakieś wnioski. – Choć już to, że został zaatakowany przypadkiem… wiele mówi. Ale za drugim z pewnością był celem. Maska, szata, fakt że zbliżał się do budynku, zbieżność czasu z wywiadem. Chcieli zabić? Przestraszyć tylko? Trudno wyrokować, na pewno jednak ukarać. Zaledwie za wypowiedź w prasie, w dodatku podobno przekręconą. Chłopca z rodu czystej krwi. To całkiem ładnie pokazuje, że opowieści Voldemorta o tym, jak to mu zależy na dobrze czystokrwistych, można włożyć między bajeczki. – Nie zająknęła się nawet wypowiadawszy jego imię. To nie tak, że była osobą strachu nie znającą, ale w dniu, w którym zaczęłaby bać się samego imienia Toma Riddle’a, musiałaby chyba położyć się do grobu. – Chce, żeby cały świat przed nim klęczał. Pomyślałam, że warto z panem porozmawiać, bo nie wydaje mi się pan kimś chętnym do padania na kolana przed kimkolwiek, panie Prewett.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Pan i Władca Prewettolandu
los chce ze mną grać w pokera
Elegancki, dumny, nienaganny. Wysoki (ok. 184 cm wzrostu), warzący ok. 85 kg. Dobrze zbudowany, co z reguły ukrywa pod markowymi ubraniami. Nie nosi niczego, co nie pochodziłoby od projektanta. Twarz ma zwykle bez wyrazu, chyba że w jego otoczeniu jest bliska rodzina - wtedy pogodny, dowcipny. Z resztą wedle uznania. Ocieka charyzmą na poziomie półboga. Pies na baby. I nie tylko. Włosy siwe, długie, w artystycznym nieładzie. Broda pedantycznie przycięta.

Edward Prewett
#6
18.01.2024, 21:41  ✶  
Pokiwałem głową w zamyśleniu, właściwie na nic tak naprawdę się nie godząc. Nieco byłem zawiedziony, ale nie okazywałem tego. Trochę się pomyliłem co do Brenny i jej zapału. Nie miała w sobie tyle odwagi... albo nielongbottomowatości by przelać krew oprawców jej rodziny, ale właściwie na dobrą sprawę, to nie był mój biznes, nie moje kredki, nie moja piaskownica. To nie mojego wuja zabito, tylko Brenny Longbottom. Ona traktowała to osobiście, ale nie aż tak osobiście by prowadzić własną wendetę przeciwko Śmierciożercom. Szkoda, może jedni albo drudzy, albo nawet oboje przestaliby istnieć, a tak i jednych, i drugich miałem gdzieś tam z tyłu głowy jako dwie uporczywe muchy bzyczące niekiedy nad dobrem moich interesów.
- To, co mówisz, droga Brenno, to tylko spekulacje. Na dobrą sprawę nie wiesz, jakie były ich motywy, jaki plan działania. A może chcieli odwiedzić Laurenta, porozmawiać... Tak, jak to teraz my rozmawiamy...? - zasugerowałem spokojnym tonem, zastanawiając się, jakie było prawdziwe dno tego spotkania. Szukała sojusznika czy raczej haka na moją osobę...? Nie rozumiałem, czemu moi chłopcy się z nią zadawali. Już samo to było abstrakcyjne.
Rzecz jasna, zdawałem sobie sprawę, że faktycznie powodem tego napadu mógł być ten przeklęty wywiad z Laurentem. Co nie zmieniało faktu, że miał prawo powiedzieć, co chciał, pismaki napisać, co im się przywidziało, więc nie podobało mi się, że ci zamaskowani pseudobohaterowie ochrony czystej krwi napadali na mojego syna czy jego biznes. Wcale nie traktowali poważnie potomków czystej krwi, mnie, naszej nienaruszalności. Głupcy. Nie bez powodu skrzętnie dbałem o to, by nie było żadnych odchyłów w naszym rodzie, byłem dumnym patriarchą naszego rodu, robiłem, co należało, więc faktycznie nie zamierzałem przed nikim klękać, kłaniać się na rozkaz, a tym bardziej tolerować person, które uderzały w czystą krew. Upsik. Na plus, że Brenna była tego świadoma, że to zauważyła. Nieco łechtała mi tym ego, że miała świadomość mojej potęgi i chęci z niej związanej, ale wciąż pozostawała Longbottomem. Nie ufałem jej, mimo że Vincent ewidentnie dobrze ją znał. Zresztą sam wskazywał, żeby uważać przed nią na słowa.
- Kiedy komuś zależy na dobru sprawy, nie chowa się skrzętnie za maskami... A mamy takie czasy, że rozbój, przelew krwi, szczególnie tej czystokrwistej, jaka by ona nie była z przekonań, to barbarzyństwo. Sprawy można załatwiać w sposób cywilizowany - zauważyłem na słowa Brenny, przesuwając pióro leżące na moim biurku. Podniosłem wzrok ponownie na dziewczynę. - Wiem, co się dzieje na moim podwórku. Nadinterpretacje nie są mi potrzebne, panienka nie przewiduje wróżdy, więc... o czym możemy rozmawiać? Posiadasz, panno Longbottom, informacje, których bym nie posiadał? Czy ta rozmowa jest bezcelowa? - dopytałem, bo nie byłem pewien, w jakim kierunku to zmierza. Nie zemsta, więc co...? Pogawędka? W takim razie spotkanie powinno się odbyć w luksusowej kawiarence przy herbatce, a nie oficjalnie w moim gabinecie.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
18.01.2024, 22:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.01.2024, 22:44 przez Brenna Longbottom.)  
Jej vendetta sięgała bardzo głęboko, a tym, jak daleko była skłonna się posunąć, mogłaby zaskoczyć Edwarda, ale Brenna przecież nie zamierzała się mu przyznawać do tego, ile nielegalnych rzeczy wyczyniała, kiedy Ministerstwo nie patrzyło. Drobiazgi, och, owszem, bo podejrzewała, że przekonanie się, że córka Longbottomów wcale nie jest grzeczną dziewczynką, da mu pewnego rodzaju satysfakcję i może przychylniej nastawi. Ale na pewno nie… pełen obraz sytuacji.
– Jeśli mają na sobie maski, nie przychodzą rozmawiać – powiedziała Brenna, obdarzając Edwarda uśmiechem. – Ci pierwsi ich nie mieli, ale też nie chcieli rozmowy. I to, że nie przewiduję wróżdy, nie oznacza, że nie przewiduję walki, panie Prewett. To że nie chcę pozwolić, by zemsta mnie zaślepiła nie zmienia faktu, że Voldemorta chcę zobaczyć w grobie – stwierdziła, lekko przekrzywiając głowę, na swój sposób ciekawa, w jaki sposób Edward zareaguje na wypowiedzenie tego imienia.
Zdawał się zbyt pewny swego, aby go przerażało. Ale jeżeli był sympatykiem mrocznego czarownika, jego imię w ustach Longbottomówny powinno go choć trochę oburzyć.
– Być może znam nazwisko kogoś, kto może wiedzieć więcej o osobach, które za pierwszym razem odwiedziły New Forest, gdy pański syn musiał się bronić – stwierdziła, mrużąc lekko oczy. To nie byli śmierciożercy, wiedziała to i podejrzewała, że nie naśladowcy nawet… ale zapewne sympatycy i liczyli, że zdołają wkupić się w czyjeś łaski, wydając Cane’a. A ten i drobne śledztwo prowadzone potem z jednym z aurorów, wskazały jeden trop… Tyle że… – Być może dowody są za słabe, żeby ktokolwiek z Ministerstwa mógł coś z tym zrobić. I być może ta osoba bardzo lubi bywać w kasynach Prewettów i gdyby narobiła sobie w nich długów, byłaby skłonna do negocjacji z wierzycielami…
Czy brała pod uwagę, że Edward zamiast bawić się w zmanipulowanie wyników tak, by zadbać o te długi i potem wyciągnięcie informacji w zamian za ich umorzenie, po prostu tego człowieka dopadnie? Cóż, owszem, nie była naiwna. I jeszcze trzy lata temu milczałaby jak zaklęta, ale wojna ubrała ją już dawno w odcienie szarości, a przecież przyszła tu do Prewetta, bo on mógł działać tam, gdzie jej było trudno… i niekiedy może dostarczyć informacje, by w pewnych miejscach zadziałała ona.
W końcu krupierzy pewnie widywali i słyszeli różne rzeczy przy stołach.
– Być może z kolei w pańskich kasynach czasem bywają osoby, których słowa i ruchy bywają podejrzane, gdy już alkohol i karty rozwiążą języki, ale przecież Prewettowie nie mają powody do wchodzenia z nimi w oficjalny konflikt. A mnie… i tak wszystko jedno – powiedziała, i lekko wzruszyła ramionami, zbywając w ten sposób możliwość, że po wywiadzie, jakiego udzielił jej brat, podobnież jak Laurent przecież, i tak mogą być celami. – Interesuje pana to nazwisko, panie Prewett?
Bo tak, zasadniczo zamierzała mu je podać, bo przecież chciała znaleźć sposób na dorwanie tamtej dwójki, zanim dołączą do drugiej strony, nawet jeżeli nie chciałby wejść w ten drobny pakt, cichą współpracę, bo podnieśli rękę na jego syna i bo nie chciał klękać, ale nie musiałby oficjalnie naruszać swojej neutralności.
Pakt, w którym nie było chyba do końca jasne, kto jest wężem, a kto wyciąga rękę po jabłko.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Pan i Władca Prewettolandu
los chce ze mną grać w pokera
Elegancki, dumny, nienaganny. Wysoki (ok. 184 cm wzrostu), warzący ok. 85 kg. Dobrze zbudowany, co z reguły ukrywa pod markowymi ubraniami. Nie nosi niczego, co nie pochodziłoby od projektanta. Twarz ma zwykle bez wyrazu, chyba że w jego otoczeniu jest bliska rodzina - wtedy pogodny, dowcipny. Z resztą wedle uznania. Ocieka charyzmą na poziomie półboga. Pies na baby. I nie tylko. Włosy siwe, długie, w artystycznym nieładzie. Broda pedantycznie przycięta.

Edward Prewett
#8
21.01.2024, 20:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.01.2024, 20:24 przez Edward Prewett.)  
Reakcja na jej słowa? Zaśmiałem się krótko, nieco rozbawiony. Na tę chwilę Brenna Longbottom wyglądała mi na Brennkę Longbottom, dziewczynkę, która dużo mówiła, a mało robiła. Przyszła porozmawiać, tak niewinnie, tak po prostu poinformować. Ale mścić, o nie! Nie mścić się! Aby tylko chciałaby zobaczyć Voldemorta w grobie! Doprawdy zabawne!
- Zdajesz sobie sprawę, że w grobie znajdzie się dopiero wtedy, kiedy ktoś go tam położy...? - zapytałem ją tak dla pewności, bo trochę błądziła z tą swoją (nie)wendetą. W moim świecie każdy wróg szedł do piachu, może za wyjątkiem przydatnych wrogów - można było ich czule nazywać dobrymi szkodnikami - oraz mojej córki chrzestnej, która to z kolei była parszywym szkodnikiem, którego nie można było tknąć.
Jeśli zaś chodziło o nazwisko Voldemorta, to nie robiło na mnie wrażenia. Już większe robiła Florence Bulstrode, jeśli  chodziło o nazwiska niezbyt mi przychylne. Albo Longbottom w każdym wydaniu. Albo ta Ministra Magii... Och, pożal się Matko! Z pozytywnych nazwisk, z którymi mógłbym sobie swobodnie porozmawiać przy lanczyku, to takie najzacniejsze, rzecz jasna, jakiś Prewett, Buruk albo Winsdor... To była prawdziwa liga. Najbogatsi z najbogatszych. Nazwiska, które chociaż coś znaczyły.
Choć takie nazwisko persony, co to zaburzyła spokój w New Forest... Również mogło być ciekawą zdobyczą.
- Do rzeczy, do rzeczy, panno Longbottom. Czas to pieniądz, a ja, na domiar złego, zaczynam się nudzić - odparłem, blefując rzecz jasna, bo byłem diabelnie ciekawy tego nazwiska i skąd się wzięło u Longbottomówny. Zamierzałem sprawdzić i jedno, i drugie. Potwierdzić, delikwenta dorwać i wycisnąć z niego ostatnie poty, ale... nazwisko. Chciałem je mieć podane na tacy - tu i teraz.
- Poproszę nazwisko i jasną informację, co panna za nie chce - dodałem w ramach uzupełnienia, w razie gdyby to nie było dla niej do końca jasne. Sięgnąłem po pióro z kałamarza i po jeden z czystych pergaminów, na których z reguły pisywałem listy, z dumnym godłem rodowym Prewettów.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
21.01.2024, 20:38  ✶  
- Jeśli będę miała okazję, na pewno spróbuję. A na razie robię to, co robić mogę - skwitowała Brenna, powstrzymując odruch wzruszenia ramionami, bo to byłoby po prostu niegrzeczne. Czy łudziła się, że mogłaby pokonać Voldemorta? Och, oczywiście, że nie. Żaden Longbottom, ani żaden Potter nie dysponował przecież taką mocą. Ale czy to oznaczało, że nie była gotowa spróbować?
Oczywiście, że była gotowa. Nawet jeżeli świetnie wiedziała, jak to się skończy.
I miała nadzieję oraz wiarę, że kiedyś do tego grobu Voldemorta położy Albus Dumbledore.
- Chyba źle się zrozumieliśmy, panie Prewett. Wendeta oznacza dla mnie walkę, by kogoś pomścić za wszelką cenę, nie oglądając się za żywych. Chcę pomścić wuja, ale przede wszystkim chcę, by jego żyjące córki były bezpieczne. Nie da się o to zadbać beez walki - powiedziała spokojnie, i tak jak wcześniej musiała powstrzymać wzruszenie ramion, tak teraz musiała powstrzymać uśmiech cisnący się na usta. Bo nie miało przecież znaczenia, co myślał o niej: liczyło się to, że połknął haczyk. I nawet jeżeli nie uda się zacząć żadnej współpracy, to już tutaj pchnie to sprawę na przód.
I może kropla zacznie drążyć skałę...
Sięgnęła po pergamin i z kamienną miną - której utrzymanie sporo Brennę kosztowało - zapisała po prostu imię i nazwisko na pergaminie.
- Za to nazwisko? Nic, panie Prewett. Dopadnięcie ludzi z New Forest jest w moim interesie, a pan ma do tej osoby znacznie lepsze dojścia niż ja – odparła, uniosła papier, pozwalając mu zobaczyć dane… a potem go przedarła, bo przecież nie byłoby mądre pozostawiać żadnych dowodów, prawda?
Skąd u niej to nazwisko? Cóż, wiedziała o Cane znacznie więcej niż ktokolwiek inny, a on dzielił się informacjami z Zakonem chętniej niż z Ministerstwem. Zwłaszcza tymi, których Biuro Aurorów i tak nie mogło nijak wykorzystać, bo brakowało dowodów.
- Sugeruję jedynie, że jeśli pan kiedyś będzie miał nazwisko człowieka, co do którego… sympatii w tej wojnie będzie miał wątpliwości, ale osobiste zajmowanie się nim nie leży w pańskim interesie, chętnie je usłyszę. Nie musi pan odpowiadać teraz, a ja nie będę zajmować dłużej pańskiego cennego czasu – stwierdziła, gotowa faktycznie uprzejmie pożegnać się i wyjść, jeżeli nie miał kolejnych pytań ani niczego więcej, co chciałby omówić. Wszak nie zamierzała zanudzić biednego Edwarda Prewetta na śmierć…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Pan i Władca Prewettolandu
los chce ze mną grać w pokera
Elegancki, dumny, nienaganny. Wysoki (ok. 184 cm wzrostu), warzący ok. 85 kg. Dobrze zbudowany, co z reguły ukrywa pod markowymi ubraniami. Nie nosi niczego, co nie pochodziłoby od projektanta. Twarz ma zwykle bez wyrazu, chyba że w jego otoczeniu jest bliska rodzina - wtedy pogodny, dowcipny. Z resztą wedle uznania. Ocieka charyzmą na poziomie półboga. Pies na baby. I nie tylko. Włosy siwe, długie, w artystycznym nieładzie. Broda pedantycznie przycięta.

Edward Prewett
#10
02.02.2024, 21:16  ✶  
Teraz to ja wzruszyłem ramionami. Dla mnie wendeta była wendetą, niezależenie od tego, czy będę zajmował się sowimi bliskimi, czy też nie. Właściwie, to zawsze miałem w głowie ich dobro, więc być dobrze stąd brała się moja ignorancja czy też niezrozumienie podbródek Brenny Longbottom, ale fakt faktem, że nie każdy mógł sobie pozwolić na działania wielotorowe tak jak ja.
Uśmiechnąłem się nawet do samego siebie na tę myśl. Po prostu byłem boski i tyle. Szczególnie że bez żadnych większych negocjacji Brenna podała mi to nazwisko na racy, właściwie na moim pergaminie. Czym prędzej je przeczytałem i dobrze, bo postanowiła zniszczyć dokument. To mi się średnio spodobało, ale to już jej sprawa. Najwyraźniej nie zamierzała pozostawiać dowodów - to byłoby jak najbardziej zrozumiałe. Powinna spalić ten pergamin, więc machnąłem różdżką by go w ten szybki sposób zutylizować, co samo w sobie było jakby zatwierdzeniem warunków młodej Longbottom.
- Sprawdzę to, sprawdzę panią i podane przez panią nazwisko - odparłem, prostując się ponownie na swoim tronu... czy tam fotelu. Pokiwałem jedynie głową, jakbym potwierdzał to, co właśnie powiedziałem. Miałem aby nadzieję, że to żadna prowokacja, aczkolwiek byłaby głupia, gdyby podkładała mi świnię. Miałem całą rzeszę ludzi. Sam osobiście nie wchodziłem w bagno.
- Będę miał na uwadze, cóż, panienki zainteresowania. Jeśli nie zawiedzie mnie podana przed chwilą informacja, będziesz mogła liczyć na moją pamięć - odparłem niby od niechcenia, aczkolwiek właśnie padały złote słowa z moich ust. Obietnica Edwarda Prewetta to było coś doprawdy rzadkiego. Mogła też być pewna, że jeśli z kolei podana przez nią informacja mnie zawiedzie, to z kolei nie będę taki znowu przychylny jakiejkolwiek jej działalności, czy to osobistej, czy służbowej.
I choć może nie wypadałoby to na stopie towarzyskiej, to jednak wkroczyliśmy na drogę zgoła inną.... Poboczną. Cóż, choć może nie wypadało, to jednak w zaistniałej sytuacji jak najbardziej. Wstałem od biurka, ominąłem je, żeby pożegnać Longbottom, ale wpierw wyciągnąć w jej kierunku dłoń w ramach przypieczętowania naszej ustnej umowy, która być może nie wybrzmiała w tych murach jednoznacznie, jedynie w sugestiach.
- Polecam się na przyszłość, gdybyś weszła w posiadanie jeszcze innych interesujących mnie informacji - odparłem, przypatrując się jej oczom przez drobną chwilę. Były zwierciadłem duszy i być może chciałem wyczytać w nich coś szczególnego. Niezależnie od wyniku, to był ewidentnie koniec tego spotkania.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2604), Edward Prewett (2005)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa