Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Osobą, której Brenna mogła najbardziej zaufać w temacie sztyletu z wyspy był Morpheus.
Osobą, której Brenna mogła najmniej zaufać w temacie sztyletu z wyspy też był Morpheus.
Nieważne, jak paradoksalnie to nie brzmiało, z perspektywy Brenny właśnie tak wyglądała sytuacja. Morpheus Longbottom miał największą z nich wiedzę na ten temat, bo w końcu pracował w Departamencie Tajemnic, a choć była bardzo sceptyczna wobec przeznaczenia, to zdawało się, że w momencie, w którym poprosiła go o dowiedzenie się więcej i stanął na progu domu Charona, wmieszało się tutaj jakieś fatum. Jednocześnie zdawało się jednak magia, że magia sztyletu najbardziej wpływa właśnie na niego (i na nią, o tym wolała nawet nie myśleć), a poza tym gdyby miała obstawiać, kogo najbardziej będzie fascynować moc, kryjąca się w tym przedmiocie o czarnej rękojeści, to tą osobą byłby właśnie wuj. Opuścili jaskinię, ale wciąż nie było pewności, czy wszystkie zaklęcia zostały złamane - czy sztylet nie spróbuje schwycić kogoś w sieć snów i wizji.
Albo zrobić coś gorszego.
(Bierzesz nóż, jakby mnie zabił.)
Może dlatego choć bez protestów zgodziła się, że owszem, warto zbadać sztylet i spróbować go zniszczyć, i że Morpheus na pewno dowie się najwięcej na jego temat, to uparła się mu przy tym towarzyszyć. Pomimo tego, że sine ślady wciąż nie zeszły z szyi, a kolana i lewa ręka pozostawały zabandażowane. (Obrażenia byłyby poważne, gdyby nie dysponowali magią: trochę zaklęć, porcja wigginowego i wyciąg ze szczuroszeta czy co tam zadysponował Lupin, Brenna się na tym nie znała, działały jednak cuda i istniała całkiem spora szansa, że zanim zajdzie słońce, wszystko będzie w porządku. Teraz, po dwudziestu czterech godzinach od opuszczenia jaskini, czuła się całkiem dobrze.)
Wuj nie powinien być z tym świństwem sam.
Nikt nie powinien być z tym sztyletem sam.
- Ale jeżeli cokolwiek będzie nie tak, to powiedz, proszę. Gdybym ja coś wyczuwała, to też powiem - poprosiła, krążąc wokół skrzyneczki. – Absolutnie nie ufam temu cholerstwu. Wiem, że to tylko przedmiot, ale cholera, zdaje się… jak żywy, tylko takim paskudnym rodzajem życia, jaki mają żywe trupy.
Dumbledore kazał spróbować zniszczyć zawartość, a jeżeli nie zdołają – zostawić ją w Strażnicy. Brenna ufała, że Albus zajmie się tą sprawą, ale czułaby się lepiej, gdyby pozbyli się tego cholerstwa raz na zawsze. Nawet jeśli teraz niczego nie czuła. Może dlatego, że siedzieli w świetle dnia: zaproponowała, aby "badania" przeprowadzić w pobliskich ruinach, raz, by nie narażać nikogo w domu, dwa, bo jakoś instynktownie chciała, aby na ten przedmiot padało słońce. Skoro trzymano go w takich ciemnościach, skoro nawet teraz, w pełnym świetle, zdawał się je wręcz pochłaniać... To zdawało się po prostu właściwe. Rzecz jasna poprosiła ojca, aby kręcił się w pobliżu „na wszelki wypadek”, by ktoś nie pojawił się w kluczowym momencie.
A… I gdyby coś wybuchło.
Zerknęła na sztylet podejrzliwie. Nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni. Zimne dreszcze wciąż przebiegały jej po kręgosłupie, ilekroć przypomniała sobie sny. I ilekroć pomyślała o tym, co mogli zobaczyć tam inni…