Włości Lysandra
Ula - bunt żywiołów (ziemia)
Samuel - zapachy lata
Lato rozkwitało w pełni, a zmysły Samuela szalały. Wychowywany przez matkę animaga, bardzo szybko nauczył przyjmować zwierzęcą formę i poczuł wiatr w skrzydłach. Niedługo potem, korzystajac z dziedzictwa krwi McGonagall, udało mu się również w co prawda sztucznych warunkach a jednak, zaobserwować zachowanie niedźwiedzia brutalnego. I och jak Samuel uwielbiał tę formę... Niedźwiedź był niekwestionowanym królem dziczy (szczególnie, że był jedyny). Był olbrzymi, był silny, ale też sposób, w jaki odbierał rzeczywistość, był prawdziwie uzależniający.
Zapach.
To jak cząsteczki zapachu osadzały się na chropowatym, zawsze lekko wilgotnym nosie, wnikały do środka, by zawłaszczać dla siebie połacie podniebienia i przełyku... Samuel uwielbiał zamykać swoje małe paciorkowate brązowe ślepia, i oddawać się woni, a spośród wszystkich knieja latem pachniała mu najpiękniej.
Dlatego teraz był trochę pogrążony w żałobie. Po incydencie z Laurencem nie chciał przemieniać się, jeśli istniało jakiekolwiek ryzyko, że mógłby zobaczyć go bogu ducha winny czarodziej. Pozostawało mu posługiwanie się ułomnym, ludzkim nosem, z dala od mikroklimatu lasu. Robił jednak co mógł.
W drodze do Lysandra przymykał więc, tym razem osadzone w błękitnym chłodzie oczy, zadzierał wysoko głowę i chłonął... Polne kwiecie, przykurzoną żółć zbóż, charakterystyczny, lekko kwaskowaty odór koziej sierści, należącej do istoty, która właśnie próbowała zjeść mu mankiet...
– Białka fe! – krzyknął wybity z rytmu niuchacza, gwałtownie zabierając rękę i patrząc w kwadratowe źrenice białej kozicy. Miłka szła kilka kroków dalej, pokornie i ospale skubiąc przydrożną trawkę. Trzeba było co jakiś czas motywować ją kilkoma szarpnięciami, żeby nie szła w szkodę okolicznym gospodarzom.
– Dziewczyny proszę Was, zaraz będziemy na miejscu. Mamy dzisiaj dużo pracy. – Wszystko rosło jak szalone, ale Samuel wierzył, że żadna siła natury nie jest w stanie sprostać dwóm kozim żuwaczkom. – Może w końcu poznamy Ulę, w końcu pogłaska Was ktoś, kto nie brzydzi się tego, że wymiotujecie sobie co jakiś czas do ust. O proszę, widzicie ją? Ula! – zakrzyknął machając słomkowym kapeluszem ściągniętym z głowy. Jego broda miała już kilka centymetrów, rosła tak dziko jak chwasty.
– Słyszałem, że Lysander zostawił nas dzisiaj samych z tym całym bałaganem? Pokaż mnie ten zagonek. – przejął inicjatywę rozmowy od razu przechodząc do konkretów, nim w ogóle jego rozmówczyni zdążyła powiedzieć słowo.