• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 5 6 7 8 9 10 Dalej »
[09.08.72] Szaleństwo Windermere. Otumanienie. | Geraldine & Esmé

[09.08.72] Szaleństwo Windermere. Otumanienie. | Geraldine & Esmé
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#1
06.04.2024, 16:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2025, 23:26 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie W poszukiwaniu straconego czasu II
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic IV

Sytuacja była naprawdę zabawna, zbieg okoliczności, ale całkiem przyjemny zbieg okoliczności. Po krótkiej wymianie listów ze swoim ulubionym kaletnikiem, doszli do wniosku, że połączą plany, skoro jedno i drugie miało ochotę na wyjazd. Yaxley nie widziała w tym nic złego, bo dlaczego? Czy to, że znali się ledwie chwilę, łączyła ich głównie relacja biznesowa mogłoby być przeszkodą w tym, żeby razem odpocząć od codzienności? Gdzie tam, nie dla niej. Wspólne wynajęcie domku wydawało się być idealną okazją do poznania lepiej swojego współpracownika.

Windermere kojarzyła z dzieciństwa, miała wrażenie, że kiedyś rodzice ją tutaj zabrali, a może to było fałszywe wspomnienie? Kto to wie. Grunt, że znaleźli się tutaj rano, dostali klucze do swojego domku, mogli zostawić w nim rzeczy i nacieszyć się tą ciszą i spokojem.

Pogoda dopisywała, sierpień był słoneczny, na szczęście nie, aż tak jak lipiec, bo upały bardzo męczyły pannę Yaxley, zdecydowanie wolała dni, takie jak te, ciepłe, ale nie przesadnie, gdzie można było oddychać, powietrze nie było duszące. Wiatr od strony jeziora powodował przyjemne orzeźwienie. Czy potrzeba czegoś więcej do szczęścia? No nie, chyba, że odpowiedniego towarzystwa, a i to jej się udało.

Esmé nadal był dla niej zagadką, liczyła na to, że dowie się o nim więcej, że może lepiej go pozna, naprawdę była ciekawa jego osoby, a nie mieli szansy spędzić jak do tej pory ze sobą więcej czasu. Wymieniali listy, to fakt, ale listy przy wspólnym wypadzie nad jezioro wypadały naprawdę blado.

Nie pojawili się tutaj, żeby siedzieć w domku, także dosyć szybko go opuścili i znaleźli się nad jeziorem.

Siedzieli na końcu pomostu, Gerry wsadziła stopy do jeziora, żeby jeszcze bardziej się ochłodzić, miała nadzieję, że nie mieszka tutaj żadna syrena, bo słyszała o tym, że ostatnio są trochę bardzo aktywne, a nie chciałaby, żeby ona, czy jej towarzysz stali się ofiarami tych przebrzydłych bestii.

Rowle chyba pierwszy raz mógł zobaczyć ją w takim wydaniu, bo Geraldine raczej nie chodziła w sukienkach, nie znosiła ich, ale w taką pogodę musiała docenić, bo skórzane spodnie zdecydowanie za mocno przyciągały promienie słońca. Odsłoniła też plecy, wprawiony obserwator mógł dostrzec na nich bliznę, która ciągnęła się, aż za materiał sukienki, był to ślad po walce z kelpie, który przypominał jej o tym, że nie jest nieśmiertelna.

Wsadziła sobie papierosa do ust, po czym przeniosła spojrzenie na swojego towarzysza. - Tak właściwie, to całkiem tu przyjemnie, tylko trochę pusto, chociaż właściwie to chyba zaleta. - Szczególnie dla osób, które chciały odpocząć od codzienności. Uniosła zapalniczkę, żeby odpalić fajkę, zaciągnęła się dymem. - Chcesz fajkę? Zapomniałam zapytać, a to trochę niekulturalne. - Zapytała jeszcze mężczyzny, bo jak ona palił jak smok, a może smoczoognik, wypadało więc zapytać chociażby z grzeczności.


!szaleństwoWindermere
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#2
06.04.2024, 16:39  ✶  
Ta natrętna myśl wdarła się do twojej głowy całkiem niepostrzeżenie: to ideał. Prawdziwy ideał. Jak można było tego nie zobaczyć wcześniej?
Ilekroć przebywasz w pobliżu swojego towarzysza czujesz jak gwałtownie bije twoje serce a w żołądku tańczą ci motyle. To miłość. Całe morze miłości.
Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#3
06.04.2024, 21:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.04.2024, 21:23 przez Esmé Rowle.)  

Czy czuł się winny? Nie. Czy powinien czuć się winny? Chyba tak. Z premedytacją godną drapieżnika wykorzystał przypadkową, zaskakującą informację, że jego urocza Łowczyni również planuje wyjazd. I również w to samo miejsce. Nie musiał długo jej namawiać, by wybrali się razem. Właściwie... wcale jej nie namawiał, chociaż miał ku temu plany, gdyby była oporna. Geraldine była naprawdę wspaniałą kobietą, wobec której Rowle czuł specyficzny poziom respektu, jakby... znali się od lat. Jakby zwyczajnie nie wypadało być wobec niej taką świnią, jaką potrafił być wobec innych kobiet, byleby uszczknąć z nich trochę przyjemności. Ger, chociaż na co dzień parała się mordem zwierząt, któremu zresztą oddawała się z nieskrywaną (przed Esmé) przyjemnością, to była bardzo niewinna. W taki specyficzny, naturalny sposób, który chwytał za serce kaletnika. Nie tak miłośnie, ale tak... uroczo. Czasami zastanawiał się, czy gdyby zwrócił na to uwagę, to czy zrozumiałaby jak urocza była. Czy potrafiłaby zrozumieć, czy uznałaby to za jego dziwactwo, ale miło że sprawia mu to frajdę? Tak czy inaczej, Ger nawet nie myślała o tym, że taki wspólny wyjazd na wczasy jest... czymś, co sugerowało pewną relację między nimi i zgodziła się bez zawahania. Rzemieślnik zaś był zupełnie tego świadom, ale przecież był nonszalantem - jakby miało mu to przeszkadzać niby? Zresztą nawet jakby brano ich za parę czy kochanków, to byłoby to tym zabawniejsze. Tym ciekawsze.

Więc dlaczego miał zamiar nalegać? Szanował ją ponad swoje proste, męskie instynkty, więc nie planował niczego... niewłaściwego. Nie planował też, że ten wyjazd ma być jakąś okazją, by ją uwieść, chociaż wiedział, że zdecydowanie zbliżą się do siebie. Chcąc czy nie. Zamierzał być po prostu sobą i liczył, że Gerry będzie po prostu sobą. Taką ją lubił najbardziej.

Nigdzie nie wyjeżdżał z rodziną. Właściwie rzadko kiedy gdziekolwiek się ruszał. Jego największą podróżą była ta z Francji do Anglii, która zakończyła etap życia, w którym był zdolny wieść normalne życie. Od tamtego czasu wszystko się zmieniło, a on z każdym kolejnym dniem stawał się bardziej łakomy. On? Nie, w żadnym wypadku nie on. Oddzielał grubą linią pustkę, która w nim drzemała, a siebie. Ale była wewnątrz niego i wpływała na niego. I domagała się wrażeń.

Windermere oferowało całą gamę wrażeń. Pamiętał drobne artykuły na temat tego miejsca z gazet, gdyż kontrastowały poziomem intrygi od innych historyjek. Często błahych, związanych z celebrytami i ich życiem. W dupie miał ich życie. Miał swoje własne i nie wiedział co z nim zrobić, dlaczego miałby czytać o cudzym? Ekhem, wracając... Windermere słynęło ze zmian. Zmian, jakie zachodziły w człowieku, który zabawił tam nieco za długo. Niektóre zmiany były bardzo zauważalne - bo ludzie znikali. Inni umierali, więc zmiana była bardzo nagła i stała. Ale niektóre były mniej wyczuwalne, bo dotyczyły strefy emocjonalnej. I tutaj krył się diabeł. Demon, który szeptał słodkie słówka na ucho kaletnika. No, jak wiele emocji zmieni u człowieka, który właściwie był ich wybrakowany? No dalej, Losie, pokaż na co cię stać.

Z nudów. Prosta odpowiedź. Esmé wybierał się nad jezioro z czystych nudów i obietnicy wrażeń. Latem zamówień na skórzane wyroby było, jak można się domyślić, mniej. Wszystkich swoich klientów poinformował, by przybyli do jego pracowni najlepiej tłumnie po jego powrocie. Następnego dnia od niego. Resztę załatwiła kartka z krótką informacją, że nie ma go, ale będzie. I że mogą oczekiwać zniżki, a nawet wyprzedaży, gdy wróci. A plakietka "zamknięte/otwarte" wciąż wskazywała na "otwarte". Tradycji stało się zadość.

Kiedy nie pracował, to nie był równie spokojnym i ułożonym człowiekiem, co zazwyczaj. A zazwyczaj pracował. Po za tymi godzinami nie lubił przesiadywać wewnątrz pomieszczeń. Były nudne, poznane przez niego na wskroś, nieskrywające tajemnic i nie oferujące zaskoczenia. Los w nich był znacznie cichszy, jakby miał związane ręce. Szkoda. Dlatego właśnie wraz z Ger wyruszyli nad jezioro, na molo.

Dobra, może nie wymuszał na Ger wspólnego wypadu, ale teraz rozumiał, że i tak będzie zaznawał przyjemności związanych z tej sytuacji. Jedną z takich przyjemności, których nie planował, lecz teraz nimi się rozkoszował, była sama Geraldine w innym stroju. W sukience. Fascynujący widok. Bezczelnie Rowle zastanawiał się czy wolał jej widok w jej standardowym stroju, czy wolał jej widok w sukience. Oh, i zaszumiało mu w głowie od pytania czy... i teraz nie ma na sobie bielizny.

Ah, odnośnie szumu - zabrał jeszcze z lodówki schłodzone piwo - na razie po jednym, aby było w ramach ochłody. Ochłody, której zdecydowanie potrzebował nie tylko rozgrzewany myślami o Geraldine i samym jej widokiem, ale z powodu słońca i... jego stroju. Nie nosił krótkich spodni, nie lubił ich, więc miał na sobie jasne jeansy i nieco przydługawą, plażową koszulę w skromnym kroju oraz odcieniu brudnej bieli. Była ona rozpięta, prezentując jego nieszczególnie, by nie napisać, że wcale, imponujący tors. Przy okazji niezbyt opalony.

