• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[09.08.72, po południe] Granice ciemności

[09.08.72, po południe] Granice ciemności
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
01.04.2024, 17:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.10.2024, 23:04 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V
Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Osobą, której Brenna mogła najbardziej zaufać w temacie sztyletu z wyspy był Morpheus.
Osobą, której Brenna mogła najmniej zaufać w temacie sztyletu z wyspy też był Morpheus.
Nieważne, jak paradoksalnie to nie brzmiało, z perspektywy Brenny właśnie tak wyglądała sytuacja. Morpheus Longbottom miał największą z nich wiedzę na ten temat, bo w końcu pracował w Departamencie Tajemnic, a choć była bardzo sceptyczna wobec przeznaczenia, to zdawało się, że w momencie, w którym poprosiła go o dowiedzenie się więcej i stanął na progu domu Charona, wmieszało się tutaj jakieś fatum. Jednocześnie zdawało się jednak magia, że magia sztyletu najbardziej wpływa właśnie na niego (i na nią, o tym wolała nawet nie myśleć), a poza tym gdyby miała obstawiać, kogo najbardziej będzie fascynować moc, kryjąca się w tym przedmiocie o czarnej rękojeści, to tą osobą byłby właśnie wuj. Opuścili jaskinię, ale wciąż nie było pewności, czy wszystkie zaklęcia zostały złamane - czy sztylet nie spróbuje schwycić kogoś w sieć snów i wizji.
Albo zrobić coś gorszego.
(Bierzesz nóż, jakby mnie zabił.)
Może dlatego choć bez protestów zgodziła się, że owszem, warto zbadać sztylet i spróbować go zniszczyć, i że Morpheus na pewno dowie się najwięcej na jego temat, to uparła się mu przy tym towarzyszyć. Pomimo tego, że sine ślady wciąż nie zeszły z szyi, a kolana i lewa ręka pozostawały zabandażowane. (Obrażenia byłyby poważne, gdyby nie dysponowali magią: trochę zaklęć, porcja wigginowego i wyciąg ze szczuroszeta czy co tam zadysponował Lupin, Brenna się na tym nie znała, działały jednak cuda i istniała całkiem spora szansa, że zanim zajdzie słońce, wszystko będzie w porządku. Teraz, po dwudziestu czterech godzinach od opuszczenia jaskini, czuła się całkiem dobrze.)
Wuj nie powinien być z tym świństwem sam.
Nikt nie powinien być z tym sztyletem sam.
- Ale jeżeli cokolwiek będzie nie tak, to powiedz, proszę. Gdybym ja coś wyczuwała, to też powiem - poprosiła, krążąc wokół skrzyneczki. – Absolutnie nie ufam temu cholerstwu. Wiem, że to tylko przedmiot, ale cholera, zdaje się… jak żywy, tylko takim paskudnym rodzajem życia, jaki mają żywe trupy.
Dumbledore kazał spróbować zniszczyć zawartość, a jeżeli nie zdołają – zostawić ją w Strażnicy. Brenna ufała, że Albus zajmie się tą sprawą, ale czułaby się lepiej, gdyby pozbyli się tego cholerstwa raz na zawsze. Nawet jeśli teraz niczego nie czuła. Może dlatego, że siedzieli w świetle dnia: zaproponowała, aby "badania" przeprowadzić w pobliskich ruinach, raz, by nie narażać nikogo w domu, dwa, bo jakoś instynktownie chciała, aby na ten przedmiot padało słońce. Skoro trzymano go w takich ciemnościach, skoro nawet teraz, w pełnym świetle, zdawał się je wręcz pochłaniać... To zdawało się po prostu właściwe. Rzecz jasna poprosiła ojca, aby kręcił się w pobliżu „na wszelki wypadek”, by ktoś nie pojawił się w kluczowym momencie.
A… I gdyby coś wybuchło.
Zerknęła na sztylet podejrzliwie. Nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni. Zimne dreszcze wciąż przebiegały jej po kręgosłupie, ilekroć przypomniała sobie sny. I ilekroć pomyślała o tym, co mogli zobaczyć tam inni…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#2
05.04.2024, 12:14  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.04.2024, 13:47 przez Morpheus Longbottom.)  

Gdy adrenalina płynęła w żyłach, kiedy istniał cel, dużo łatwiej przechodzić przez swoje lęki. Boginy, w porównaniu do niektórych zakamarków Departamentu Tajemnic, zdawały się być milusińskimi stworkami. Kiedy jednak przekraczało się próg domu, kiedy zdarzenia nabierały filtra odrealnienia, pośród kolorowych kwiatów, ruchomych portretów przodków i pięknych zasłonek w pastelowych kolorach letniej kolekcji tekstyliów, nagle chrzęst szkła, słyszalny tylko dla niego. Minęła tylko jedna noc.

Wieczorem, gdy natrafił w bibliotece na Godryka, temu spadła na podłogę karafka, rozbijając się, a wieszcz prawie się rozpłakał, patrząc na okruchy na parkiecie; kryształ przemieniony w drobny mak, błyszczący od octu, który miał eksponować wzory wycięte przez mistrza jakieś dwieście lat wcześniej. Nic mu nie powiedział, oczywiście, ale dostrzegł troskę w oczach ojca na widok jego pustego spojrzenia. W końcu zwykle nie zapowiadało to niczego dobrego, gdy niewidzące czarne oczy przenikały duszę, szukając przyszłości i sięgając po czas.

— Nie sądzę, aby był do końca nieożywiony, jak podpowiada umysł. Jest tak samo żywy, jak magia, sądzę, że jakimiś prechrześcijańskimi zaklęciami, może nawet preromańskimi. Nasza magia jest przenikniona latynizmami, germanizmami, greką. Osobiście lubię nazywać to magiją współczesną, odstającą chociażby od tradycji hoodo i voodu czy brujerii łacińskoamerykańskiej, zakorzenionej w folklorze. Myślę, że ta magia jest skojarzona bardziej z mocami ludów pierwotnych Anglii. Analizując historyczne traktaty, znaczący jest fakt, że często wiele podstawowych kwestii jest przemilczanych, zakładając wiedzę czytelnika. Tworzy to luki właściwie w każdej dziedzinie. Przez to tradycyjne czarostwo zaniknęło, podczas transformacji w takie, jakie istnieje dzisiaj — mówił i siedział z nogą założoną na nogę na czymś, co kiedyś musiało być fragmentem murku.

Pocierał nasadę nosa, obserwując równie nieufnie narzędzie. Światło spływało po jego twarzy łagodną miękkością, ciepło rozgrzewało zmęczone kości, nasycając je ciepłem pełni lata. Gdy jednak przyglądał się, jak cienie padają na nóż, jak się układa ciemność, ta zdawała się być głębsza, jakby metal pożerał światło. Jednak, jak wiadomo, ciemność to tylko brak światła. Wszystko, z czym się zmagali, było brakiem. Dobroci, miłości, akceptacji, cierpliwości, łagodności, światła. Wybrakowani ludzie kryli się w mrokach, udając większych i lepszych, niż reszta, lecz obawiając się jasności, która obnaży ich słabość.

— W normalnych okolicznościach zasugerowałbym zamknięcie w Komnacie Artefaktów, ale wolę wyznawać zasadę ograniczonego zaufania. Skoro nie wiemy, jak z tego skorzystać, trzeba to zniszczyć, zanim zatruje kogokolwiek, bo właśnie tego oczekuje po artefakcie na taką skalę zabezpieczeń. Niczym lustrzane odbicie Excalibura — ciągnął. Schował gdzieś do kieszeni dramatycznego Morpheusa, który przeżywał miłość sprzed dwudziestu lat, na rzecz Niewymownego, naukowca, badacza magii, stanowiącego mur dla jego gniotliwych i poszarpanych emocji. — Broń, aby namaścić niosącego mrok. To moja teoria. Zbędna, muszę przyznać, bo musimy wymazać go z istnienia. Myślałem nawet nad użyciem Miecza Gryffindora do tego celu, ale jeśli chociażby się wyszczerbił, ojciec utnie nam nim głowy.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
05.04.2024, 21:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.05.2024, 10:19 przez Brenna Longbottom.)  
W snach ożywały wszystkie lęki, a w nieprawdziwych wizjach, utkanych ze strachów i niespełnionych nadziei, czaiła się ciemność, która chciała ją pochłonąć. Tutaj, w promieniach słońca, zdawało się to dalekie i nieprawdziwe – ale tylko do momentu, w którym Brenna opuszczała spojrzenie na sztylet.
To nie tak, że na wyspie zobaczyła coś nowego: coś, czego od dawna nie nosiłaby w duszy. Ale ubrane w szatę snu, udającego jawę, stawało się bardziej namacalne.
Zwłaszcza, że jej sen wcale nie był nieprawdopodobny.
Wiedziała, że przynajmniej niektóre jego elementy muszą się spełnić.
– Nie jestem pewna, czy zrozumiałam wszystko, co do mnie powiedziałeś, ale wydaje mi się, że mamy na myśli mniej więcej to samo – powiedziała Brenna, gdy Morpheus skończył mówić. Kiedy wyjaśniał naturę życia i nie życia sztyletu, przystanęła na moment, ale zaraz na powrót podjęła wędrówkę w tę i z powrotem, jakby nie mogła usiedzieć w miejscu. Mogła to być równie dobrze oznaka stresu, jak efekt tego, że jak na siebie przespała bardzo, bardzo dużo godzin, a potem jeszcze kilka grzecznie leżała czy na łóżku, czy na kanapie, i teraz zaczynało ją dosłownie nosić po tym przymusowym odpoczynku.
Wpatrywała się w odnaleziony sztylet, spoczywający bezpiecznie w szkatułce. Zaginiony przed laty, znów wyciągnięty na światło dzienne.
I mający zostać zniszczony. Raz na zawsze.
– Och, bogowie, za żadne skarby. Departament Tajemnic chciałby ten sztylet badać: to trochę tak jak… jak mugolska bomba… atamowa? – powiedziała, myląc „atomową”, bo ostatecznie nie znała się na mugolskim świecie aż tak bardzo. – Jak ludzie mają taką broń, prędzej czy później ktoś zechce ją użyć, a w Ministerstwie Magii jest trochę zbyt wielu Borginów, Mulicberów i cholera wie, kogo jeszcze…
Ostatecznie, Voldemort werbował przede wszystkim wśród konserwatywnych rodów czystej krwi, dopiero drugą oś werbunku, szmalcowników, stanowili półkrwi z Nokturna. A przecież właśnie konserwatywne rody czystej krwi miały najwięcej przedstawicieli na wysokich stanowiskach w Ministerstwie Magii. Brenna mogła w Ministerstwie pracować, ale doskonale wiedziała, że jeśli sztylet zostałby powierzony właśnie tej instytucji, trafiłby w ręce Voldemorta najpóźniej w przyszły czwartek.
– Jakieś pomysły, jak to zrobić? Jeśli spróbuję go po prostu wybuchnąć, nie walnie w nas ogromna fala ciemności?
Pod pewnymi względami była typową Gryfonką – jej pierwszą myślą było „po prostu to wysadzić”.
Pod innymi względami niosła w sobie jednak odrobinę więcej rozumu niż przypisywano przeciętnemu Gryfonowi: bo nie podniosła różdżki, aby to zrobić, a czekała na werdykt kogoś bardziej zorientowanego w temacie.
– Jeśli nic innego nie zadziała, spróbujemy. Zwalimy to na mnie, obiecuję nie wydać twojego udziału nawet kładąc głowę na katowskim pieńku. Bo bardzo nie chciałabym, żeby... to namaściło w jakiś sposób Voldemorta, on do cholery niesie ze sobą wystarczająco wiele mroku – powiedziała, znów przystając i zaprzestając tej wędrówki, tak podobnej do tej, jaką uskuteczniał tego dnia Erik w jej pokoju. Spojrzała na Morpheusa, tym razem z pewnym zamyśleniem. – Nie mogę go dotknąć. Jego rękojeści. Nie jestem w stanie – wyznała. Nie miała pojęcia, co to może oznaczać, choć mogła mieć teorie, ale być może była ta istotna informacja, potencjalnie przydatna przy próbie zniszczenia tego przedmiotu. Morpheus nie mógł wydobyć sztyletu z pochwy, ale mógł go wynieść z podziemi. Brenna nie była w stanie nawet musnąć rękojeści palcami.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#4
16.04.2024, 11:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.04.2024, 13:46 przez Morpheus Longbottom.)  

— Też się tego obawiam. Gdyby mogło być tak po prostu zniszczone, ci, którzy go zamknęli, już by to zrobili, o ile zakładamy tezę, że zaklęcia ochronne były po to, aby odstraszać, a nie... testować — ostatnie słowo wyrzekł z pewnym wahaniem, biorąc pod uwagę fakt, że obudził się jako pierwszy, odciął łańcuch, więżący broń i wyniósł ją z jaskini na światło dnia. — Ironicznie, jeśli była to ta druga opcja, szanse na destrukcję są znacząco wyższe.

Parsknął głośno na deklarację Brenny na temat miecza, czując, jak częściowo uchodzi z niego napięcie, a świat staje się nieco bardziej przyjazny. Wyobraził sobie swojego ojca, który goni Brennę dookoła posiadłości, wymachując mieczem Godryka, do cyrkowej melodii, za nimi kurz i płomienie gniewu nestora rodu, który na sam koniec okłada płazem tyłek teatralnie płaczącej wnuczki. Szybko jednak spoważniał, bo sprawa jednak nie należała ani do zabawnych, ani prostych i w gruncie rzeczy mieli tylko siebie, aby rozwiązać problem. Czemu Dumbledore nie zajął się tym sam, umykało mu.

— Myślę, że jest to związane z potencjałem czynienia złego. Myślę, że... Nie, poprawka, ja wiem, że gdybym miał okazję dostać w swoje ręce mordercę Derwina, rozprułbym go jak rybę. Czy zemsta czyni mnie bezkrytycznie złą osobą? Wątpię. Na pewno nie odbiera mi możliwości czynienia dobra. Ale pozwala to artefaktom wyczuć potencjał do korupcji duszy. Ci zaś, którzy kroczą z darami Trzeciego Oka, rodzą się z terminem ważności. I nie mówię tutaj o poddaniu się czarnomagicznym mrzonkom, oboje mamy na to zbyt mocny kręgosłup moralny, nie poddajemy się słabością tak łatwo, ale potrafimy poświęcić fragmenty samych siebie dla tych, którzy są bliscy naszemu sercu, a Trzecie Oko wystawia nas. A takie przedmioty, on... wyczuwa tę miękkość w skorupie, za którą można pociągnąć. Nie zna nas, jako osób, ale wie, że jest coś, miejsce, w które może się wbić, aby usiąść komfortowo i sączyć obawę.

Pomyślał przez chwilę o Antoniuszu i o rzeczach, które robi się z miłości do innych. O mrocznych sekretach, odzywających się w duszy, gdy jesteśmy zwierzętami zapędzonymi w kozi róg. Bardzo nie chciał myśleć o Alexandrze, który tak często losował słońce w swoich rozkładach, które powtarzało mu się wielokrotnie w talii, kartę prawdy, jako kimś, kto może mu ten sam sztylet wbić w plecy, a jednak... Mulciberowie bardzo głośno określali swoje stanowisko. Koniec końców byli sobie obcy na poziomie jakichkolwiek zażyłości poza pracą, dzielili pasję. I koszmar wojny, w której osoba bliska może stanąć po drugiej stronie konfliktu i wymierzyć różdżkę w jednoznacznym celu: zabicia. Koniec końców, byli rodem czystej krwi, Longbottomowie. Znali twarz tego, kto zabił Derwina, nie wiedzieli tylko, która to twarz.

— Ja nie mogę wysunąć ostrza z pochwy. To i tak krok dalej niż ty. Te rozważania jednak nie prowadzą nas nigdzie, oprócz wzajemnej paranoi, a strach zabija umysł, więc musimy się skupić. Natura tego noża jest mroczna, skupia w sobie ciemność i, jak sądzę, zło. Reaguje na potencjał, im słabsza dusza i umysł, im więcej miejsc zaczepienia, tym staje się bardziej dostępny. Miecz na pewno go rozbije, sam jest artefaktem, ale tworzy to zagrożenie wybuchu mrocznej magii. Potrzebujemy więc pułapki, która wchłonie magię i zdezintegruje artefakt, czyniąc go bezużytecznym.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
16.04.2024, 17:35  ✶  
- Nie było tak naprawdę żadnych pułapek, które miałyby nas zatrzymać, żadnych zaklęć ochronnych, mających nie dopuścić kogoś do środka. Trudno powiedzieć, dlaczego go ukryto - mruknęła Brenna, podejmując znów swoją wędrówkę, depcząc pod podeszwami podniszczonych trampek trawę, porastającą ruiny. Czy to było bez znaczenia, czy wręcz przeciwnie? Czy powinna grzebać dalej, za informacjami o tej wyspie, o jej magii, o jaskiniach? O uśpionej ciemności, w której sidła wpadały najwyraźniej kolejne osoby? Czy ci, którzy skuli rękojeść łańcuchem, zrobili to, aby chronić świat przed tą ciemnością? Czy może była to część zaklęcia, przywodzącego do podziemi?
Albo test?
- Równie dobrze ktoś mógł chcieć chronić świat przed tym, jak wyspa stanowiła jakąś pułapkę... która popsuła się z czasem? Może wcale nie miała zniknąć? Albo ktoś, kto miał wrócić po to... coś, nie wrócił?
Och, Godryk byłby wściekły, gdyby uszkodziła miecz Gryffindora. Niekoniecznie ganiałby ją z tym mieczem dookoła domu - miał w końcu już swoje lata i prawdopodobnie biegała szybciej od niego - ale na pewno powiedziałby jej kilka przykrych słów. Może nawet wydziedziczył. Nie byłaby zaskoczona, gdyby ten miecz cenił dużo wyżej od niej.
Ale gdyby było trzeba, Brenna i tak by go użyła i potem przysięgała, że to wszystko jej pomysł i nikt jej w tym nie pomagał.
- Myślę, że gdybym wpadła na mordercę wujka, też spróbowałabym go wykończyć - mruknęła, a jej wzrok powrócił do szkatuły, i cienie w niej zdały się Brennie jakby głębsze. Może nie chodziło o potencjał do dokonania rzeczy złych i okrutnych: a jedynie o to, jak blisko już stałeś czarnej magii. Podczas Beltane nie dała umrzeć śmierciożercy, i żałowała teraz tego z całego serca. Teraz, być może, zdołałaby patrzeć po prostu, jakby się wykrwawiał, nawet nie próbując mu pomóc. Za wiele stało się tamtej nocy, za dużo w kolejnych dniach, aby nie odcisnęło swojego piętna.
A gdyby zrobiła to raz, kolejny byłby łatwiejszy.
W imię większego dobra, mogła pewnego dnia upaść na samo dno.
Może dobrze, że jak ujął to Morpheus: mieli termin przydatności.
– Mówisz, jakbyśmy byli butelkami mleka – powiedziała, posyłając mu uśmiech. To był żart, bo Brenna mniej więcej rozumiała, co miał na myśli, chociaż pewnie nie dotyczyło to wszystkich, którzy posiadali dar trzeciego oka. Morpheus był wieszczem, jednym z tych, którzy żyli jakby nie tylko w teraźniejszości, ale częściowo i w przyszłości: jasnowidzenie było tak bardzo częścią niego, że pozbawiony talentu przestałby być sobą. W połączeniu z pracą w Komnacie Przepowiedni rzeczywiście go to narażało.
Dla Brenny widmowidzenie było zaś zaledwie narzędziem. Czymś, co stosowała chętnie. Czymś, co kształtowało ją i jej życie, a obrazy, oglądane dla Departamentu, nigdy nie były przyjemne – nie bez powodu widmowidzowie rzadko zatrudniali się w tej jednostce na dłużej – ale jednak talent nie był tak mocno osią jej jestestwa, jak w przypadku Morpheusa.
– W porządku. Czyli na pewno jakieś tarcze i tak dalej, by zatrzymać potencjalny wybuch. Te ruiny nie lubią czarnej magii, więc może to też pomoże. Ale skoro chodzi o spaczenie, czy zaklęcia niszczące w ogóle mają szansę tu podziałać? Może chodzić o coś wręcz przeciwstawnego? O dobrą energię? Jeżeli mamy próbować z czymś innym niż mieczem – mruknęła, spoglądając to na wuja, to na rękojeść, na pochwę, w której skrywało się ostrze. Brenna czuła podskórnie, że nie chciałaby zobaczyć samego ostrza: ze gdyby zostało wyciągnięte, ktoś by zginął. – Albus mówi, że jeśli nie damy rady, mamy go zostawić w Strażnicy, i on spróbuje coś z tym zrobić… ale nie wiem, na ile on jest znawcą artefaktów.
W oczach Brenny był najpotężniejszym magiem Brytanii, równym najmniej Merlinowy, ale nawet najpotężniejszy mag Brytanii mógł nie wiedzieć, jak niszczyć przedchrześcijańskie artefakty.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#6
18.04.2024, 19:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.04.2024, 13:42 przez Morpheus Longbottom.)  

Wszystko to, o czym wspominała Brenna było bardzo prawdopodobnymi opcjami. Nie mieli jednak jak dowiedzieć się, co właściwe stworzyło i dlaczego tamto miejsce. Nigdy nie zmusiłby dziewczyny, aby spoglądała w przeszłość, zarówno przedmiotu, jak i samej Wyspy. Były wizje, przyprawiające o szaleństwo, które nie musiały się sprawdzić. Co dopiero rzeczy, które nastąpiły w tak przeklętych miejscach. Aż się wzdrygnął.

— Albus, he? Nie wiedziałem, że jesteś z profesorem Dumbledorem na ty — zaśmiał się, co przypominało nieco rechot. Morpheus miał dwa sposoby śmiania się, oba tak samo szczere, jeden, gdy znajdował się wśród osób, przy których dbał o wizerunek, był to śmiech jasny, pełen blasku, bardzo piękny. Drugi zaś znała głównie jego rodzina, gdy nie krygował się brzemieniem, marszczył nos i robił głupią minę. Bardzo Longbottomowy śmiech. Oczywiście niczego nie insynuować bratanicy, ale jakby miał okazję i profesor byłby chętny, mógłby... Nie ważne, rozmyślania były nieodpowiednie. Stres zaczynał wchodzić mu mocno do głowy i umysł szukał najprostszych form rozluźnienia. Poza tym, on byłby ostatni do rzucenia kamieniem.

— Myślę, że to coś wysysa energię. Jak w przypadku Alistaira, niechaj Hades ma go w swojej opiece. Przynajmniej na etapie trwania na Wyspie. Znów, to mógł być system ochrony lub sposób karmienia.

Potarł twarz dłońmi.

— Co tam widziałaś? Nikomu nie powiem. Jestem dobry w trzymaniu sekretów. — Antoniusz, Erik, Vakel, powierzchowne sekrety. I te głębsze. Związane z pracą, z Departamentem Tajemnic. Żartował i udawał, że nie umie kłamać, ale robił to bardzo, bardzo dobrze. Pewnie dlatego, że przez większość czasu był prawdomówny i wielu zakładało jego naiwną uczciwość. — Bo ja byłem w metaforze utraty wszystkiego, nad czym pracowałem całe życie. Komnata Przepowiedni zniszczona do cna. I to była moja wina, ponieważ jej nie pilnowałem. Wyciągało lęki na wierzch. Moją bezradność.

Wstał z kamienia.

— Najbardziej osiągalnym dla mnie... Czekaj nie rób tego... To drugie. — Spojrzenie Morpheusa na chwilę się rozmyło. Wieszczył i próbował dla nich znaleźć ścieżkę.


Rzut na Jasnowidzenie
Rzut PO 1d100 - 32
Slaby sukces...


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
19.04.2024, 13:56  ✶  
- Musiałam wreszcie wyjść mentalnie z Hogwartu – powiedziała Brenna, posyłając Morpheusowi uśmiech, szczery, ale nieco blady. Albus Dumbledore nie był już jej profesorem, nie był dyrektorem, nie był nawet już po prostu dowódcą organizacji, do której należała. Był bezpośrednim współpracownikiem.
I Morpheus o tym nie wiedział.
Brenna chyba nawet nie pomyślała, by mu powiedzieć - nie celowo, a nie uznając tego za istotne - chociaż być może, gdyby się zastanowiła, uznałaby, że może lepiej, aby Morpheus nie wiedział bardzo dużo. Wokół niego pełno było ludzi z konserwatywnych rodzin, miał wiele rozmaitych znajomości, a Niewymownych łączyło pewne... milczące porozumienie. Nikt nie wiedział, co dzieje się w ciemności sal Departamentu Tajemnic i chociaż Brenna ufała wujowi, inaczej przecież nie zabrałaby go na tę wyspę, to... nie było potrzeby, aby w tę ciemność wnosić wszystkie informacje o funkcjonowaniu organizacji.
– Też się nad tym zastanawiałam. Pewnie masz rację... Zaklęcie snu mogło być tylko mechanizmem obronnych, ale może śmierć tam zasilała to coś? Jakaś forma nekromantycznej, pasożytniczej więzi? Za mało wiem o nekromancji... - mruknęła Brenna.
Kiedyś sądziła, że jej to niepotrzebne.
Teraz była zła na samą siebie za te braki w edukacji. Nawet jeśli wiedza o nekromancji była... cóż, zakazana.
Przesunęła palcami po policzku i niemal natychmiast opuściła rękę, przypominając sobie, że tej lewej dziś jeszcze nie powinna za bardzo używać. Niezbyt chciała mówić o tym, co widziała. Z jednej strony Brenna paplała na lewo i prawo, nie miała żadnych oporów wobec mówienia o tym, że kogoś lubi czy kocha, nie było problemu w opowiadaniu głupiutkich historyjek z dzieciństwa, z proszeniem o pomoc, przyznawaniem się do błędu czy przepraszaniem... z tymi wszystkimi słowami, z którymi tak wielu ludzi miało problem.
Z drugiej nie lubiła dopuszczać nikogo do tego, co było ciemne. Strachy, wątpliwości, niepewność i złe wspomnienia zamykała bardzo starannie gdzieś na dnie duszy, nie chcąc pokazywać ich przyjaciołom czy rodzinie. Teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. I przychodziło jej to łatwo, bo robiła to od lat, a że była wesoła i gadatliwa – i to naprawdę była wesoła, nie była to zwykle nawet gra – to mało kto doszukiwał się czegoś za uśmiechem.
– Derwin, Jason, żyli. Zimni nie byli Zimnymi. W ogóle nikt nie zginął podczas sabatu ani po sabacie, bo Voldemort został tam pokonany. Koniec wojny, wszyscy świętują. Dobra, poza Borginami i pewnie niektórymi czystokrwistymi. Wszystko było dobrze, mogłoby być dobrze. Gdybym po prostu weszła w ciemność. Gdybym znikła w mroku. Gdyby zamiast mnie był tam ktoś inny – powiedziała, zbywając to wzruszeniem ramion, jakby nie było ważne.
I zaraz odwróciła się.
Kalkulowała.
A słowa wuja wskazywały na to, że już patrzył na jej intencje, i rozpatrywane możliwości.
- Drugie? Czekaj, to będzie... na pewno nie trzecie? Jeśli drugie... to stawiaj przed sobą tarczę, bardzo proszę?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#8
23.04.2024, 12:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.04.2024, 14:38 przez Morpheus Longbottom.)  

Z Brenną bardzo dochodzili do milczącego podziemia. On nie pytał, ona nie opowiadała. Układ, który nie należał do idealnych, ale pozwalał na pewną swobodę w zakresie wspólnego funkcjonowania. Morpheus zdawał sobie sprawę ze swoich ułomności oraz podatności na mrok, a także tego, że praca w Departamencie Tajemnic tworzy szklaną granicę pomiędzy nim a resztą Zakonu Feniksa. Ledwie widoczną, ale cały czas obecną. Szybę, której nie da się zburzyć, zbić, bez utracenia wpływów w mrocznych ścianach tamtego miejsca, wpływu, którego potrzebowali. Przecież dlatego go zrekrutowano, był o tym przekonany.

Wysłuchał uważnie tego, czego nie chciała mówić nikomu innemu. Mogła być pewna, że zapytany o to przez osobę trzecią, wzruszy ramionami i powie, że nie ma pojęcia, co mogła widzieć Brenna w majakach ciemności.

— Czas w teorii tylko da się ujarzmić. Ale... Słuchaj mnie uważnie. Jedynymi winnymi śmierci są ci, którzy dokonali morderstwa. Nikt inny. A ja wierzę, że jesteś niemalże stworzona do tego, aby być Sprawiedliwą Ręką Boga. W twoim rozkładzie urodzeniowym, tak sprawdziłem — uśmiechnął się do Brenny zawadiacko — Patronuje ci karta Diabła, który prosi nas, byśmy zaprzyjaźnili się ze strachem, uczyli się z naszych destrukcyjnych impulsów i walczyli o trwałą, wewnętrzną wolność. Na karcie namalowana jest para, która jest zaciągnięta w łańcuchy i wierzę, że jesteś w stanie je rozbić. Lub samemu przeistoczyć się w tego diabła i kierować losem. Tylko, właśnie, musisz zaprzyjaźnić się ze swoim strachem. I pamiętać, że nikt nie zastąpi cię, więc żadnego znikania.

Westchnął.

— Po tym zamierzam zabrać cię na wakacje, żadnych protestów. Co sądzisz o Kambodży?

Zgodnie z jej prośbą, postawił bariery, skupiając się na tym, jak pracowano, gdy zabezpieczano artefakty dla Archiwum i Komnaty Artefaktów. Tkał z szermierczym wdziękiem zaklęcia dookoła nich, mieszcząc w nich jak najwięcej intencji oraz katalizatorów rozpraszających mrok. Natura jego magii była niezwykle świetlista, niemal nie dało się na nią patrzyć bezpośrednio, jakby w kontrataku dla ciemności noża.


Rzut na Rozproszenie (N), stawianie pola ochronnego
Rzut N 1d100 - 52
Sukces!

Rzut N 1d100 - 92
Sukces!


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
23.04.2024, 19:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.04.2024, 19:36 przez Brenna Longbottom.)  
Potrzebowali wpływów w Departamencie Tajemnic. Ten zaś tradycyjnie był domeną Rookwoodów, Bulstrodów i Mulicberów: dwóch rodzin słynących z neutralności (którą tę neutralność w przypadku pierwszej Brenna zaczęła podważać po poznaniu kilku historii) i jednej, która zasłynęła jako rasiści. Morpheus poza tym był człowiekiem wielu talentów – patrzył w przyszłość, skakał przez czas i był osobą niezwykle spostrzegawczą.
Poprosiła o wsparcie, bo teraz decyzja należała do niej, nie do Derwina czy ojca.
I miała nadzieję, że postąpiła słusznie.
Nadzieja była jedną z rzeczy, których po prostu musiała się trzymać. Nie tylko w przypadku Morpheusa.
– Sprawiedliwa Ręka Boga? Ja? Morpheusie, zwykle nie poddaję w wątpliwości twoich przypowiedni, ale w tym przypadku chyba wszystko się pokręciło – stwierdziła, obdarzając go uśmiechem. Dalsze słowa jednak… cóż, Diabeł, tak? Nie znała się na kartach dostatecznie, by rozumieć pełnię znaczeń tej karty, ale kojarzyła, że nie jest niczym dobrym. Nie pojmowała odcieni szarości, związanych z tą kartą, ani tego, że jako tarot urodzenia mój wskazywać na branie życia takim, jakim jest i podchodzeniem do niego z humorem. Dla niej diabeł był demonem. Był ciemną stroną ludzkiej natury.
Może, paradoksalnie, ta karta całkiem do niej pasowała.
Karta osobista. Diabeł. Karta duszy. Kochankowie, przyporządkowani przypadkiem także znakowi bliźniąt. Mogło to znaczyć wszystko i nic.
– Jak widzisz, wciąż tu jestem – odparła, rozkładając ręce, wciąż z tym samym uśmiechem na ustach. Bo popełniła wiele błędów, podczas Beltane, przed Beltane i po Beltane, i wiele jeszcze z pewnością mogła popełnić, ale nie wierzyła też, że akurat zastąpienie jej skromnej osoby mogłoby sprawić, że wszystko potoczy się w dobrym kierunku – chyba nie dowierzała aż tak w moc jednostki. – Wakacje? Nie mam czasu na… zaraz. Kambodża… Hej. Czy sądzisz, ze w Kambodży mogą mieć utalentowanych nekromantów? – spytała z błyskiem w oku. Łatwo było się domyśleć, o co dokładnie chodzi: Brenna raczej nie zapragnęła nagle ożywiać martwych, a znów jej myśli umknęły ku Zimnym. Planowała wprawdzie szukać w Afryce, ale może Kambodża też była doskonałym kierunkiem. Może mieli tam inne przepisy i edukację niż w Europie, a zwłaszcza w Anglii.
Uniosła różdżkę, czekając aż wuj utka czary ochronne – mające chronić zarówno przed tym, co mogłoby się stać, gdyby jej zaklęcie wymknęło się spod kontroli, jak i gdyby artefakt zaczął w jakiś sposób się „bronić”. Lub doszło do wybuchu ciemnej energii, jak to wcześniej wyrażał obawę Longbottom. A potem poruszyła nadgarstkiem, tkając własne zaklęcie, dość skomplikowane, z magii kształtowania. Wypełniając szkatułę ogniem i światłem zarazem – ten pierwszy był tak gorący, że płonął nie złotem, a błękitem.

(kształtowanie)
Rzut W 1d100 - 18
Akcja nieudana

Rzut W 1d100 - 48
Sukces!

Rzut W 1d100 - 36
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#10
23.04.2024, 19:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.04.2024, 20:05 przez Morpheus Longbottom.)  

— Jestem przekonany, że śnisz się jako największy koszmar wielu tych, którzy kroczą ścieżkami mroku, a trochę egoizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Tak dla zdrowego balansu — stwierdził, nadal przyglądając się młodej czarodziejce. Czas przepłynął mu przez palce, ledwie mrugnięcie oka temu uczyła się chodzić, jeszcze niedawno próbowała zjeżdżać na poduszce po schodach, rozbijała się po Kniei z patykiem, zamiast różdżką, ciągnąc za sobą największych łobuzów i tych dużo, dużo mniejszych. Tak wiele momentów w jej życiu, które widział, prowadziły prosto do tego momentu, w którym się znalazła.

— Nie pytałem o zdanie co do wyjazdu tylko destynacji. Wiem, gdzie przebywa pewna kambodżańska księżniczka, mogę zapytać — uśmiech czarusia numer pięć, błysk w oku mówiący wiem, ale nie powiem, chociaż swoboda tego, w jakim tonie wyrażał tę kwestię, sugerowała, że nie jest to aż tak wielka tajemnica. Mógł zdradzić miejsce pobytu kobiety, ale trochę się z Brenną droczył. Obserwował przy tym zachowanie noża, magii dookoła, przestrzeni, a co najważniejsze, tarcz, które chroniły czarodziejów i miały przekierowywać mrok w rozproszonej formie bez krzywdy dla wszystkich zebranych oraz ludzkości.

Odruchowo przestąpił krok do tyłu, gdy szkatuła zaczęła nagrzewać się od siły czarów Brenny, nawet jeśli nie wyczuł faktycznego ciepła z mocą, którą rzeczywiście ono emanowało. Czuł na skórze ciepło, ale tylko tyle. [/a
[a] Ciepło jednak zaczynało narastać, zmieszane z mrokiem, który jakby sączył się w przestrzeni. Jego zaklęcia słabły, widocznie gasły, przyciemnione kurzem, ukazującym z artefaktu. Nie mógł to być zwykły kurz ani popiół po spaleniu, lecz pozostałości magii, które palone, szukały azylu w postaci... Sam nie wiedział czego, ale niszczyły światło osłon, iskra po iskierce, odbierając im życie.


Rozpraszanie (N), dokładam warstwy magii do tarcz
Rzut N 1d100 - 6
Akcja nieudana

Rzut N 1d100 - 89
Sukces!

Rzut N 1d100 - 4
Akcja nieudana

Nakładanie nowej warstwy ochrony podczas aktywnego ataku Brenny na nóż i noża na wszystko co żyje, było trudne, zwłaszcza, że nie należała do najlepszych łamaczy klątw. Nawet ciężko go nazwać pośrednim, lecz znał teorię. Więc tkał magię, aby bronić bratanicy przed frontalnym zagrożeniem ze strony mrocznego noża.

— Teraz tak przyszło mi na myśl... Jak sądzisz, czy nasze Trzecie Oko jakoś wpływało na niego? — zapytał, reperując zaklęcie swoją wielce czarnomagiczną różdżką, która nigdy mroku nie zaznała.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3863), Morpheus Longbottom (2693)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa