adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
—31/07/1972—
Magiczne łaźnie, Aleja Horyzontalna
Erik Longbottom & Vakel Dolohov
Ten cholerny odpoczynek po prostu mu się należał. Nie mógł już dłużej znosić tego, że wszystko w ostatnich dniach zdawało się iść nie po jego myśli. Całonocna popijawa z Morfeuszem i Norą i spotkanie z Laurencem zdecydowanie pogorszyło jego kondycję; zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Nawet w pracy był nie do zniesienia, pomimo tego, że robił, co mógł, aby odrzucić od siebie podejrzenia, jakoby coś było nie w porządku.
Sądził, że poradzi sobie z tym, tak jak radził sobie z pełnią - rzuci się w wir pracy i pozwoli, aby to obowiązki służbowe przez następne dni wyznaczały rytm jego życia. Może nawet wyrobi trochę nadgodzin? Tym razem nie potrafił się na niczym skupić, do tego stopnia, że jeden raport musiał poprawiać trzykrotnie przez durne literówki a nazwiskach i numerach ewidencyjnych. Koniec końców udało mu się jednak dotrwać do końca popołudniowej służby. Do domu nie chciał jednak wracać. Nie chciał szukać kolejnej wymówki dla zgarbionej postury, braku uśmiechu i podkrążonych oczu.
Gdzie miał więc się udać? Wybór był oczywisty: łaźnie miejskie. O ile można było tak nazwać usytuowany w magicznym Londynie ekskluzywny kompleks łaźni, saun, siłowni i basenów służących do relaksu ludzkiego ciała, który powstał tylko z jednego powodu: aby doić pieniądze z bogatych, którzy pragnęli błogości i prywatności z dala od wścibskich oczu ciekawskich i żądnych sensacji dziennikarzy i fotoreporterów.
Po odwiedzinach w szatni Longbottom odnalazł swoją oazę w schłodzonej za pomocą magicznych zaklęć podziemnej sali, której sercem był okrągły zbiornik z wodą. Strugi gorącej wody wpadającej do basenu po różnym ciśnieniem miały przynosić ulgę zmordowanym mięśniom i obolałym kościom. Dopiero po zrzuceniu białego ręcznika owiniętego w pasie i zanurzeniu się po tors w wodzie, poczuł ulgę: jakby zmęczenie i niepewność wgryzające się od kilku dni w jego ciało przestały w końcu kąsać i zostały chwilowo uśpione.
Nie wiedział, ile czasu upłynęło: pięć, dziesięć, może piętnaście minut? Miał wrażenie, że mógł równie dobrze zdrzemnąć się tutaj. Gorąca woda otuliła jego ciało, krople potu spływały leniwie po czole, a para stopniowo wypełniała pomieszczenie. Gdy rozchylił nieoczekiwanie powieki, w jego oczach zapłonęła mieszanka zdumienia i zmieszania. Na krawędzi basenu stał nikt inny, jak najpopularniejszy jasnowidz w Londynie. Erik omiótł zdezorientowanym wzrokiem jego sylwetkę, strategicznie omijając rejony, które - dzięki Merlinowi - dalej były ukryte za białym, miękkim ręcznikiem. Zamknął oczy, zanurzając się nieco głębiej w wodzie.
— Ciebie też miło widzieć, Vakelu. — Sapnął z wyraźną nutą ironii w głosie. Ani chwili samotności w tym mieście. Ani jednej chwili.
Na pewno nie miał zamiaru zwracać się do niego per Mistrzu. Teraz, Dolohov nie był władcą Praw Czasu, a Erik nie był śledczym Brygady Uderzeniowej. Oboje zostawili ciążące im ubrania w szatni, pragnąc uwolnić się od napięcia, jakie towarzyszyło im w tych rolach w ostatnich dniach. Poza tym łaźnie niekoniecznie były miejscem na tego typu formalności. Mogli sobie pozwolić na trochę... swobody w rozmowie.
— Właściwie... Skoro już tu jesteś, mogę cię o coś prosić? — Odchylił głowę, wbijając wzrok w kamienne sklepienie komnaty. — Bądź tak łaskaw i przepowiedz, że tutaj dziś utonę. Może wtedy znajdę chwilę spokoju. To jest... Zanim ktoś zechce mnie wskrzesić.
Sądził, że poradzi sobie z tym, tak jak radził sobie z pełnią - rzuci się w wir pracy i pozwoli, aby to obowiązki służbowe przez następne dni wyznaczały rytm jego życia. Może nawet wyrobi trochę nadgodzin? Tym razem nie potrafił się na niczym skupić, do tego stopnia, że jeden raport musiał poprawiać trzykrotnie przez durne literówki a nazwiskach i numerach ewidencyjnych. Koniec końców udało mu się jednak dotrwać do końca popołudniowej służby. Do domu nie chciał jednak wracać. Nie chciał szukać kolejnej wymówki dla zgarbionej postury, braku uśmiechu i podkrążonych oczu.
Gdzie miał więc się udać? Wybór był oczywisty: łaźnie miejskie. O ile można było tak nazwać usytuowany w magicznym Londynie ekskluzywny kompleks łaźni, saun, siłowni i basenów służących do relaksu ludzkiego ciała, który powstał tylko z jednego powodu: aby doić pieniądze z bogatych, którzy pragnęli błogości i prywatności z dala od wścibskich oczu ciekawskich i żądnych sensacji dziennikarzy i fotoreporterów.
Po odwiedzinach w szatni Longbottom odnalazł swoją oazę w schłodzonej za pomocą magicznych zaklęć podziemnej sali, której sercem był okrągły zbiornik z wodą. Strugi gorącej wody wpadającej do basenu po różnym ciśnieniem miały przynosić ulgę zmordowanym mięśniom i obolałym kościom. Dopiero po zrzuceniu białego ręcznika owiniętego w pasie i zanurzeniu się po tors w wodzie, poczuł ulgę: jakby zmęczenie i niepewność wgryzające się od kilku dni w jego ciało przestały w końcu kąsać i zostały chwilowo uśpione.
Nie wiedział, ile czasu upłynęło: pięć, dziesięć, może piętnaście minut? Miał wrażenie, że mógł równie dobrze zdrzemnąć się tutaj. Gorąca woda otuliła jego ciało, krople potu spływały leniwie po czole, a para stopniowo wypełniała pomieszczenie. Gdy rozchylił nieoczekiwanie powieki, w jego oczach zapłonęła mieszanka zdumienia i zmieszania. Na krawędzi basenu stał nikt inny, jak najpopularniejszy jasnowidz w Londynie. Erik omiótł zdezorientowanym wzrokiem jego sylwetkę, strategicznie omijając rejony, które - dzięki Merlinowi - dalej były ukryte za białym, miękkim ręcznikiem. Zamknął oczy, zanurzając się nieco głębiej w wodzie.
— Ciebie też miło widzieć, Vakelu. — Sapnął z wyraźną nutą ironii w głosie. Ani chwili samotności w tym mieście. Ani jednej chwili.
Na pewno nie miał zamiaru zwracać się do niego per Mistrzu. Teraz, Dolohov nie był władcą Praw Czasu, a Erik nie był śledczym Brygady Uderzeniowej. Oboje zostawili ciążące im ubrania w szatni, pragnąc uwolnić się od napięcia, jakie towarzyszyło im w tych rolach w ostatnich dniach. Poza tym łaźnie niekoniecznie były miejscem na tego typu formalności. Mogli sobie pozwolić na trochę... swobody w rozmowie.
— Właściwie... Skoro już tu jesteś, mogę cię o coś prosić? — Odchylił głowę, wbijając wzrok w kamienne sklepienie komnaty. — Bądź tak łaskaw i przepowiedz, że tutaj dziś utonę. Może wtedy znajdę chwilę spokoju. To jest... Zanim ktoś zechce mnie wskrzesić.
the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