Zasiadali na pomoście, a właściwie to zasiadała jego urocza Łowczyni. Partnerka biznesowa, a teraz i partnerka wczasowa. Dobra, może oszczędźmy to "partnerka wczasowa", bo wciąż to nie brzmiało dobrze. Zatem partnerka biznesowa i towarzyszka przygód nad Windermere. Sam Esmé położył się w poprzek pomostu, leżąc właściwie za plecami Gerry, bokiem. Obok jego głowy stało jeszcze nieotwarte piwo, a nawet dwa, a on... leżał, z opartym prawym przedramieniem o własne czoło, chroniąc je od promieni słonecznych, ale też pozwalając mu na swobodną obserwację... blizny. Patrzył na nią z czystym, dziecinnym zaciekawieniem, lecz nie zamierzał na razie pytać. Najpewniej otrzymała ją podczas polowania, najpewniej żałowała, najpewniej nie były to miłe wspomnienia. Ale nie to go powstrzymywało. Powstrzymywał go drobny fakt, że jego własne plecy pokryte były jedną wielką blizną od poparzeń. Szczególna sprawa, o której wiedziały tylko osoby, przed którymi się obnażył. W większości te osoby nie miały stałego miejsca w życiu Rowle, zatem nie było problemu. Ale Ger? To była inna sprawa. Była tutaj na stałe, a miała być bliżej. Właściwie... ciągle była bliżej, zatem należało tym bardziej uważać, aby nie prowokować pytań o bliznę. Bo pytanie o bliznę poruszało kwestię rodziny, a kwestia rodziny była tematem tabu. O tym Esmé nie chciał mówić i unikał tego tematu jak, ironicznie, ognia. A kłamstwo nie wchodziło w grę. Nie takie miał zasady.

Kiedy Łowczyni spojrzała na niego, to nie odwrócił wzroku. Musiała spojrzeć przez ramię lub odwrócić się do niego, jeżeli chciała go zobaczyć, a wtedy okazałoby się, że on... patrzył na nią. Patrzył na jej plecy. Przeniósł swe ciemne, beznamiętne oczy teraz wyżej i uśmiechnął się nieznacznie.

- Nie tego panienka oczekiwała? - zapytał z żartem w głosie. Tak, było tutaj przyjemnie, ale pusto. W sumie... powinni się tego spodziewać, w końcu te okolice miały coraz gorszą sławę, a więc coraz mniejszą klientelę. - Nie wiem czy to zaleta, ale zdecydowanie cecha tego miejsca. - dodał po chwili, oczywiście nieco filozofując, jak to on. Dodał to też poważniejszym tonem, ale poważny nie był długo, bo roześmiał się lekko, cicho, w reakcji na kolejne słowa Ger. - Co w Ciebie wstąpiło, Ger, hm? - przekrzywił głowę i podniósł się powoli, łapiąc za jedną z butelek piwa. Podczas podnoszenia się i takich ruchów należałoby uważać, by nie odsłonić pleców, ale... przecież to był Esmé. Logika nie była jego szczególnie mocną stroną, ale za to świetnie radził sobie z kierowaniem się wedle własnych upodobań. Nie zamierzał kłamać, nie zamierzał się ukrywać, jednakże nie dążył do tego, by jego sekret wyszedł na jaw. A jeżeli wyjdzie? To... będzie problematyczne. - Jesteśmy sami, para odszczepieńców, a Ty martwisz się kulturą. - pchnął kciukiem za metalową zawleczkę i korek z satysfakcjonującym "pop" opadł obok szyjki butelki. Piwo otwarte. Wystawił je w stronę Ger, jeżeli chciała, to super i zamierzał otworzyć sobie drugie. Jeżeli nie? To po prostu sam z niego skorzystał.
- Może rzeczywiście to miejsce zmienia ludzi... - mruknął, grając specjalnie tajemniczego, spoglądając gdzieś w dal i biorąc łyk schłodzonego piwa. Prychnął nieco rozbawiony czymś, po czym zasiadł tak, aby być po prawej stronie Geraldine, również zwieszając nogi z pomostu, mocząc je w wodzie. A spacerował oczywiście boso, nie zabierając nawet ze sobą klapek. W mieście nie mógł sobie na to pozwolić. Jeżeli Łowczyni wzięła piwo, to jeszcze pozwolił sobie stuknąć w nie swoim własnym i wziął kolejny łyk, by zaraz przenieść wzrok z tafli wody na Ger.
- Ah, i tak, chcę papierosa. Najlepiej już rozpalonego. - i uśmiechnął się nieco cwaniacko, unosząc delikatnie głowę i wystawiając usta trochę jak do pocałunku, lecz tak naprawdę to do wsadzenia w nie papierosa. Rozpalonego. A czemu rozpalonego? Bo zostawił i zapalniczkę, i różdżkę w pokoju. A Beksy nie zabrał ze sobą w ogóle. Przy okazji była to durna sytuacja, w której mógł spróbować skrępować nieco swój ulubiony obiekt tego rodzaju tortur - Geraldine.

!szaleństwoWindermere
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#4
06.04.2024, 21:22  ✶  
Ta natrętna myśl wdarła się do twojej głowy całkiem niepostrzeżenie: jest cudowny/a, idealny/a, wspaniały/a, mądry/a.
Ilekroć przebywasz w pobliżu swojego towarzysza czujesz do niego uwielbienie.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#5
06.04.2024, 23:10  ✶  

Gerry była na tyle prostym człowiekiem, że nie zauważyła, że mogła to być prowokacja, bo czemu mogłaby ona służyć? Nigdy nie kierowała się w swoim życiu jakimiś szczególnymi zasadami. Matka pewnie nie byłaby dumna, że postanowiła wybrać się z praktycznie obcym mężczyzną gdzieś na noc, daleko od wzroku ludzi, ale zdaniem matki przestała się przejmować bardzo dawno temu. Nigdy nie uważała jej komentarzy za szczególnie potrzebnych. Zresztą podczas swoich podróży spała w różnych dziwnych miejscach, często w wątpliwy towarzystwie i nic złego jej się nie przytrafiło, może poza paroma bójkami, a wiedziała, że z Esmé się nie pobije, bo raczej nie stosowała siły na osobach, które lubiła. Nie wiedzieć czemu od samego początku przypadł jej do gustu, bo był inny. Nie był napuszony, trochę ją zawstydzał, co się jej nawet podobało, bo mało kto potrafił być w stosunku do niej bezczelny, a ona tę cechę bardzo, ale to bardzo lubiła.

Nie przejmowała się tym, co mogą sobie o nich pomyśleć inni, bo z zasady nie zwracała na to uwagi, jeśli wzięliby ich za parę, to pewnie by ją to tylko rozbawiło, zważając na to, że ostatnio zdecydowanie nie była stała w swoich uczuciach. Wynikało to z tego, że próbowała tak usilnie coś poczuć, przez pustkę, która pojawiła się w ostatnim czasie, że doprowadzała do sytuacji, które nie powinny mieć miejsca, bo mogła zostać wzięta za desperatkę, co najgorsze jej najbliżsi zaczęli to zauważać i to ją zaczynało nieco irytować. Miała się ogarnąć, wziąć za siebie i doprowadzić do porządku. Widać, jak jej to wyszło. Wylądowała w tym dziwnym ośrodku wypoczynkowym, w jednym domku ze swoim biznesowym partnerem, którego lubiła trochę bardziej, niż zwyczajnego partnera biznesowego. Cała Yaxley.

Dochodziły do tego nieco dziwne informacje, które można było usłyszeć o tym miejscu. Czy były to tylko plotki? Kto mógł to wiedzieć, opuszczony statek widmo też miał być tylko legendą, a ona tam była, w tym dziwnym śnie, perła którą znalazła w swojej kieszeni po ucieczce z tonącego okrętu nadal pojawiała się przy niej, nie niknęła, przypominała o tamtej historii. Może więc niektóre z historii faktycznie się tutaj wydarzyły? Nie, żeby powodowało to w niej jakikolwiek strach, bardziej ciekawość, bo Geraldine nie bała się przecież praktycznie niczego, no, może tylko i wyłącznie utracenia wolności, którą tak bardzo sobie ceniła.

Odpoczywali więc sobie razem, z dala od ludzi, co było nawet miłą odmianą, mieli czas, aby poznać się bliżej, nie wiedzieć, czemu bardzo chciała zobaczyć mężczyznę z dala od jego naturalnego środowiska, bo mimo wszystko, kiedy o nim myślała, to przed oczami pojawiał się jej jego widok w pracowni, wśród tych wszystkich rzeczy, które tworzył. Poniekąd kojarzyła mu się z jaskinią, w której przesiadywał. Teraz sytuacja była zupełnie inna, zastanawiała się, jak będzie się zachowywał w tym otoczeniu. Skoro mieli nawiązać współpracę na dłużej, dobrze by było wiedzieć, jaki jest, kiedy opuszcza cztery ściany. Wiedziała, że ludzie mogą zachowywać się zupełnie inaczej poza pracą, zresztą ona sama tak miała. Podczas polowań była czujna, nie pozwalała sobie nawet na moment zawahania, a w życiu bywało różnie, dawała się zranić, czasem nie spodziewała się ataków ze strony innych osób. Problem najpewniej na tym, że nie była dobra w kontaktach między ludzkich, miewała problemy z odczytaniem intencji innych, przez lata powinna się nauczyć, że nie wszyscy są tak prości i szczerzy, jak ona. Jeśli chodzi o Rowle'a miała wrażenie, że jest podobny do niej, że nie powinien z nią pogrywać, zresztą łączyła ich współpraca zawodowa, to trochę bardziej dodawało mu wiarygodności, przynajmniej w oczach Geraldine.

Wyglądali, jakby faktycznie wybrali się na wakacje, zresztą, czy właściwie to nie po to się tutaj pojawili? Nie było w tym więc nic dziwnego, chociaż sama Ger dziwnie się czuła paradując przed swoim towarzyszem w sukience, szczególnie, że wspomniała mu o tym, że nie nosi bielizny, a lekki powiew wiatru cóż, mógł spowodować, że mogła odsłonić trochę więcej, niż by chciała. Rzadko kiedy pojawiała się w takiej wersji przed swoimi współpracownikami, miała wrażenie, że gdy była w spodniach, to patrzyli na nią inaczej, wydawała się wtedy bardziej kompetentna? Może o to chodziło. Mimo wszystko, gdzieś tam głęboko kryła się w niej przecież też kobieta, która od czasu do czasu postanawiała się ujawnić na zewnątrz. Dzisiaj był jeden z takich dni. Zupełnie nie zwróciła uwagi na to, jak prezentują się mięśnie na torsie mężczyzny, nie umknęła jej jednak bladość jego skóry. Zdawała sobie sprawę, że musi to wynikać pewnie z tego, że większość czasu spędzał w swojej jaskini, a trudno było się opalić bez wychodzenia na zewnątrz.

