• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[12.08.72, przed południem] Na cmentarzu tylko wiatr

[12.08.72, przed południem] Na cmentarzu tylko wiatr
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
08.03.2024, 16:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.10.2024, 20:32 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V
Rozliczono - Samuel McGonagall - osiągnięcie Piszę, więc jestem


- ...ten cmentarz istnieje jakoś od dziesiątego wieku, chociaż zdaniem niektórych gdzieś pod ziemią są grobowce jeszcze starsze. Podobno nawet ten należący do Gryffindora, ale ja w to nie wierzę. Moim zdaniem albo pochowano go gdzieś w pobliżu Hogwartu, albo umarł tak, że nie było już co chować - plotła Brenna, gdy wędrowały pomiędzy grobami na cmentarzu w Dolinie Godryka. Wyglądała tak mugolsko, jak tylko się dało: jeansowe rybaczki, nieco porwane przy brzegach, z głębokimi kieszeniami, mieszczącymi różdżkę, znoszone trampki, wypłowiała koszula z długimi rękawami, czapka z daszkiem na rozczochranych włosach, nieduży plecak przerzucony przez ramię.
Mogłoby się wydawać, że to dziwne miejsce do zwiedzania, Brenna jednak nawet nie mrugnęła, gdy zostało wybrane spośród innych propozycji. Bo dlaczego nie? Sama zaproponowała je, ponieważ na swój sposób było malownicze, szczególnie latem, gdy trawa była zielona, niebo błękitne i drzewa otaczające nekropolię się zieleniły. A nawet jeśli przypominało o takich sprawach jak utraceni bliscy i własna śmiertelność, to o nich nie dało się zapomnieć, zwłaszcza gdy tak jak ona było się tak mocno wciągniętym w wojnę. Z perspektywy kogoś, kto był zainteresowany historią mogło to być miejsce intrygujące. Tutaj w końcu pochowano bardzo wielu, słynnych czarodziejów. Było na swój sposób świadectwem mocnych związków świata magii z Doliną Godryka i pozwalało więcej dowiedzieć się o najbardziej znanych czarodziejskich rodach.
- To jeden z moich ulubionych grobów. Czy to brzmi dziwnie, kiedy mówię, że mam ulubiony grób? Chodzi o to, że jest trochę powiązany z baśnią. Lubię baśnie - wyjaśniła, zatrzymując się przy kamiennej tablicy, tak zniszczonej i popękanej, że nie dało się już prawie odczytać umieszczonego na niej imienia, a nazwisko - Peverell - z trudem. Tuż pod nim umieszczono symbol, trójkat, wpisany w niego okrąg i linia. Oraz datę narodzin i śmierci - Peverell zmarł w 1292.
- Peverellowie byli jedną z najpotężniejszych angielskich rodzin czystej krwi. Jak to się takim rodzinom często zdarza, wymarli w linii męskiej, ale zabij mnie, nie pamiętam kiedy, chyba jakoś pod koniec XIV wieku, mogę nie ogarniać bocznych linii. Od Ignotusa wywodzą się Potterowie, po jego córce.
Brenna niezbyt wiele wiedziała o samej historii Pevarellów, ale ten ostatni fakt tłuczono jej do głowy, gdy jeszcze była dzieckiem. Potterowie może nie należeli do tych najbardziej konserwatywnych rodzin czystej krwi, ale matka i dziadek byli dumni ze swojego dziedzictwa.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#2
11.03.2024, 11:13  ✶  
Memento mori...

...paradoksalnie, to wrzosowisko było dlań cięższym miejscem, trudniejszym do dźwignięcia emocjonalnie, niż cmentarz, ogród trupów i kamieni. Idea nagrobków, potężnych krypt, kamiennych trumien i wypłowiałych ścieżek przecinających miejsca wspomnień... Nazwiska nic mu nie mówiły, nie znał tych ludzi, znając swoje drzewo genealogiczne ledwie krok wstecz, nie czuł sentymentu i łez, które wylewali inni w tej dziwnej, zszarzałej przestrzeni. Nie był też kamieniarzem, aby doceniać kunszt niektórych płyt i rzeźb. Zdecydowanie, nie był odbiorcą tego miejsca...


Tak się jednak złożyło, że przyjął od babinki Boringen prośbę o renowację ławki, na której zwykła siadać i "rozmawiać", ze swoim małżonkiem. Czy to była prawda, na ile magia pozwalałaby jej na to, na ile to stęskniony starczy umysł i bujna wyobraźnia pozwalały jej na te konwersacje – Sammy nie wnikał. Praca była pracą, choćby za bezzębny uśmiech i butelkę soku z czarnego bzu. Wystarczyło.

Siedział więc przy kamiennym stelarzu, mocując do niego przygotowane wcześniej, wyheblowane, zakonserwowane i odmalowane deski. Przy kolanie leżała płócienna torba, w której zwykł nosić swoje narzędzia. Wytarta sprzed lat, torba, w której dostał prezent od pewnej dziewczyny, teraz dźwigała kilka narzędzi, transmutowanych według potrzeb, jeśli trzeba było czegoś większego lub z drugiej strony bardziej precyzyjnego. Ławka była jednak prostą robotą i w sumie lada moment powinien skończyć.

Słońce paliło, rękawy jego kraciastej koszuli były podwinięte wysoko, ale sprane, mocno sfatygowane jeasny, to mogło być trochę za dużo... Wyprostował się na moment i z głośnym westchnięciem otarł pot z czoła. Ławka to było nic, ale dzisiaj miał przerabiać jabłka do gąsiorów, zastanawiał się szczerze czy nie przełożyć tego na wieczór i nie przespać całego dnia w jakimś mocno zacienionym, możliwie przewiewnym miejscu.

Nagle zastrzygł uchem w zaciekawieniu, zdając sobie sprawę, że słyszy stłumiony głos kogoś, który wydawał się być głosem całkiem znajomym. Podniósł się z kolan i rozejrzał po cmentarzu.
– Bee? – zawołał głośno, niepomny na miejsce (z resztą no kto mu mógł powiedzieć, jak należy się zachowywać w takim właśnie miejscu? Ruszył w długich spręzystych krokach w kierunku głosu zabierając ze sobą torbę, a drobnolistna wiekowa lipa w pierwszej chili przesłoniło mu osobę z którą rozmawiała przyjaciółka. – Bee! Co tu robisz? – zagadnął z entuzjazmem, jasnym, niemal dziecięcym głosem. Przy niej zawsze czuł się tak jakby znów miał 14 lat, a jego jedynym zmartwieniem było zadrapanie na kolanie i kilka guzów na głowie, jak spadając z drzewa, wypuściłeś różdżkę i nie było jak zmienić się w ptaka.

Dopiero wtedy jego wzrok padł na towarzyszącą jej kobietę i zastygł na moment, od razu przypominając sobie, gdzie i kiedy ją widział ostatnio.
– Och. – zdołał skomentować Bardzo Elokwentnie.

Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#3
12.03.2024, 17:45  ✶  

Cmentarz może i był dość niestandardowym punktem wycieczki po miasteczku, w pewnym sensie zmuszającym do zadumy, teoretycznie nie było czym się zachwycać – tam przecież byli pochowani ludzie, czyiś bliscy. Ale Guinevere sama chciała, by Brenna ją tam zabrała. Było to chyba zboczenie zawodowe, wszak była archeologiem i historykiem magii. A cmentarz miał w sobie mrowie historii; zdobienia na kamieniach czy brak nagrobków, sposób rozmieszczenia grobów, rodzinne krypty, znaki, symbole, słowa… teraz z ciekawością słuchała paplaniny Brenny i uśmiechała się delikatnie pod nosem, idąc obok kobiety, którą chyba pocałowało słońce, bo miała w sobie tyle energii. Były podobnego wzrostu, nie miała więc problemu za nią nadążyć, nawet trzymając splecione za plecami dłonie, wyglądając jak rasowy spacerowicz. W spodniach, różowej koszuli weń wpuszczonych… czy wyglądała mugolsko? Na tyle o ile, już i tak przywykła, że się za nią obracają, ze względu na nietypową urodę. Gdyby ubrała się krzykliwie czy niestandardowo, to by pewnie tylko kręcili głowami i mówili, że to pewnie jakaś zagraniczna wariatka. Odstawanie od społeczeństwa miało pewne plusy…

- Nie widzę w tym nic dziwnego – odparła spokojnie, spoglądając spokojnie na groby wokół, ale gdy Brenna wskazała ten swój ulubiony, to wbiła w niego spojrzenie. Symbol od razu przykuł uwagę Ginewry, nic więc dziwnego że nawet się nachyliła, by mu się przyjrzeć. Trójkąt, okrąg, prosta linia… jej mózg od razu zaczął przeczesywać głowę, próbując go do czegoś dopasować.

- Z której to baśni? Mój tata opowiadał mi kilka, jak byłam mała – oo Peverellach uczyła się na kursie historii magii, ale tak naprawdę niewiele. Głównie tyle, że byli i wymarli, nic poza tym nie bardzo pamiętała. Ale nie byli pierwszym takim rodem, nie było to nic nadzwyczajnego, jak zauważyła Brenna. - To bardzo stary grób. Cud, że zachował się w takim stanie aż do dzisiaj – zauważyła po chwili i nachyliła się bardziej. Nie powstrzymała się i przejechała palcem po starym karmieniu; stał tu na wietrze, wystawiony na deszcz i słońce, jej dotyk nie mógł bardziej zaszkodzić.

Była zbyt zajęta oględzinami bardzo starego grobu, by zauważyć, że ktoś jeszcze tutaj jest. Znaczy – może i zauważyła, ale ten ktoś ewidentnie pochłonięty był w swojej pracy, a ją za bardzo ciekawiło to, co opowiadała Brenna, by swoją uwagę poświęcić człowiekowi, a nie historii, jaka była snutna. Gadanie Brenny zupełnie jej nie przeszkadzało, sama zresztą gdyby jej pozwolić, to mogłaby się nie zamykać, jeśli pozwolić jej mówić o rzeczach, które krążyły wokół jej zainteresowań (a trochę ich miała). Dopiero słysząc "Bee" niczym beczenie owcy, uniosła głowę, nadal wpół nachylona nad kamiennym nagrobkiem. Mężczyzna był szybki, i z pewnością nie spodziewał się tutaj jej obecności, bo gdy ją zauważył (była pewna, że to och, to było przez nią), zamarł. I Guinevere na moment też się zawiesiła, ale szybciutko się wyprostowała i uśmiechnęła pogodnie.

- Dzień dobry – zwróciła się do Sama, nie dając po sobie poznać żadnego zmieszania czy oceniania po tym, jak dwa dni temu salwował się ucieczką.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
14.03.2024, 09:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.03.2024, 09:20 przez Brenna Longbottom.)  
- Z bajki o trzech braciach, którzy pewnego wieczora napotkali śmierć - wyjaśniła Brenna, spoglądając na znak na grobie, a potem przesunęła nad nim palcem, nie dotykając kamienia, ale pokazując znaczenia. – Kreska: różdżka. Koło: kamień wskrzeszenia. Trójkąt: peleryna niewidka. Trzy podarunki dla trzech braci, połączone w jedno. Może on bardzo lubił tę baśń. Albo uważał się za poszukiwacza darów śmierci.
Sama Brenna lubiła baśnie i rodzinne historie, ale nie grzebała w tym aż tak mocno, by zdawać sobie sprawę z tego, że stoi nad grobem trzeciego brata. Że on zapewne sam ten jeden z "darów śmierci" stworzył, i że ten przeszedł przed ręce jej własnego wuja w dłonie młodego kuzyna Jamesa.
Niektóre opowieści są tak przedziwne, że ciężko uwierzyć, że nie są tylko tym właśnie: opowieścią. To była jedna z tych tajemnic, które leżały tuż za zasłoną i których Brenna nie miała zapewne nigdy odkryć. Zwłaszcza, że jej nigdy nie przyszło do głowy, by szukać różdżki, która pozwala pokonać każdego ani kamienia, mogącego przywołać umarłych zza grobu. Takie różdżki mogły przynieść w jej opinii tylko kłopoty, a cudze dusze należało pozostawić w spokoju. Nie wiedziała nawet, że przynajmniej różdżka mogła istnieć naprawdę, że zapisała swój krwawy szlak w historii, zawsze prędzej czy później gdzieś się objawiając.
- To była bogata rodzina, podobno słynąca z bardzo potężnych czarodziejów. Pewnie w jakiś sposób go zaklęto? - zastanowiła się raczej niż stwierdziła, bo wcale nie była pewna: równie dobrze płytę można było wykonać z jakiegoś bardzo mocnego kamienia.
Podniosła głowę, słysząc znajomy głos. Dolina Godryka nie była specjalnie wielka, więc wpadnięcie na kogoś znanego podczas spaceru nie było zaskakujące – właściwie można było uznać je za spodziewane.
– Cześć, Sam – przywitała się, odwracając ku mężczyźnie i obdarzając go uśmiechem. Potem jej wzrok powędrował ku ławce, którą naprawiał. – Pani Boringen cię zatrudniła? – spytała, chociaż raczej retorycznie. Uśmiech nieco przybladł, a Brenna westchnęła mimowolnie, bo tej kobiety było jej zwyczajnie żal: była ewidentnie straszliwie samotna.
Ona pewnie uległaby pokusie kamienia wskrzeszeń.
– To mój przyjaciel, Sam, mieszka w tej chwili w Dolinie. To Guinevere McGongall, przyjechała niedawno do Anglii z Egiptu, interesuje się historią, więc pokazywałam jej cmentarz – powiedziała Brenna, dokonując prezentacji i cofając się o krok, by nie stać pomiędzy nimi. Nie miała pojęcia, że zasadniczo przedstawienie nie było konieczne – lekkie zaniepokojenie Samuela wzięła za jego zwykłą obawę przed zetknięciem z kimś całkiem obcym.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#5
14.03.2024, 11:03  ✶  
– Ooooch... – niby powtórzył, bezmyślnie, głupio, a jednak w tym drugim "och" było zdecydowanie więcej treści. Twarz Samuela zmieniła się, zaskoczenie zmieszało się z niedowierzaniem i czymś na kształt radości, ekscytacji i nadziei.

Wielokrotnie zdarzało się, że Brenna chciała kogoś mu przedstawić. Działo się tak niemal za każdym razem, gdy nie widzieli się tylko we dwoje. Nie miał jej tego za złe, czuł podskórnie że Dziewczyna z Doliny, czyni to w dobrej wierze, choć sam zainteresowany, gdyby tylko mógł, to unikałby każdej takiej sytuacji. Każdej... poza tą.

Nazwisko klucz: McGonagall, noszone dumnie przez jego dziadka i nieco mniej dumnie przez matkę. Ze swoją rodziną miał niewielki kontakt w wieku trzech, czterech lat. Jako dziecko nie był świadom, jakie słowa musiały paść pomiędzy matką a jej kuzynostwem, tyle, że jedna z wizyt pewnego dnia okazała się tą ostatnią. Rodzice przez lata życia w odosobnieniu kształtowali w nim przekonanie, że jest częścią Kniei, a las jest najlepszym i najbezpieczniejszym terenem dla niego. Osiem lat nie wystarczyło, aby ta myśl wywietrzała z głowy, a dopiero kryzys cieni i upiorów spowodował, że w bólach musiał opuścić swój dom.

Osamotniony, pozbawiony kojącej zieleni wiekowych drzew, bardzo powoli uczył się funkcjonowania w społeczeństwie. Ale teraz, w tej jednej cmentarnej chwili, pomyślał o tym co w ziemi nie daje ukojenia zwłokom, ale życie temu, co na powierzchni. O korzeniach.

– Znałaś moją matkę? – wypalił od razu, nie odrywajac zafascynowanych błękitnych oczu od słonecznej skóry i szlachetnych rys Ginevry, szukając teraz podobieństw nie tylko w zapachu, ale też w wyglądzie, w kształcie twarzy, oczu, w kolorach choćby pojedynczych włosów. Nie pamiętał jej ze swojej przeszłości, ale też był świadom, że pamięta niewiele. Zbliżył się nawet do niej o krok znów, niepomny na społeczne zasady, gnany instynktem skrywanych w sobie zwierzęcych ciał, jakby chciał się upewnić, znów poczuć pod warstwą olejów z martwych i spalonych kwitów znajome tony kociego futra i ptasiego pierza.
Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#6
15.03.2024, 09:23  ✶  

- A może był autorem – stary grób, stara baśń… kto wie, kiedy powstała? Może właśnie stąpali po prochach osoby, która ją wymyśliła. Ginny kojarzyła te baśń, ojciec albo ją opowiadał, albo czytał – tego już nie pamiętała. Na pewno jednak to nie była jedną z tych ulubionych, więc zacierała się gdzieś w pamięci, nie opowiadana w domu zbyt często. Do głowy jej nie przyszło, że baśń nie do końca baśnią była i co to wszystko znaczy.

- Zaklęcia nie są wieczne. Po takim czasie już dawno powinny się wyczerpać – a przynajmniej magia w tej najpowszechniejszej formie. Może zrobiono z tymi kamieniami coś więcej – ale to i tak było bardzo bardzo dawno. Kamień kamieniem, ale Ziemia też ulegała zmianom; zapadała się, tworzyło się błoto, zmieniały się różne ułożenia. To nie był wielki zamek, który trudno byłoby ruszyć, a w kontraście po prostu grób. Lecz może czarodzieje mieszkający w tym miasteczku po prostu zawsze dbali o te groby? Z drugiej strony nie było ich tutaj aż tyle… To była mała zagadka, która niezbyt zaprzątała głowę Ginewry, ot, kolejna zagadka i cud, jaki przychodziło oglądać na tym świecie i w samej Dolinie Godryka.

Wyprostowała się i pozwoliła się tej sytuacji rozwinąć. A więc się znali – Brenna i Sam, a sama Ginny lekko przechyliła głowę, spoglądając na scenę, sama teraz szukała miejsca, w którym jeszcze przed chwilą Samuel się znajdował i pracował, jakby miała w tym dostrzec jakieś odpowiedzi. Gdy jednak Brenna przedstawiła ją znacznie bardziej formalnie i szczegółowo niż zrobiła to sama, uśmiechnęła się miło.

- Cześć, Sam. Miło cię znowu zobaczyć – nie miała z nim złych skojarzeń, jedyne co jej się kojarzyło, to konsternacja. Skojarzenie z matką, ucieczka…

Widziała ten nagły kalejdoskop zmian, widziała jego zaskoczenie, a potem jakąś dziwną radość, a nawet coś więcej. Krótka chwila jaka zapadła zdawała się być pełna napięcia, a potem…

- A jak się nazywała? – zapytała uprzejmie, choć była nieco zmieszana, nie mając pojęcia, że to pytanie zostało spowodowane usłyszanym nazwiskiem, a nie tym, że Brenna, przedstawiając ją, wspomniała o zainteresowaniu historią. To nie było tylko zainteresowanie, ale w tej chwili nie było to zbyt istotne. Pamiętała, jak dziwnie się Sam zachowywał i jak już mówił o swojej matce nim uciekł, niczym dzikus. Nie podejrzewała, że mogłaby jego matkę znać, w końcu znała tutaj głównie swoją rodzinę i pojedynczych (już nie tak pojedynczych) ludzi wokół. Och, ironio…[/a]
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
15.03.2024, 16:54  ✶  
– To byłoby intrygujące, gdyby Peverell okazał się Bardem Beedlem – przyznała Brenna, której do tej pory nie przyszło coś takiego na myśl. – Ale jeśli dobrze pamiętam, to pierwsze wydanie jego baśni jest z XV albo XVI wieku? Jakby się zastanowić… to hm, może on zabrał sobie ten symbol z tego grobu? Albo zapisał opowieść, którą wymyślili Peverellowie? Albo… jakoś sobie ją ubarwił, bo oni mieli jakąś zajebistą różdżkę czy jedną z tych peleryn, co przestają działać po pewnym czasie? – zastanowiła się, trochę chyba skonsternowana, gdy nagle uświadomiła sobie, że baśnie, które lubi, pochodzą z wieku jakoś XV, a ten niby ich „wielbiciel” spoczywał w grobie od dobrych dwóch wieków wcześniej. Te rozmyślania pochłonęły ją na tyle, że nawet nie odpowiedziała już od razu na uwagę dotyczącą nagrobka, a potem…
…potem podszedł Samuel.
Ginewra nosiła angielskie nazwisko i miała angielskie korzenie, ale Brenna nie dopatrywała się tutaj bliskiego pokrewieństwa. Może nadmiernie zwiodła ją egzotyczna uroda McGongall, może chodziło o to, że słysząc o tym, że ta przyjechała z Egiptu, odruchowo zakładała, że jej rodzina opuściła Anglię na tyle dawno, że pewnie nie mieli jakichś mocnych więzów z tutejszymi czarodziejami. Dopóki więc nie padło to pytanie o matkę, nie zrozumiała w pełni, skąd taka ekscytacja, niedowierzanie i swego rodzaju nadzieja wypisane na twarzy Samuela.
Gdy ten zbliżył się nagle, odruchowo i sama się do niego nieco zbliżyła, zmniejszyła odległość, wyciągnęła dłoń i podparła ją na jego ramieniu. Nie zaciskała palców, nie próbowała wpychać się pomiędzy nich, ale raczej upewnić się, że Sam w tym nagłym entuzjazmie nie zrobi czegoś, co sprawi, że ich gość poczuje się niekomfortowo. Nawet zabrany z lasu pozostawał w pewnym sensie Chłopcem z Kniei – i chyba zawsze miał nim pozostać, do pewnego stopnia przynajmniej. Nieważne, jak mocne więzi zdoła zawrzeć poza nią i że nie znikał już w leśnych odmętach każdego dnia, zamiast tego próbując się uczyć egzystować pośród ludzi.
Nie odezwała się – choć wyglądało na to, że nie tylko skąd się znali, ale jeszcze Sam przypuszczał, że Ginewra mogła znać jego matkę. Brenna wątpiła w to wprawdzie, wszak ta przybyła z dalekiego Egiptu, ale nie odezwała się, podobnie jak młodzieniec… czekając po prostu na odpowiedź.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#8
19.03.2024, 09:53  ✶  
Gdyby mógł, wsadziłby nos w to piękne łączenie, tuż pod uchem, gdzie kończy się linia szczęki, a zaczyna krzywizna szyi. Tam najlepiej można było poczuć, rozpoznać, upewnić się, tam, gdzie kość była tak blisko skóry, że przepływająca między nimi krew grzała i uwydatniała wszystkie te cudowne tony ukryte pod sztucznym zapachem spalonych kwiatów. Był otumaniony tą myślą, oczywiście nie w celach reprodukcyjnych, a tego dziwnego uczucia odnalezienia kogoś swojego rodzaju.

Bo że Samuel uważał siebie za odrębny gatunek człowieka, to nie była tajemnica, nawet jeśli nie mówił o tym wcale. Nie było powodu się przechwalać, z resztą matka prosiła go, aby jego dziedzictwo McGonagallów nie było czymś, czym by się przechwalał, głównie przez wzgląd na krogulczą formę. A jednak... kiedy możesz zakładać futro, przywdziewać pióra, kiedy możesz przewalić drzewo siłą 10 chłopa, a chwilę później wznieść się w niebo tak wysoko, że aż dech zapierało... Kiedy mogłeś swe ramiona okryć piórami, albo szczękę wypełnić rojem ostrych zębów... To była nauka, lata transmutacyjnej praktyki przekazywanej z pokolenia na pokolenie, dla dziecka wychowanego w Kniei była to jednak "jego natura", której nie był w stanie zrozumieć nikt spoza kręgu.

I teraz... całkiem możliwe, że nieznajoma z wrzosowisk była w tym kręgu.

Ciepło, które czuł w piersi w związku z tym faktem, zdawało się gorętsze od sierpniowego słońca.

Poczuł wstrzymującą go dłoń i spojrzał chmurnie, z niezrozumieniem ściągnietych brwi na Brennę, która mu nie pozwalała sprawdzić. Jej porady dotyczące życia w społeczności nie wywietrzały mu kompletnie z głowy, ale przecież jeśli z Ginny byli tego samego rodzaju, to ona zrozumie, ona będzie wiedzieć. Nie chciał mimo wszystko naruszać upartością dobrej komitywy ze swoją przyjaciółką i dobrodziejką, która ofiarowała mu schronienie w tym trudnym czasie separacji od Kniei. Dlatego też westchnął zirytowany, ale wrócił do ludzkiego myślenia, w którym komunikacja wymagała większej ilości słów.

– Jestem synem Bereniki McGonagall, której ojcem był botanik Robert McGonagall. – przedstawił się głosem podwyższonym zaciśniętym gardłem. Boleśnie przełknął ślinę, nim podjął dalej: – Nie widziałem nikogo takiego jak my od dwudziestu lat. Nie byłem pewien, czy to nie był dziecięcy sen, że istnieją tacy jak ja, że jest nas więcej – przyznał otwarcie, nie chcąc nawet marzyć o tym, że za południową pięknością stoją kolei, stoi stado, które mogłoby z Brenny zdjąć ciężar przechowywania go w ogrodzie.

Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#9
22.03.2024, 11:38  ✶  

Nic dziwnego, że Brenna nie od razu połączyła kropki – Ginewra miała jednak urodę mocno po matce, może nie miała aż tak ciemnej skóry jak ona, jeśli się przyjrzeć, można było zauważyć, że musi być jakąś mieszaną krwią, ale zdecydowanie odznaczała się na tle angielskich panienek. Przywykła już do tego, że rzuca się w oczy – tak swoim wzrostem (chociaż panienka Longbottom była równie wysoka co ona), jak urodą, czy akcentem, gdy już się odezwała.

W pewnym odruchu jedną stopę położyła bardziej do tyłu, jakby chciała się odsunąć o te dwa, trzy kroki. Nie zrobiła tego jednak, a to, że Brenna zatrzymała Samuela położeniem mu dłoni na ramię, faktycznie nieco pomogło. McGonagall patrzyła na niego skonsternowana, zwłaszcza gdy się w końcu odezwał. A to, co powiedział, było ostatnim, czego się spodziewała – i było to widać na jej twarzy. W jej jasnobrązowych oczach, które rozszerzyły się w zaskoczeniu, słysząc dawno niesłyszane imiona połączone z nazwiskiem, które sama zresztą nosiła. Przez moment nawet się nie odzywała, kompletnie zatkana, bo naprawdę sądziła, że Sam chce zapytać o coś związanego mniej czy bardziej z historią, może jego matka była historykiem, a nie, że…

Że mógłby być jej rodziną. Nie bezpośrednią – ale jednak.

– Robert to brat mojego dziadka. Ewentualnie mój pradziadek, ale on miał tylko jedną córkę – wymamrotała jednak cicho, po tym jak już chrząknęła, dla nabrania… nie do końca odwagi, ale może bardziej jakiejś pewności, że nie zapomniała, jak się mówi. – O ile to ten sam Robert, ale nasza rodzina nie jest aż tak duża – cóż, może był jeszcze jakiś Robert McGonagall, botanik, ale czy miałby córkę Berenikę? To byłby już za duży przypadek, a ona w nie przecież nie wierzyła. – Berenikę kojarzę jak przez mgłę, widziałam ją kilka razy na pewno – powiedziała po chwili. Ostatecznie… Była trochę starsza od Samuela, czego rzecz jasna nie wiedziała, ale kojarzyła kuzynkę taty – że była. A później przestała odwiedzać jej dziadków, gdy przyjeżdżali z Egiptu. Ginny chyba raz czy dwa razy pytała, co się stało z ciocią, ale chyba nie dostała żadnej konkretnej odpowiedzi, a potem temat jakoś sam umarł, nigdy więcej nieporuszany w domu. Chyba był… Zbyt bolesny, a Ginewra zbyt była w tamtym czasie przejęta nauką w Uagadou, że po prostu… rozmyło się i zapomniała. – Nie sądziłam, że… – że spotkam tutaj zaginioną rodzinę. Aż zasłoniła sobie usta dłonią w odruchu, by zasłonić opadającą teraz w zaskoczeniu i powolnej realizacji szczękę. Zaraz, co Sam mówił? Że kojarzy mu się z matką? Że… wyfrunęła z domu i nigdy nie wróciła.

To ją uderzyło. Ten dziwaczny sen, którego nie potrafiła wyrzucić z głowy, a który przywiódł ją aż na te wrzosowiska, gdzie spotkała Samuela. I teraz… To był kopniak? Sploty magii zawirowały i chciały jej coś przekazać nieco bardziej dosadnie niż poprzez senne symbole, albo te mniej senne, bo widziane we mgle kryształu?

Wymamrotała coś po arabsku z przejęcia, potem cmoknęła, pokręciła głową i uśmiechnęła się z pewnym rozczuleniem do Sama.

– Gdzie byłeś cały ten czas? – jak to gdzie, w Kniei – przecież jej powiedział, ale to, co mówiła, nie miało teraz zbyt wiele sensu właśnie przez te wszystkie emocje; to docierało do niej falami.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
22.03.2024, 12:07  ✶  
Brenna miała jednak nieodparte wrażenie, że nie, Ginewra by nie zrozumiała - i to nie tylko dlatego, że nie zdała sobie sprawy z tego, że mogło łączyć tę dwójkę stosunkowo bliskie pokrewieństwo. Kobieta wychowywała się wśród ludzi, nie pośród zwierząt, i nawet jeżeli umiejętność animagii płynęła niejako w jej krwi, znacznie potężniejsza niż u innych czarodziejów, nie oznaczało to, że przejęła zwierzęce zwyczaje na tyle mocno, aby nie przeszkadzało jej, że obwąchuje ją rosły, obcy mężczyzna. Brenna nie puściła więc, choć dostrzegła niezadowolenie Samuela. Nie puściła i wtedy, gdy zaczął mówić, ani nawet nie od razu, kiedy Ginewra odpowiedziała. Wodziła tylko spojrzeniem pomiędzy nimi, nie odzywając się, ale powoli przyswajając fakty.
Berenikę pamiętała jako ponurą kobietę, która z każdym rokiem stawała się tylko dziwniejsza, coraz bardziej zaborcza wobec swojego syna, coraz bardziej niechętna wobec świata zewnętrznego. Nie miała pojęcia, czyją była córką, siostrą lub kuzynką - nigdy nie pytała o to samej Bereniki, która nie chciałaby z nią rozmawiać, z tą dziewczynką, której nie dało się nastraszyć opowieściami o babie jadze i zjadaniu dzieci, by zaczęła unikać chłopca z Kniei. Nie pytała i Samuela, bo temat rodziny i ich odcięcia od świata zdawał się tematem tabu.
Zbieg okoliczności był spory, ale też nie nieprawdopodobny.
Magiczne rodziny miały wiele gałęzi albo wymierały. Stopień pokrewieństwa między Ginewrą i Samuelem dało się uznać zarówno za bliski, jak i za daleki - zależy, z której strony by na to spojrzeć. Wśród rodzin czystej krwi zdarzały się w nie tak dawnych czasach nawet małżeństwa pomiędzy osobami spokrewnionych w ten sposób. Ale równie często zdarzało się, że kuzynów z drugiej linii postrzegano jako część rodziny. Wszystko zależało od tradycji w rodach, i często od samych zainteresowanych.
Być może dla tej dwójki to naprawdę coś znaczyło: dla Sama, który nie miał już żadnej rodziny, ani bliskiej, ani dalekiej i zdawał się zagubiony i samotny w świecie, w którym nie było matki, a Knieja przestała być przyjazna. Jego więziami z cywilizacją zawsze były Nora i Brenna, a kontakty z tą pierwszą ucięły się na lata, wraz z wzajemnym niezrozumieniem i uświadomieniem, że spotykają się na granicy dwóch światów, gdy żadne nie jest gotowe porzucić tego swojeg. Dla Ginewry, która w Anglii pozostawała w pewnym sensie obca, nawet jeżeli stąd pochodził jej ojciec i bezbłędnie władała tutejszym językiem.
- Chyba powinnam zostawić was samych - powiedziała w końcu miękko, cofając wreszcie rękę, w wierze, że Sam niekoniecznie rzuci się od razu do Ginewry. A nawet jeżeli, to ta będzie już wiedziała, o co chodzi i zdoła postawić własną granicę. - Gdybyście mnie potrzebowali, będę przy grobowcu Longbottomów - dodała, wycofując się.
Posłużyła chyba w pewnym sensie za pomost i katalizator sytuacji, ale w tej chwili stawała się tu intruzem, a ta dwójka potrzebowała przestrzeni.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (1623), Guinevere McGonagall (5434), Samuel McGonagall (4054)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa