• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[11 Lipca 1972] Głębina | Kryzysowa Narzeczona | Rosie, Staś i Antek

[11 Lipca 1972] Głębina | Kryzysowa Narzeczona | Rosie, Staś i Antek
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#1
19.03.2024, 23:14  ✶  
Nie minęła doba, jak Rosie dostała pierścionek, a Antek zgodnie z obietnicą, pojawił się po nią w umówionym miejscu, aby rozwiązać ten problem. I była tylko jedna osoba, która mogła mu w tym pomóc, jego opiekun i mentalny ojciec - Stanley. Był ubrany zupełnie inaczej, niż podczas balu zaręczynowego, gdzie go poznała. Garnitur odłożył do szafy, podobnie, jak pantofle i koszule. Do ciemnych spodni z jeansowego materiału, miał gładką koszulkę w ciemnozielonym kolorze, a na ramionach tkwiła cienka skóra, która chroniła przed wiatrem podczas jazdy motorem, który tkwił aktualnie zaparkowany w oczekiwaniu na Różyczkę. Tkwił oparty o maszynę z potarganymi włosami, papierosem w ustach i w przeciwsłonecznych, zerkając czasem na tkwiący na nadgarstku zegarek. Nie uprzedził oczywiście brata, że przyjdą. Nie miał do tego czasu i głowy, lecząc wczorajszego kaca, zarówno moralnego, jak i tego po spożytym później w barze alkoholu.
- Cześć Różyczko. Gotowa? - przywitał się z nią uśmiechnięty, ściągając okulary z nosa i wypuszczając dym papierosowy z ust. Zgasił peta, przyglądając się jej z odrobiną podekscytowania, jakby nie mógł zdecydować się, czego po dziewczynie można się dziś spodziewać. Bez sukni i pantofelków sprawiała wrażenie takiej, która mogłaby działać impulsywnie - mniej grzecznej. - Mam nadzieję, że nie zgubiłaś pierścionka, kochanie. - puścił jej oczko, a potem wyjął z magicznej torby przy motorze kask, zakładając jej na głowę, żeby po chwili namysłu, oddać jej też swoją kurtkę. Nie bardzo wiedział, co mówić i robić, więc po prostu improwizował, pozostając po prostu Anthonym Borginem, bo co mu pozostało?
- Będziemy za dwadzieścia minut. Trzymaj się mocno, dobra? Możesz mnie, nie musisz być nieśmiała, bo przecież jesteśmy zaręczeni. - pomógł jej wsiąść na motor, a potem usiadł przed nią, zakładając swój kask. Kilka sekund później, maszyna zamruczała z zadowoleniem i ruszyła, przyśpieszając. Nie szarżował aż tak w obawie o ewentualną chorobę lokomocyjną siedzącej za nim dziewczyny, na którą ciągle zerkał w lusterku.

Zaparkował w bezpiecznym miejscu trochę później - w jednej z bocznych uliczek Nokturnu. W swojej głupocie, miewał przebłyski geniuszu, więc gdy tylko zsiedli i zabezpieczył motor, mógł przystąpić do kolejnej części planu krzysyowego. Schował kaski do torby, wyjmując z niej długą, czarną pelerynę z kapturem, którą po odzyskaniu kurtki, zakrył dziewczynę, nakładając jej na głowę lekki materiał.
- Nie powinni Cię tu widzieć. Wiesz, kwestie reputacji. - wyjaśnił cicho, wiążąc jej pod szyją sznureczki od płachty, a potem przyjrzał się, czy materiał nigdzie się nie podwinął. Wsunął kurtkę na ramiona, upewniając się, że papierosy wciąż były w jednej z kieszeni, a potem rozejrzał się dookoła. Nie lubił bywać na Nokturnie, był upierdliwy, ale Stasiek miał okropny gust, jak już wszyscy wiedzieli. - Daj mi rękę, będzie bezpieczniej. - dodał jeszcze, patrząc na nią i wyciągając dłoń, aby móc w razie czego mieć pole do działania. Nie chciał też, żeby ktoś na nią wpadł, rzucając przy okazji klątwę czy inne gówno. Motor stał się niewidzialny, a Borgin ruszył brukowaną ścieżką, spoglądając na niebo. Było dość wcześnie, pomarańczowa łuna roznosiła się nad mroczną częścią magicznego Londynu.

Prosto do Głębiny.
- Stanley? Słuchaj, ubierz się, nie jestem sam. - rzucił na wejściu, stukając uprzednio w drzwi i wołając kilka razy, aby dać bratu czas na przygotowanie się do niezapowiedzianej wizyty. Lokal nie był specjalnie... Cóż, Anthony był przyzwyczajony do luksusu i komfortu, jednak w żaden sposób nie skomentował dziwnego zapachu wnętrza. Podłoga nieco skrzypiała, ale było przytulnie - na tyle, ile zdążył się rozejrzeć dookoła, prowadząc Greengrass za sobą, wprost do jaskini lwa - może raczej węża? Przecież byli Ślizgonami. Miał nadzieję, że w niczym Stasiowi nie przeszkodził. - Mam mały problem. - kontynuował, gdy zatrzymali się przed czarodziejem i westchnął, odwracając głowę w stronę brunetki, której twarz tkwiła pod kapturem. Zwilżył wargi. Mógł łgać lub też bajerować każdego, ale Merlinie, nie Stacha! Westchnął. - Poznaj Pannę Greengrass. Seria niefortunnych zdarzeń sprawiła, że em... Mogłem się jej oświadczyć przy ludziach w środku tego balu zaręczynowego tych idiotów, gdzie kazał mi iść dziadek, a Ty nie mogłeś, bo byłeś zajęty. I to nie jest absolutnie jej wina, ale mniemam, że Pan Tata jeszcze nie wie, bo żyję i nie było skandalu z morderstwem w proroku.
Zakończył rzeczowo, wzruszając ramionami i wolną dłonią przesunął po włosach, mierzwiąc je z westchnieniem. Wczoraj w jego głowie, gdy zastanawiał się, co Stachowi powiedzieć, brzmiało to dużo lepiej. Sytuacja była o tyle trudniejsza, że niestety to on nosił pierścień dziedzica, co komplikowało i truło mu życie. Powinien wspomnieć, że w tym wszystkim, ona go nawet nie lubi i plusem jest fakt, ze nie jest blondynką? Przekręcił głowę na bok, przyglądając się bratu. - Tylko Ty mnie teraz nie zabij! To było impulsywne.. Nie jest chyba aż tak źle...? Może nikt nie wie. - spojrzał na nią z nadzieją, uśmiechając się w ten charakterystyczny dla siebie sposób. Bo co mu zostało? Może rozejdzie się po kościach i nikt nie zauważy? Prawda była jednak taka, że Stasiek mógł już o tym słyszeć od ich wspólnych znajomych.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#2
20.03.2024, 00:31  ✶  

To był dzień jak co dzień. Stanleya odrobinę bolała głowa po swoich wczorajszych ekscesach, ale nie było, aż tak źle - dało się żyć. Zjadł jakieś tam śniadanie, napił się kawy i właśnie siadał do papierologii. Miał też krzyżówkę do tego, aby się nie zanudzić. W wielkim skrócie - dało się żyć.

Drzwi były otwarte, a po lokalu kręcił się nie kto inny, jak Francis - tutejszy barman. Kojarzył młodszego Borgina, wszak ten był na liście osób, które mogły wejść kiedy im się żywnie podobało. Cała reszta klienteli była wypraszana. Pracownik tego przybytku nic nawet nie skomentował, a jedynie kiwnął głową w kierunku zaplecza. Miał nadzieję, że Anthony wie w którym miejscu znajduje się biuro.

Pukanie zaskoczyło starszego Borgina. Kto mógł mieć do niego interes o tej porze? Sauriel? Bez szans. Może staruszek wraz z resztą ich szajki w postaci Rolfa i Richarda, postanowili wpaść na kawkę? Też raczej bez szans. To kto to mógł być?

Odpowiedź na to pytanie, nadeszła bardzo szybko. Tosiek. Czego on chciał o takiej godzinie? Nie miał przypadkiem zmiany w Ministerstwie? Mniejsza o to - tamta instytucja go nienawidziła, a on jej. Dla swojego serdecznego brata miał zawsze czas, więc odłożył wszystko co robił i założył szybko koszulę. Wniosek był jeden - skoro kazał mu się ubrać, musiał przyjść z kimś, ponieważ samemu nie miał z tym najmniejszego problemu.

Mały problem? Nie napawało to zbytnim optymizmem. Stanley słuchał dalej, chcąc usłyszeć więcej szczegółów odnośnie tej sprawy. Nie dało się ukryć, że większą uwagę przykuła koleżanka, którą tu przyprowadził. Trzeba kogoś pobić? Zawinąć? Rozmyślał, wszak nie pasowała do tutejszych standardów. Nie był też blondynkom, więc nie zyskała, aż takiej uwagi, którą mogła gdyby jednak nią była.

- Bardzo miło mi poznać - rzekł, wstając zza biurka, a następnie wyszedł w ich kierunku. Pochylił się odrobinę, aby móc ucałować dłoń Greengrass - Borgin. Stanley Andrew Borgin - przedstawił się - Hmm... - wymruczał pod nosem. Siegnął po paczkę papierosów, wybrał jednego, a następnie położył je luzem. Jeżeli chcieli - mogli się poczęstować - Bal zaręczynowy tych idiotów... - powtórzył, rozkoszując się dymkiem.

Z początku zignorował pewne kluczowe słowo. Zaręczyłem się?! O niemal się nie zadławił papierosem. Oczy miał tak szerokie, jakby właśnie zażył ciężarówkę kokainy. Mój mały Tosiulek dorasta? Pokręcił głową - Poczekaj... Czy ja dobrze rozumiem? Przypadkiem się zaręczyliście. Wy? We dwójkę? - wskazał na jedno, a potem na drugie. Obrazował to sobie. Tłumaczył. Próbował - Usiądźcie proszę. Zaraz coś wymyślimy - dodał, wskazując dłonią na kanapę, która stała w jego gabinecie - Napijecie się czegoś? Czym chata bogata. Mamy wszystko - zapewnił - Francis! - zawołał barmana, który po chwili otworzył drzwi - Zbierz od państwa zamówienie i przynieś możliwie szybko. Ja poproszę odrobinę burbonu na dno szklanki. Dzięki wielkie - rzucił, a następnie obrócił się na pięcie i ruszył do swojego centrum wszechświata. Do swojego fotela.

Stanley zasiadł za swoim biurkiem, ciężko westchnął i włożył papierosa do ust. Oparł się dłońmi o blat, aby móc podeprzeć twarz. Rozmyślał o ich problemie. Do tej pory nie słyszał, aby ktoś się zaręczył przypadkiem. Cud nad cudami. Pomyśleć, że to właśnie Anthony Ian Borgin był takim cudotwórcom. No, aż się wierzyć nie chciało.

- No dobra... - zaczął, odzywając się po dłuższej chwili. Strzepał też odrobinę popiołu do popielniczki - Nie możecie po prostu odwołać tych zaręczyn, skoro to przypadkiem się wydarzyło? - zapytał, nie zdając sobie sprawy z bardzo wielu rzeczy. Z drugiej strony, nie o wszystkim też mu powiedziano, a on nie potrafił czytać w myślach.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziej
Każde drzewo, to okruch wieczności.
Szczupła, wysoka dziewczyna (175 cm) o długich ciemnych włosach i dużych, niebieskich oczach. Na pierwszy rzut oka miła i dobrze wychowana, z nienagannymi manierami i pięknym, przyjemnym uśmiechem.

Roselyn Greengrass
#3
20.03.2024, 22:14  ✶  
Również Roselyn wyglądała zupełnie inaczej, niż podczas zaręczynowego balu. Przede wszystkim porzuciła długą suknię na rzecz czegoś mniej wyszukanego. Długa spódnica do kostek w ciemnozielonym odcieniu doskonale współgrała z koszulą Borgina, co kobieta przyjęła z niejakim zaskoczeniem. Bo to nie było tak, że to planowała - spotkali się raz, praktycznie w ogóle ze sobą nie rozmawiali poza wymianą kilku wyszukanych, zawoalowanych złośliwości - podczas zamieszania na przyjęciu nie było mowy o tym, by chociaż częściowo poznali swój gust. Tym zabawniejszy był fakt, że bluzkę również miała w ciemnym kolorze, chociaż na szczęście nie w tym samym, co Antek. Jeszcze tego by brakowało, żeby ubrali się tak samo, ale na odwrót. Greengrass nie była przygotowana na to spotkanie w żaden konkretny sposób - dlatego też na nogach miała lekkie buty, chociaż całkowicie zakryte, na niewielkim obcasie. O tyle dobrze, że pasek oplatał kostkę każdej nogi, bo czego jak czego, ale motocykla to się nie spodziewała.
- Chyba żartujesz - wydusiła tylko, kręcąc głową. Gdyby ktoś ją tu zobaczył... Nagle poczuła ogromną chęć, by po prostu odwrócić się na pięcie i zostawić go z tym problemem samego. Idź w cholerę, Anthony, załatw to samo - już otwierała usta, żeby to powiedzieć, żeby machnąć ręką i ewentualnie poprosić kogoś od siebie o pomoc, gdyby nie wzmianka o tym cholernym pierścionku. Oczywiście, że go nie miała na palcu! Spoczywał głęboko schowany w pudełku z innymi skarbami pod luźną deską, zabezpieczonym zaklęciem, jeżeli ktoś jednak odkryłby tę tajną skrytkę. - Oddałam do zmniejszenia, by móc świecić nim po oczach dziennikarzy, którzy niedługo będą atakować mój dom.
Żachnęła się, unosząc wyzywają podbródek. Ach, absolutnie nie planowała, żeby to wyszło z jej ust, ale po prostu samo tak się stało - słowa wystrzeliły szybciej niż zdążyła pomyśleć. O tyle dobrze, że nie miała przed sobą skończonego idioty, Borgin powinien się domyślić, że to był sarkazm. Prawda...?

Nałożyła kask i kurtkę z ciężkim, głośnym westchnięciem. Wcześniej jednak się rozejrzała, czy w okolicy nie ma kogoś, kogo mogłaby kojarzyć. Nie była osobą specjalnie znaną, lecz strzeżonego Merlin strzeże. Transmutowała jeszcze spódnicę w spodnie, bo przecież nie myślała jej podwijać przy ludziach. A zwłaszcza przy nim. Ostrożnie wsiadła na motor i prychnęła w odpowiedzi.
- Po moim trupie - mruknęła tylko pod nosem, planując dotykać go możliwie jak najmniej. Można było powiedzieć, że trafił swój na swego - Roselyn również potrafiła zachowywać się jak duże dziecko. Pech chciał, że i być może podczas podróży to się udało, ale gdy już znaleźli się na Nokturnie, a Anthony okrył ją peleryną z kapturem i powiedział, żeby złapała go za rękę, to było nieuniknione. Kusiło odpowiedzieć, że poradzi sobie sama, ale Rose nie była głupia. Nie bez powodu nie zapuszczała się do tej części Londynu. Nie bez powodu każdy ją przed Nokturnem ostrzegał.
- Co my tu w ogóle robimy? - gdyby wiedziała, że to tutaj planował ją zabrać, w życiu by się nie zgodziła. To nie było miejsce dla takich jak ona. Czysta krew czystą krwią, ale Rose była dobrą dziewczynką, być może kapryśną i nie do końca posłuszną, ale zdecydowanie daleko jej było do Nokturnu. Nie to, że się bała, bo nawet jeśli, to by tego po sobie okazała, ale... Po prostu wyraziła grzecznie swoją wątpliwość co do miejsca. A potem już się zamknęła, nawet nie oczekując odpowiedzi. Podejrzewała, że i tak jej nie dostanie, a jeżeli dostanie, to jakiś frazes w stylu "zobaczysz". Wyjątkowo posłusznie wsunęła dłoń w dłoń Antka i dała się poprowadzić do miejsca, w którym normalnie jej stopa nigdy by stanęła.

Głębina nie podbiła jej serca. Dziwnie tu pachniało, a poza tym była urządzona kompletnie nie w jej guście. No i sama lokalizacja także jej w ogóle nie odpowiadała. Z każdą chwilą czuła coraz wyraźniej, że powinna się stąd zawijać w myśl mugolskiego przysłowia zawijam kiecę i lecę. Spodnie wróciły do naturalnej postaci spódnicy, więc to by było nawet zasadne. Ale nie była pewna, czy chciała opuszczać to miejsce samotnie. Anthony być może i zachowywał się jak dupek, ale wtedy, na przyjęciu, wydawało się że faktycznie miał w sobie coś z osoby, która ma rozum i godność człowieka. Sam fakt, że potem coś szeptał do tamtych dwóch, którzy nieprzyjemnie wgapiali się w jej dekolt, to jak zareagował gdy to w ogóle zauważył sprawiło, że w swojej naiwności uznała, że istnieje prawdopodobieństwo, że nie chce jej skrzywdzić.
- Roselyn - odpowiedziała, uprzednio ściągając kaptur z głowy. Skoro karty zostały wyłożone na stół, to nie musiała dłużej kryć swojej twarzy. Zwłaszcza że Antek bezwstydnie sprzedał jej nazwisko Stanleyowi. Borgin... rzuciła przelotne spojrzenie na Borgina numer jeden. Brat? Cudownie - gdyby nie dalsza część wywodu to by uznała, że przyszedł czas na oficjalne przedstawienie rodzinie. To, co mówił Anthony, wcale nie brzmiało dobrze. Cholera jasna, brzmiało absolutnie tragicznie. Katastrofalnie wręcz. Przypadkowe zaręczyny były taką abstrakcją, że nawet gdyby chciała, to by nie potrafiła tego w żaden logiczny sposób wytłumaczyć. Więc po prostu usiadła, a gdy przyszedł Francis, to poprosiła o wodę. Absolutnie nie zamierzała pić tu alkoholu. Papierosa jednak nie odmówiła. - Pewnie byśmy mogli, gdyby nie fakt, że KTOŚ na przyjęciu wydawał się we mnie szaleńczo zakochany i rozgłaszał to wszem i wobec.
Posłała Antkowi mordercze spojrzenie, mrużąc nieznacznie niebieskie oczy. Gdyby to było takie proste, to po prostu by tak zrobili, ale tu w grę wchodziła jej reputacja. O jego reputację się nie martwiła, zapewne i tak nie była krystalicznie czysta.
- Gdyby był pijany, to jeszcze miałoby to sens, prawda? Ale nie był. Inni też nie byli. Co bym powiedziała w domu? "Och, przepraszam ojcze, ale to wyszło przypadkiem, pan Borgin po prostu postanowił zawiązać sznurówki a ja uznałam, że mi się oświadcza?" Czy może lepiej brzmi "Nie chciałam żeby miał problemy, więc się zgodziłam, a on narobił zamieszania?" - zaciągnęła się papierosem, przenosząc wzrok na Stanleya. Powoli wypuściła dym, który wyślizgnął się spomiędzy rozchylonych ust. - Nie zdążyłam się nawet nad tym zastanowić porządnie, bo wziął mnie tutaj. Ale odwołanie tak po prostu bez powodu urodzi wiele pytań, na które na razie nie mamy żadnej sensownej odpowiedzi.
Powiedziała w końcu, marszcząc brwi. Nie bardzo chciała mówić, że Anthony przyłapał ją na małym pożyczeniu nie swojej własności. Bo przecież nie chciała się tym chwalić na prawo i lewo, a zresztą to nie miało żadnego znaczenia dla historii, bo tego argumentu i tak przy zerwaniu "zaręczyn" nie mogli podnieść.
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#4
07.04.2024, 22:07  ✶  
Uśmiechnął się słodko, niewinnie wręcz, na jej reakcję i wzruszył ramionami. Czy on wyglądał, jakby żartował? Lub jego maleństwo? Motor był miłością jego życia poniekąd, nie licząc Brenny, która go nie chciała od lat prawie dziesięciu i z czym chyba zaczynał się powoli godzić, a przynajmniej miewał okresy w życiu, że tak było. Motor był lojalny, zawsze na niego czekał, dbali o siebie wzajemnie. On go mył i zapewniał najlepsze części, a maszyna odwzajemniała się dawaniem mu poczucia niezależności i szczęścia. Prosty układ.
- Rozkosznie wyglądasz, Panno Greengrass. - ukłonił się grzecznie, ignorując pytanie o żart, bo chyba była retoryczne. Nawet bez wieczorowej sukni, dziewczyna była w jego typie. Lubił brunetki od zawsze. Uniósł brew nieco. - Jeśli chcesz dalej pociągnąć nasz mały teatrzyk, to Merlinie, pozwól mi kupić sobie inny pierścionek. Większy, ładniejszy, bardziej do Ciebie pasujący.
Uwielbiał luksus i drogie rzeczy. Miał ich mniej, ale były najwyższej jakości — niezależnie, czy był to garnitur, buty, teczka do pracy, zegarek czy usługi fryzjerskie. Wierzył w magię prezencji, dzięki czemu można było w Ministerstwie Magii dużo osiągnąć, a dodatkowo dobra aparycja i schludny, elegancki wygląd zapewniały szacunek dla komornika. Ludzie i tak zwykle go nie lubili, przecież zabierał im majątki i ścigał po Londynie, ale z drugiej strony, praca ta dawała mu olbrzymie możliwości zdobywania przysług, które mógłby w późniejszym terminie wykorzystać. Jeśli kogoś lubił, dbał o niego oraz jego finanse, dawał odpowiednie papiery.
- Wolałbym, żeby obyło się bez trupów. - zauważył z teatralnym westchnieniem, zerkając w lusterko i puszczając jej oczko. W jakiś sposób badanie jej granic oraz cierpliwości sprawiło mu przyjemność. Z drugiej strony, on po prostu taki był i albo się Antka nienawidziło, albo się Antka po prostu kochało. Nie było niczego pomiędzy. Jeszcze sama go prowokowała, rzucając wyzwania — przyzwyczajony był, że kobiety zwykle mu ulegały.
Spoważniał nieco na Nokturnie, uważał i rozglądał się dookoła tak, aby mieć pewność, że Rosie nic nie grozi. Był przecież za nią odpowiedzialny.
- Idziemy do mojego brata. - wyjaśnił krótko, zaciskając palce na jej dłoni po uprzednim zakryciu jej twarzy. Nie chciał, aby ucierpiała również reputacja dziewczyny, bo z nim to jeden chuj, wybrnie z tego. Ona jednak, będąc kobietą, miała dużo trudniej. Jeśli ktokolwiek miał pomóc znaleźć mu sensowne rozwiązanie impulsywności, był to właśnie Stanley. Całą drogę trzymał ją blisko siebie, czasem obdarzając kogoś nieprzychylnym spojrzeniem, gdy gapił się na nią zbyt długość. Ciekawość była pierwszym stopniem do piekła, ale na Nokturnie było jeszcze gorzej.

Czuł się u Staśka swobodnie jak u siebie. Więc gdy tylko paczka papierosów znalazła się w zasięgu jego dłoni, sięgnął po jednego i odpalił, wyjmując z kieszeni zapalniczkę. Zawsze miał przy sobie jedną. Zaciągnął się, wędrując pomiędzy dwójką czarodziejów spojrzeniem i nawet pomyślał o tym, że Borgin starszy musiał mieć złotą myśl o kolorze włosów jego przyszłej żony. - No tak no, bal zaręczynowy tych idiotów. No wiesz, tego ze szkoły bezmózgiego pałkarza, co jego ojciec chyba się zajmuje przemysłem gastronomicznym? Nie pamiętam, ale kazałeś mi tam pójść.
Wypomniał mu z uniesioną brwią, co w akompaniamencie niesfornie opadających na czoło włosów sprawiało trochę wrażenie urażonego dziecka. Znów pociągnął papierosa, wypuszczając zaraz dym i czując przyjemną cierpkość, która rozeszła się po jego ciele i gardle. - To był impuls, czasem tak się dzieje. No i patrz, ode mnie papierosa nie wzięła wczoraj, a od Ciebie to bez gadania! - kiwnął na niego palcem, prychając pod nosem — trochę z udawaną złością, a trochę z rozbawieniem. Bo skoro już się stało, nie można było aż tak się załamywać. Ze stwierdzeniem, że Anthony Borgin dorasta, należało się jednak trochę wstrzymać. - Atmosfera mnie poniosła, to nie jej wina. Po prostu się zgodziła. Różyczko, Ciebie też poniosła atmosfera? - odwrócił głowę w jej stronę, uśmiechając się łobuzersko. Merlin mu świadkiem, była rozkoszna, gdy kuła. Usiadł wygodnie, a potem klepnął miejsce obok siebie, aby i ona tak nie stała. - Ja kawę poproszę, jestem motorem i muszę potem ją odstawić do domu bezpiecznie.
A napiłby się takiej zimnej, dobrej whisky lub koniaku, takie poświęcenie dla baby. Starał się zachowywać rozsądnie i w porządku, bo jednak ktoś te zaręczyny widział i plotki zaczynały krążyć. One zawsze były szybsze niż prorok codzienny.
- A co miałem zrobić, skoro przed Tobą kleknąłem? Nie wiem, boczyć się i zostawić Cię samą, żebyś została uznana za jakąś nudną i mało satysfakcjonującą kobietę? Spójrz na to z drugiej strony, będziesz miała mnóstwo adoratorów przeze mnie. - odpowiedział z jej z uniesioną brwią i delikatnym wzruszeniem ramion, a potem strzepnął popiół do popielniczki. Gdy dostał swoją kawę, podziękował i upił łyk gorącego napoju, chcąc, aby ten podkreślił jeszcze bardziej nikotynę swoją goryczką. Wolną dłonią przeczesał włosy, wzdychając krótko. Przynajmniej nie kłamał z tymi adoratorami, bo zajęte kobiety przyciągały więcej uwagi niż te wolne. A on nie był chyba taki najgorszy z tylnego sortu, jeśli chodzi o zalety płynące z narzeczeństwa z nim — chciał w to przynajmniej wierzyć. - To o sznurówkach by raczej nie przeszło, bo nie mam ich w pantoflach, które wczoraj włożyłem. - zauważył niewinnie, opierając się znów o kanapę. Wbił w nią spojrzenie, lustrując wzrokiem narastającą na jej twarzy irytację. - Bo widzisz Stasiu, spadła jej biżuteria i ją podniosłem, bo na nią wpadłem w korytarzu, zamyśliłem się nad wymówką dotyczącą ucieczki z tego przyjęcia. I potem wyszła z łazienki ta stara baba z apteki na Pokątnej i kilku innych ludzi, to improwizowałem. Ot, cała historia.
Wyjaśnił bratu, przenosząc na niego spojrzenie. Musiał zrozumieć, jak to się właściwie chciało, jeśli miał im jakoś pomóc. Antek nie zamierzał sprzedawać jej małego sekretu dotyczącego przywłaszczania sobie drogocennych klejnotów, wolał zostawić to dla siebie. Nie chodziło o to, że nie ufał Stanleyowi — ba, ufał mu bardziej, niż ufał sobie, ale cudzych sekretów nie można było przecież zdradzać. - Mogę wziąć to na siebie, ale co powiedzieć, żeby Roselyn w żaden sposób nie oberwała i żeby nie było plotek, że uznałem, że nie była dla mnie dość dobra, czy coś? Ewentualnie ona może je zerwać, ale z jakiego powodu? Zdrada raczej nie będzie wiarygodna, bo poza niewinnym flirtem, nie przekraczam granic. A już na pewno nie publicznie.
Kolejny raz upił kawy, a zaraz potem wsunął papierosa do ust, przymykając oczy i zaciągając się leniwie. - Z drugiej strony, może po prostu trzeba to trochę pociągnąć, zanim znajdzie się powód? - zaproponował, bo nic lepszego nie przyszło mu do głowy, a przecież chciał brać udział w dyskusji. Sam naważył tego piwa.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#5
14.04.2024, 01:17  ✶  

Starszy Borgin kazał iść młodszemu na jakiś bal? Być może - nie pamiętał szczegółów tego. Mogło tak być, nie ukrywał. Prędzej jednak istniała szansa, że kazał iść mu dziadek, skoro to właśnie Anthony miał być dziedzicem ich rodu i musiał nauczyć się prezencji na tego typu wydarzeniach. Fakt - nie lubił tego ale nie bardzo miał wybór. Został de facto mianowany na następce i musiał się nauczyć tego i tamtego. Nie było przebacz.

Co miał poradzić, że panna Roselyn nie wzięła papierosa od Tośka, a od Stanleya już tak? Może powinien był to robić mniej agresywnie. Może coś więcej powiedzieć albo po prostu położyć paczkę przed nią, dając jej wolną rękę do działania. Nie miał jednak zamiaru się nad tym rozwodzić, ponieważ nie był to główny temat ich spotkania. Dwójka, która zagościła w jego skromnych progach miała dużo poważniejszy problem.

"Atmosfera mnie poniosła?" To było najgłupsze wytłumaczenie jakie tylko słyszał w całym swoim życiu. Tosiek w ogóle rozumiał jak źle to brzmiało? Trochę jakby chciał powiedzieć "wybrałem ją, bo tak padło i tak wyszło". Według Stanleya były to słowa krzywdzące wobec kobiety, która - jak mniemał - była w sferze zainteresowań jego brata. Francis zebrał zamówienia, a Borgin się przysłuchiwał. Był trochę jak sędzia, która wysłuchiwał dwóch zwaśnionych stron, tłumaczących swoje punkty widzenia.

Pani zaręczona miała gram racji - z tej narracji brzmiało jakby to Anthony'ego potężnie przekręciło, a to było bardzo możliwe. Kto zaręcza się z przypadku?

Dobrze, że mieli papierosów pod dostatkiem i zaraz zostały podane napoje według zamówień. Stanley nie omieszkał napić się odrobinę ze swojej szklanki, dając im dokończyć swoje wersje wydarzeń. Jako starszy z dwójki kuzynów, nie zdarzyło mu się nigdy przypadkiem się komuś oświadczyć. Może chodziło o minimalne różnice w wychowaniu, a może fakt, że nie chodził z głową w chmurach jak co poniektórzy?

- Mhm... - pokiwał głową na zrozumienie, chociaż nie rozumiał niczego. Nic nie wynikało z siebie i nie tworzyło spójnej całości - I ze wszystkich możliwych wymówek, wpadliście na pomysł, aby się zaręczyć - zamrugał kilkukrotnie, licząc, że uda mu się wybudzić z tego koszmaru albo że któreś z nich powie, że to żart - Ty - wskazał otwartą dłonią na Tośka - Aby się zaręczyć... bez żartów, a pani, aby się zgodzić... - przeniósł swoje zdziwienie w kierunku Roselyn - Ale... kurwa... poczekajcie - zaciągnął się papierosem. Tutaj brakowało części historii albo faktów, które mogłyby mu pomóc zrozumieć to wszystko.

- Zaręczyny odbywają się z pomocą pierścionka... zaręczynowego jak sama nazwa wskazuje. Skąd Ty miałeś pierścionek zaręczynowy przy sobie na jakimś korytarzu. Nosisz pierścionki zaręczynowe przy sobie?! - rozłożył ręce z braku sił. Czy młodszy z Borginów nie mógł w końcu dorosnąć albo pójść po rozum do głowy? Może jednak trzeba było go trzymać pod kluczem? Zamkniętego w rodowej rezydencji? Albo posłać go na jakiś kurs przygotowawczy na samą północ Szkocji, aby nauczył się podstawowych zasad savoir vivre'u i ogólnego obycia?

- Po pierwsze Tosiek, to panna Roselyn nie będzie miała adoratorów skoro się z Tobą "zaręczyła" - wymownie uniósł palce do góry, robiąc znak cudzysłowie - Jako, że jest kobietą z klasą, a tak przynajmniej wynika z tego co słyszę... Proszę nie brać tego do siebie. Swoje słowa opieram tylko i wyłącznie na tym co słyszę i rozumiem, a nie na własnych przekonaniach i doświadczeniach z pani osobą - sprostował zaraz, aby uniknąć problemów - To nie będzie zainteresowana zalotami innych panów... - ponownie się zaciągnął papierosem. Po chwili przeniósł swój wzrok w kierunku biblioteczki, a wolną dłonią zaczął pukać w blat. Stanley myślał jakby mógł rozwiązać ich problem ale nic mądrego nie przychodziło mu do głowy.

- Nie chcę Was martwić ale nie ważnie kiedy zerwalibyście te zaręczyny... nie będzie to dobrze wyglądać. Czy zrobicie to dzisiaj, jutro, za tydzień, za rok. To nigdy nie wygląda dobrze. Zaraz pojawią się domysły, pytania i niestworzone historie - ciężko westchnął. Było nieciekawie bo jeżeli "dziwne" zaręczyny szarpały reputację, tak ich zerwanie, całkowicie ją niszczyło. Historia "połączenia" tej dwójki była na tyle wyboista i dziurawa, że aż wołała o pomstę do samego Merlina.

- W takiej sytuacji, nie wiem czy nie będę musiał porozmawiać z dziadkiem odnośnie rozwiązania tego problemu. Zadam jedno pytanie - pociągnął solidny łyk ze szklanki, opróżniając jej zawartość - Panno Roselyn. Anthony. Czy jest coś co powinienem wiedzieć? Albo coś, co moglibyście przede mną ukryć? O nic nie oskarżam, a jedynie dopytuję, aby później nie było więcej nieporozumień - wyjaśnił, strzepując odrobinę popiołu z papierosa. Dał dwójce wielce zakochanych do zastanowienia.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziej
Każde drzewo, to okruch wieczności.
Szczupła, wysoka dziewczyna (175 cm) o długich ciemnych włosach i dużych, niebieskich oczach. Na pierwszy rzut oka miła i dobrze wychowana, z nienagannymi manierami i pięknym, przyjemnym uśmiechem.

Roselyn Greengrass
#6
17.04.2024, 18:26  ✶  
Roselyn posłała Antkowi ostrzegawcze spojrzenie. Czy i ją poniosła atmosfera? Kobieta wykrzywiła usta w brzydkim grymasie, niepasującym do żadnej przedstawicielki płci pięknej - ale wyglądało na to, że nie przejmowała się w tym momencie swoją mimiką. Była na Nokturnie, w jakimś zapyziałym lokalu u typa spod ciemnej gwiazdy, mogła porzucić tę maskę grzecznej, ułożonej dziewczynki. Którą oczywiście była, ale nie pasowała w tej chwili do sytuacji.
- Może mnie ponieść za chwilę, ale mówiłeś wcześniej, że chciałbyś by obyło się bez trupów - odparowała, posyłając mu słodki do porzygu uśmiech. Był tak sztuczny, że każdy by to zauważył, nawet on. Na kolejne słowa, wydostające się z ust Antka, tylko westchnęła. Zaciągnęła się papierosem, lekko mrużąc oczy. Postanowiła nie odpowiadać na tę zaczepkę, ale... Coś jej kliknęło w głowie. Myślała, myślała i nagle zamilkła, trawiąc informacje, które wpadały do jej mózgu. Adoratorów... To był problem, którego nie chciała mieć w tej chwili na swoich barkach.

Stanley mówił i mówił z sensem. Roselyn oczywiście doceniła fakt, że Anthony nie sprzedał jej małego sekretu, lecz nie dała po sobie tego poznać. Po prostu wbiła wzrok w paczkę papierosów i milczała, jakby głęboko się nad czymś zastanawiała i uważnie słuchała tego, co jeden z Borginów mówił. Co w zasadzie było częściowo prawdą.
- Mówił - spadł mi pierścionek. A raczej wypadł, zdejmuję biżuterię do mycia rąk, żeby jej nie zniszczyć. Stara rodzinna pamiątka, mógł zostać wzięty za zaręczynowy - powiedziała odruchowo, kłamiąc jak z nut i to bez mrugnięcia okiem, bo przecież w tym co mówiła było sporo prawdy. Po prostu pierścionek nie należał do niej, ale jej wypadł faktycznie. I mógł wyglądać na zaręczynowy. - Nie interesują mnie adoratorzy.
Dodała, wtykając papierosa między wargi. Spojrzenie, które posłała Stanleyowi, było harde i pewne. Roselyn nie należała do kobiet, których życiowym celem było zamążpójście. Na Merlina, ona właśnie rozkręcała swoją naukową karierę! Po cholerę był jej mąż, narzeczony czy chłopak? Takie osoby tylko odwracały uwagę od tego, co było w tej chwili ważne, czyli od jej pracy. Najpierw wypadałoby coś osiągnąć, a potem myśleć o mężu i dzieciach, które niewątpliwie w karierze przeszkadzały, jeżeli nie ją całkowicie grzebały w stosie pieluch i wrzasków.

Greengrassówna potarła wolną dłonią nasadę nosa. Czy mieli coś do ukrycia... Mieli. Każdy miał swoje małe sekrety, prawda? Nie planowała dzielić się z nieznajomą osobą tym, czego Antek był świadkiem. Odwróciła więc wzrok i po prostu spojrzała na biblioteczkę, tę na którą Stanley sam przed chwilą patrzył. Milczała.
- Źle widziane, ale nie tragicznie - powiedziała w końcu, wydmuchując dym nosem jak mała lokomotywa. - Wiele kobiet zrywa zaręczyny i potem zaręcza się ponownie. Lestrange, Black, Parkinson, nawet Malfoy. I jakoś żyją bez większych skandalów.
Powiedziała w końcu, zahaczając wzrokiem o Anthony'ego. Czy zamierzał zdradzić jej sekret? Bo ona najwyraźniej nie zamierzała się spowiadać ze swojego małego kleptomańskiego problemu. Nikt z bliska nie widział pierścionka, a to że jakiejś babie zginęła biżuteria... Antek po prostu załatwi inny albo ona weźmie inny, podobny, ze swojej szkatułki. I tyle. Dowód zbrodni był schowany, nikt się nie dowie.
- I co wasz dziadek zdziała? I czy dałby radę zrobić to szybko? Nie chcę straszyć, ale gdy mówiłam, że nie interesują mnie adoratorzy, to mówiłam poważnie - również jej mina spoważniała. Palce zagłębiły się w ciemnobrązowych, miękkich pasmach włosów, by przerzucić je z lewego ramienia na prawe. - Moja matka zapewne by się ucieszyła z tych wieści, jeżeli do niej dotrą. Ojciec...
Nie dokończyła. Zerknęła tylko wymownie na młodszego Borgina. Niech sam sobie dopowie resztę. Thomas pewnie wpadnie w szał, bo nie po to trzymał ją z daleka od takich bzdur, żeby teraz zwinęła mu się z biznesu, bo "się zakochała".
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#7
01.05.2024, 22:09  ✶  
W jej oczach tliła się ta niebezpieczna iskra, która go tylko prowokowała. Miał potrzebę sprawdzania, gdzie dziewczyna miała granice. Podejmowała rzucane przez niego wyzwania, pyskowała i była uparta, a jednak tkwiła z kradzionym pierścionkiem, zaręczona z kimś, kogo praktycznie nie zna. I w dziwny sposób wydawało się to chłopakowi bardzo nie w jej stylu, jakby róży tak po prostu nie przystało. - Trupy i Nokturn to w tych czasach po prostu słabe połączenie, Różyczko. - uśmiechnął się równie słodko i sztucznie, zaraz śmiejąc się pod nosem, bo jawnie próbował ją przedrzeźniać.

Nie lubił, ale musiał to znosić — jak wiele innych rzeczy, które kazano mu robić. Nie narzekał jednak otwarcie, głównie po cichu i tylko do Staszka, żeby przypadkiem dziadek się nie denerwował. Bale bywały ciekawe, ale wszystko zależało od towarzystwa i organizatorów. Wiele rodów faktycznie trzymało się tradycji, dorzucając jedynie drobne urozmaicenia w postaci najnowszych trendów jedzeniowych lub też nieco żywszej muzyki, co sprawiało, że wydarzeni takie były po prostu bezpieczne. Jak było się na dwóch, to już umiało się odnaleźć i zachować na każdym. A Antek musiał po prostu ładnie wyglądać, uśmiechając się i dbać o interesy rodu Borgin — w głębi serca nadal jednak wierzył, że Stanley nadawał się do tego lepiej i chętnie oddałby mu ten pierścień.
Na Merlina, uświadomił sobie — pojedyńcza myśl przemknęła mu przez głowę, że dużo zależało od pierścionków w życiu! Bezpośredniość Tośka wcale nie pomagała w prawidłowym opisie sytuacji, ale jego brat się nie mylił — Różyczka faktycznie go zainteresowała, a do tego wizualnie wpasowywała się w to, co po prostu lubił i uważał za atrakcyjne. Umówmy się, gdyby była blond, to by wcale nie wypalił z tymi zaręczynami! Widział spojrzenie Stanleya i westchnął ciężko, czując przedzierającą się przez atmosferę dezaprobatę względem jego nieco szalonych działań i nie mógł powstrzymać wywrócenia oczami, dziękując uprzednio Francisowi za przyniesione rzeczy, a następnie upijając łyka, bo nieco mu zaschło w gardle.
- No wiesz.. Ta presja, spojrzenia. To wydało mi się najbardziej naturalne. - wyjaśnił zgodnie z prawdą właściwie, wzruszając delikatnie ramionami. A niestety konsekwencjami nie przejmował się zwykle w momencie, w którym podejmował decyzję, przynajmniej w większości przypadków. Jego wzrok powędrował w stronę kobiety. - W sumie to chyba się nie spodziewałem faktycznie, że się zgodzisz. - dodał na odrobinę swojej obrony, posyłając jej jednak szeroki uśmiech i puszczając oczko, jakby samo przyjęcie tej oferty przez nią było największym komplementem w jego kierunku. Był też pod wrażeniem, jak twardo spoglądała na bruneta za biurkiem i jak gładko przychodziły jej kłamstwa, na które on sam pewnie by się złapał. Kolejny element, który nie pasował do tej delikatnej otoczki, dodający kwiatu kolców, które ostatecznie sprawiały, że był ciekawszy. Czym jeszcze go zaskoczy?
Na Staśka uwagę przytaknął, pierścionek owszem, był. Brzydki, ale był. Nie powiedział tego głośno, żeby nie zrobić jej przykrości, skoro wymyśliła doskonałą śpiewkę z myciem rąk i dbaniem o błyskotki, która wydała mu się naprawdę sensowna. - Seria niefortunnych wypadków, jak słyszysz. Miała wilgotne dłonie i się zsunął, a przy tym akurat na nią wpadłem. Oczywiście, że z klasą, ale wiecie, co mówią i wiesz doskonale bracie, jak jest, gdy kobieta jest zajęta. Wtedy ktoś, kto się wahał lub tylko obserwował, chce jej najbardziej. Taka nasza natura.
Idąc śladem gospodarza, również się zaciągnął, a potem upił ze szklanki, gdy dym wypuścił jego płuca. Im dłużej tu tkwili, tym bardziej uświadamiał sobie, że naprawdę mógł odrobinę przesadzić ze swoim dramatycznym rozwiązaniem. Zwilżył wargi, wzdychając, a potem zatonął głębiej w kanapie, opierając się wygodnie. Jego wzrok wędrował pomiędzy Rose a Stasiem.
- Nie mów dziadkowi, przecież mnie zabije. - westchnął, znów wywracając oczami, jakby jego opiekun wpadł na najgorszy pomysł na świecie. Dziadek był staroświecki, opinia o Borginach była dla niego wszystkim i zwykle przecież Tosiek dawał mu same powody do dumy — dobre wyniki w szkole z potrzebnych przedmiotów, opanowana kaligrafia, dryg do galeonów i szybkie awanse w Ministerstwie. Znając dziadka, zmusiłby ich do tego ślubu, a sądząc po podejściu jego narzeczonej, nie była tym zachwycona. Czy powinien coś dodać? Pewnie tak. Zamierzał? Nie. Pokręcił więc głową, stukając palcami w trzymaną szklankę, którą później odłożył na stolik, również pozbywając się nadmiaru popiołu z fajki. Ah te nałogi.
- Może wystarczy poczekać, aż wybuchnie jakiś skandal i wtedy nikt nie będzie zwracał uwagi na nas? Lestrange czy Malfoy to popularniejsze rody niż nasze. Czy Black nie miał mieć ślubu lub dzieci teraz? - przesunął dłonią po szyi, drapiąc ja w zamyśleniu. Musiał pomóc im znaleźć rozwiązanie, skoro namieszał. Nie chciał robić jej kłopotów. Czując jej spojrzenie, odwrócił głowę w jej stronę. - Podobno rodzice mnie lubią..? - zażartował najpierw, ale widząc, że jej to chyba nie rozbawiło, dopił szybko i odstawił szklankę na bok. Wyprostował się, spoglądając chwilę na brata, a potem znów na brązowowłosą. - Nie martw się, za kilka dni będzie po wszystkim. Coś wymyślę, skoro już Cię wciągnąłem w ten teatrzyk. Czemu ciągle mówisz, że nie chcesz adoratorów..? Właściwie, to może moglibyśmy sobie pomóc.. - ciągnął zaciekawiony, ściągając na chwilę brwi. Doskonale wiedział, że Stasiu nie będzie zachwycony kolejnym mądrym pomysłem, który właśnie wpadł mu do głowy.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#8
12.05.2024, 16:46  ✶  

Dbanie o biżuterię było jak najbardziej zrozumiałe i to wcale nie była rzecz, która wzbudzała najwięcej pytań w głowie Stanleya. Powinien poprosić o wgląd na ów wyrób jubilerski? A może dla dobra sprawy puścić to wszystko w niepamięć i po prostu starać się pomóc w ich sytuacji?

- No dobrze. Spadł Ci pierścionek, Anthony go podniósł i Ci oddał... - ustawiał to sobie w odpowiednim szyku, chcąc otworząc kolejność wydarzeń - A Wy, we dwójkę, nie zaprzeczyliście żadnym doniesiem.... A wiedzieliście, że to nie "tak jak wszyscy myślą"... - mówił na głos. Coś tutaj nie pasowało. Coś się nie łączyło we wspólną całość. Tutaj musiało chodzić o coś więcej.

Z drugiej strony, skoro panny Roselyn, nie interesowali żadni adoratorzy, dlaczego nie zaprzeczyła wszystkiemu? Czemu na tamtym balu nie odrzuciła zalotów? Nie zrobiła niczego, aby rzeczywiście nie mieć tych wszystkich adoratorów wokół własnej osoby? Może jednak powinien wziąć ich na osobne przesłuchania, wszak praca brygadzisty zostawiała piętno na tym jak człowiek działał.

- Mhm - przytaknął na słowa Anthony'ego. Ten zaś mógł wyczuć, że to nie było wcale optymistyczne przytaknięcie - znali się przecież nie od dzisiaj. Z drugiej strony jak miałoby być pozytywne, skoro to był zadatek na aferę miesiąca, jak nie roku. Te wszystkie nagłówki, które kreowały się w głowie Stanleya to była tragedia. Już nawet mniejsza o to, że to właśnie starszy Borgin miał dużo więcej za uszami ale jego mogli w każdej chwili wydziedziczyć, aby uniknąć problemu - Tośka nie mogli. Wszyscy przecież wiedzieli, że po śmierci Bartholomeusa, to właśnie jego syn będzie nestorem ich rodu. To nie mogło ulec zmianie.

- No to skoro zerwanie zaręczyn jest według Was takie proste, to czemu tego jeszcze nie zrobiliście? - zapytał retorycznie, wędrując wzrokiem od jednego mądralińskiego do drugiego. Skoro byli tacy cwani i wyszczekani, po co przyszli do niego z tą sprawą?

Na kolejną prośbę Anthony'ego, postukał w blat. Jak miał nie powiedzieć o tym wszystkim dziadkowi? W końcu to była jedna z osób, która powinna się dowiedzieć pierwsza o takim zajściu, o takiej sytuacji. Młodzieniec stawiał go w bardzo niekomfortowej sytuacji, która wymagała nagięcia wielu zasad i umów panujących w rodzinie Borginów.

- Ale naszego dziadka to proszę szanować - zwrócił uwagę młodej damie - Może zrobić bardzo wiele rzeczy. Zna bardzo dużo wpływowych osób - wyjaśnił po krótce. Nie mieli czasów na wchodzenie w szczegóły i wszystkie umowy handlowy, którymi się aktualnie zajmowali. Po drugie - Greengrass - nie była kimś, który powinien wiedzieć o takich układach, a na pewno nie dopóki przy jej nazwisku nie znajduje się jakakolwiek forma "Borgin" - to przecież świadczyło, że była z ich kliki.

- W tej sytuacji to nawet już nie chodzi o panią, panno Roselyn, a o Anthony'ego - zaznaczył, podkreślając jak są rozdane karty w tym momencie - Chcąc czy nie chcąc, to rozchodzi się o reputację młodego w głównej mierze a żadne Lestrange, Malfoye czy Blacki nas nie interesują. Jeżeli oni chcą się bawić w jakieś dziwne i podejrzane śluby, mają do tego drogę wolną. Dziadek na nic takiego się nie zgodzi - podsumował. Oczywiście - nie mógł podejmować decyzji za nestora ich rodu. Wiedział jednak jak działa i co lubi, co wyznaje ich dziadek. Wiedział, że to się po prostu nie uda.

Dużo inaczej by było, gdyby ktoś wspomniał dziadkowi o takiej sytuacji - o tym, że Anthony się zakochał, a jego wybranka pochodzi z dobrego, czystokrwistego domu. Mogliby wtedy umówić jakieś spotkanie i wszystko przegadać w 6 oczy - Tosiek, Roselyn i dziadek. To musiało się udać.

- A jakby tak... Nie. To bez sensu - wbił wzrok w sufit, przejeżdżając dłonią po swojej twarzy. Psiakrew Ciebie Anthony Borginie z tym Twoim temperamentem zaklinał go w myślach - Dobrze. Ile osób widziało te zaręczyny? Cały bal? Połowa? 10 osób? Może można ich jakoś przekupić, aby nic nie mówili, a w tedy Wy będziecie mogli rozejść się w swoje strony. Pani zajmie się czym chce, a Tosiek tym co ważne - zaproponował, wbijając po chwili wzrok w Anthony'ego - Co Ty żeś kurwa znowu wymyślił? - zapytał z pewnym zrezygnowaniem w głosie. Jeżeli był to kolejny "świetny" pomysł to mieli tylko kolejny kłopot.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziej
Każde drzewo, to okruch wieczności.
Szczupła, wysoka dziewczyna (175 cm) o długich ciemnych włosach i dużych, niebieskich oczach. Na pierwszy rzut oka miła i dobrze wychowana, z nienagannymi manierami i pięknym, przyjemnym uśmiechem.

Roselyn Greengrass
#9
19.05.2024, 09:41  ✶  
Przewróciła oczami na słowa Antka. Nie zamierzała komentować - w ogóle Rose w tej całej dziwnej rozmowie decydowała się nad wyraz często na brak komentarza, ograniczając się do dość plastycznej, wyrazistej mimiki twarzy.
- Wtedy problem byłby z głowy - odezwała się niewinnie, gdy Anthony rzucił, że dziadek by go zabił. Dodała do tego trzepot rzęs, a uśmiech ukryła za szklanką z wodą. Mogła wyglądać niewinnie i uroczo, ba - często się tak zachowywała, bo przecież z natury była dobra, ale Anthony naprawdę nadepnął jej na odcisk tymi zaręczynami. I tak, ona sama też nie podejrzewała, że się zgodzi. Cholera jasna, nawet nie miała pojęcia, czemu to zrobiła. Presja? Głupota? Chyba to drugie. Rose była dość krytyczna wobec siebie, więc śmiało mogła stwierdzić, że czasem działała... Dość impulsywnie. Tak jak teraz, gdy Stanley wspomniał coś o szanowaniu ich dziadka. Spojrzenie Greengrassówny stwardniało, a ona sama zgasiła papierosa w popielniczce, nie spuszczając ze starszego Borgina wzroku. - Chyba się pan zapomina, panie Borgin.
Powiedziała hardo, lekko unosząc głowę. Nie spodobał jej się ton, którym się do niej zwracał. Pretensjonalny, pokazujący swoją wyższość. Bo co, bo mieli inaczej na nazwisko? Bo byli lepsi? Bo byli mężczyznami? Rose miała alergię na tego typu odzywki.
- Żadna część mojej wypowiedzi nie wyrażała braku szacunku, ale skoro tak mamy rozmawiać i doszukiwać się w prostych słowach drugiego dna, to po co w ogóle tu jestem? - Rose zmrużyła lekko oczy, wykrzywiając odrobinę usta w niezadowoleniu. A już zaczynała starszego Borgina lubić. Cóż, nigdy nie mówiła, że ma nosa do ludzi, a ta cała sytuacja tylko potwierdzała jej przypuszczenia. - Nie lubię się powtarzać, już wyjaśniłam wcześniej, czemu nie zerwaliśmy wcześniej. Anthony chciał porozmawiać właśnie z panem, wziął mnie tu z zaskoczenia. Najwyraźniej nie mnie przydałaby się reprymenda, przyszłam tu, bo jak słusznie pan zauważył, rozchodzi się tu też nie o moją reputację.
Powiedziała złośliwie, chociaż tonem pozornie neutralnym, wędrując wzrokiem od jednego Borgina do drugiego. Od razu zmieniła też front, wracając do panowania. Skoro tak chciał, proszę bardzo.
- Nie chcę, bo ich nie potrzebuję. Cała ta sytuacja pokazuje, że mężczyźni to tylko kłopoty, Anthony. Odciągają uwagę od tego, co ważne. Jestem naukowcem, Anthony, moje życie zostało ułożone w chwili, w której się urodziłam.
Wyjaśniła tak, że nie wyjaśniła wcale tego, co miała na myśli. Rzuciła ochłap, chociaż prawdziwy, bo przecież o to chodziło - ona miała się skupić na nauce, na zmianie świata na lepsze, a nie na romansach.

Na kolejne słowa Antka westchnęła. A ten znowu co wymyślił? Miała wrażenie, że to spotkanie było bez sensu. Chyba faktycznie powinni po prostu zerwać zaręczyny i tyle. Przekupić... To nie wchodziło w grę. Nie miała takich pieniędzy. Czy oni mieli? Nie wiedziała. Ale jeśli chcieli, to proszę bardzo. Rose skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, nie zaszczycając Stanleya odpowiedzią. Niech jego braciszek się teraz gimnastykuje - ona poczuła się dotknięta tymi insynuacjami, nie zamierzała kontynuować słownych przepychanek. A po prawdzie to wolałaby po prostu wyjść.
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#10
11.06.2024, 23:33  ✶  
Miał trochę racji w swoim toku rozumowania, żadne z nich nie zaprzeczyło. Może Rosie uznała, że to też będzie dobry teatr? Przeniósł na nią spojrzenie, milcząc jednak. Z jednej strony spotkanie jej na tym balu było iskrą, której dawno nie miał — czymś świeżym, co dawało mu poczucie własnych decyzji i niezależności, ale z drugiej strony, wplątał ją w przecież w okropne kłopoty. Obiecał sobie uroczyście, że od lipca spoważnieje. I będzie idealnym przykładem dziedzica, dla którego najważniejsze są interesy rodziny i jej dobro. Niby zdawał sobie sprawę, że nie wszystko można było zyskać od razu, tylko małymi kroczkami, a jednak nie mógł się powstrzymać przed tym, co zrobił. Może to była wina jej zaskoczonej twarzy, może głębokiego spojrzenia, a może po prostu chęci złapania oddechu, którego od tak dawna mu brakowało. Był jej wdzięczny i wiedział, że będzie musiał należycie to odkręcić. Na jej komentarz o tym, że byłoby z głowy, uśmiechnął się słodko i pokręcił głową, parskając z rozbawieniem. Taka byłaby prawda, na wielu płaszczyznach — byłoby z głowy faktycznie. Ależ z niej była aktorka.
Byli lepsi kandydaci niż Antek, ale on zdawał się z tym pogodzić. I faktycznie, te nagłówki nie brzmiały zbyt korzystanie, ale przecież plotkami i skandalami żywiła się socjeta. Po jego wybrykach, inni coś zrobią i Londyn na nowo odżyje, szepcząc inne imiona. To nie był koniec świata. Poczekał, aż Rosie — widocznie wzburzona słowami Borgina starszego, mu odpowie. Wiedział, że nie potrzebowała obrony, ale czuł taką potrzebę. Nie chciał, żeby się kłócili, nikomu nie byłoby to na rękę w tak pokrętnej sytuacji.
- Nie mogę narazić jej reputacji, skoro ja rozpocząłem ten teatr. - wyjaśnił Stanleyowi, wzruszając delikatnie ramionami. Gdyby zerwał po kilku dniach od plotek, ludzie mogliby pomyśleć, że coś było z nią nie tak, a na to pozwolić nie mógł, bo był gentlemanem. Szanował kobiety. Niby to było pytanie retoryczne, ale musiał udzielić odpowiedzi, tak, aby ona usłyszała. To była jego wina, tak przyjęła jego duma.
- Stanley, ona nie miała nic złego na myśli. Jest wściekła przez sytuację, w którą ją wplątałem. Bo obydwoje wiemy, dama wyjdzie na tym gorzej. Nie umniejsza dziadkowi. - odpowiedział spokojnie bratu, zwilżając wargi, bo znów zaschło mu w gardle, a nie mógł przecież o tak wczesnej porze sięgnąć po drinki. Przeczesał więc dłonią włosy, szukając jakiegoś ujścia dla kłębiących się w głowie myśli. Jego wzrok wędrował pomiędzy kobietą a mężczyzną za biurkiem z niezbyt zadowoloną miną — zawsze bronił nazwiska, jak prawdziwy trójgłowy pies. - Moja reputacja będzie łatwa do naprawienia, wiesz o tym. - dodał ciszej, przenosząc wzrok na swoje dłonie, a konkretniej na błyszczący sygnet, który przypominał nieco kajdanki. Był ciężki. Anthony miał dobrą opinię wśród ludzi — o dziwo, głównie za sprawą pracowitości i skrupulatności w Ministerstwie, a do tego zwykle był przecież nienaganny na bankietach, rozmowny i wkupywał się w łaski inwestorów. Był dobrze wykreowaną marionetką, coraz lepiej reprezentował ród i obowiązki, które otrzymywał. Chciał w to wierzyć.
- Myślę, że około piętnastu? Nie wiem, co działo się potem, bo zabrałem Pannę Greengrass na balkon. Przekupić? To nie przejdzie, szczególnie z tą starą wiedźmą z Departamentu Międzynarodowego. - zaczął, przypominając sobie twarz kobiety, która w istocie była właścicielką niezbyt urodziwego pierścionka. Odchylił się nieco do tyłu, krzyżując ręce na torsie i chwilę spoglądał na Stanleya, aby zaraz odszukać spojrzenie siedzącej koło niego brunetki. - Myślę, że moglibyśmy sobie pomóc. Ty miałabyś trochę spokoju od adoratorów i propozycji małżeńskich, mogłabyś się skupić na pracy, a ja miałbym spokój od matek, które próbują wcisnąć mi swoje córki i innych plotek na temat mojego stanu cywilnego. Pokazalibyśmy się gdzieś czasem razem, wybyłabym Ci kwiaty — te drogie. Obydwoje mielibyśmy święty spokój, a po czasie moglibyśmy powiedzieć, że przyjaźń jest tym, co nas łączy i małżeństwo nie jest rozwiązaniem. Owszem, musielibyśmy oszukać nasze rodziny i udawać miłość, ale.. Oczywiście decyzja należy do Ciebie.
Przedstawił swój błyskotliwy plan, a kąciki ust nieco mu drgnęły ku górze, aby miała świadomość, że był poważny. Byłaby to obopólną korzyść, wszak nie miał narzeczonej i nie miał pojęcia o żadnych planach wobec niego, a i ona wyglądała, jakby na przyjęcia chodziła za karę. Byliby swoją przykrywką.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Stanley Andrew Borgin (2602), Anthony Ian Borgin (3417), Roselyn Greengrass (2550)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa