Praca w Departamencie Tajemnic dla Morpheusa była jak sklep ze słodyczami z nieograniczonym budżetem dla łasucha. W tym wypadku niemal dosłownie, bo udawał się z panią Vesperą Rokwood do domu aukcyjnego, do którego trafił cenny okaz, jak się okazało, bardziej wartościowy dla ministerstwa, niż dla nabywców oraz samego zakładu. Z notatki, jaką otrzymali oboje Niewymowni dowiedzieli się, że artefakt stanowił element kolekcji Iony Macley i próbowano go sprzedać już dwa razy, za każdym nowy właściciel zwracał przedmiot do domu aukcyjnego i żądał odszkodowania finansowego na różnorodne straty. Rzeczoznawca pierwszego określił straty w zabytkowej kryształowej zastawie na pięć tysiecy galeonów, za które dało się kupić w mugolskiej dzielnicy mieszkanie, drugi zaś wystąpił o odszkodowanie ze względu na szkody na zdrowiu w postaci połamanych kilku kości, potwierdzonych przez klątwołamaczy jako skutków kontaktu z artefaktem.
Artefakt ów, podobno został spisany ręką samego Nostradamusa. Co prawda nie były to zaginione kwatryny, które pomogłyby rozszyfrować pozostałe, ale nadal wartość rękopisu mogła okazać się znaczna we właściwych rękach. Takimi właśnie rękoma był Morpheus. Jego zadaniem była weryfikacja autentyczności zwoju, bowiem artefakt był zwiniętym w rulon papirusem oraz użyteczności dla Komnaty Przepowiedni, natomiast odpowiedzialność Vespery stanowił transport pisma do Departamentu Tajemnic bez kolejnych postronnych ofiar. Wezwanie otrzymali ponieważ przedstawiciel domu aukcyjnego, pan Seggins, zarzekał się co do wartości dzieła i nie zezwalał na żadne zaklęcia, które mogły go uszkodzić.
— Zapraszam państwa, jestem pan Seggins — przedstawił się wysoki czarodziej o przystojnych rysach, kłaniając się najpierw kobiecie, a później wieszczowi; chociaż lata młodości miał już za sobą, a biel i przerzedzenie włosów widocznie zaczynało mu doskwierać, niejedna nadal uznałaby go za dobrą partię, a dysk z jakim się nosił dodawał mu atrakcyjności.
— Niewymowny Komnaty Przepowiedni, dzień dobry — przywitał się Morpheus, nie podając swojego imienia, w końcu był tutaj służbowo. Uścisnął dłoń gospodarza.
Oboje zostali przywitani w okazałym foyer kamienicy, wyłożonym jasnym marmurem, z rzeźbionymi schodami prowadzącymi na piętro oraz okazałym, kryształowym żyrandolem nad głowami gości. Na stoliku z ciemnego mahoniu stała waza grecka, patrząc na standardy lokalu, oryginalna, z pięknym bukietem ułożonych finezyjnie kwiatów.
Przez to Longbottom wyglądał jak kropla czerni. Zwykle nie nosił takich kolorów, właściwe wcale, a już na pewno nie w monochromie, jednakże powód był zrozumiały dla wszystkich w otoczeniu Morpheusa. Nie dalej jak dwa miesiące wcześniej stracił brata podczas tragicznych wydarzeń w trakcie obchodów Beltane, a należał jeszcze do starego pokolenia, które stosuje się żelaznych zasad, więc jego odzrnie stanowiła czarna koszula i czarna szata czarodzieja, z matowego materiału, bez żadnego haftu czy żakardu, nawet zwykłe spinki do mankietów zostały zmienione na czarne, proste. Na biżuterię przyjdzie czas za miesiąc.
— Proszę zaprowadzić nas do przedmiotu.— Wyciągnął w stronę swojej towarzyszki łokieć, aby mogła się na nim wesprzeć, nawet jeśli nie szli na bal ani do tańca, a na wyższe piętro, gdzie w zabezpieczonym pokoju znajdował się cel ich podróży. Koniec końców, był dżentelmenem.