• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 10 Dalej »
[31/07/1972] One steamy date for two, please || Erik & Vakel

[31/07/1972] One steamy date for two, please || Erik & Vakel
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#1
20.02.2024, 15:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.07.2025, 15:54 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III

—31/07/1972—
Magiczne łaźnie, Aleja Horyzontalna
Erik Longbottom & Vakel Dolohov



Ten cholerny odpoczynek po prostu mu się należał. Nie mógł już dłużej znosić tego, że wszystko w ostatnich dniach zdawało się iść nie po jego myśli. Całonocna popijawa z Morfeuszem i Norą i spotkanie z Laurencem zdecydowanie pogorszyło jego kondycję; zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Nawet w pracy był nie do zniesienia, pomimo tego, że robił, co mógł, aby odrzucić od siebie podejrzenia, jakoby coś było nie w porządku.

Sądził, że poradzi sobie z tym, tak jak radził sobie z pełnią - rzuci się w wir pracy i pozwoli, aby to obowiązki służbowe przez następne dni wyznaczały rytm jego życia. Może nawet wyrobi trochę nadgodzin? Tym razem nie potrafił się na niczym skupić, do tego stopnia, że jeden raport musiał poprawiać trzykrotnie przez durne literówki a nazwiskach i numerach ewidencyjnych. Koniec końców udało mu się jednak dotrwać do końca popołudniowej służby. Do domu nie chciał jednak wracać. Nie chciał szukać kolejnej wymówki dla zgarbionej postury, braku uśmiechu i podkrążonych oczu.

Gdzie miał więc się udać? Wybór był oczywisty: łaźnie miejskie. O ile można było tak nazwać usytuowany w magicznym Londynie ekskluzywny kompleks łaźni, saun, siłowni i basenów służących do relaksu ludzkiego ciała, który powstał tylko z jednego powodu: aby doić pieniądze z bogatych, którzy pragnęli błogości i prywatności z dala od wścibskich oczu ciekawskich i żądnych sensacji dziennikarzy i fotoreporterów.

Po odwiedzinach w szatni Longbottom odnalazł swoją oazę w schłodzonej za pomocą magicznych zaklęć podziemnej sali, której sercem był okrągły zbiornik z wodą. Strugi gorącej wody wpadającej do basenu po różnym ciśnieniem miały przynosić ulgę zmordowanym mięśniom i obolałym kościom. Dopiero po zrzuceniu białego ręcznika owiniętego w pasie i zanurzeniu się po tors w wodzie, poczuł ulgę: jakby zmęczenie i niepewność wgryzające się od kilku dni w jego ciało przestały w końcu kąsać i zostały chwilowo uśpione.

Nie wiedział, ile czasu upłynęło: pięć, dziesięć, może piętnaście minut? Miał wrażenie, że mógł równie dobrze zdrzemnąć się tutaj. Gorąca woda otuliła jego ciało, krople potu spływały leniwie po czole, a para stopniowo wypełniała pomieszczenie. Gdy rozchylił nieoczekiwanie powieki, w jego oczach zapłonęła mieszanka zdumienia i zmieszania. Na krawędzi basenu stał nikt inny, jak najpopularniejszy jasnowidz w Londynie. Erik omiótł zdezorientowanym wzrokiem jego sylwetkę, strategicznie omijając rejony, które - dzięki Merlinowi - dalej były ukryte za białym, miękkim ręcznikiem. Zamknął oczy, zanurzając się nieco głębiej w wodzie.

— Ciebie też miło widzieć, Vakelu. — Sapnął z wyraźną nutą ironii w głosie. Ani chwili samotności w tym mieście. Ani jednej chwili.

Na pewno nie miał zamiaru zwracać się do niego per Mistrzu. Teraz, Dolohov nie był władcą Praw Czasu, a Erik nie był śledczym Brygady Uderzeniowej. Oboje zostawili ciążące im ubrania w szatni, pragnąc uwolnić się od napięcia, jakie towarzyszyło im w tych rolach w ostatnich dniach. Poza tym łaźnie niekoniecznie były miejscem na tego typu formalności. Mogli sobie pozwolić na trochę... swobody w rozmowie.

— Właściwie... Skoro już tu jesteś, mogę cię o coś prosić? — Odchylił głowę, wbijając wzrok w kamienne sklepienie komnaty. — Bądź tak łaskaw i przepowiedz, że tutaj dziś utonę. Może wtedy znajdę chwilę spokoju. To jest... Zanim ktoś zechce mnie wskrzesić.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#2
25.02.2024, 09:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.03.2024, 02:50 przez Vakel Dolohov.)  
Nie miał pojęcia, dlaczego ktokolwiek miałby uznać jego obecność tutaj za dobry pomysł, ale po felernym występie na ostatniej konferencji naprawdę mu to polecono. Wbrew wszelkiemu pojęciu powiedziała mu to nawet Annaleigh, a on rozumiał w sobie coraz mniej. Nie wiedział tylko, czy bardziej nie rozumiał tego, że w ogóle tutaj przyszedł, czy wzięcia opinii tej cholernej mendy pod uwagę, bo przecież nie powinien się do niej pod żadnym pozorem przywiązywać, powinien jak dziecko zatykać uszy i mówić blablabla, a później wysłać jej przez prawnika papiery rozwodowe - tak by mu przynajmniej doradził każdy posiadający w sobie przynajmniej odrobinę rozumu. On o sobie mówił tak otwarcie, że tego rozumu posiadał ponad miarę, więcej niż wszyscy wokół, a jednak - jakoś sobie tego nie doradził. Nie doradził sobie też niezachowywania się jak pajac po tym, jak Peregrinus nieopatrzenie wysłał ten cholerny list, a Morpheus postanowił na niego odpisać. Nie ulegało żadnej wątpliwości - on żył tym, to zdarzenie płonęło w nim żarem, trawiło jego wnętrzności, bo... nie miał absolutnie nic innego, o czym mógłby myśleć. Vakel Dolohov nie miał innych obowiązków niż lista gości Praw Czasu, ale mógł odwoływać ich i przekładać na inne dni nie tracąc na tym absolutnie nic. Badania prowadził samotnie. Był panem swojego kalendarza i zarządzał nim samotnie - nikt nie mógł i nie potrafiłby zresztą niczego na nim prawdziwie wymusić, bo należał do person wyjątkowo upartych i egocentrycznych. Kiedyś zgnębiłby go ojciec, przyparłby do muru wizją odcięcia od pieniędzy i śmierci. Dzisiaj zarabiał na siebie sam. Niby rodzina wzięła go podstępem, ale i to runęło. Musieliby wymyślić coś innego. Posiadał swobodę, jakiej zazdrościły mu tłumy, ale... jak w każdej takiej historii bywa, ta swoboda potrafiła dusić. Miał ponad czterdzieści lat i nie potrafił, nie wymuskałby więcej niż kilkudziesięciu miesięcy kiedy prawdziwie czuł, że nie kroczy przez to życie samotnie. I chociaż znał swoją wartość jak nikt inny, chociaż potrafił cieszyć się własnym towarzystwem, uważał za cholerne kłamstwo mówienie, iż człowiek nie potrzebował kogoś, do kogo mógłby się odezwać. Może dlatego absolutnie każdy, kto miał z nim do czynienia i postanawiał odejść, kończył ze szramami jego paznokci na plecach - bo przecież tak ciężko było odpuścić sobie coś, co chociaż przez moment rozrzedzało gęstniejące myśli.

