- Cześć Różyczko. Gotowa? - przywitał się z nią uśmiechnięty, ściągając okulary z nosa i wypuszczając dym papierosowy z ust. Zgasił peta, przyglądając się jej z odrobiną podekscytowania, jakby nie mógł zdecydować się, czego po dziewczynie można się dziś spodziewać. Bez sukni i pantofelków sprawiała wrażenie takiej, która mogłaby działać impulsywnie - mniej grzecznej. - Mam nadzieję, że nie zgubiłaś pierścionka, kochanie. - puścił jej oczko, a potem wyjął z magicznej torby przy motorze kask, zakładając jej na głowę, żeby po chwili namysłu, oddać jej też swoją kurtkę. Nie bardzo wiedział, co mówić i robić, więc po prostu improwizował, pozostając po prostu Anthonym Borginem, bo co mu pozostało?
- Będziemy za dwadzieścia minut. Trzymaj się mocno, dobra? Możesz mnie, nie musisz być nieśmiała, bo przecież jesteśmy zaręczeni. - pomógł jej wsiąść na motor, a potem usiadł przed nią, zakładając swój kask. Kilka sekund później, maszyna zamruczała z zadowoleniem i ruszyła, przyśpieszając. Nie szarżował aż tak w obawie o ewentualną chorobę lokomocyjną siedzącej za nim dziewczyny, na którą ciągle zerkał w lusterku.
Zaparkował w bezpiecznym miejscu trochę później - w jednej z bocznych uliczek Nokturnu. W swojej głupocie, miewał przebłyski geniuszu, więc gdy tylko zsiedli i zabezpieczył motor, mógł przystąpić do kolejnej części planu krzysyowego. Schował kaski do torby, wyjmując z niej długą, czarną pelerynę z kapturem, którą po odzyskaniu kurtki, zakrył dziewczynę, nakładając jej na głowę lekki materiał.
- Nie powinni Cię tu widzieć. Wiesz, kwestie reputacji. - wyjaśnił cicho, wiążąc jej pod szyją sznureczki od płachty, a potem przyjrzał się, czy materiał nigdzie się nie podwinął. Wsunął kurtkę na ramiona, upewniając się, że papierosy wciąż były w jednej z kieszeni, a potem rozejrzał się dookoła. Nie lubił bywać na Nokturnie, był upierdliwy, ale Stasiek miał okropny gust, jak już wszyscy wiedzieli. - Daj mi rękę, będzie bezpieczniej. - dodał jeszcze, patrząc na nią i wyciągając dłoń, aby móc w razie czego mieć pole do działania. Nie chciał też, żeby ktoś na nią wpadł, rzucając przy okazji klątwę czy inne gówno. Motor stał się niewidzialny, a Borgin ruszył brukowaną ścieżką, spoglądając na niebo. Było dość wcześnie, pomarańczowa łuna roznosiła się nad mroczną częścią magicznego Londynu.
Prosto do Głębiny.
- Stanley? Słuchaj, ubierz się, nie jestem sam. - rzucił na wejściu, stukając uprzednio w drzwi i wołając kilka razy, aby dać bratu czas na przygotowanie się do niezapowiedzianej wizyty. Lokal nie był specjalnie... Cóż, Anthony był przyzwyczajony do luksusu i komfortu, jednak w żaden sposób nie skomentował dziwnego zapachu wnętrza. Podłoga nieco skrzypiała, ale było przytulnie - na tyle, ile zdążył się rozejrzeć dookoła, prowadząc Greengrass za sobą, wprost do jaskini lwa - może raczej węża? Przecież byli Ślizgonami. Miał nadzieję, że w niczym Stasiowi nie przeszkodził. - Mam mały problem. - kontynuował, gdy zatrzymali się przed czarodziejem i westchnął, odwracając głowę w stronę brunetki, której twarz tkwiła pod kapturem. Zwilżył wargi. Mógł łgać lub też bajerować każdego, ale Merlinie, nie Stacha! Westchnął. - Poznaj Pannę Greengrass. Seria niefortunnych zdarzeń sprawiła, że em... Mogłem się jej oświadczyć przy ludziach w środku tego balu zaręczynowego tych idiotów, gdzie kazał mi iść dziadek, a Ty nie mogłeś, bo byłeś zajęty. I to nie jest absolutnie jej wina, ale mniemam, że Pan Tata jeszcze nie wie, bo żyję i nie było skandalu z morderstwem w proroku.
Zakończył rzeczowo, wzruszając ramionami i wolną dłonią przesunął po włosach, mierzwiąc je z westchnieniem. Wczoraj w jego głowie, gdy zastanawiał się, co Stachowi powiedzieć, brzmiało to dużo lepiej. Sytuacja była o tyle trudniejsza, że niestety to on nosił pierścień dziedzica, co komplikowało i truło mu życie. Powinien wspomnieć, że w tym wszystkim, ona go nawet nie lubi i plusem jest fakt, ze nie jest blondynką? Przekręcił głowę na bok, przyglądając się bratu. - Tylko Ty mnie teraz nie zabij! To było impulsywne.. Nie jest chyba aż tak źle...? Może nikt nie wie. - spojrzał na nią z nadzieją, uśmiechając się w ten charakterystyczny dla siebie sposób. Bo co mu zostało? Może rozejdzie się po kościach i nikt nie zauważy? Prawda była jednak taka, że Stasiek mógł już o tym słyszeć od ich wspólnych znajomych.