• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 14 Dalej »
[6.6.66] Nie mam pojęcia, jak to się stało

[6.6.66] Nie mam pojęcia, jak to się stało
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
31.03.2024, 09:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2024, 16:59 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V

Lato 1966, Klinika magicznych chorób i urazów



Brenna naprawdę nie miała pojęcia, jak do tego doszło.
To był zwykły patrol - jeden z tych nudnych, całkowicie zwykłych, które dostawała ostatnio trochę rzadziej, ponieważ widmowidz przydawał się w innych rzeczach, ale które wciąż musiała odbębniać, bo była jednym z pracowników z najkrótszym stażem. I przeciwko którym Brenna nigdy nic nie miała, bo idąc do pracy w Ministerstwie wcale nie wyobrażała sobie nie wiadomo czego, a jej ambicje ograniczały się do "pomagać ludziom". W ramach zwykłego, nudnego patrolu, ona i jej partner w jednej chwili szli ulicą, w drugiej usłyszeli krzyk "łapać złodzieja", a w trzeciej znaleźli się w krzyżowym ogniu zaklęć, lecących ze wszystkich stron - bo ani złodziej nie był sam, ani okradziony nie był sam, a w dodatku jeszcze ukradziony przedmiot okazał się nielegalny, magiczny, prawdopodobnie przeklęty i postanowił wybuchnąć na środku ulicy.
Brenna nie wiedziała, jakim cudem udało się im rozegrać to tak, że nie ucierpiał poważnie nikt poza nią, złodziejem i pierwotnym właścicielem przedmiotu.
Nie była pewna, jakim sposobem dali radę całe towarzystwo aresztować i wepchnąć do aresztu, gdzie w tej chwili czekali na przesłuchanie.
Nie miała też zielonego pojęcia, co jej dolegało, ale podejrzewała, że kombinacja rzuconych zaklęć i znalezienie się w polu rażenia magicznego wybuchu wywołało dość dziwny efekt.
- Dzień dobry! Kazali mi wejść bez kolejki - poinformowała niemalże radośnie, pakując się do wskazanego gabinetu. Bez kolejki kazano jej zapewne wejść, bo twarz miała zalaną krwią, ciemne, krótkie włosy straszliwie rozczochrane, a mundur osmalony, nieco przypalony i w jednym miejscu pokryty zielonkawą mazią. W istocie jednak i jedno, i drugie, stanowiło najmniejszy problem. - O, cześć Basilius - przywitała się, jeszcze radośniej, kiedy w uzdrowicielu rozpoznała Krukona, który był na roku jej brata. Brenna, zwłaszcza w pierwszej i drugiej klasie, miewała skłonności do zawracania głowy Erikowi Longbottomowi bardzo często, także w przerwach pomiędzy lekcjami, nieraz więc niejako przy okazji dręczyła także osoby, które miały nieszczęście mieć z nim zajęcia. - Chyba potrzebuję pomocy magimedyka. O, popatrz, samo z siebie nie chce zejść, a nasz medyk, znaczy się bumowiec, który skończył trzy lata w Mungu i udziela doraźnej pomocy, spojrzał na to, złapał się na głowę i wykopał mnie tutaj... - westchnęła, podciągając rękaw lewej ręki i prezentując dziwaczne, czarne plamy, pokrywające skórę. W gruncie rzeczy nawet nie bolały, ale Brenna mimo całej swojej pozornej beztroski nie chciała ryzykować, że straci dłoń, więc kiedy przekazano jej takie zalecenia, grzecznie teleportowała się do Munga.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#2
31.03.2024, 20:00  ✶  
Lato 1966 roku było dla Basiliusa już i tak naprawdę stresujące bez pomocy Longbottomów z dziwnymi przypadkami medycznymi, które pewnie na wszelki wypadek należałoby spisać w jakimś dzienniku dla przyszłych pokoleń magimedyków.
Okres kształcenia się w jego specjalizacji za kilka tygodni dobiegał końca i jeśli wszystko poszłoby po jego myśli to zaraz miał zostać pełnoprawnym uzdrowicielem. A to zdecydowanie było stresujące. Oczywiście wiedział, że przykładał się do nauki i radził sobie naprawdę dobrze, ale chyba tylko głupi nie przejmowałby się czymś takim. Uczył się więc jeszcze więcej, pracował jeszcze ciężej (i jeszcze mocniej odreagowywał stres grając w pokera o czym wspominać nikomu już nie zamierzał), co najwyraźniej nie podobało się jego już i tak zbyt łatwo męczącemu się organizmowi przez co jego twarz bardziej, niż zwykle, zdobiły bladość i cienie pod oczami, które uporczywie nie chciały zniknąć.