Stojąc w tych oparach, wcale się nie odprężył. Wręcz przeciwnie - wyglądał na zdenerwowanego, w dodatku koncepcja publicznych łaźni bardzo gryzła się z jego snobistyczną potrzebą zachowania absolutnej czystości. Ale był tu. Siedział tu. Bardzo, bardzo starał się skupić na czymkolwiek innym niż gnębiących go problemach, kiedy z tego letargu wyrwał go dźwięk jego pseudonimu.

Dolohov leniwie otworzył jedno z oczu i spojrzał na Erika.

- Ach - powiedział inteligentnie, próbując nie dać po sobie poznać, że go to w jakikolwiek sposób poruszyło. Bo to przecież był kompletny obciach, kiedy ci jakkolwiek zależało. Albo kiedy po czterdziestu latach ukrywania się w byciu gejem demaskują cię publiczne łaźnie, do których wysłała cię twoja żona. Z drugiej strony - miał trochę przestarzałe myślenie, przecież w tych czasach, od całkiem niedawna zresztą, wcale nie szło się już za to do więzienia. Niestety wolność od amortencji oczyściła mu łeb dopiero kilka miesięcy temu i po prostu nie potrafił się do tego przyzwyczaić. - Widzę, że pojawiła się pomiędzy nami grubsza nić porozumienia, skoro lubisz wyprzedzać cudze słowa. - Nie brzmiał na przekonanego, ale to nie była niechęć - nic w jego tonie głosu nie odtrącało rozmówcy, a jedynie demaskowało to, że był najzwyczajniej w świecie zmęczony. Mógł udawać, ale wczoraj już oznajmił wszem wobec, że niezbyt dobrze sypia, więc nie musiał niczego grać - poza tym wtedy wyszedłby wtedy na kłamcę.

Mógłby być tak łaskaw i go utopić. Czy to przyniosłoby ulgę jego strudzonej duszy? Utopiłby go, wyobrażając sobie, że jest swoim wujkiem. Mieli całkiem podobne gęby, jakby go zanurzyć pod powierzchnię wody, to nawet nie musiałby szczególnie udawać, chociaż Morpheus zemdlałby od samego gorąca tych łaźni, a Erik z łatwością złamałby mu rękę w kilku miejscach jednym ruchem. No ale skoro nie chciał walczyć o życie...

- Nie jestem dzisiaj w nastroju do bycia łaskawym. - Nie w taki sposób, w jaki Longbottom by tego od niego oczekiwał. - Ale jeżeli obsługa łaźni spróbuje wyłowić cię sitem, to mogę im powiedzieć, że tylko śpisz. Śmiało.

Omiótł go własnym spojrzeniem, głównie po to, aby zorientować się w tym, co Longbottom w ogóle próbował osiągnąć tą rozmową.

Rzut PO 1d100 - 29
Akcja nieudana


with all due respect, which is none
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#3
25.02.2024, 22:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.03.2024, 00:11 przez Erik Longbottom.)  
Ach, te listy... W ostatnich dniach wszystko zdawało się wokół nich obracać. Niezliczeni mędrcy, poeci i artyści twierdzili, że prawda mogła wyzwolić człowieka spod każdego ciężaru. Czy w przypadku Longbottoma i Dolohova właśnie tak było? Erik postrzegał posłanie listu do Selwyna jako moment słabości.

Pozwolił sobie na odrobinę nadziei i spojrzał z nostalgią w przeszłość i napytał sobie biedy. Gdy tylko przebudził się, wiedział, że popełnił okropny błąd, a słynne poczucie ulgi nigdy nie nadeszło. Nie było w tym żadnego wybawienia, tylko przekleństwo, które sam na siebie sprowadził. I najwyraźniej nawet w łaźniach miejskich nie było mu dane oczyścić umysłu. Zawsze ktoś musiał się zjawić w najmniej spodziewanym momencie.

To nawet nie chodziło stricte o Dolohova; każda znajoma twarz podziałałaby na niego tak samo. Nie był to Elliott, Perseusz czy nawet Thomas, ale był to ktoś, kto go znał. A to oznaczało często chęć rozmowy i zawiązania dialogu, co z kolei prowadziło do stymulacji szarych komórek, które Longbottom próbował na siłę usadzić na miejscu, żeby mógł w końcu na moment odciąć się od otaczającego go świata.

— Ranisz mnie. Tylko nić? — rzucił prowokująco, próbując przekuć podirytowanie w głosie w coś przyjemniejszego dla ucha. — Na tym etapie oczekiwałbym raczej sznura. Długiego i mocnego, takiego jakiego wykorzystuje się na wielkich statkach towarowych. Bądź co bądź, opowiedziałem ci, co takiego zobaczyłem w ogniu. Czyż to nas do siebie nie zbliżyło? — Zmarszczył brwi. — A może dopiero zbliży?

Ile czasu minęło od ich spotkania w Prawach Czasu? Dwa miesiące, dwa i pół? Myślałby kto, że po takim czasie kwestię Beltane zostawią daleko za sobą. Że Ministerstwo Magii upora się ze wszelkimi konsekwencjami tego strasznego ataku. Zamiast tego żyli w ciągłej niepewności, acz powoli testowali granice, sprawdzając, czy przypadkiem nie są już bezpieczni. Te momenty były najgorsze. Cisza przed burzą, a po burzy... Kto wie, co mogło ich czekać?

— Wybacz, jesli nieco się zapędziłem. Jasnowidzenie mam we krwi. Takie geny. — Kąciki jego ust drgnęły w psotnym uśmieszku. — Oczywiście, mogę zwolnić, jeśli nie nadążasz. — Rozchylił powieki, pozwalając sobie nacieszyć oczy widokiem starszego czarodzieja. — Chociaż skoro znamy się się już tak dobrze, to podejrzewam, że dotrzymanie mi kroku nie będzie dla ciebie wyzwaniem.

Mierzył się w pojedynkach słownych z rodzeństwem Malfoyów, cierpliwie znosił wywody i peany Morfeusza skierowane do greckich bóstw, czemu miałby się martwić o siebie? Wisienką na torcie była jego arogancja, że potrafił dogadać się z każdym. Ciekawe, czy wróżbita postanowi sprawdzić, jak głęboko zakorzeniona jest w Longbottomie ta pewność siebie i ile trzeba się nakopać, aby ją zruszyć.

Wywrócił teatralnie oczami, kiedy odmówiono mu łaski. Ktoś tu nie ma dziś humoru, pomyślał przelotnie. Przywarł mocniej plecami do ścianki basenu i rozłożył ręce na jego krawędzi.

— Liczyłem na nieco bardziej aktywne wsparcie — żachnął się, a jego palce zabębniły cicho o wyłożony płytkami brzeg basenu. Nieme zaproszenie czy oznaka podenerwowania? — Czyli co masz dzisiaj w karcie? Okrucieństwo? Tylko i wyłącznie? — Wyciosał na swojej zmęczonej twarzy uprzejmy uśmiech. — Może jednak przemyślisz tę łaskę? Po starej znajomości?


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#4
16.03.2024, 17:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.03.2024, 17:47 przez Vakel Dolohov.)  
Słysząc „ranisz mnie”, Dolohov uniósł w górę jedną z brwi, spoglądając na Longbottoma spod zwilgotniałej od pary grzywki. Dla niego to nie była tylko kwestia Beltane, ale po prostu samego w sobie Erika - przywołana słowami o sznurze fala skojarzeń wywołała na jego plecach delikatny, zimny, tak kontrastujący z atmosferą tego miejsca dreszcz. Ten sam, kiedy po zobaczeniu jego twarzy przeczytał w gazecie ten cholerny artykuł i zaczął w głębi ducha zazdrościć kanclerzowi tego, jak ułożył się w życiu, kiedy on wciąż pozostawał pod wpływem cholernej amortencji.

- Masz wobec mnie bardzo dużo oczekiwań jak na kogoś, kogo wiążą ze mną zaproszenia z mojej strony i przypadek - zauważył, opuszczając tę brew i mrużąc oczy. Został zalany tak intensywnym potokiem słów, tak obfitym w zaczepki i podszczypnięcia, że jego pierwszą reakcją było doszukiwanie się w tym jakiegoś głębokiego podstępu i dosyć przewidywalne wrażenie bycia zwodzonym za nos zapewne nie opuści go do końca tej rozmowy, wraz z poczuciem, że najwyraźniej nieco przesadził, dobierając ostatnio i przedostatnio słowa, bo wydał się w swoim zainteresowaniu zbyt szybko. A może zbyt wolno? Bo faktycznie - minęły dwa miesiące. W te dwa, w sumie to niemal trzy miesiące jego życie załamało się w sposób niewyobrażalny.

Nie, nie miał dziś humoru. Ale wciąż był sobą. Kiedy tak stał nad tym basenem, spowity parą, z przyklapniętymi włosami i wyrazem twarzy, który być może nie wyrażał tego samego, co gdy stał na piedestale i przemawiał przed tłumem, to wciąż pozostawał czymś nienagannym. Takim, jakim chciał być - jakby wszechświat tworząc go, spędził nad nim o wiele, wiele godzin za dużo - przedobrzył. Może mieliby tu dziś jeszcze jeden gwiazdozbiór, jeszcze jeden znak zodiaku, jeszcze jeden miesiąc roku, gdyby bogowie nie poświęcili ostatniego tygodnia na dopieszczenie jego i nie zamknęli tych dodatkowych gwiazd w oczach, które teraz mierzyły młodego Longbottoma, a przynajmniej tę jego część, jaka wystawała ponad wodę. Nie był już młodym chłopakiem, ale wciąż posiadał w sobie sporo delikatności - aż za chudy, praktycznie bez owłosienia, blady, z ciałem wskazującym na to, że nie sięgnęło go nigdy widmo ryzyka ani fizycznej pracy. Był gwiazdą i naukowcem, pierwszym bardziej niż drugim, ale żadna z tych rzeczy nie wymagała od niego niczego więcej niż być pięknym i mądrym, więc był piękny i mądry - szkoda tylko, że gdyby mu to zabrać, to byłby już tylko pustą skorupą przysypaną niebotyczną ilością brokatu przykrywającą pozostałości po wyschniętej zgniliźnie.

Mógłby łączyć ich sznur. Mógłby związać go tym sznurem, tak żeby wreszcie był tą osobą, która nie mogła się ruszyć, nie mogła wymknąć mu się spomiędzy palców, nie mogła odejść tak po prostu i bawić się nim ze świadomością jak niewiele Dolohov mógł z tym zrobić i do jak wielkiej gorączki doprowadzało go cokolwiek dla niego nieosiągalnego.

- Nie nazwałbym tego okrucieństwem - powiedział, ostatecznie decydując się na wejście do wody, chociaż po tym jak się wzdrygnął, można było domyślić się o toczonej w środku walce. Brud. Brud odrzucał go bardziej niż cokolwiek innego. To nie było coś, czego się wstydził, ale nie powiedziałby tego na głos - bo szlama i błoto to były słowa kojarzone z ideologią, której Dolohov nie popierał, z którą nie chciał być kojarzony, ale której też... nie mógł się przecież publicznie przeciwstawić, bo wtedy pazurami sięgnęłaby go jego własna rodzina. - Choć i łaska jest czymś boskim - mówił dalej, zanurzywszy nagie ciało w wodzie już w połowie - bardziej boska jest zwykła obojętność na podejmowane przez innych decyzje. - Bogowie tego świata nie lubili mieszać się w sprawy śmiertelników. On sam chciał umrzeć. Vakel dałby mu na to jedynie ciche przyzwolenie.

- Jakiego dnia się urodziłeś? - Oparł się łokciem o brzeg, żeby na tej ręce oprzeć swój podbródek, pochylony w stronę Erika. Nie był szczególnie wylewny, ale zadane pytanie miało oczywisty powód, jeżeli się cokolwiek o Dolohovie wiedziało - zadał je po to, żeby go poznać. Żeby policzyć wszystko, co dało się z tego wyliczyć, porównać to z tym, co pisano o nim w gazetach. - Tylko nie mów mi, że mam zgadywać. To najczęstsza i najnudniejsza klisza, jaką słyszę.


with all due respect, which is none
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#5
25.03.2024, 19:45  ✶  
Czy faktycznie warto było zazdrościć czegoś, co wypisano jedynie tuszem na papierze wedle ludzkich sugestii, a nie gwiazdami na nocnym firmamencie zgodnie z wolą pradawnych bóstw i sił natury? Gazety miały tendencje do ubarwienia rzeczywistości i przekuwania niekiedy nudnych faktów na coś, co mogło bardziej zainteresować publikę. Czy Dolohov wyczytał tam między słowami coś, co zaczęło go faktycznie nęcić?

— Myślałem, że ludzie twojego pokroju nie wierzą w przypadki — odbił piłeczkę, wydychając ciężko powietrze z płuc, poniekąd wyrzucając z siebie kolejne obłoczki irytacji. Ponoć ćwiczenia oddechowe koiły myśli, kto wie, może w tych warunkach też zadziałają i pozwolą mu na moment odciąć się od ciężaru ostatnich dni? — Czy to czasem nie przeznaczenie dyktuje nam, gdzie wylądujemy i z kim? — Uniósł pytająco brew. — Skoro nasze drogi już raz się przecięły i wyszło nam to na zdrowie, to uważam, że mam prawo do pewnych oczekiwań.

Zuchwały w swoim podejściu do losu, przekonany był, że po przeżyciu Beltane i nieustannej walce z przeszkodami rzucanymi mu pod nogi przez kapryśny los, zasłużył na jakieś zadośćuczynienie. Vakel, z jego zdolnościami do przewidywania przyszłości, jawił się jako herold przeznaczenia, który pozostał spleciony niewidzialnymi nićmi z wydarzeniami, które miały dopiero nastąpić. A Erik mimowolnie lgnął do tego, łudząc się, że uchyli przed nim tajemnicę lub dwie, zmniejszając tym samym kłębiące się w nim obawy.

W gruncie rzeczy Dolohov wyglądał dokładnie tak, jak Longbottom wyobrażał sobie ucieleśnienie czyhającego na innych ludzi fatum. Gdyby miał dwa metry wzrostu i rosłe muskularne ciało, przypominałby raczej czempiona niźli głos wieszczący dni, które dopiero miały nadejść. Nie potrzebował tego. W obecnej formie i tak był przyjemny dla oka. Może nawet zbyt przyjemny, biorąc pod uwagę, że Erik musiał naprawdę skupić się na tym, aby nie świdrować go wzrokiem.

Gdyby tylko rzeczy mówił przyjemniejsze, pomyślał, odpychając kolejne myśli na bok. Tak, Eriku, chętnie spełnię twoje życzenie i cię utopię w tym basenie. Tak, Eriku, przekażę wszystkim twoim krewnym, że ich kochałeś i chcesz, aby jak najlepiej przeżyli swoje życie. Ale niee... Łaska najwidoczniej nie była w jego stylu. A może po prostu wolał sytuacje, gdy to on był na łasce innych?

— Apatia raczej nie przynosi dużego spełnienia — rzucił, pozwalając, aby na moment zapadła między nimi cisza wypełniona bezdźwięcznym ruchem trybików w ich głowach, gdy kolejne idee tworzone przez ich umysły nabierały kształtów lub obracały się w pył. — To, że stajesz z boku, nie znaczy, że zyskujesz jakąkolwiek tarczę przed negatywnymi konsekwencjami tego, co się dzieje wokół ciebie. Po prostu pozwalasz, aby to inni decydowali o rozwoju sytuacji. Skazujesz się na podporządkowanie się woli innych. — Parsknął cicho. — To chyba gorsze niż zdanie się na bliżej nieokreślone przeznaczenie czy wolę szklanej kuli. Chociaż... W niektórych sytuacjach całkiem przyjemne.

Uśmiechnął się leniwie. Jakaś arogancka część jego osobowości była dumna z tego, że w ciągu lat nauczył się tak dobrze operować słowem. A przynajmniej lepiej niż większość, jak to lubił o sobie myśleć. Pół-prawdy, niewypowiedziane propozycje, niespełnione sugestie balansujące na granicy między prawdą a bezpieczną dwuznacznością... Miał dobrych nauczycieli i prawdopodobnie jeszcze lepszych rywali. O ile nudniejsze byłoby jego życie, gdyby nie obudowywał swych odpowiedzi wymyślnymi historiami, poniekąd sam gubiąc się w ich złożoności, jeśli poszedł o ten jeden krok za daleko.

— A kto by chciał być banałem w tych czasach, prawda? — Na jego ustach zatańczył lekki uśmiech, gdy nieco się zrelaksował. Sądził, że to wolność od innych ludzi przyniesie mu dziś błogość, jednak najwyraźniej się mylił i wystarczył jeden wróżbita, aby obrócić sytuację o sto osiemdziesiąt stopni. — Urodziłem się dwudziestego siódmego listopada w czterdziestym drugim. — Akurat to nie była żadna tajna informacja, więc nie czuł potrzeby, aby zazdrośnie jej bronić. Te i inne bliskie jego życiu daty pewnie i tak krążyły po różnych wydaniach czasopism skupionych wokół jego osoby. — Niestety, jeśli pytasz, jaki to był dzień tygodnia, to nie mam pojęcia. Mogę ci pokazać rękę, jeśli ci to jakoś pomoże.

Przekrzywił niewinnie dłoń, obracając ją wewnętrzną stroną ku górze. Poczuł lekki dyskomfort w okolicy przegubu, ale chwilo go zignorował. Zwilżył czubkiem języka górną wargę i spojrzał na Vakela z ukosa, jakby rzucał mu wyzwanie; sprawdzał, z jak wielu pomocy musiałby skorzystać, aby faktycznie czegoś się dowiedzieć o swoim towarzyszu kąpieli. Z tego, co orientował się Longbottom, data urodzin we wróżbiarstwie stanowiła poniekąd klucz, który otwierał drzwi do przepastnej biblioteki wypełnionej faktami, domniemaniami i tajemnicami na temat drugiej osoby.

To jest, jeśli faktycznie wierzyło się w to, że znaki zodiaku i układy gwiazd faktycznie mogły mieć wpływ na życie nowo narodzonego człowieka. Krewni i znajomi Erika byli obdarzeni zdecydowanie zbyt dużą ilością darów, aby mógł tak po prostu odrzucić arkana, w jakich obracał się Dolohov i uznać je za proste bujdy. Poza tym nawet w kłamstwie można było znaleźć parę ziarenek prawdy. Pytanie, ile zdoła wyłuskać wróżbita.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#6
09.04.2024, 15:32  ✶  
- Ludzie mojego pokroju, czyli jacy? - Po prostu Widzący? - Wiara w wolną wolę narzuca mi opinię, że tak długo jak żadna siła nie działa celowo, powstałe zdarzenie jest dziełem przypadku. Lubię być w tej kwestii uparty. Być może powinienem do listy swoich zajęć dopisać prakseologię? - Prakseologię opisaną jak w Revue Philosophique de la France et de l'Étranger. Musiał wierzyć w przypadki. Musiał wierzyć w to, że rodząc się, nabywaliśmy predyspozycje, a nie z góry wytyczony cel, do którego dobieraliśmy ścieżki. Gdyby tak było... wszystko, czego Dolohov dokonał przez lata, stawało się kompletnie bezwartościowe. Bo to mówiło: to nie ty zbudowałeś to imperium z boku od całej tej rozpaczy, jaką niosło ze sobą noszenie swojego nazwiska. To wszechświat ci to narzucił. Wszechświat to prowadzi i wszechświat to skończy. Jeżeli nie miał nad tym żadnej kontroli, to wolałby umrzeć już teraz. Nie dostrzegłby w dalszej egzystencji nawet odrobiny sensu. - Rozróżniam to mocno, wszak takie dzieła przypadku są trudne do przewidzenia, bo przecież... - nie było tam najważniejszych elementów, jakie Widzący dostrzegali tam, gdzie nikt inni nie widział nic - tym, co najklarowniej dostrzegam, są ludzkie intencje.

Absolutnie znienawidziłby to, co Longbottom o nim pomyślał, gdyby tylko mógł zanurzyć się w meandrach jego umysłu. Obojętność, z jaką podchodził do ludzkich działań, nie miała nic wspólnego z uległością ani przyzwoleniem na to, aby ktokolwiek zyskał prawo do kontroli jego życia.

- To nie jest apatia. Patrzysz na to oczyma człowieka. Ja nazwałem to boskim, a na bogach konsekwencje obojętności nie odbijają się wcale. Bo to przecież byty poza czasem i przestrzenią.

Ale on brzmiał wręcz przeciwnie - jakby cieszył się tą myślą, jakoby coś miało sprawować nad nim kontrolę, nadać mu kierunek, którym on mógłby podążać i czuć się swobodnie i bezpiecznie ze świadomością - nie muszę podejmować wyboru. Dla Dolohova chcącego kontrolować każdy aspekt życia swojego i tych, którymi się otaczał, brzmiało to jak największy koszmar, ale ludzie chcący oddawać się losowi w taki sposób właśnie przy takich jak on... mogli wreszcie zaznać odrobiny spokoju.

- Lubisz myśl, że nie masz kontroli nad niczym? Czy po prostu szukasz wskazówek? - Czy oba? Wciąż podpierał się łokciem o brzeg basenu, uśmiechając się tak samo czarującym uśmiechem jak zawsze. Oczywiście, że ten uśmiech był wyuczony. Oczywiście, że każdy ruch, jaki wykonywał, każda zmiana w mimice była czymś, nad czymś dobrze panował, ale... siedział tutaj naprawdę i się na te ruchy decydował i samo w sobie to świadczyło już o głębokim zainteresowaniu, jakim darzył Longbottoma od dłuższego czasu. Przyszedł tutaj w tragicznym nastroju, najchętniej wcisnąłby czyjąś głowę pod taflę wody i trzymał ją tak długo, aż poczuje coś innego i intensywniejszego niż przytłaczające go emocje. A teraz... teraz myślał głównie o tej rozmowie. Powiedzenie, że Erik był w jego typie to potraktowanie sprawy łagodnie. Mało osób było wyższych od niego, ale oto on - dla innych pewnie przerośnięty, dla niego idealny. Typowy człowiek hodujący garb od tego, jak często musiał się schylać - za wysoki jak na Londyn, ale idealnie wysoki kiedy wzięło się pod uwagę tylko to pomieszczenie. Jednocześnie miał tak ciepłą twarz... Zadbaną, dobrą twarz kogoś wychowanego w bogatym, pełnym miłości domu w Dolinie, posiadającą na sobie kilka znamion głębszej historii niż bycie dobrym synem dobrego ojca. Coś do odkrycia w kimś pięknym, o dobrej dykcji, potrafiącym podjąć się rozmowy, której po pierwszym rzucie oka na jego biografię, pewnie niewielu by się spodziewało. Dobrze myślało się o nim jako o kimś, kto mógł zawierać sobie tak lubianą przez Vasilija uległość, ale wymiarze ciekawszym niż oferowali to inni. I chyba nie tylko on to zauważył, bo artykuł o Elliottcie wydającym absurdalne sumy pieniędzy, żeby zjeść z nim kolację, nadal zalegał mu gdzieś z tyłu głowy. To przecież była zagrywka na miarę jego, nie dziwił się Malfoyowi ani trochę. Gdyby licytowali się tam oboje, blondyn musiałby pewnie sprzedać jakąś letnią rezydencję, żeby to w ogóle spłacić.

To go przyciągało.

Ale w Dolohovie zawsze żyło przecież coś jeszcze. Pragnienie bycia pożądanym w o wiele głębszym wymiarze niż zwykła satysfakcja. Tak, lubił rozmowy i intelektualne przepychanki, rozprawy filozoficzne nie prowadzące do niczego prócz wyczerpania kolejnej butelki absurdalnie drogiego wina, ale żeby poczuć zalewające go w środku gorąco nie mógł być jedyną stroną, jaka o kogoś zabiegała. Bo wtedy to była gra. Taka sama, w jaką bawił się z każdym innym, niezależnie od płci, upodobań i charakteru. Istniało tak wiele rzeczy, jakie można było zrobić, aby poczuć się lepiej, ale prawdziwe spełnienie przynosiło mu dopiero stanie się dla kogoś absolutnie wszystkim. To dopiero była typowa klisza - aby człowiek chcący kontrolować wszystko, wciąż potrzebował czuć się jak coś, co ludzie chcieli zdobyć, nawet jeżeli nie mogli. Nawet jeżeli ich brudne palce nie mogły go sięgnąć, nawet jeżeli wysyłane listy płonęły w kominku Praw Czasu, a wieczorne modlitwy odbijały się echem jedynie od ścian pomieszczenia, w którym się znajdowali - i nigdy nie trafiały bezpośrednio do Niego. Może w oczach Longbottoma miało to więcej sensu, gdyby był na tyle stary, aby pamiętać Vakela jako drobnego, filigranowego chłoptasia uwodzącego spojrzeniem i umysłem pełnym gwiazd - a dane im przecież było poznać się dopiero wtedy, kiedy nabrał już szorstkości, gniewu i pazurów.

- Dzień tygodnia nie ma znaczenia. Godzina, tak. - Uśmiechnął się nieco szerzej, kiedy Erik pokazał mu swoją dłoń. Zbliżył się do niego i ujął go w swoją. Blada, duża, ale koścista dłoń wróżbity, była ostatecznym dowodem tego, jak rzadko musiał podejmować się fizycznej pracy. Miękka, bez choćby jednej rysy lub zadrapania, idealnie zadbana. Trzymała jego własną dłoń od spodu, kciukiem przesuwając wzdłuż linii mającej według niektórych nieść informacje o czyimś przeznaczeniu. - Dokładna, najlepiej co do sekundy. Kosmogram zmienia się co dwie godziny. - Odetchnął. - Nigdy nie lubiłem wróżenia z rąk. Twoja mówi, że czeka cię wyboiste życie, ale to przecież wie każdy, kto czyta gazety. Dobry materiał do zmyślania na lokalnym jarmarku. Chcesz, żebym ci o tym opowiedział?


with all due respect, which is none
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#7
14.04.2024, 00:07  ✶  
— Zgadnij — rzucił hardo, z niemałym powstrzymując się od teatralnego przewrócenia oczami. Oskarżycielski ton w głosie starszego wróżbity był aż nadto wyczuwalny. A może to Erik był przewrażliwiony po wydarzeniach ostatnich kilku dni? — Mówię o ludziach, których pojmowanie wykracza poza ramy tego, co było i jest, a zamiast tego zerkają ku temu, co dopiero ma się wydarzyć.

Nie miał zamiaru pozwolić zbić się z pantałyku jednym pytanie. Zaczynał jednak odnosić wrażenie, że Dolohov miał wyjątkowo krótki lont i wystarczyło zaledwie kilka zagubionych iskier, aby go rozsierdzić. Ciekawe, czy reagował tak tylko na zaczepki związane ze swoim darem, czy jednak z natury należał do ludzi nadwrażliwych. Myślałby kto, że na co dzień obcując z masą klientów, nauczyłby się ignorować większość komentarzy. Z drugiej strony, jego popularność dawała mu większe pole do manewru, podobnie jak Erikowi.

— A jak oceniasz tę celowość? Kowen ma swoje bóstwo, na które może to zrzucić i stwierdzić, że podmuch wiatru ze wschodu to znak od bogów, którzy żądają konkretnych działań, ale ty? — Uniósł pytająco brew. — Jakby się tak nad tym zastanowić, to nawet magia może nami sterować na różne sposoby. Niektórzy uważają ją za narzędzie, inni błogosławieństwo. Kto wie, czy za tą energią nie kryje się jakaś świadomość?

Oczywiście. W końcu w tym się specjalizował. Umiejętności wizjonera mogły wzbudzać zachwyt tłumów, jednak Vakelowi daleko było do wyroczni delfickiej czy Kassandry, która przepowiedziała upadek Troi. Rozsądzanie wojen i masowych konfliktów mogło najzwyczajniej w świecie nie leżeć w jego sferze zainteresowań. A może skupienie się na pojedynczej osobie było po prostu łatwiejsze, bo prościej było wyłowić jedną nić życia niż sięgać po pół splotu?

— W twoich oczach moją główną intencją jest zapewne wieczne szukanie guza, skoro ostatnio praktycznie przepowiedziałeś mi kolejny uraz — mruknął.

Na następne słowa swego rozmówcy nieco zbaraniał. Przez dłuższą chwilę poruszał bezgłośnie ustami, nie do końca wiedząc, jak zareagować na tę niezbyt subtelną proklamancję. Miał to być pokaz ambicji? Arogancji? A może szczerego przekonania o tym, że w hierarchii społeczności stał o wiele wyżej, niż znacząca większość czarodziejów i czarownic?

— Jesteś nadzwyczaj ambitny, skoro dążysz do boskości — odparł, zerkając kątem oka na czarodzieja z niemałą konsternacją.

Wprawdzie nie byłby w stanie posądzić Vakela o babranie się w czarnej magii lub potężnych rytuałów, bo zwyczajnie nie miał ku temu dowodów, jednak porównywanie się z bogami nie do końca mu się podobało. Nie po wydarzeniach na Beltane, kiedy Czarny Pan wstąpił do domeny, która nie była mu przeznaczona, a która dla kowenu stanowiła świętość dosyć mocno związaną z Matką.

— Na swój sposób jest to bardzo wyzwalające — stwierdził Longbottom, opuszczając nieco głowę. — , Zwłaszcza gdy na co dzień jest się liderem i nosi się na barkach wielką odpowiedzialność za siebie i za innych. Każda decyzja może być czyimś być albo nie być i wprawić w ruch całą machinę zdarzeń, co nie zawsze musi się kończyć dobrze. To nazwyczajniej w świecie jest wyczerpujące. Człowiek zatraca się w potrzebie ciągłej kontroli nad tym, co go otacza, bo do tego przywykł i uważa, że tego oczekują od niego inni. A niektórych przyzwyczajeń nie da się łatwo wyplenić. — Uśmiechnął się bez większej radości. — Oddać po dłuższym czasie komuś stery i pozwolić, aby to ktoś inny wyznaczał kurs... To jak narodzić się na nowo. — Zmarszczył nos. — Może trochę przesadziłem z pompatycznością. Ale chyba rozumiesz, co mam na myśli, prawda?

Spojrzał na niego z ufnością, przysuwając się nieco bliżej; nie na tyle, że bezpośrednio stykali się ramionami, jednak wystarczająco, aby poczuć resztki drogich perfum Dolohova, które jeszcze nie zostały pochłonięte przez atmosferę łaźni. Uderzyła w niego... Słodycz? Inaczej nie potrafił tego określić. Zapach nie był mocny, a subtelny, z początku ledwie wyczuwalny, ale z czasem wślizgiwał się pod skórę, aby dać mały popis i uderzyć w nozdrza. Na moment zakręciło mu się w głowie.

— Miło wiedzieć, że zawczasu się przygotowałeś i wiesz, co o mnie wypisują w gazetach. To na pewno ułatwi ewentualne wróżby. — Uśmiechnął się przewrotnie do mężczyzny. — Każdy bardziej rozpoznawalny znajomy może liczyć na takie zaangażowanie z twojej strony?

Nawet Erik nie do końca orientował się w tym, co wypisywały o nim pismaki. Te najpopularniejsze artykuły trafiały koniec końców na jego biurko, ale mniejsze notki prasowe? To już zależało od szczęścia. Najwyraźniej Vakel przykładał do nich sporą uwagę, skoro bez zająknięcia był w stanie stwierdzić, że zawarte tam treści były zgodne z tym, co bogowie zapisali w jego dłoni.

— Tego już nie wiem. Chyba jakoś... Rano? — Zmrużył oczy, zaskoczony pytaniem. Po kilku kieliszkach szampana w gronie krewnych Elise Longbottom miała zwyczaj opowiadać o tym, jak ciężko rodziło jej się pierworodnego, jednak jakoś nigdy nie wspominała o tym, kiedy dokładnie to się stało. A może Erik był na tyle zażenowany tymi wspominkami, że wolał nie prowokować matki? — Obawiam się, że o szklaną kulę może tu być trudno, Vakelu. — Nie zabrał dłoni, gładząc machinalnie delikatną skórę czarodzieja. Nie wiedział, czy była to zasługa pielęgnacji, zaklęć transmutacyjnych, czy genów, jednak Longbottom wiedział jedno: raczej nie miał szans doprowadzić swoich rąk do takiego stanu. — Może jest jakaś... Alternatywa? Skoro z liniami na dłoni sobie na radzisz.

Przechylił głowę w bok, wbijając w niego zaciekawione spojrzenie. Nie znał się za bardzo na wróżbiarstwie. Basen to nie było miejsce dla kart tarota, dłoń najwyraźneij za wiele nie mówiła, a kryształowa kula spoczywała zapewne na jednym ze stolików w ''Prawach Czasu''.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#8
22.04.2024, 15:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.04.2024, 15:29 przez Vakel Dolohov.)  
Zgadnij. Dolohov uniósł w górę jedną z brwi i spojrzał na Longbottoma z uśmiechem, ale ewidentnie kryjącym pod sobą jakąś myśl, której nie zechciał mu przekazać. Erik odczytał go zadziwiająco dobrze. Istniało wiele powodów, przez które ktoś jego pokroju wybrał życie jak księżniczka na wieży, ale krótki lont, jak to określił w swoich myślach jego rozmówca, należał do jednego z głównych. Wyidealizowana persona, jaką stworzył i wypielęgnował lata temu była jego tarczą. Społeczeństwo znało go jako wesołego, oczytanego wróżbitę z okładek gazet. Jakby im teraz jakiś naukowiec opowiedział jak to jest znać Dolohova z bliska: tego irytującego skurwysyna wyciągającego z ich artykułów nawet najdrobniejsze niedociągnięcia, tego wiecznie paplającego, irytującego człowieka, co pozjadał wszystkie rozumy i na konferencjach zdarzało im się chować przed nim w łazience, żeby uniknąć ośmieszenia... nawet gdyby ktoś w to uwierzył, musiałby przecież doczepić to do opinii dziesiątek tysięcy fanów mających go za wizjonera ratującego życia, dobrego ojca i męża, ponadczasowego geniusza dzielącego się swoimi dokonaniami tak otwarcie, jak to tylko potrafił Vasilij Dolohov.

Z tej wieży tak łatwo było zepchnąć innych ludzi. Zdyskredytować ich osiągnięcia. Zniszczyć ich, kiedy posunęli się o jeden krok za daleko i sprawili, że osoba ją zamieszkująca poczuła się zagrożona. A jeżeli runie - runie razem z nim - a spod tej sterty gruzów nie wydostanie się nawet sam Bóg.

Wszystko albo nic.

- Kryje się. - Odpowiedział po chwili ciszy, po spokojnym odsłuchaniu przydługiego pytania. - Pytasz mnie, czy za tą energią nie kryje się świadomość, a powinieneś zadać pytanie: czym ona jest, może to naprowadziłoby cię na to czym właściwie są wizje dostrzegane przez Widzących. Magia to emocje. Nie podejmiesz się wykształtowania spokojnej wody w gniewie, nie zniszczysz czyjegoś dobytku, znajdując się w głębokiej melancholii. - Ale jeżeli ktoś był niedomyślny, tak czy siak nie zrozumiałby, o co mu chodzi, prawda? Normalnie puściłby temat już teraz, pozwoliłby ten myśli zagnieździć się w umyśle Longbottoma i zakiełkować - to dlaczego tego nie zrobił, tylko puścił lejce i dał wydostać się spomiędzy ust kolejnym słowom - na to odpowiedź dało się znaleźć chyba tylko w jego dziecinnej tendencji do zalewania rozmówców słowotokiem. - Gdybym miał przewidzieć, że będziesz miał podbite oko - czyli dokładnie to, co przewidział przed sabatem - nie przewidziałbym kamienia lecącego w twoim kierunku, bo kamień nic nie czuje. Ale poczułbym czyjś gniew, twój ból, podsycający narastającą w środku irytację, usłyszałbym świst śmierdzącego dymem zaklęcia rzuconego w wyniku wewnętrznej potyczki z własną moralnością.

Dmuchnął w grzywkę, w charakterystyczny dla siebie sposób. Nic to nie dało, była zbyt wilgotna i ostatecznie i tak musiał poprawić ją ręką. Komentowanie swoich ciągot do bycia czyimś bogiem postanowił pozostawić swoim wyznawcom.

- Wybrałeś świadomie zawód, w którym ciężko o inną ścieżkę kariery - zauważył. Nie zamierzał się jednak na ten temat rozgadywać, uznając ten wątek za nudny. I to też nawiązywało do odpowiedzi, jakie miał na kolejne jego pytanie. - Nie - odpowiedział - tylko ci ciekawi.

Rano.

Czyli nikt wcześniej nie stworzył precyzyjnie jego portretu.

- Zdziwiłbyś się pewnie, z czego wróżono, zanim udało nam się zakrzywiać światło w szklanych kulach, ale daruję ci powtórkę ze szkolnych lekcji wróżbiarstwa... - Sam zresztą zauważył, że okoliczności temu nie sprzyjały. Cmoknął z dezaprobatą, kiedy zarzucono mu nieradzenie sobie z czymś. No bo przecież radził sobie najlepiej na świecie. - Jeżeli te rzeczy cię ciekawią, możesz zawsze odwiedzić Horyzontalną. Opracowałem - powiedział to słowo tak, jakby był z tego bardzo dumny - metody szacowania dokładnej godziny narodzin dziesięć lat temu. Lubię wierzyć gwiazdom - przyznał, papugując go w przechyleniu głowy w bok - ale dłonie... od zawsze uważałem, że na ich podstawie można wmówić człowiekowi cokolwiek.

@Erik Longbottom


with all due respect, which is none
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#9
25.04.2024, 00:53  ✶  
— Może magia to emocje, ale za to są bardzo przewrotne. I nie wmówisz mi, że nie kryje się za tym jakaś większa obecność, która ma świadomość — odparł ze sporą dozą pewności siebie w głosie. Prowadzone między nimi dywagacje zdawały się wyrwać go z marazmu, który mu ostatnio towarzyszył, pozwalając mu się skupić na czymś innym niż własnej żałości. — Musi istnieć jakiś powód, dla którego czarna magia nas paczy. Coś odpowiada za to, jak emanacja negatywnych emocji wpływa na ludzi, gdy daje się jej ujście przez agresywne zaklęcia. Musi być też powód, dla którego świat kształtuje się tak, a nie inaczej. Magia może być sojusznikiem, sługą, a nawet niewolnikiem, ale nawet niewolnik ma własną wolę. Ograniczoną przez swoich ciemiężców, owszem, ale dalej ją posiada.

Gdzie w tym wszyscy byli bogowie wyznawani przez kowen i rzesze wiernych doktrynom natury czarodziejom i czarownicom? Nawet Erik nie znał odpowiedzi na te pytania. To kompletnie nie była jego domena. Chciał wierzyć, że na świecie było coś więcej, że istniały siły, które faktycznie mogły dokonać zmian na świecie. Była to jednak myśl równie pocieszająca, co przynoszą trwogę. Jaka w końcu mogłaby być natura tych bożków, skoro nie udzielali swej łaski tym, którzy walczyli o to, aby powstrzymać nadchodzącą ciemność? Na Polanie Ognisk podczas Beltane nie było bogów. Był tylko ludzki refleks i wola przetrwania.

— A więc nie jesteś żadnym jasnowidzem, a po prostu empatą, który wyczuwa ludzkie przeżycia ze sporym wyprzedzeniem. To ogromna różnica, Dolohov — podsumował skrzętnie Longbottom. — Nic dziwnego, że wasze wizje są niespójne, skoro ich źródłem jest czynnik tak niespójny jak ludzkie emocje.

Czy brzmiał, jakby robił Vakelowi wyrzuty z tego powodu? Cóż, może miał lekkie pretensje, jednak nie były one ukierunkowane bezpośrednio we wróżbitę, a raczej do całej społeczności jemu podobnych. Dotychczas wydawało mu się, że jasnowidze widzą czystsze ścieżki, jednak biorąc pod uwagę informacje od Dolohova... Wiele wskazywało na to, że były to drogi pełne cierni, plam i pourywanych ścieżek, skoro w grę wchodził czynnik ludzki. A to wprowadzało mnóstwo zamieszania. Wiedział to po sobie.

Gdyby ktoś go zapytał kilka miesięcy temu, jak wyobraża sobie lato '72 roku, nie zgadłby, że wyląduje w takim położeniu. Na miejsce, w którym się obecnie znajdował życiowo, składało się wiele czynników i każdy z nich stanowił sumę wielu wyborów; zarówno tych podjętych przez niego, jak i innych ludzi, a nawet elementy losowe, które mogły zmieniać się w zależności od pory dnia. Nie powinien być zaskoczony, że przepowiednie tak rzadko bywały ostre i wyraźne.

— Doceniam to — przyznał miękko, uśmiechając się pod nosem. Trącił go ramieniem, chociaż zrobił to na tyle delikatnie, że uznałby to raczej za muśnięcie. — Ty też jesteś ciekawy. Chociaż byłbyś dużo bardziej przystępny, gdybyś nie miał w sobie takiej... buty. Chociaż akurat to, jak sądzę, jest część twojego uroku. I wizerunku wykreowanego na potrzeby marki.

Bądź co bądź, nazwisko Dolohov była obecnie marką samą w sobie. Może prowadzony przez Vakela biznes nie był taki duży w porównaniu z monstrum w formie Domu Mody Rosier, ale był rozpoznawalny, więc przy zestawieniu słów ''Dolohov'' i ''wróżbiarstwo'' ludzie od razu wiedzieli o kim mowa i zapewne nawet mieszkańcy Doliny Godryka i Little Hangleton byliby w stanie wskazać, gdzie znajduje się jego słynny gabinet. Erik to rozumiał. Znalezienie się w świetle fleszy reporterów i dziennikarzy wiązało się z pewnymi wyrzeczeniami.

Nie można było być w stu procentach szczerym, bo inaczej te sępy rozerwałyby człowieka na strzępy przy pierwszej okazji, gdyby ktoś faktycznie się przed nimi odsłonił. Longbottom gardził takim postępowaniem, jednak wiedział, czemu tak postępowano. Ludzi przyciągały ludzkie historie, a nie było nic bardziej autentycznego od ludzkich emocji. Potrafiły zjednywać tysiące ludzi, ale i kompletnie ich polaryzować. Może dlatego cały czas szukano złotego środka, swoistego punktu równowagi, który pozwoliłby na wybicie się ponad rzesze ludzi przy jednoczesnym zachowaniu ich poklasku.

— To było coś makabrycznego prawda? Woda i płomienie świętych ognisk pewnie szybko stały się przereklamowane — mruknął z kwaśną miną, jakby wróżbici sprzed wieków zrobili mu afront, sięgając po bardziej barbarzyńskie formy zerkania w przyszłość. — Niech zgadnę, to były kości. A zaraz za nimi wnętrzności zwierząt i ludzkie organy. A kiedy chcieli naprawdę kogoś zaskoczyć, to wypełniali czarki krwią i trującą mieszanką ziół, grzybów i owoców. Coś w tym stylu?

Uniósł pytająco brew z całkowicie kamienną twarzą. Akurat teraz nie żartował. Miał pośród znajomych paru wróżbitów, jednak był przyzwyczajony, że ci raczej wieszczyli przy pomocy kart lub ''spontanicznie''. A z lekcji wróżbiarstwa w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie kojarzył tyle, że można było wyczytać masę rzeczy z fusów po herbacie. Kryształowe kule... Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek coś w nich zobaczył. A może po prostu te zajęcia kompletnie wypadły mu z pamięci, wypchnięte poza granice jego świadomości przez nowsze i bardziej absorbujące wspomnienia?

— Za nic bym nie przegapił prywatnej sesji z tobą — rzucił z początku żartobliwie, celowo jednak zaniżając swój głos i wlepiając w Vakela bezbronne spojrzenie. Gdyby nie to, że miał prawie dwa metry i był mocno zbudowany, można by było pokusić się o porównanie go do jagnięcia gotowego wejść z własnej woli pod nóż wróżbity, tylko po to, aby wyświadczyć mu przysługę. Teraz przypominał raczej barana. Łagodnego, ale dalej barana. — Najlepiej wieczorem, kiedy nikt już nie będzie nam zawracał głowy. Żadnych wezwań do Ministerstwa Magii. Żadnych petentów w ''Prawach Czasu''. Tylko ty i ja. My i gwiazdy.

@Vakel Dolohov


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#10
28.04.2024, 13:13  ✶  
- Ogromna różnica? - Wcale nie dostrzegał tej wielkości. - Kłóciłbym się z tym - odparł więc, nie odrywając od niego spojrzenia. - Wizje, które nijak wpływają na żyjące istoty - co nam po nich. Przewidywanie tego, że w lesie spadną drzewa - to dopiero nuda - póki jedno z nich nie spadnie na czyjąś matkę. - Nie żartował, ale też nie życzył nikomu źle - śmierć rodzica była po prostu na tyle intensywnym doświadczeniem, aby dobitnie wyjaśnić, o co mu chodziło - nawet gdyby to działało inaczej, nikogo nie interesowały przypadkowe zdarzenia niezwiązane z głęboką radością lub cierpieniem. - Ale to prawda. Wizje jasnowidzów są tak kłopotliwe i niespójne, ponieważ nie istnieje jedna, stała, z góry napisana nam ścieżka. Tym, co widzimy, są skupiska emocji, to wszystko wynika z tego protego powodu, że... upływ czasu to jedna wielka zagadka. Jego niezmienność jest co najwyżej odczuciem niedoskonałych zmysłów - tak przynajmniej piszą o nim mugole. Można powiedzieć, że to słowa szaleńców, a czas powinien być jednostką stałą, a jednak to im udało się zbudować maszyny realizujące tak dużą ilość obliczeń jednocześnie, abyśmy nie byli w stanie dorównać im żadnym zaklęciem.

To ten moment, w którym wszyscy myśleli, że powinien wreszcie ugryźć się w język? Dolohov znów przekręcił głowę. Nie, Longbottom nie zadawałby tych pytań i nie płynął w rozmowie, gdyby nie chciał usłyszeć o tym, jak działał jego umysł, jakie teorie utkał przez tych czterdzieści lat bycia wieszczem, a on... Lubił mówić. A przy ludziach nie ciągnących go za słowa, nie wplatających pomiędzy wiersze swojego zdania, albo przynajmniej „oh” i „ah”, celebryta czuł się jak przy ludziach słuchających jego, a nie tego, co mówił. Tak, dla niektórych różnica nie istniała, dla niego... owszem.

Był tym naukowcem, który na łożu śmierci powie: umieram, umieram i dalej nie wiem, czym jest wiatr. Ktoś, kto chciałby się z nim nad tym wszystkim porozwodzić był skarbem - diamentem jaki coraz mocniej chciałby wyrwać z dłoni Kanclerza Skarbu. Jasne, mógłby przejechać się znów na jakąś konferencję, ale problem z innymi ludźmi w jego wieku, dzielących z nim pasję do pewnych dziedzin nauk był taki, że każdy z nich pozjadał rozumy wszystkich wokół i miał się za najlepszego. Oni nie dyskutowali swobodnie, oh nie! Oni zastanawiali się pięć lat nad każdym słowem, żeby nie palnąć głupoty, jakiej się im nie zapomni. Zapominali o tym, że żeby coś odkryć... trzeba było eksperymentować, dać się ponieść ryzyku, brodzić w nieznanych sobie wodach - nie pamiętali już przecież czasów, kiedy ich teorii nie uznawano za podstawy współczesnej nauki i nie musieli bronić swych pozycji.

Z takimi ludźmi jak Longbottom było inaczej. On nie miał nic do stracenia. Nie mógł się ośmieszyć. Mógł co najwyżej zabijać autorytet większy od siebie, ale Vasilij Dolohov nie bał się bycia przegadanym. Wzajemne zbijanie sobie argumentów, fale pytań i wątpliwości w żywej rozmowie - nie istniała lepsza metoda stymulacji szalonego umysłu.

To było dodatkowo miłe, bo Erik posiadał śliczne oczy. Tak śliczne, aby wpatrywał się w nie z zadowoleniem, ale jeszcze nie na tyle, żeby zrobił coś bardzo głupiego.

- Tak, wnętrzności, kości. Widzę, że myśli skupiły ci się na najbardziej makabrycznych z opcji. - Nie wiedział do końca dlaczego, bo on sam powiedział to, nie zmierzając wcale w kierunku masakrowania zwłok. - Ja myślałem o tym dowcipnie - o dziedzinach pokrewnych fizjonomice, takich jak rumpologia.

Zaśmiał się pod nosem, kiedy Erik zasugerował, że wieczorna pora miała uratować go przed wezwaniami do Ministerstwa. Pracoholizm rządził się swoimi prawami, zaangażowanie w sprawy Brygady również, a najważniejszym z praw łączących obie te rzeczy, był absolutny brak możliwości przewidzenia tego, kiedy to wezwanie zechce pokrzyżować mu jakiekolwiek plany. No... O ile nie było się jasnowidzem.

Tylko oni i gwiazdy?

- W Londynie nie widać gwiazd - zauważył. - Chyba że policzysz nas dwa razy. - Uśmiechnął się szerzej. - Ale przyjdź. Przekażę mojemu asystentowi, żeby znalazł nam odpowiedni termin i butelkę wina. Kto wie jakie ciekawostki o tobie mogę odkopać kilkoma prostymi obliczeniami... - Niektórzy ludzie lubili zapić związany z tym wstyd. Dolohov wolałby jednak, żeby od tego wina Longbottom przestał zważać na język i dał ponieść się myślom ciążącym gdzieś z tyłu głowy. Nie chodziło o nic zbereźnego, był po prostu ciekawy.


with all due respect, which is none
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (5180), Vakel Dolohov (4584)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa