24.02.2024, 01:36 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.02.2024, 01:43 przez Patrick Steward.)
Lato we Włoszech w niczym nie przypominało lata w Wielkiej Brytanii. Tu żar lał się z nieba i wystarczyło zaledwie kilka godzin na słońcu, by skóra Patricka zaczęła nabierać opalenizny. Szedł przez Via del Corso trzymając Clare za rękę. Wyglądał jak przeciętny turysta: poza sięgającymi kolan spodenkami, lnianą koszulą i sandałami, miał na sobie również męski słomkowy kapelusz oraz okulary przeciwsłoneczne.
- Zobacz, tam wyżej są schody hiszpańskie – rzucił miękko do towarzyszącej mu kobiety.
Ale w tej chwili nie byli tutaj po to, aby zwiedzać. Zamiast więc wspinać się po nich, skręcili w prawo, w jedną z bocznych, wąskich rzymskich uliczek. Jak znaczna ich większość, również i ta wyłożona była dużymi, nieforemnymi kamieniami. Ściany mijanych kamienic były żółtawe, im dalej od głównej ulicy, tym biedniejsze i mniej porządne się wydawały. W powietrzu unosiła się niezbyt przyjemna woń rozkładających się śmieci mieszająca się z zapachami przygotowywanego w jednym z mieszkań na piętrze obiadu. Okna, zwłaszcza te wyżej, były pootwierane na oścież i słyszeli dobiegające ze środka dźwięki telewizorów i radioodbiorników. Między kamienicami rozwieszono sznury na pranie. Zwykła mugolska ulica, jedna z tych mniej turystycznych w najbardziej turystycznym mieście na świecie. Dla czarodziei jednak, zwłaszcza tych interesujących się modą, była dość znacząca. Jeśli tylko znało się odpowiedni adres i wiedziało, którego z pulchnych cherubinków nad wejściem do jednej z kamienic należało połaskotać, wchodziło się do Domu Mody Rinaldich. Catalina, na ślubie której Patrick znalazł się zupełnym przypadkiem, namówiła go, by po stroje na wesele jej siostry (tu już otrzymał bardzo oficjalne zaproszenie) wybrali się właśnie w to miejsce. Lorenzo Rinaldi może i był dziwakiem, ale przy tym pozostawał niezwykle utalentowanym projektantem i wspaniałym krawcem.
Kimże był więc Steward, żeby oponować przed takimi rekomendacjami? Chciał zresztą zrobić przyjemność Clare i kupić jej piękną sukienkę.
- No dobra, to chyba tutaj – wymruczał. Zbliżył się do wejścia i popatrzył krytycznie na rzeźby baraszkujących nad wejściem cherubinków. Wreszcie sięgnął ku temu najbardziej pulchnemu i połaskotał jego podwójny podbródek. Aniołek zachichotał, zadął w swoją wyrzeźbioną trąbkę a brzydkie drewniane wejście do kamienicy przemieniło się w złote, misternie rzeźbione drzwi. – Tak, to na pewno tutaj – powiedział głośniej, tym razem posyłając Clare zadowolony z siebie uśmieszek.
Pchnął je i mogli wejść do środka. Wnętrze powitało ich niepokojącą ciszą. Tak, wyglądało pewnie dokładnie tak, jak powinna wyglądać pracownia krawiectwa utalentowanego projektanta mody, ale jakby brakowało tu życia? Podłoga była wyłożona marmurowymi płytkami w biało-czarną szachownicę. Sufit podpierały jasne kolumny ze złotym ornamentem akantowym. W przeszklonych gablotkach wystawiono kilka najbardziej udanych ubrań projektanta. Wśród nich wyróżniała się misternie utkana sukienka z trenem z pawich piór i inna z wielowarstwowego błyszczącego szarego tiulu. Patrick wierzył na słowo, że były przejawem haute couture, bo nawet według jego malkontenctwa wydawały się niezwykle trudne i pracochłonne w wykonaniu. Z tego, co powiedziała Catalina, Lorenzo Rinaldi tworzył tylko ubrania szyte na miarę, indywidualnie dobrane do każdego klienta.
- Przepraszam, czy ktoś tutaj jest? – zawołał Patrick, mijając kilka kolejnych przeszkolnych wystaw. Dopiero idąc zauważył, że każda z nich poza projektem ubrania, miała również tabliczkę informującą, dla kogo została wykonana i na jaką okazję.
Usłyszeli pośpieszne zbieganie po schodach i po chwili ich oczom ukazała się przestraszona młoda dziewczyna, najwyraźniej jakaś asystentka albo inna pracownica. Posłała im pełne zdenerwowania spojrzenie.
- Och, pan Lorenzo Rinaldi nie będzie mógł państwa przyjąć – powiedziała całkiem zgrabną angielszczyzną.
- Dlaczego?
- Zasłabł w swoim gabinecie i umarł dzisiejszego poranka – wyjaśniła. Mimo, że wyglądała na typową Włoszkę (czarne włosy, ciemne oczy i śniada karnacja), była blada jak ściana. Najwidoczniej to ona znalazła martwego projektanta. – Przepraszam, muszę państwa prosić o opuszczenie domu mody. Powinnam jak najszybciej wezwać egzorcystę.
- Egzorcystę? – Patrick posłał spanikowane spojrzenie Clare. Przez kilka sekund zaczęło mu się wydawać, że dziewczyna ich przejrzała i domyśliła się, że towarzysząca mu kobieta była opętańcem.
Tajemnica wyjaśniła się zaledwie parę sekund później, gdy za plecami Włoszki pojawiła się półprzezroczysta widmowa postać ekstrawagancko ubranego mężczyzny.
- Już ci powiedziałem Angelico, że nie odejdę póki nie stworzę dzieła mojego życia – powiedział głośno i wyraźnie.
- Zobacz, tam wyżej są schody hiszpańskie – rzucił miękko do towarzyszącej mu kobiety.
Ale w tej chwili nie byli tutaj po to, aby zwiedzać. Zamiast więc wspinać się po nich, skręcili w prawo, w jedną z bocznych, wąskich rzymskich uliczek. Jak znaczna ich większość, również i ta wyłożona była dużymi, nieforemnymi kamieniami. Ściany mijanych kamienic były żółtawe, im dalej od głównej ulicy, tym biedniejsze i mniej porządne się wydawały. W powietrzu unosiła się niezbyt przyjemna woń rozkładających się śmieci mieszająca się z zapachami przygotowywanego w jednym z mieszkań na piętrze obiadu. Okna, zwłaszcza te wyżej, były pootwierane na oścież i słyszeli dobiegające ze środka dźwięki telewizorów i radioodbiorników. Między kamienicami rozwieszono sznury na pranie. Zwykła mugolska ulica, jedna z tych mniej turystycznych w najbardziej turystycznym mieście na świecie. Dla czarodziei jednak, zwłaszcza tych interesujących się modą, była dość znacząca. Jeśli tylko znało się odpowiedni adres i wiedziało, którego z pulchnych cherubinków nad wejściem do jednej z kamienic należało połaskotać, wchodziło się do Domu Mody Rinaldich. Catalina, na ślubie której Patrick znalazł się zupełnym przypadkiem, namówiła go, by po stroje na wesele jej siostry (tu już otrzymał bardzo oficjalne zaproszenie) wybrali się właśnie w to miejsce. Lorenzo Rinaldi może i był dziwakiem, ale przy tym pozostawał niezwykle utalentowanym projektantem i wspaniałym krawcem.
Kimże był więc Steward, żeby oponować przed takimi rekomendacjami? Chciał zresztą zrobić przyjemność Clare i kupić jej piękną sukienkę.
- No dobra, to chyba tutaj – wymruczał. Zbliżył się do wejścia i popatrzył krytycznie na rzeźby baraszkujących nad wejściem cherubinków. Wreszcie sięgnął ku temu najbardziej pulchnemu i połaskotał jego podwójny podbródek. Aniołek zachichotał, zadął w swoją wyrzeźbioną trąbkę a brzydkie drewniane wejście do kamienicy przemieniło się w złote, misternie rzeźbione drzwi. – Tak, to na pewno tutaj – powiedział głośniej, tym razem posyłając Clare zadowolony z siebie uśmieszek.
Pchnął je i mogli wejść do środka. Wnętrze powitało ich niepokojącą ciszą. Tak, wyglądało pewnie dokładnie tak, jak powinna wyglądać pracownia krawiectwa utalentowanego projektanta mody, ale jakby brakowało tu życia? Podłoga była wyłożona marmurowymi płytkami w biało-czarną szachownicę. Sufit podpierały jasne kolumny ze złotym ornamentem akantowym. W przeszklonych gablotkach wystawiono kilka najbardziej udanych ubrań projektanta. Wśród nich wyróżniała się misternie utkana sukienka z trenem z pawich piór i inna z wielowarstwowego błyszczącego szarego tiulu. Patrick wierzył na słowo, że były przejawem haute couture, bo nawet według jego malkontenctwa wydawały się niezwykle trudne i pracochłonne w wykonaniu. Z tego, co powiedziała Catalina, Lorenzo Rinaldi tworzył tylko ubrania szyte na miarę, indywidualnie dobrane do każdego klienta.
- Przepraszam, czy ktoś tutaj jest? – zawołał Patrick, mijając kilka kolejnych przeszkolnych wystaw. Dopiero idąc zauważył, że każda z nich poza projektem ubrania, miała również tabliczkę informującą, dla kogo została wykonana i na jaką okazję.
Usłyszeli pośpieszne zbieganie po schodach i po chwili ich oczom ukazała się przestraszona młoda dziewczyna, najwyraźniej jakaś asystentka albo inna pracownica. Posłała im pełne zdenerwowania spojrzenie.
- Och, pan Lorenzo Rinaldi nie będzie mógł państwa przyjąć – powiedziała całkiem zgrabną angielszczyzną.
- Dlaczego?
- Zasłabł w swoim gabinecie i umarł dzisiejszego poranka – wyjaśniła. Mimo, że wyglądała na typową Włoszkę (czarne włosy, ciemne oczy i śniada karnacja), była blada jak ściana. Najwidoczniej to ona znalazła martwego projektanta. – Przepraszam, muszę państwa prosić o opuszczenie domu mody. Powinnam jak najszybciej wezwać egzorcystę.
- Egzorcystę? – Patrick posłał spanikowane spojrzenie Clare. Przez kilka sekund zaczęło mu się wydawać, że dziewczyna ich przejrzała i domyśliła się, że towarzysząca mu kobieta była opętańcem.
Tajemnica wyjaśniła się zaledwie parę sekund później, gdy za plecami Włoszki pojawiła się półprzezroczysta widmowa postać ekstrawagancko ubranego mężczyzny.
- Już ci powiedziałem Angelico, że nie odejdę póki nie stworzę dzieła mojego życia – powiedział głośno i wyraźnie.