Miało to efekt taki, że jego poprzednia klientka, sympatyczna staruszka, której kilkuletnia wnuczka niechcący zafundowała wyrastające z twarzy kwiatki, uznała, że magimedycy w Mungu są wiecznie przemęczeni, a wychodząc wcisnęła mu czekoladową żabę na odnowienie sił, tak szybko, że nawet nie zdążył zaprotestować. Przysmak leżał teraz na jego biurku nienaruszony.
A potem do gabinetu weszła Brenna Longbottom. Cała na krwawo.
– Brenna. Hej — przywitał się nieco zaskoczony, już rozważając, czy wesoły humor kobiety nie był również efektem jej urazu. – Proszę usiądź – wskazał, szybko na kozetkę, nie chcąc ryzykować, że kobieta jeszcze zemdleje. Oczywiście od razu zerknął na jej rękę.
Dziwaczne czarne plamy na skórze brzmiały, jak coś na tyle poważnego, że magimedycy powinni o tym mówić na szkoleniach. Dlatego tak zmartwiło go, gdy dotarło do niego, że pierwszy raz widzi taki przypadek. Aha. Świetnie. To on wolał wyciąganie stokrotek z czoła.
– Możesz mi powiedzieć co się stało? Jak się czujesz? Ile czasu minęło od urazu? Rana boli? Pozostaje taka samo, czy się zmieniła? – pytał zachowując profesjonalny, sympatyczny ton, jednocześnie przygotowując się do naprawiania ręki. No dobrze. Spokojnie. Może wyglądało to dziwnie, ale przecież nie każdy dziwny przypadek był znowu jakiś ciężki do wyleczenia. Na całe szczęście jego rodzina świetnie przygotowała go do udawania, że wszystko jest w porządku, tak by inni się nie połapali.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
31.03.2024, 20:32  ✶  
– Ciężki dzień, co? – spytała Brenna z pewnym współczuciem, spoglądając na Basiliusa, wyraźnie zmęczonego. A potem odrobina zielonej mazi i parę kropel krwi spadło na posadzkę. – Przepraszam – rzuciła, pośpiesznie wyciągając różdżkę i usuwając to wszystko z podłogi, zanim zgodnie z poleceniem, przemieściła się na kozetkę. Wprawdzie nie zamierzała mdleć, i zapytana na pewno zapewniłaby, że nie jest tak źle i właściwie to wszystko w porządku, bo przecież oddycha, gada i nawet chodzi, ale skoro przyszła już do szpitala, nie będzie przecież ignorować zaleceń uzdrowiciela i dokładać biedakowi zmartwień.
Uderzyła się w głowę i tak faktycznie bolała, ale jej zachowanie, niestety, nie wynikało z urazu. Raczej z naturalnych cech charakteru. Brenna zwykle bywała wesoła, a w tych momentach, w których wesoła nie była, dość odruchowo zachowywała się tak, jakby ta wesołość jednak jej towarzyszyła. Chyba nawet nie miała w stu procentach świadomości, jak naturalnie przychodzi jej ukrywanie wszystkiego, co było negatywne pod płaszczykiem bycia radosnym pajacem.
– Nie cała ta krew jest moja – zastrzegła szybko. Wprawdzie ta na twarzy owszem, pochodziła z paskudnego rozcięcia, ale już ta na rękach i na mundurze nie do końca. (Efekt rozkwaszenia nosa złodziejowi, tak naprawdę nie stało się mu nic aż tak poważnego.) – To…
Brenna zawahała się na moment. Nie dlatego, że nie chciała odpowiadać na pytanie, ale że nie była do końca pewna, jakiej odpowiedzi udzielić. Nie wiedziała przecież, jakim zaklęciem oberwała. I właściwie to było chyba kilka zaklęć. A co było w tym pudełku?
– Wszystko stało się trochę ponad godzinę temu, musieliśmy najpierw odstawić wszystkich do aresztu, a potem oglądał mnie nasz medyk. Czuję się dobrze, w sumie to nawet jakoś bardzo nic nie boli. I eee… nie jestem pewna, co się stało? – powiedziała, rzucając Basiliusowi odrobinę przepraszające spojrzenie. – Krzyżowy ogień zaklęć, cywile, których trzeba było osłaniać w pierwszej kolejności, potem wybuch prawdopodobnie przeklętego przedmiotu… oszołamiacza to uniknęłam, bombardę odbiłam, ale potem coś z transmutacji przebiło się częściowo przez tarczę, a potem chyba walnęło mnie coś osłabiającego, na mój gest nekromancja, i musnęło mnie zaklęcie tnące, a później czegoś uniknęłam, ale ta skrzyneczka wybuchła tuż obok, i przed ogniem się zasłoniłam, ale poleciała ta maź… – zrelacjonowała przebieg sytuacji jak najwierniej tylko potrafiła, spuszczając wzrok na ciemne ślady, które pięły się po ręku. Nie miała pojęcia, kiedy się pojawiły. Może był to jakiś splot tego zaklęcia z zakazanej dziedziny nekromancji, które połączyło się z czarem transmutacyjnym, a zielona maź utrwaliła w jakiś sposób efekt…?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#4
01.04.2024, 03:24  ✶  
Czy dzień ten był ciężki? Do tej pory nie. On po prostu często tak wyglądał. To było raczej ogólne zmęczenie, do którego dopiero teraz miała zostać dodana waga ciężkiego dnia.
– Nie przejmuj się sprzątaniem. Naprawdę. – rzucił, woląc by jego krwawiąca, pokryta dziwnym śluzem pacjentka nie marnowała energii na coś takiego jak zamiatanie podłogi, bo jeszcze na niej skończy.
Przynajmniej nie cała krew była jej. To jakiś pozytyw. Miał tylko nadzieję, że nie zrobił żadnej miny, gdy wysłuchiwał jej wyjaśnień, jednocześnie rzucając na rozcięcie zaklęcie, które miało je zasklepić, a potem dwa kolejne, które wyczyściły jej czoła i dłonie ze śladów krwi. Przynajmniej ten problem dało się łatwo rozwiązać. A jeśli chodziło o rękę...
Czyli podsumowując Brenna prawdopodobnie pobiła właśnie rekord ilości zaklęć, którymi można było zostać zaatakowanym w bardzo krótkim czasie, nie wszystkie uniknęła, a jej ręką została potraktowana zaklęciem transmitującym, prawdopodobnie nekromantycznym, tnącym, a do tego wszystkiego doszła jeszcze zielona maź. Nic dziwnego, że nigdy o takim przypadku nie słyszał, skoro najwyraźniej był on mieszanką wielu różnych zaklęć, a jego wykładowcy zawsze powtarzali, że takie przypadki są najwredniejsze. Jeszcze raz zerknął na jej rękę i zabrał się do pracy, najpierw ostrożnie zbierając trochę mazi do fiolki (przyda się później sprawdzić co to było), a następnie wylał trochę bezbarwnego eliksiru na gazę opatrunkową i zaczął ostrożnie zmywać resztki zielonej mazi, nie chcąc ryzykować, że czyszczenie jej zaklęciem przyniosłoby jedynie więcej problemów.
– Ciężki dzień, co? – odbił jej pytanie sprzed chwili, nieco żartobliwie, dla rozluźnienia sytuacji, chociaż cały czas był skupiony na pozbywaniu się mazi, która… Zmarszczył brwi. Maź zdecydowanie dawała się zmywać, ale jednocześnie z jakiegoś powodu na gazie zostawało jej więcej, niż powinno według jakichkolwiek praw logiki. Czy jemu się wydawało, czy to się jakoś rozmnażało? Zmarszczył brwi i ponownie przyłożył nasączoną gazę do mazi, przyjrzał się jej i... Chyba nieco za szybko, jak na standardy opanowanego magimedyka, odsunął ją od ręki Brenny.
A więc tak. Maź dawała się zmyć, to był plus, ale przy każdym kontakcie z eliksirem podwajała swoją objętość. No tak. Oczywiście. Czemu w ogóle miałaby robić coś innego? Czemu miałaby dać się po prostu zmyć najbardziej standardowym specyfikiem do tego typu sytuacji, istniejącym pewnie od samego początku historii magimedycyny? Ale przynajmniej czarne plamy nie wyglądały gorzej! Szybko sięgnął po silniejszy specyfik.
– Przepraszam, ale to może trochę swędzieć – oznajmił, zastanawiając się, czy powinien coś jeszcze powiedzieć. Tylko nie mów spokojnie – przeszło mu przez myśl. Jeśli powiesz spokojnie, to ona na pewno się zorientuje, że to ty przestajesz być spokojny, a to przecież dopiero początek.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
01.04.2024, 11:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.04.2024, 11:16 przez Brenna Longbottom.)  
Basilius Prewett nigdy nie wyglądał na zupełnie zdrowego, ale teraz wydawał się jakoś bardziej zmęczony – może dlatego, że Brenna ostatnio go nie widziała, może bo było lato, jak na Anglię dość ciepłe, a on prezentował się, jakby siedział zamknięty w jakiejś piwnicy, a może przez szpitalne otoczenie. Jakoś w Mungu wszystko i wszyscy zdawali się Brennie bardziej… przygnębiający.
- Ciężkie pięć minut – sprostowała beztrosko, obserwując uważnie poczynania Prewetta. – Piętnaście, jeśli liczyć próbę zgarnięcia ich wszystkich i potem wepchnięcia do cel, i znalezienia medyka dla rannego.
Smutne życie, aresztowany miał pierwszeństwo z leczeniem, bo jeszcze potem fakt, że nie dostał dość szybko pomocy medycznej, mógłby zostać wykorzystany w sądzie. A Brygadzistka przecież takich cudów nie zrobi.
– Zwykle moja praca naprawdę jest bardzo spokojna – zapewniła jeszcze, nawet nie kłamiąc, bo na pięć dni dyżurów średnio trzy były zwykłe i nudne, jeden oznaczał jakiś paskudny przypadek dla widmowidza, który zostawał w głowie, ale też był przecież spokojny, a dopiero ten piąty… piąty przynosił bardzo dziwne wydarzenia i kłopoty. Więc „zwykle” było spokojnie, prawda? Że jakimś cudem większość BUMowców nie wpakowywała się w kłopoty średnio raz na pięć dni, to nie miało znaczenia. I że te proporcje zaczynały powoli się zmieniać na korzyść wpadania w kłopoty, w miarę jak Brenna stawała się coraz śmielsza i coraz częściej wpychała nos w nieswoje sprawy, to też bez znaczenia, tak?
– Wchodzi w reakcję z eliksirem, co? – zapytała, odrobinę zaintrygowana, bo nie znała się na miksturach i tajemniczych maziach, ale nie była przecież ślepa, a nawet zdarzało się jej być na swój sposób spostrzegawczą. Nie miała pojęcia, czego używa Prewett, ani czym ją obryzgano, ale trudno było nie zauważyć, że mazi ubywa w bardzo wolnym tempie, za to przybywa jej na tych wszystkich wacikach… Mimo to Brenna siedziała bardzo grzecznie, ba, całkowicie nieruchomo, i to mimo tego, że zwykle się kręciła, gestykulowała i jeśli tylko mogła, nie tkwiła za długo w jednej pozycji. – Jasne, nie przejmuj się, póki nie wchodzimy w obszar mąk piekielnych i skóra nie zaczyna mi schodzić z ręki, będę grzeczną dziewczynką – obiecała, kiedy ostrzegł, że może trochę piec. Przyglądała się mu z pewnym namysłem, gdy sięgnął po specyfik. Wydawało się jej, czy Prewett trochę się denerwował? Brenna dokonała szybkich obliczeń w głowie i dotarło do niej wreszcie, że chyba mężczyzna dopiero został albo zaraz zostanie pełnoprawnym uzdrowicielem – prawdopodobnie do niedawna przyjmował pacjentów pod okiem bardziej doświadczonego uzdrowiciela.
– Spokojnie – powiedziała to, czego on tak bardzo nie chciał powiedzieć i uśmiechnęła się do niego. – Nie odpada, więc na razie nie jest źle, prawda?


Rzucam sobie na percepcję, pod edycję, czy zauważy, że pan uzdrowiciel nie jest spokojny
Rzut Z 1d100 - 80
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#6
01.04.2024, 19:10  ✶  
– Piętnaście minut to dobry wynik. – Nie miał pojęcia, jak szybko zazwyczaj osoby w zawodzie Brenny łapały przestępców, wiedział jedynie, że bardzo szybko potrafią robić sobie krzywdę, ale piętnaście minut nie brzmiało źle.
Spokojny zawód...
Zerknął na nią z pewnym powątpiewaniem, jakby nie do końca wierzył jej słowom. Ale może to ona miała po prostu jakaś bardzo specyficzna definicje tego słowa? W sumie była Longbottomem, a w jego rodzinie żartowało się co jakiś czas, że Longbottomowie patrzyli na świat nieco inaczej, co teraz jedynie się potwierdzało. Pewnie, gdyby nie była obecnie jego pacjentką, lub znałby ją znacznie lepiej, to odpowiedziałby jakoś złośliwie na to stwierdzenie, ale powstrzymał się uznając, że mu nie wypada.
– Tak. Ale nie martwiłbym się tym za bardzo – odpowiedział, zerkając przy okazji, czy już oczyszczone fragmenty skóry nie postanowiły zrobić czegoś głupiego. Nie skłamał. Tak, maź zachowywała się uciążliwie, zwłaszcza, gdy nie była jedynym elementem jej urazu godnym uwagi, ale tragedii nie było. Mogła zobaczyć jak na jej zapewnienia, że będzie grzecznie siedzieć uśmiecha się pod nosem.
– Nie. Tylko pieczenie. Eliksir zdzierajacy skórę każą nam trzymać w osobnej gablocie, by na pewno się nie pomylić. – Chociaż… Teoretycznie może zdarłby też te plamy… Gorzej gdyby tylko spotęgował skutki uboczne. Zresztą skóra zawsze mogła jej po prostu zacząć schodzić sama. Hm… Pomimo nerwów zaczynał odczuwać dziwną ekscytację na myśl o tym, że trafił mu się taki przypadek, a nie kolejna nudna sprawa. Chyba naprawdę potem dokładnie wszystko spisze.
– Spokojnie. Jestem spokojny. I ty też możesz być spokojna. – wypalił, bez zastanowienia, zbyt zaskoczony jej słowami. Czyli chyba jednak nie udało mu się zachować takiego opanowania na jakie liczył. Od razu na jego twarzy pojawił się uśmiech, próbując naprawić całą sytuację. – Zapewniam cię, że w Mungu widuje się znacznie gorsze przypadki. – i znowu nie skłamał. Teoretycznie. Po prostu nie wspomniał, że sam osobiście, bez niczyjego nadzoru, nie widział tych najbardziej skomplikowanych przypadków, aż tak dużo. Ale hej. O wielu się uczył! Na całe szczęście ten eliksir zadziałał już znacznie lepiej, maź dała się zmyć, a skóra Brenny nie zaczęła bulgotać, ani nic takiego. Sukces. 1:0 dla niego.
– Wszystko dobrze? – upewnił się jeszcze, gdy skóra ręki została już cała oczyszczona. – Teraz rzucę zaklęcie rozpraszające. – Musiał przyznać, że o ile jej dobry humor trochę go dziwił, tak jej spokój zdecydowanie mu pomagał. Ostatnie czego teraz potrzebował to pacjenta krzyczącego, że na pewno zaraz umrze. Zwłaszcza, gdy po rzuceniu zaklęcia plamy zamiast mocno zblednąć stały się srebrne. To znaczy... Teoretycznie srebrny był jaśniejszy, niż czarny, więc to chyba był dobry znak? No i przynajmniej zmiany reagowały na jego zaklęcia.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
01.04.2024, 19:42  ✶  
– Czy ja wiem? To nie nasza zasługa, po prostu wszystko działo się eee… bardzo szybko. Może jutro przeczytasz o tym w gazecie. Dwóch gości coś ukradło, dwóch gości ich goniło, zaczęli rzucać w siebie zaklęcia akurat w chwili, gdy dobiegliśmy na miejsce… – zrelacjonowała, bardzo, bardzo się starając, aby przy tym nie gestykulować (oczywiście nie tą ręką, którą oglądał Basilius, ale tą drugą też próbowała nie poruszać, co wcale nie było łatwe).
Posłała mu iście promienny uśmiech na jego spojrzenie pełne powątpiewania. Jakby doskonale wiedziała, co sobie pomyślał (nie wiedziała, ale mogła się domyślać, dostawała na ten temat dość komentarzy), ale starała się całą sobą pokazać, że tak naprawdę to Absolutnie Nie Ma Pojęcia O Co Chodzi.
– Na razie się nie martwię – powiedziała. – Zacznę się martwić, jeśli tej mazi będzie przybywać i przybywać i spróbuje nas atakować albo wrośnie mi w skórę czy coś takiego – oświadczyła, być może mogąc sobie pozwolić na tak lekki ton głównie dlatego, że wyglądało na to, że Prewett jednak powoli zaczynał wygrywać z tą całą zielonkawą substancją i jednak scenariusz pt. Zielona Maź Atakuje! – im na razie nie groził. – Och, macie tu taki? Muszę pamiętać, żeby być milsza dla uzdrowicieli. I nigdy nie denerwować mojej kuzynki i Cedrica Lupina – stwierdziła Brenna, niepewna trochę, czy naprawdę mają taką miksturę, czy miała to być forma żartu. Jej kuzynka była w tej chwili w Akademii Munga, ale dopiero skończyła pierwszy rok, podobnie zresztą jak sam Cedrick, o ile więc Bren mogła skorzystać z ich pomocy przy jakichś skaleczeniach (chociaż te zwykle po prostu ignorowała, mówiąc szczerze), to już w takich przypadkach jak ten nie wchodziło to za bardzo w grę.
– Mogę sobie wyobrazić, sama kiedyś tutaj transportowałam jednego gościa, który ucierpiał w wyniku rodzinnej kłótni… Słyszałam też o kimś, komu klątwa rodzinnego grobowca zamieniła nogi w kalarepę. Właścicielka tego grobowca musiała mieć bardzo specyficzne poczucie humoru, prawda? – powiedziała, a potem skinęła głową na pytanie, czy wszystko dobrze. Było na pewno lepiej niż parę chwil temu, bo już nie krwawiła, a zielona maź znikła. Może nie było jeszcze dobrze „wszystko”, bo ludzie nie powinni mieć na ciele wielu dziwnych, czarnych plam, ale to akurat Basilius jako uzdrowiciel na pewno doskonale wiedział…
Kiedy plamy zamieniły kolor na srebrny, Brenna poruszyła wreszcie ręką, aby dokładniej się im przyjrzeć.
– Hm… jeśli ma mi tak zostać, nie dałoby się na złoto? – zapytała. – Wiesz, byłoby bardziej patriotycznie. Srebro jest trochę ślizgońskie, a ja jednak przy stole Ślizgonów siadałam tylko podczas śniadań.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#8
03.04.2024, 04:00  ✶  
– Zdecydowanie będę pamiętać, by jutro przejrzeć gazety – obiecał jej. Prawdę mówiąc był naprawdę ciekawy, jak prasa zrelacjonuje ten “incydent”, który zostawił jej rękę w takim stanie.
Oh tak. Zdecydowanie to czego teraz potrzebował, to wizja wrastającej jej w skórę mazi. Skrzywił się nieznacznie na tę myśl, chociaż, całe szczęście, wszystko wskazywało na to, że ten scenariusz nie był prawdopodobny. Całe szczęście Brenna nie była żadnym jasnowidzem. A przynajmniej taką miał nadzieję.
– Tak, zdecydowanie nie powinnaś. Każdy z nas dostaje go trochę do domu na wypadek konfrontacji ze złośliwym członkiem rodziny lub znajomym – rzucił, nieco rozbawiony jej deklaracją. Po tylu latach szkolenia w otoczeniu innych uzdrowicieli, mógł z pewnością stwierdzić, że w interesie każdego było nie wkurzanie czarodziejów, którzy znali się na medycynie. Magimedycy wiedzieli w końcu jak lekko zasabotażować czyjś organizm, bez zabijania go. – Na którym roku są? Czy już ukończyli akademię?
Nagle jego uśmiech zrobił się nieco bardziej widoczny. Nogi z kalarepy. Naprawdę sporo słyszał o tym słynnym warzywnym przypadku.
– O kalarepie było tutaj głośno, chociaż sam tego nie widziałem. Ale w ostatnim tygodniu przyprowadzono tu mężczyznę z marchewkami zamiast palców. A jakiś miesiąc temu kobietę z brokułem zamiast brody. – Te warzywne klątwy robiły się zdecydowanie niepokojąco popularne. Miał szczera nadzieję, że nie będzie ich więcej. Zaraz jednak spoważniał.
Brenna nie krwawiła. Nie miała też na sobie zielonej mazi, ani nie krzyczała z bólu po zdjęciu z niej zielonej mazi. Szło całkiem nieźle. A przynajmniej tak myślał zanim plamy nie zmieniły koloru.
– Hm… – mruknął, zamyślony, próbując ignorować jej komentarz o zmianie barwy na złoty. Inaczej chyba powiedziałby coś złośliwego, a tego przecież starał się unikać. Już nie wspominając o tym, że o ile nie pochodziła z kraju o nazwie Gryffindor, zamiast Wielkiej Brytanii to nie miało to nic wspólnego z patriotyzmem. Rzucił kolejne zaklęcie w nadziei, że plamy teraz albo znikną, albo przynajmniej ich nowy kolor będzie bardziej pasował ich posiadaczce. Byle nie złoty.
Plamy oczywiście zmieniły kolor na złoty. Szybko uniósł wzrok znad urazu.
– Myślę, że warto będzie teraz powiedzieć, że to zaklęcie nie miało na celu spełnienia twojej prośby. – zaznaczył szybko, zanim kobieta jeszcze by uznała, że pracownicy Munga ryzykowali rzucaniem zbędnych czarów na urazy, tylko po to, by spełnić kolorystyczne zachcianki swoich pacjentów.
To znaczy... Gdyby okazało się, że plany zostaną już na zawsze to może na jej prośbę, by to zrobił, ale przecież na razie i tak planował się ich pozbyć. Tylko czemu były one takie uparte?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
03.04.2024, 16:27  ✶  
Na całe szczęście Brenna nie była jasnowidzem. Wręcz przeciwnie: spoglądała raczej w przeszłość niż w przyszłość.
- Och... wiesz, Basilius, zawsze cię bardzo lubiłam, i wcale nie mówię tego z obawy, że zaraz wyciągniesz z kieszeni fiolkę z takim eliksirem - zapewniła Brenna, robiąc przy tym taką minę, że ciężko było zgadnąć, czy tylko się zgrywa, czy też wzięła słowa Prewetta na serio. - Jeszcze nie robią specjalizacji. Dani zresztą nie zdecydowała nawet, co wybrać, ale Cedric pewnie będzie chciał iść w stronę eliksirów. To konik Lupinów.
Byli o tyle młodsi od Basiliusa, że prawdopodobnie z żadnym z nich nie miał jakoś więcej kontaktów, a przynajmniej Brenna w to wątpiła. Danielle wprawdzie zawsze była popularną dziewczynką, ale pierwszy czy drugi rok raczej nie miał wielu okazji do integracji z rokiem piątym.
- I teraz zastanawiam się, czy mnie wrabiasz, czy warzywne klątwy naprawdę są obecnie w modzie - stwierdziła, przypatrując się Prewettowi z namysłem i próbując wyczytać z jego twarzy czy to żart, czy w Mungu faktycznie mieli ostatnio tyle ciekawych przypadków związanych z warzywami. Czy to tak czuli się jej znajomi, kiedy Brenna opowiadała im absolutnie bzdurne historyjki? Przez ułamek sekundy nieomal współczuła własnemu bratu. - Miałam więc szczęście, że moja ręka po prostu poczerniała, a nie zamieniła się... Na przykład w rzepę?
Gdyby Basilius powiedział coś złośliwego... zapewne Brenna albo odwdzięczyłaby się jakąś złośliwością, albo żartem. Ale i zachowywał się tak, jak można by oczekiwać od młodego uzdrowiciela, który rozpaczliwie próbuje zachowywać się profesjonalnie, chociaż pacjent ani trochę mu nie ułatwia. Zwłaszcza że Brenna, gdy zobaczyła te złote plamy, wyglądała, jakby miała się za chwilę roześmiać - bo tak, w pierwszej chwili założyła, że Prewett celowo zamiast ich usunąć, postanowił zmienić kolorystykę.
- Może w takim razie powinnam teraz poprosić, żeby całkiem znikły? Skoro to zadziałało tak dobrze? - zapytała, kiedy wyjaśnił, że nie, efekt jednak nie był zamierzony. Odrobinę ją to zmartwiło, bo chyba było się tego dość ciężko pozbyć, ale nie pokazała po sobie zaniepokojenia. W końcu tak jak powiedziała ma wejściu, ręka na razie nie odpadała, a gdyby było bardzo źle, na pewno miał się tutaj z kim skonsultować. - To znaczy, nie to, że teraz prezentują się specjalnie źle, doceniam inwencję, ale latem mogłyby zwracać trochę uwagę.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#10
03.04.2024, 17:20  ✶  
Spojrzał na nią z zainteresowaniem, próbując rozszyfrować, czy mówiła na poważnie, czy też po prostu ciągnęła żart. Wskazał głową na stojącą w kącie pokoju jedna z licznych szafek.
– Z kieszeni? Nie. Ale radziłbym się raczej bać, jeśli jakiś uzdrowiciel podejdzie kiedyś do tamtej szafki – odpowiedział. Sam nie do końca wiedział, kiedy dał się wciągnąć w te rozmowy z Brenną, ale patrząc na to, że odsuwało to od niego stres, a ją czymś zajmowały, to chyba nie powinien narzekać. – No tak. W takim razie jeszcze mają czas.
Na samym początku swojej nauki tutaj, był przekonany, że specjalizacją, która wybierze będą zakażenia magiczne, ale po pewnym czasie szybko mu się zmieniło. Czy było warto? Zapytany ogólnie powiedziałby, że tak. Zapytany teraz odpowiedziałby natomiast coś nieco innego.
– Oh warzywne klątwy są jak najbardziej w modzie – odpowiedział szczerze, chociaż ton jego głosu wskazywał na to, że mógł jednak żartować. – Zapewniam cię, że nie żartowałbym z czego tak poważnego, jak marchewki zamiast palców… – Przy pacjencie. Nie żartowałby z marchewek zamiast palców przy pacjencie. Gdy wrócił do domu, jego brat od progu mógł usłyszeć jego śmiech.
Przy jej kolejnym pytaniu zawahał się na chwilę. Prawda była taka, że o zamienieniu części ciała w rzepę przynajmniej słyszał. A tutaj? Tutaj dalej posiadał wiedzę, ale nie posiadał konkretnej instrukcji co ma robić, a uraz zachowywał się dziwnie. Tylko, że nie chciał jej okłamywać, a jednocześnie nie chciał wyprowadzać jej z założenia, że na pewno wiedział co robił.
– Słyszałem, że kończyny zamienione w warzywa są strasznie ciężkie, więc wydaje mi się, że w tym aspekcie zdecydowanie wyszłaś na lepsze.
Jeśli Brenna władała jakąś nieznaną mocą, przez którą była w stanie wspomóc działanie leczniczych zaklęć jedynie słowem to Basilius nie miałby nic przeciwko temu, by jej teraz użyła. Obawiał się jednak, że kolor jej plam stanowił jedynie dość złośliwy zbieg okoliczności i nic więcej.
– Jeśli domalujesz do każdej z nich złote promienie, będziesz mogła po prostu mówić, że z okazji lata chodzić z wymalowanymi słońcami – zaryzykował żartem, czując że to bardziej pomoże w tej sytuacji, niż chłodny profesjonalizm. Jednocześnie szybko wstał ze swojego miejsca przy kozetce i ruszył do tej samej szafki, o której wcześniej mówił, że powinna się niepokoić jeśli do niej podejdzie. Oczywiście sięgnął po zupełnie inny eliksir, zbyt skupiony na swoim zadaniu, by pamiętać swoje poprzednie słowa.
– No dobrze – powiedział wracając do niej. – To powinno pomóc. – A przynajmniej taką miał nadzieję. Wiedział, że lepiej wyjdzie na tym, jeśli sam opanuje ten przypadek. Nie chciał pokazać, że się nie nadaje i przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tak właśnie wyglądały urazy pozaklęciowe – czasem nie było jednego prostego leku, a magimedycy musieli kombinować nad rozwiązaniem, korzystając ze wszystkiego co mieli, zupełnie jakby rozwiązywali jakąś zagadkę. A przypadek Brenny zdecydowanie taką zagadką był. Oczywiście Basilius nie był też na tyle głupi, by uparcie robić wszystko sam i już obiecał sobie, że jeśli nie będzie poprawy, lub stan ręki czarownicy nagle się pogorszy, to zawoła kogoś bardziej doświadczonego. Na razie jednak ten moment jeszcze nie nadszedł.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3337), Basilius Prewett (3384)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa