Nikt nigdy nie mówi, jak bycie jasnowidzem niszczy pamięć. Jak nie potrafisz dokładnie umiejscowić wspomnień na osi czasu. Jak nie potrafisz odróżnić, czy coś wydarzyło się miesiąc temu, czy rok temu. Jak tracisz całe fragmenty. Tygodnie, miesiące wspomnień po prostu gdzieś znikają. To, co pamiętasz, po prostu płynie i splata się ze sobą. Nigdy naprawdę nie jesteś teraz, więc nigdy naprawdę nie możesz się tego zatrzymać. Jak nie potrafisz stwierdzić, czy coś już się wydarzyło, czy dopiero nastąpi.
Philip Nott był prawdopodobnie najbliżej tego, co można nazwać przyjacielem Morpheusa Longbottoma. Ich znajomość rozpoczęła się od tego, że zostali sparowani razem do pojedynku w Srebrnych Różdżkach, przy czym sportowiec nie rozłożył wieszcza na łopatki w ciągu kilku sekund tylko dzięki spoglądaniu w przyszłość, a następnie, gdy najmłodszy syn Longbottoma zebrał swoje pokonane ego i zaprosił zwycięzcę na piwo. Podczas spotkania okazało się, że zna go nie ze zwycięstw na polu sportowym, a z plotki o pewnym romansie, czego nawet nie ukrywał. Gdy w końcu połączył kropki, podsumował tylko to faktem, że dostał zakaz wchodzenia na trybuny w Hogwarcie po tym, jak narzygał prefektowi naczelnemu na buty z nerwów. To zdecydowanie przełamało lody i przez następne lata pomiędzy dwójką powstała prosta, nieskomplikowana przyjaźń.
Pod Drzewem Wierzby stało się stałym miejscem ich spotkań. Złożyło się na to kilka składników: swoboda w loży dla czarodziejów, przystępne ceny oraz, a może przede wszystkim, bliskość do ich domów, gdy zbytnio pozwolą sobie na alkohol i muszą wracać na piechotę, bo w tym stanie ani teleportacja, ani miotła nie były wskazane. Prawdopodobnie nie było dwójki bardziej różnych osób niż Morpheus i Philip, zaczynając od kwestii wizualnych po codzienne zajęcie. Nott był sportowcem, a Longbottom każdego dnia zanurzał się w niebezpiecznej, nieznanej magii.
Nie widzieli się od ponad pół roku. Morpheus wyjechał na delegację do Grecji, gdzie spełnił tamten czas niemal w odcięciu od świata. Co jakiś czas wysyłał listy, ale z racji specyfiki jego pracy, obfitowały raczej w krótkie opisy rozrywek, niezbyt licznych na wyspie, na której prowadził badania. Dochodziła oczywiście również kwestia śmierci, morderstwa starszego brata Morpheusa podczas sabatu Beltane.
Wieszcz siedział na głębokim, skórzanym fotelu, kir jego szaty wypełniał przestrzeń, jak smolista maź, która go otulała gładkim brakiem faktury. W pięć dni po jego urodzinach udało się umówić z Philipem, aby świętować w tym czasie, gdy świętowanie nie było szczególnie radosne. Już miał w kuflu piwo i czytał jakiś artykuł w Czarownicy sprzed kilku miesięcy. Wyglądał, jakby nie spał od kilku nocy, co było półprawdą, a nienaturalna dla niego czerń ubrania tylko to podkreślała. Wyjechał z Anglii jako rajski ptak, wrócił jako wyliniały kruk.