
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz tajemnic IV Spotkaliście się tutaj z samego rana. O tak nieludzkiej godzinie, że nawet ptaki Atheny spały jeszcze i nie miały najmniejszej ochoty ćwierkać. W umówionym miejscu stawiła się brygadzistka Brenna Longbottom, mająca ostatecznie sprawdzić poprawność całej dokumentacji i dopiąć całość, zapewniając legalność pobytu Bellów na placu przy Charing Cross Road. Niestety, jak to w takich historiach bywa, nie wszystko poszło gładko. Niedawno w wozie pana zarządcy doszło do kłótni kochanków i jego chłopak zrzucił na podłogę całą dokumentację, jaką miał przedstawić dzisiaj przedstawicielce Ministerstwa. Fakt, że kartki były trochę wymiętolone to jeszcze nie koniec świata. Brud wyglądający wpierw na krew, po powąchaniu okazał się być sosem od kebaba, którego Edge wcinał na głodzie w środku nocy. Najbardziej ośmieszające okazał się być te rzeczy, których kompletnie nie powinno tam być - zawieruszona kartka z obliczeniami Flynna dot. takich durnoctw, jak ilość dynamitu potrzebnej do wysadzenia szaletu i koncepcja umiejscowienia go tak, żeby wyleciał w górę, albo statystyczna szansa na to, że Lord Voldemort otrzymawszy żarówkę z wąglikiem, rozbije ją i zdechnie raz na zawsze. Poza tym nie dało się nie zauważyć tego, że nie zgadzała się liczba zaklętych gołębi, tylko jak wytłumaczyć to, że te mnożyły się przy kichaniu i po kilku godzinach łączyły się znów w jednego ptaka? there is mystery unfolding
Spokojny, uprzejmy, pomocny. Wysoki mężczyzna o atletycznej sylwetce, zazwyczaj ubrany w luźne, wielobarwne, bawełniane koszule. Miewa zarost na twarzy, zależny od stopnia zapracowania. Kiedy trzeba, potrafi zniewolić uśmiechem. Oczy i włosy brązowe.
28.01.2024, 15:56 ✶
Z reguły byłem rannym ptaszkiem i nie miałem problemów ze wstawaniem, ale ostatnie dni tak mi dawały w kość, czy to przez problemy związane z Flynnem, z przeprowadzką cyrku czy też wewnętrznymi kłótniami pomiędzy członkami naszej trupy, że najchętniej nie wstałabym z łóżka przed południem. Niestety - albo stety - byliśmy umówieni dziś na kontrolę. Wszystko - na pozór - było dopięte na ostatni guzik, który jednak okazał się być kiepsko przyszyty, bo..., cóż, to może za chwilę. Jak na razie pławiłem się w cudownej nieświadomości, że wśród moich dokumentów były jakieś zawieruszone zapiski Flynna, że gołębie znowu przeziębione, a tam dalej ktoś coś znowu nie tak.
Przemyłem twarz w lodowatej wodzie, ogarnąłem się co nieco prezencyjnie, żeby jakoś wyglądać przed Brenną Longbottom, kolejną BUMowczynią, kolejny dzień z rzędu. Stwierdzałem, że jak tak dalej pójdzie, to moja kartoteka będzie wielobarwna w tym Ministerstwie Magii. Wszystkie katastrofy razem wzięte zaplamią ją paragrafami w stosunku do mojej osoby. Albo - wręcz przeciwnie - może nie miało być tak źle. Nie pierwszy i nie ostatni raz mieliśmy gościć w Londynie, podobnie na Charing Cross Road, więc co mogło pójść nie tak? Dla pewności robiłem obchód po całym cyrku, żeby przypadkiem nic mnie nie zaskoczyło... i wtedy odkryłem te gołębie. Pal licho. Przymknąłem na to oko, bo nic nie mogliśmy na szybko z nimi zrobić, a wśród tych wszystkich spisów, wcale mogły nie rzucić się w oczy albo... się odkichać? Było to wielce prawdopodobne. - Fiery, co z tymi lwami...? - zapytałem ją, czy na pewno miała wszystko pod kontrolą. Zaraz miała tu być pani Longbottom, więc nieco brał mnie stres, a prawie wszyscy sobie smacznie spali, zamiast zapierdalać jak chomik na kołowrotku. Podrapałem się po głowie, zastanawiając się, czy aby na pewno wszystko ogarnięte. Zerknąłem na The Beast, przecierając twarz i zaraz odwróciłem się gwałtownie, kiedy usłyszałem głos za sobą. Niby znajomy, a jednak... nie do końca, patrząc tak na Bren z Ministerstwa Magii okazała się być Brenną Longbottom z szeregów BUM. Może wcale nie miało być tak źle...? Uśmiechnąłem się na przywitanie, skinąłem lekko głową. - Witaj, Bren. Nie wiedziałem, że pracujesz w BUM... - odparłem zaskoczony, po czym trąciłem delikatnie łokciem Fiery, by się grzecznie przywitała. Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana.
Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty.
W tłumie łatwo może zniknąć.
Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.
28.01.2024, 16:12 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.01.2024, 17:08 przez Brenna Longbottom.)
Jeśli chodziło o Brennę, była, zwłaszcza ostatnio, zarówno rannym ptaszkiem, jak i nocną sową. Wczoraj wróciła do domu późno, zła jak sto diabłów, i to nie przez ciężki dzień w pracy ani mały wypadek na Nokturnie po pracy, a przez pewnego ducha, który zechciał pokazać jej wspomnienia akurat Anthony’emu Borginowi – ze wszystkich ludzi. Dziś zaś zaczynała dyżur skoro świt, co oznaczało latem porę bardzo, bardzo wczesną.
Zważywszy na to, że spotykali się w niemagicznym Londynie, nie miała na sobie munduru, choć nie występowała też w tej nieco "oberwanej" wersji, w jakiej zwykle wpadała do cyrku Bellów, z racji na oficjalność wizyty stawiając na szare spodnie i marynarkę. W ręku niosła dwa kubki z kawą. Z jednego z nich popijała co jakiś czas łyk życiodajnego płynu, i czy to przez piękny poranek, czy przez kawę, czy wrodzoną energiczność, senność ustąpiła i czuła się całkiem rześko. Nie pierwszy raz wpakowywała się do obozu Bellów. Nie drugi, nie trzeci i nawet nie dziesiąty, bo odwiedzała cyrk każdego lata, gdy była nastolatką, a potem wpadała regularnie i jako dorosła. Nigdy jednak nie robiła tego oficjalnie. Odkąd weszła do jednego z wozów jako ciekawski dzieciak, wracała co jakiś czas, lecz początkowo nie przychodziło jej nawet do głowy, żeby podać nazwisko, a potem, gdy podrosła, nie robiła tego celowo. Pozostawała zawsze Bren, zwłaszcza, że cóż, nikt o nic nie pytał i co najwyżej z jej opowieści mogli wywnioskować, że pewnie pracuje w Ministerstwie. Dla niej mogło nie mieć znaczenia, że Alexander i jego bliscy to w większości mugolacy, niejednokrotnie pozbawieni edukacji, wychowywani na ulicach i w cyrku, ale zakładała, że niektórzy Bellowie mogliby patrzeć niechętnie na kogoś ze świata, do którego oni zwykle dostawali się kuchennymi drzwiami. Czuła teraz z tego powodu odrobinę wyrzutów sumienia, ale przecież Alex nigdy nie pytał. Ani razu go nie okłamała, a nawet nie wymigiwała się szczególnie od odpowiedzi, jak miewała w zwyczaju, gdy nie chciała o czymś mówić. – Cześć wam – przywitała się, podchodząc do dwójki Bellów, a na jej ustach tańczył lekki, jakby trochę kpiący uśmieszek. – Słyszałam, że mieliście wczoraj niesamowite przygody z Błędnym Rycerzem w roli głównej. I naprawdę nie wiedziałeś? Jestem prawie pewna, że wspomniałam coś o tym, że to niemal jak cyrk, tylko clowni nie noszą wielkich butów i czerwonych nosów, a ja to jestem największym pajacem… Wydawało mi się, że to całkiem jasne, że mogę mówić tylko o jednym miejscu – stwierdziła, rozglądając się. Bo zasadniczo nie, nie była taką służbistką, by chcieć robić im niepotrzebne problemy, ale jednak pojawiła się tu służbowo, odruchowo więc rozglądała się, czy wszystko jest tak zabezpieczone (a co trzeba pochowane), by zaraz nie trzeba było modyfikować pamięci dwóm setkom mugoli. Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarne niczym węgiel źrenice to pierwsze na co zwrócisz uwagę kiedy na nią spojrzysz. Później będzie uśmiech, zadziorny, zachęcający do dyskusji. Usta zawsze podkreślone czerwoną szminką, co wyróżnia się na tle jasnej cery, a zarazem idealnie pasuje do kasztanowych włosów Fiery. Jest filigranową kobietą, ma 160 cm wzrostu, chociaż na pierwszy rzut oka tego nie widać, gdyż ubrania, które nosi są zwiewne, więc nie do końca wiadomo, co się pod nimi kryje. Jej ruchy są szybkie, jakby ciągle się gdzieś spieszyła. Głos ma melodyjny, nieco wysoki, jednak nie denerwujący ucha. Możesz wyczuć w nim akcent, tylko ciężko określić jaki, na pewno angielski nie jest jej pierwszym językiem. Pachnie wiatrem, czasem sierścią zwierząt, jednak najbardziej wyczuwalny jest zapach goździków z cynamonem.
31.01.2024, 22:14 ✶
Przeprowadzki bywały problematyczne. Nigdy nie mogło być zbyt prosto, zawsze musiały wystąpić jakieś komplikacje, inaczej pewnie zaczęło by się to wydawać podejrzane. Ostatnio zresztą Fiery miała wrażenie, że wiele złego ją spotyka. Została przyłapana na kradzieży przez jakiegoś ważniaka, później zderzyli się z Błędnym Rycerzem, ciekawe, co jeszcze przyniesie przyszłość, czuła bowiem, że jest to dopiero początek serii niefortunnych zdarzeń. Miała swoje obowiązki, które musiała wykonywać każdego dnia wcześnie rano. Przywykła do tego, nie miała problemów z budzeniem się wraz ze wschodem słońca. Dzięki temu mogła się ogarnąć przed wszystkimi, a później zająć swoimi zwierzętami. Musiała je nakarmić, wyczesać, poświęcała im bardzo wiele uwagi, zresztą nie mogło być inaczej, przecież Theo i Leo to byli jej bracia, kto o nich zadba, jeśli nie ona? Miała świadomość, że dzisiaj pojawi się kontrola z ministerstwa. Nie miała pojęcia w jakim celu, co chwilę przysyłali tutaj swoich pracowników, zdecydowanie chcieli robić im pod górę i się do czegoś przyczepić, jakby bez tego nie było im wystarczająco ciężko. Tak to już jest - biednemu wiatr zawsze wieje w oczy. Widziała, że Alexander krząta się od rana z kąta w kąt, pewnie nieco panikował przed tą kontrolą. Nie dziwiła mu się ani trochę, nieco ją nawet zdziwiło, że większość jej braci i sióstr nadal sobie słodko spała, zamiast zaangażować się w to, aby wypadli dzisiaj dobrze. Coś czuła, że po drodze mogą się pojawić jakieś problemy. - Lwy? - Uniosła wzrok i spojrzała na Alexandra. - Wyspane, nakarmione, wyczesane, szczęśliwe. - Powiedziała szybko, jednym tchem, nie do końca wiedziała, czy o to mu chodziło, gdy zadał to pytanie. Nie musiała się jednak nad tym głowić, bo pojawiła się kobieta, obca, musiała być z ministerstwa. Fiery miała wrażenie, że kojarzy jej twarz, połączyła fakty jednak dopiero wtedy, gdy zauważyła, że Alexander ją zna. Była tutaj kiedyś, pamiętała, że lwy wzbudziły jej zainteresowanie. Może wcale nie była to ta zapowiedziana kontrola, a po prostu przyjacielska wizyta? Skinęła jej głową na przywitanie, uśmiechnęła się przy tym szczerze. Skoro kontrolowała ich znajoma, to może wcale nie będzie tak źle? Miała całkiem śmiałe założenie, no ale zawsze warto mieć nadzieję. Spokojny, uprzejmy, pomocny. Wysoki mężczyzna o atletycznej sylwetce, zazwyczaj ubrany w luźne, wielobarwne, bawełniane koszule. Miewa zarost na twarzy, zależny od stopnia zapracowania. Kiedy trzeba, potrafi zniewolić uśmiechem. Oczy i włosy brązowe.
03.02.2024, 22:31 ✶
Za spokojnie by było, gdyby wszystko było jak należy - co do tego Fiery miała rację. Wiele się u nas działo od zawsze i zapewne na zawsze. Mogłem z tym walczyć albo po prostu się temu poddać, mimo wszystko jednak kontrola pozostawała kontrolą, więc się stresowałem, chodziłem jak przysłowiowy kot z pęcherzem i myślałem o tym, ile będę się musiał namęczyć, ile ugadywać tę kontrolerkę, o ile coś się wysypie. Oby z pozytywnym skutkiem, inaczej skończymy marnie. Czyli po staremu.
Skinąłem głową naszej The Beast. Zaraz pokiwałem kilka razy głową, ale to bardziej dla własnego zdrowia psychicznego. Co nas nie zabije, to nas wzmocni, tak. - Możliwe, że wspominałaś... - przyznałem jej rację, choć sam nie byłem pewien. Cóż, bądź co bądź mogły podobne informacje umknąć mi pomiędzy niewinnymi zabawami w cyrku z Bren. Przecież wtedy szable i chichoty były ważniejsze od wszystkiego innego, więc podrapałem się po głowie zakłopotany, że może jednak wyszedłem na ignoranta, ale zaraz machnąłem ręką, bo przyswoiłem te jej głowa o Błędnym Rycerzu. - Nie znoszę tego cwaniaka Owena. Kiedyś mieszkał z nami, był jednym z nas, a teraz wielki ważniak, pierwszorzędny kierowca Rycerza, rajdowiec od siedmiu boleści. Wszystko byleby wyszło na jego. W dupie ma resztę świata - przyznałem niepocieszony, bo jednak to trochę mnie bolało. Nawet bardzo. Dużo dla mnie znaczyło przynależenie do bellowej rodziny, więc kiedy pojawiał się na horyzoncie członek rodziny, właściwie eksczłonek tej rodziny, co tylko nam sprawiał problemy, być może nawet umyślnie i usilnie, to mnie serce bolało mocno. Nie rozumiałem, jak można być przeciwko nam! A jednak się znalazł taki delikwent, co to mu się coś nie spodobało i od razu wielkie fochy, pretensje i ogólnie nienawiść do wszystkiego, co się rusza. - Chciałbym pokoju na świecie, ale niestety się nie da - zauważyłem z żalem, po czym złożyłem dłonie, wskazując na Brennę. - A ty i kariera w BUM... Myślę, że pasuje to do ciebie. Ciągle w ruchu, co? - zapytałem ją już z lekkim uśmiechem. - Pamiętaj, że jednak wakat w cyrku by się znalazł, gdybyś chciała zmienić swój na coś świeższego - dodałem jeszcze, żeby nieco rozluźnić atmosferę. No tak. W BUMie cyrki, tu cyrk. Może i cyrk był dla mnie całym światem, ale ewidentnie cały świat tak naprawdę był jednym wielkim cyrkiem. Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana.
Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty.
W tłumie łatwo może zniknąć.
Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.
03.02.2024, 22:42 ✶
Oczywiście, że interesowały ją lwy. Same w sobie były świetne, a poza tym były w herbie jej hogwarckiego Domu, prawda? Brenna więc kręciła się w ich pobliżu, absolutnie nieświadoma, że te były w istocie zaklętymi ludźmi (i dobrze, bo natychmiast zaczęłaby po pierwsze, szukanie sposobu na ich odczarowanie, po drugie, śledztwo w sprawie rzuconej na nich klątwy), ale nic dziwnego, że Fiery nie rozpoznała jej od razu – wtedy Brenna była trochę bardziej oberwana.
– Spodziewałam się tylko ciebie, więc wzięłam jedną, zdecydujcie, kto ją dostanie. Z drugiej już piłam – powiedziała z odrobiną skruchy, wyciągając w stronę Alexandra jeden z dwóch kubków dobrej kawy, w które zaopatrzyła się w drodze tutaj. W pierwszej chwili nie zrozumiała, o jakim „Owenie” mówił mężczyzna. Znała kierowcę Błędnego Rycerza jako Vespera (i co tu dużo kryć, obejrzała się za nim raz czy dwa, bo był osobnikiem bardzo przyjemnym dla oka, i to zanim z rozbawieniem odkryła, że wyprzedził jej brata na liście najbardziej czarujących kawalerów Tygodnika Czarownica). I chociaż zwykle miała bardzo dużo do powiedzenia, tym razem postanowiła zmilczeć: w słowach Alexa pobrzmiewało zacietrzewienie, które mogło rodzić się tylko z poczucia zdrady i świadczyło o wciąż bolesnej ranie. Brenna wolała nie sprawdzać, czy ta wciąż się jątrzy. – Przykro mi – stwierdziła więc tylko niemal miękkim głosem nim znów się do nich uśmiechnęła. – Chcesz zrobić ze mnie clowna, Alex? Przyznaj, chodzi o to, że nie potrzebowałabym nawet charakteryzacji, więc zaoszczędzilibyście na kostiumie – oświadczyła, z uśmiechem igrającym na wargach. – Jeśli kiedyś mnie wykopią, będę wiedziała, gdzie się zgłosić. To co? Przysiądziemy gdzieś i obejrzymy te wszystkie papierki? – spytała, bo tak na pierwszy rzut oka nie widziała żadnych problemów ani z namiotami, ani z widocznymi oznakami magii. A potem mrugnęła jeszcze do Fiery. – Jak się z tym szybko uporamy, chętnie jeszcze odwiedzę lwy. To znaczy, sprawdzę, czy ich liczba zgadza się z tym w dokumentach, oczywiście, bo w końcu jestem na służbie – oświadczyła, teraz starając się zrobić poważną minę. Prawie jej to wyszło. PRawie. Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarne niczym węgiel źrenice to pierwsze na co zwrócisz uwagę kiedy na nią spojrzysz. Później będzie uśmiech, zadziorny, zachęcający do dyskusji. Usta zawsze podkreślone czerwoną szminką, co wyróżnia się na tle jasnej cery, a zarazem idealnie pasuje do kasztanowych włosów Fiery. Jest filigranową kobietą, ma 160 cm wzrostu, chociaż na pierwszy rzut oka tego nie widać, gdyż ubrania, które nosi są zwiewne, więc nie do końca wiadomo, co się pod nimi kryje. Jej ruchy są szybkie, jakby ciągle się gdzieś spieszyła. Głos ma melodyjny, nieco wysoki, jednak nie denerwujący ucha. Możesz wyczuć w nim akcent, tylko ciężko określić jaki, na pewno angielski nie jest jej pierwszym językiem. Pachnie wiatrem, czasem sierścią zwierząt, jednak najbardziej wyczuwalny jest zapach goździków z cynamonem.
06.02.2024, 12:45 ✶
Przy takiej ilości indywiduów w jednym miejscu bardzo trudno było o to, żeby wszystko przebiegało bez żadnych drobnych problemów. Tu się ktoś z kims pokłóciły, tutaj ptak Ateny na kogoś nasrał, Jim przypadkowo podpalił czyjąś przyczepę, tak to już było w tym cyrku, zawsze coś się działo. Nie mogli narzekać na nudę. Beast wpatrywała się w nich bez słowa. Może to i dobrze, że się znali, pani bum bum mogłaby przymknąć nieco oko na niedociągnięcia, bo tych w cyrku na pewno było co niemiara, pozostawało mieć nadzieję, że nie była służbistką, bo to mogło przynieść spore problemy. Stała więc sobie całkiem grzecznie, uśmiechnięta od ucha do ucha, aby robić dobre wrażenie, z tym nie powinna mieć problemu. Ach, Owen, robił teraz karierę jako kierowca Błędnego Rycerza, trochę szkoda, że ich opuścił. Zawsze szkoda brata, a może nie był prawdziwym bratem, skoro zdecydował się na ten krok, coś w tym było. Rodziny się nie opuszcza, jest się z nią na dobre i na złe, a on tak po prostu zniknął. - Niech więc trafi do tego, któremu została przeznaczona, da? - Odpowiedziała Brennie jeszcze, co do tej kawy, którą tutaj przyniosła. Ruszyła w stronę niewielkiego stolika, który ktoś ułożył tutaj z jakiejś skrzynki, znajdowały się przy nim trzy taboerty, najprawdopodobniej chłopcy wczoraj grali tutaj w karty, czy coś innego. Idealne miejsce na to, aby zająć się papierologią. - Oczywiście, na pewno będą zachwycone wizytą kogoś takiego. - Odparła z uśmiechem, to miłe, że ktoś chciał zajrzeć do jej braci, wierzyła, że się ucieszą widząc zupełnie nieznajomą twarz, powinna im szepnąć na uszko, żeby zachowywali się odpowiednio, a jak Brenna przyklepie kontrolę, to może i pokażą jej jakąś wyjątkową sztuczkę. Spokojny, uprzejmy, pomocny. Wysoki mężczyzna o atletycznej sylwetce, zazwyczaj ubrany w luźne, wielobarwne, bawełniane koszule. Miewa zarost na twarzy, zależny od stopnia zapracowania. Kiedy trzeba, potrafi zniewolić uśmiechem. Oczy i włosy brązowe.
03.03.2024, 21:27 ✶
Huh. Byłem dziś już właściwie po jednej kawie, ale najwyraźniej ta druga również mi była pisana. Wziąłem ją od Bren, ale nim zdążyłem ją przekazać dla The Beast, ta już zdążyła dodać swoje da, więc w sumie da. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni? Coś w ten deseń, w ciągu dalszym.
Tak sobie tu żartowaliśmy o cyrku, drugim cyrku i przyłączeniu się do jednego z nich, a to o Bren jako clownie, ale właściwie była kontrolerką-kobietą, więc może jednak powinienem uważać na to, z czego się śmiałem, a przede wszystkim - z kogo. Niby Bren zachowywała się jak typowa Bren, ale jednak tym razem nie zakradła się cichaczem do cyrkowych namiotów, tylko była tu służbowo. Kontrola - to samo w sobie brzmiało jak tarapaty. Nie chciałem dokładać w tym przypadku do ognia. - Dzięki - odparłem, unosząc kubek z kawą nieco w górę by podkreślić, że to za tę kawę, a nie za propozycję clowna. - Myślę, Fiery, że lepiej będzie to załatwić w mojej przyczepie. Tam właściwie składuję te wszystkie segregatory... A tu jeszcze ktoś pokusi się o wypadkowe rozwianie tych wszystkich dokumentów - zauważyłem delikatnie, uświadamiając sobie, że w sumie nie tak dawno temu zostały rozwiane. Na szczęście - właśnie o to mi chodziło - po całej mojej przyczepie, więc ich pozbieranie było zdecydowanie łatwiejsze niż bieganie po połowie Londynu. A w mojej przyczepie względny porządek, bo przygotowany byłem - przynajmniej w tym jednym miejscu - na wizytę kontrolera. Jedyną skazą mógł być odrąbany kawałek parapetu, ale to był wypadek przy... wypadek życiowy. Niepowtarzalny, tak na szczęście. Zaprowadziłem więc tam Bren, machnąłem na Fiery żeby nam pomogła. Co prawda, nie potrzebowałem jej przy dokumentach, ale mogła stać na czatach by nikt nam nie przeszkadzał z problemami natury niezwykle kłopotliwej. - Fiery, gdyby ktoś mnie szukał i potrzebował, będziesz moim zastępcą na czas kontroli... W porządku? - zapytałem, bo może jednak miała coś jeszcze do roboty. Kto wie? Lepiej żeby dociągała niedociągnięte, co tylko możliwe, zamiast siedzieć z nami, ale jeśli swoje miała pod kontrolą, to nam się pomoc przyda. - Dobra, ten segregator to spis inwentarza, więc nam się przyda dalej, a tu są wszelkie zezwolenia... Od czego chciałabyś zacząć, Bren? - zapytałem, w końcu próbując przyniesionej przez nią kawy. Zapewne wystarczająco już ostygła, a ja, cóż, się stresowałem, więc potrzebowałem czymś zając ręce. Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana.
Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty.
W tłumie łatwo może zniknąć.
Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.
05.03.2024, 07:53 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.03.2024, 10:46 przez Brenna Longbottom.)
Gdyby okazało się, że cyrkowcy czarują na oczach mugoli, lwy mogą spierdolić w dowolnym momencie, bo ich klatki zostały otwarte, a w cyrku znikąd pojawiły się trzy hipogryfy, Brenna pewnie musiałaby zainterweniować. Ale tak jak sama nad własnymi papierami niemalże się modliła, dbając o każdy, drobny szczegół, tak tutaj nie zamierzała specjalnie się czepiać. I to nie tylko dlatego, że lubiła Alexa: po prostu nie była aż taką służbistką, jak się niektórym wydawało. Popijając kawę ruszyła więc za dwójką cyrkowców do jednej z ich magicznych przyczep.
- Zacznijmy może od zezwoleń... hm, to jest podpisane przez panią Jenkins, tak? - spytała, obracając papier i próbując odgadnąć, czy A ins to może być Amanda Jenkins z Ministerstwa. Niestety, wszystko pomiędzy tymi literami ginęło pod czerwoną plamą, która dla laika wyglądałaby zupełnie jak krew, choć w istocie była chyba jakimś sosem. Brenna zachowała pogodny wyraz twarzy, nijak tej drobnej wpadki nie komentując, bo gdyby ktoś podrabiał dokument, to pewnie nie zalewałby go sosem... - Tutaj są informacje o zabezpieczeniach...? - Sięgnęła po kolejny segregator, pochyliła się nad nim, a potem... jakoś podejrzanie długo przypatrywała się jednemu z papierków... Numerologia nigdy nie była mocną stroną Brenny. Z matematyką jak na przeciętną czarodziejkę radziła sobie przyzwoicie: na tyle, by potrafić wyliczyć na przykład budżet potrzebny do zorganizowania przyjęcia czy aby podliczyć wszystkie darowizny i to, czy pokrywają zapotrzebowanie. Dlatego potrzebowała minuty, by ciąg liczb i dopisków nabrał sensu, a potem kolejnej minuty, by ogarnąć, że tak, faktycznie te wyliczenia przedstawiają to, co się jej wydaje... I że na pewno nie dotyczyło to żadnych zaklęć gwarantujących, że kodeks tajności nie zostanie naruszony. - Hm, jeśli chcieliście przedstawić ten plan Ministerstwu Magii, to chyba nie powinien trafić do mnie... Brygada Uderzeniowa nie zajmuje się bezpośrednio planami tego typu. Sugerowałabym oficjalną drogę, ale trochę się boję, że 0,001% szans to za mało, żeby Biuro Aurorów w to poszło. No i pechowo, nie znamy jego adresu, więc już na tym etapie wszystko by posypało - westchnęła, spoglądając na ciąg wyliczeń dotyczących próby zabicia Voldemorta za pomocą żarówki pełnej wąglika. Minę zdołała jakimś cudem zachować poważną, chociaż przyszło jej to z pewnym trudem. Ach, gdyby wojnę dało się zakończyć w ten sposób, to Brenna już by biegła do mugolskiego sklepu z żarówkami... Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarne niczym węgiel źrenice to pierwsze na co zwrócisz uwagę kiedy na nią spojrzysz. Później będzie uśmiech, zadziorny, zachęcający do dyskusji. Usta zawsze podkreślone czerwoną szminką, co wyróżnia się na tle jasnej cery, a zarazem idealnie pasuje do kasztanowych włosów Fiery. Jest filigranową kobietą, ma 160 cm wzrostu, chociaż na pierwszy rzut oka tego nie widać, gdyż ubrania, które nosi są zwiewne, więc nie do końca wiadomo, co się pod nimi kryje. Jej ruchy są szybkie, jakby ciągle się gdzieś spieszyła. Głos ma melodyjny, nieco wysoki, jednak nie denerwujący ucha. Możesz wyczuć w nim akcent, tylko ciężko określić jaki, na pewno angielski nie jest jej pierwszym językiem. Pachnie wiatrem, czasem sierścią zwierząt, jednak najbardziej wyczuwalny jest zapach goździków z cynamonem.
05.03.2024, 08:42 ✶
Da, na pewno nie chodziło o to, żeby serduszko pierdolnęło naszemu cyrkowemu tacie. Fiery po prostu chciała być miła, miała wrażenie, że pewnie obyłoby się bez kawy skoro przyszła do nich kontrola z ministerstwa, to wystarczyło, żeby odrobinę podnieść ciśnienie Alexandrowi, no, ale da radę, był w końcu duży i silny. - Masz rację, lepiej zapobiegać niż później się martwić. - Kiwnęła głową, kiedy usłyszała słowa Alexandra. Tutaj nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Znając ich szczęście Jim mógłby pojawić się tu z tym swoim proroczym ogniem i przypadkowo spalić dokumenty, nawet by jej to specjalnie nie zdziwiło. Przezorny zawsze zabezpieczony, czy jakoś tak to szło. Udali się do przyczepy Alexa, na szczęście panował w niej porządek, jeszcze by brakowało, żeby ta śliczna pani policjantka zobaczyła, jak żyją. Fiery miała świadomość, że była to jedna z nielicznych przyczep, w której był ład, reszta wyglądała zdecydowanie gorzej. Oparła się o framugę drzwi, nie wiedziała do końca, czy powinna się angażować w sprawę, w końcu Alexander najlepiej wiedział, gdzie ma jakieś dokumenty, bardzo szybko, niczym prawdziwy ojciec znalazł jej inne bojowe zadanie. - Tylko na czas kontroli? Szkoda. - Przyjęła do wiadomości swoją misję na ten czas, pilnowała, aby nikt tu nie wszedł z jakąś dramatyczną historią, typu, że Edge ukradł, znaczy pożyczył czyjąś koszulę, czy któraś z dziewczyn zwinęła innej sukienkę. Nie mogła pozwolić na to, aby źle wypadli przed Brenną. Niczym prawdziwy ochroniarz pilnowała drzwi do przyczepy Alexandra. - Da, w porządku. - I tak nie miała nic lepszego do roboty, a tutaj mogła się faktycznie przydać. Nie wtrącała się w ich rozmowę, bo mogłaby jeszcze coś namieszać, dlatego czuwała aby nikt im nie przeszkodził. |
|