Kiedy odwróciła się w jego kierunki, przyłapała go na tym, że się jej przyglądał. Powinna była pamiętać, o tej pamiątce na plecach, zdawała sobie sprawę, że jej widok, może niektórych odrzucać. Jak to miała w zwyczaju musiała się odezwać. - Wiem, że jest paskudna, ale jakoś nigdy nie chciałam się jej pozbyć. - Może i o nią nie zapytał, jednak czuła, że musi coś powiedzieć na ten temat. Stworzenie wyszarpało jej sporą część skóry, która zrosła się niezbyt pięknie, ale było to pewnego rodzaju trofeum; bo przeżyła, stworzenie zginęło, a ona przeżyła, może starcie nie zakończyło się do końca tak, jak chciała, ale mimo wszystko nadal chodziła po tym świecie, nadal polowała, nie zmieniło się nic, poza tym, że nosiła na plecach ślady po tej walce.

- Panienka nie miała żadnych oczekiwań, bo oczekiwania mogą przynosić rozczarowanie, a tego uczucia nie lubię. - Nie znosiła zakładać, miała wrażenie, że to tylko komplikowało sprawy, zdecydowanie lepiej żyło jej się po prostu idąc na żywioł.

- Pewnie dopiero się okaże, czy zaleta, czy cecha, czy wada, jak na razie mi się podoba. - Nie potrzebowała nikogo więcej do szczęścia, bo miała tutaj ze sobą swojego wspaniałego kaletnika. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, żeby zapamiętać ten widok, chciała zastąpić sobie w głowie ten obraz do którego przywykła, zdecydowanie lepiej wyglądał na tym pomoście, jakby był bardziej dostępny poza tym swoim światem.

- Jak to co? Wystarczy, że założę sukienkę i jestem innym człowiekiem. - Skomentowała jego słowa, po czym jednak roześmiała się w głos, tak naprawdę to czasem po prostu łapała się na tym, że dodawała do swojego zachowania opinie matki, te słowa, których musiała wysłuchiwać przed laty, nadal to do niej wracało, w różnych, dziwnych sytuacjach.

- Masz rację, to nie ma sensu, martwiłam się po prostu, że możesz mieć problemy z oddychaniem, wiesz, zaczniesz się dusić, bo twoje płuca będą się domagały dymu, i co ja wtedy bym zrobiła? Ja nie ratuję żyć, ja je odbieram. - Oczywiście, że nie zamierzała odmówić piwa. Czy mogło być coś piękniejszego od zimnego piwa w taki piękny ciepły, letni dzień wypitego na pomoście nad jeziorem? Mało co mogło temu dorównać. Stuknęła więc swoją butelką o tę jego, a później przysunęła ją do ust i upiła z niej spory łyk. Nie mógł tego o niej wiedzieć, ale bardzo lubiła alkohol, ostatnio często przekraczała granice, bo powodował, że myśli, które kłębiły się w jej głowie cichły, chociaż na moment, przestawała się przejmować rzeczywistością, to, że na drugi dzień wracało to do niej z podwójnym pierdolnięciem jeszcze jej nie zraziło do picia.

Faktycznie było w tym coś, co powiedział. Para odszczepieńców, idealnie do nich pasowało to określenie. Wcale nie uważała go za nieodpowiednie i negatywne, wręcz przeciwnie wydawało jej się, że jest to spora zaleta.

Mężczyzna podniósł się i znalazł tuż obok niej, również postanowił wsadzić stopy do jeziora, co zdaniem Geraldine było naprawdę idealnym rozwiązaniem, woda przyjemnie chłodziła w ten ciepły dzień.

- Jak sobie życzysz. - Nie zastanawiała się nawet chwili nad tym co robiła, nie wiedziała w tym nic złego, wyciągnęła papierosa ze swoich ust i nachyliła się w jego kierunku, żeby wsadzić mu w nie tego nieszczęsnego papierosa. Wtedy coś ją tknęło. Pojawiło się dziwne uczucie, które jeszcze chwilę wcześniej nie miało racji bytu, czyżby było spowodowane tą niezaplanowaną bliskością? Serce zaczęło jej bić szybciej, a jej współpracownik zdawał się być w jej oczach w tej chwili dużo bardziej atrakcyjny, ćmy, które zwykły zamieszkiwać jej brzuch zamieniły się w motyle, które bardzo mocno przebierały swoimi skrzydełkami.

Zatrzymała się nad nim, nie przesunęła się z powrotem do tyłu, tylko zamarła na dłuższą chwilę. Jak mogła nie zauważyć tego wcześniej? Może potrzebowali tego wyjazdu, żeby mogła dostrzec, że tuż obok niej, od jakiegoś czasu znajdował się ktoś, kto mógł zawrócić jej głowie, tak właściwie już to zrobił. Tyle, czy był to odpowiedni moment? Lepszy na pewno się nie znajdzie, bo przecież znajdowali się daleko od codzienności, od tego zwykłego świata, wyrwali się z niego na chwilę, kiedy, jak nie dzisiaj? Może faktycznie powinna skorzystać z okazji, tyle, że trochę się bała, że on będzie miał z tym problem. Dlatego tak trwała, ciągle nad nim nachylona, próbując zrozumieć, co się właściwie wydarzyło i czy powinna coś z tym zrobić.

Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#6
07.04.2024, 07:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.04.2024, 03:21 przez Esmé Rowle.)  

Rzeczywiście jego pracownia była jak jaskinia, a on sam żył jak nietoperz. A może właśnie ćma? Przecież to właśnie to stworzonko reprezentowało go. Za dnia siedział w swojej jaskini, zaś nocą wyruszał poza nią. Ostatnio nieco rzadziej, jako że interes kręcił się coraz lepiej i pracy przybywało. I przybywało pomysłów do realizacji, a także materiałów. Ostatnie sukcesy zawdzięczał właściwie Geraldine. Nie chodziło tutaj o wielkie postępy, że nagle stał się popularny czy cokolwiek takiego. Chodziło tutaj o prosty fakt, że każde zlecenie był w stanie wykonać. Miał dostęp do materiałów, miał głowę pełną projektów, czasu aż zanadto i pasję, by się tym nie znudzić. Żaden klient nie został odesłany do domu. I zamierzał tę passe podtrzymać.

Niegdyś noce pełne wrażeń były codziennością. Później stały się odskocznią od niej. A teraz... były okazjami, by pozwolić sobie na więcej. Dojrzewał? Nie. Starzał się? Też nie. Nudził się. Proste doznania, po które nie musiał się wysilać, przestawały go powoli bawić. Hedonizm wcale w nim nie zanikał, a wręcz przeciwnie - ciągle wzrastał. Do tego stopnia, że trzeba było więcej i więcej, by poczuć to samo. Emocje jak narkotyki, a i te coraz rzadziej przynosiły emocje. Powoli... studnie wysychały.

Ale wybijały nowe źródła. Balans się zmieniał, ale nie zanikał. Regulował na swój dziwaczny sposób, popychając kaletnika w stronę nowych doznań, nowych decyzji, obowiązków, wyzwań. Zmieniając nie tyle niego samego, co otoczenie w którym się znajdował. A w którym zawsze się odnajdywał, chociaż w jednym lepiej, a w drugim gorzej. Laurent zdecydowanie był jednym z takich źródeł, z których Esmé czerpał garściami. Wciąż nie rozumiał czym sobie zasłużył na tak wiele... uczucia, jakim był obdarzany. Niby to wszystko było do wychwycenia w powietrzu, w tej atmosferze, a jednak Rowle nie potrafił tego nazwać. Nieco tak, jakby ta rola została mu przydzielona. Bo nadawał się najlepiej, a nie dlatego, że był najlepszy. Niekoniecznie mu to przeszkadzało. Drugim ze źródeł była jego towarzyszka na wczasach - Geraldine. Z Łowczynią było zupełnie inaczej - tutaj doskonale wiedział na czym stał. Wzajemny szacunek, podziw i sympatia. Ich relacja była tak rozkosznie prosta. Tak oczywista. Nawet jakby wtedy nie zawarli układu, to zostaliby znajomymi. I pewnie pisaliby do siebie listy podobnie, jak teraz. I pewnie podobnie by wyruszyli na wczasy, chociaż bez zamotania w interesy. To co ich wiązało to zwykła kompatybilność - oboje byli "odszczepieńcami", oboje byli z tego dumni i oboje nie przejmowali się innymi. Tamto spotkanie było jak samospełniająca się wróżba. To musiało się wydarzyć.

- Nic nie wiesz. - rzucił do niej zaskakująco poważnie, chociaż powagi zdecydowanie dodawało jego charakterystycznie nijakie spojrzenie. - Jesteś piękniejsza dzięki niej. - te słowa na temat blizn już wypowiadał do Prewetta. On również był piękniejszy dzięki swoim bliznom. Przeniósł wzrok na chmury, milcząc przez moment. - Wiesz co mówią o rycerzach w lśniącej zbroi? - zapytał, chociaż jak to miał często w zwyczaju - nie zamierzał dać czasu na odpowiedź. To był tylko sposób, aby przekazać myśl, a nie zagadka. - Nie znają prawdziwej bitwy. - i w ten nieco naciągany sposób przekazał swoją myśl, oczywiście nie tłumacząc jej. Ger była inteligentna, ale ponad to wybijała się inna jej cecha - bystrość. To co było w tym najbardziej fascynującego, to zupełna lekkość z jaką jej przychodziła i... swoista nieświadomość tej siły. Czasami jej myśli, które bez skrępowania zamieniała w słowa, przebijały całą mgłę, cały dym i tłukły lustra. Koniec iluzji, a objawiała się naga Prawda. Ah, Prawda. Esmé ją uwielbiał. I uwielbiał tę cechę w samej Ger. Prawdę. To jak nie musiała się upominać, by nie zboczyć z tej trudnej ścieżki, kuszona Fałszem. Rzemieślnik nie miał w sobie tyle naturalnego talentu, tyle... dobrej duszy, by przychodziło mu to tak łatwo, jak Geraldine. On musiał od siebie wymagać, musiał siebie karać, a nagrodą była satysfakcja. I... to może lepiej. Gdyby Prawda przychodziła mu z łatwością, to istniało spore ryzyko, że znudziłby się nią. A wtedy wkroczyłby na ścieżkę Fałszu, tam szukając doznań i wyzwań.
- Rzeczywistość bywa również piękniejsza, niż nasze oczekiwania, Ger. - mruknął do niej, wracając spojrzeniem. - Jeżeli nie podniesiesz rękawicy, to nie zwyciężysz pojedynku. - uśmiechnął się lekko. - Tak pozostając w tematyce rycerskiej. - podłożył dłoń pod głowę, którą odchylił nawet trochę do tyłu, jakby chciał pozwolić swemu ciału na chłonięcie promieni słonecznych. Albo jakby zwyczajnie się opalał. Zmrużył oczy, wzdychając lekko. - Nie podejmowanie ryzyka brzmi nie w Twoim stylu. - bo oczekiwania to ryzyko. Miało się pewien plan i nawet jeżeli nie zakładał szczęścia, to coś zakładał. Dawał stabilność, pozwalał na planowanie dalej, na przygotowanie się lepiej do przyszłości, która miała nadejść. Która mogła nadejść. I zniszczone oczekiwanie, nawet jeżeli sprawa wynikała na lepszą, prowadziło do chaosu. Momentalnie człowiek nie wiedział co robić, wszystko należało od nowa przemyśleć. Albo nie, zupełnie przeciwnie - oczekiwać po to, by dać się ponieść chaosowi. Tak, to był sposób Esmé.

Miał czelność mówić o niej tak, jakby ją znał, a w gruncie rzeczy - znali się słabo. Słabo jak na to, jak dobrze kaletnikowi spędzało się czas z Ger i myśli na Ger. Ale to było tylko ciekawsze. Kolejna specyfika ich relacji - relacji specyficznych ludzi. Niektórzy nazywali takich jak oni w piękny sposób outsiderami. Rowle uważał siebie za dziwaka. I obie te definicje, wbrew pozorom, były prawdą i mówiły o tych samych cechach.

Prychnął rozbawiony i otworzył jedno oko, spoglądając na nią. Rzeczywiście była nieco inną osobą w sukience. W gruncie rzeczy, jak na razie jedynie z aparycji. Czy ludzie tego chcieli, czy nie, to ubrania nadawały im charakteru. Nie trzeba geniusza, aby dostrzec, że kobieta w ciężkich butach, skórzanych spodniach i płaszczu wyglądała na twardą, wyglądała ostro i pewnie. I również nie trzeba było geniusza, by zauważyć, że ta sama kobieta w zwiewnej sukience nabierała delikatności, kobiecego wdzięku, ulotności. Geraldine wyglądała teraz po prostu inaczej. Była wciąż tą samą kobietą, ale wyglądała inaczej. Rzemieślnik, tak naprawdę, nie uważał że teraz prezentowała się lepiej lub, zwyczajnie, bardziej pociągająco. Właściwie... jego zainteresowanie nią było na tym samym poziomie. To co widział grało zwyczajnie na innych strunach, lecz tę samą melodię.

- Ciekawe jakim człowiekiem stałabyś się w bieliźnie. - nieco zaszydził sobie z niej, oczywiście bezczelnie, gotów że może mu się oberwać chociaż... nie miał ku temu powodów. Nigdy nie oberwał za swoją zuchwałość od Ger, ale zawsze mógł być ten pierwszy raz. W końcu powoli, sukcesywnie, przesuwał granicę. Gdzieś w końcu musiał trafić na jej limit. Tak czy inaczej, niespecjalnie się obawiał oberwania. Jego własne słowa nawet go rozbawiły, bo zaraz w jego umyśle pojawiła się wizja Geraldine ubranej w wielką, balową suknię, z pełnym makijażem, w nieludzko wysokich szpilkach i w misternie ułożonej fryzurze pełnej zdobnych wsuwek. I tak prezentująca się Gerry mrugała w jego wyobraźni podczas różnych zajęć, w których oczywiście zachowywała pełnię zasad savoir-vivre. A to wszystko za sprawą tylko bielizny. W gruncie rzeczy - nie było to trudne do wyobrażenia. Wierzył, że była w stanie być i taka jeżeli tylko tego chciała. Albo inaczej - o ile zmusiłaby ją do tego sytuacja. Bo Esmé odznaczał się aroganckim przekonaniem, że zna się na ludziach i wspaniała Yaxley zwyczajnie nienawidziłaby każdej sekundy sytuacji, w których ją stawiał w swych wyobrażeniach.
- Ty je odbierasz... - powtórzył za nią cicho. - To tłumaczy propozycję papierosa. - skwitował tę... zupełnie bezsensowną myśl. Czasami po prostu wyrzucał z siebie słowa i róbcie z nimi co chcecie, nieszczęśni słuchacze.

Całe szczęście za jedną błyskotliwą myślą nie podążała druga, bo zatkał sobie usta piwem. Mimowolnie wydał z siebie zadowolone "ahhh", gdy zaspokoił pierwsze pragnienie. Dawno nie pił. Dawno jak na niego. A w dzień taki jak ten, w towarzystwie takim jak to... alkohol smakował lepiej. Zimne piwo szczególnie.

Niby powinien oczekiwać, że Ger nie dostrzeże w tym nic... specyficznego, a jednak jej natychmiastowa zgoda go zaskoczyła. Nawet to nie tak, że rozpaliła mu kolejnego papierosa, a zwyczajnie wyciągnęła z ust swojego i wcisnęła w jego usta. Chwycił szluga w palce tak, żeby żar był ukryty wewnątrz dłoni, aby ochronić go od podmuchów... wręcz nieistniejącego teraz wiatru, i zaciągnął się porządnie, mrużąc przy tym oczy. Widząc, że Geraldine wciąż tkwi w tej wychylonej pozie. Znał ją, no przecież znał ją na tyle, by wiedzieć, że nagle nie oczekuje pocałunku. Naturalnie, ta myśl przeszła mu przez myśl, a nawet nie tyle przeszła co przybiegła i zaczęła tupać, zwracając na siebie uwagę. Ale. Wróćmy do tematu, który już się pojawił - Esmé szanował swoją uroczą Łowczynię tak bardzo, że nie zamierzał pozwalać sobie na zbyt wiele. Nie zamierzał niszczyć tej relacji, by zaspokoić swoje banalne pragnienia. Geraldine, w prosty sposób, była dla niego ważna. Nie chciał popełnić błędu, nie chciał zrujnować tego, co między nimi było. Tej... lekkości w przebywaniu ze sobą. Tej swobody rozmowy. I dopiero teraz tknęło go, że może... to nie szacunek? Może to podziw? Nie, jasne, podziwiał ją. W końcu była wspaniała. Powiedział jej to już podczas pierwszego spotkania, ale teraz ta myśl zdawała się tak jaskrawa, wręcz rażąca. Może jednak był tą świnią, która nie potrafiła docenić perły. I może dopiero teraz naprawdę zrozumiał jej wartość. Bo przecież, jakby tak się zastanowić, to uwielbiał ją. Uwielbiał jej nieco zachrypnięty głos, ale melodyjny śmiech. Uwielbiał jej silną sylwetkę i urocze dołeczki w policzkach. Uwielbiał jej szczerość i skrępowanie, jakie wyrażała otrzymując ją w zamian. Uwielbiał jej... uwielbiał... hm, uwielbiał ją.

Hedonista wydrapywał paznokciami szramy na drzwiach, ale Esmé trzymał go zamkniętego w pokoju. Cierpliwości, mój przyjacielu. Niektóre rzeczy należało smakować, rozkoszować się nimi. Do tego należało osiągnąć wyszukany gust, odsunąć się od zwyczajnej bomby doznań, która tłumiła jakiekolwiek piękno, ład, a wprowadzała chaotyczną przyjemność. Chaos był ciekawy, jasne, lecz kaletnik wiedział, że był również destrukcyjny. Jeżeli nie chciał, by jego źródło wyschło, to musiał o nie dbać. Musiał czerpać z niego ostrożnie.

Nie pocałował jej, chociaż prosiła się o to. Nawet nie wiedział, że tak... nieświadomie i dosłownie. Była ku temu doskonała okazja, ale przecież nie mogło jej o to chodzić. Chyba że sukienka rzeczywiście zmieniała ją, że teraz naprawdę jest inną Geraldine. Że nagle uczucia jakimi obrzucał ją Esmé znalazły śmiałe odwzajemnienie. Ale przecież to był tylko żart. Ger była Ger. Prawdopodobnie nawet nie wiedziała, że coś sugeruje. Prawdopodobnie nie oczekiwała niczego tak, jak mówiła. Bo... przecież to wystawienie się w ten sposób byłoby oczekiwaniem. Yaxley była mądra i była szczera. Nie wierzył w tę hipokryzję.

Nieco zaskoczony i zmieszany nagłą świadomością jej wspaniałości... był wciąż sobą. Pochylił się w jej kierunku, ale głowę miał obróconą nieco na bok, jakby zbliżyli się, by wymienić się sekretem, a nie pocałunkiem. Spojrzał na nią ukradkiem, lecz zaraz przeniósł wzrok na jezioro.

- Co? - zapytał szeptem z aż zaskakującym idiotyzmem w tonie. Naprawdę nie rozumiał tej sytuacji. Nie miał pojęcia o co chodziło. - Chcesz mi coś powiedzieć? - spojrzał znów na nią, jakby szukał potwierdzenia lub zaprzeczenia. No bo po co miałaby się wychylać w jego stronę? Chyba że specjalnie go kusiła. Ale... nie, to nie miało sensu. - A może mam coś na twarzy? - odsunął się od niej nieco, butelkę piwa chwycił kolanami i wolną dłonią zaczął gładzić się po szczęce, ale nagle się zatrzymał, jakby na coś wpadł. Uśmiechnął się najpierw sam do siebie, po czym zrobił zaskoczoną minę i uniósł palec wskazujący ku górze, jakby zaznaczał swój genialny pomysł. - Już wiem. - odezwał się głośniej i pokiwał głową, jakby przytakiwał sobie. - Chciałaś mnie pocałować. - wypalił z oczywistym żartem w tonie. Ze szczerym żartem. Nawet jeżeli taka myśl przeszła mu przez głowę, to ostatecznie uznał ją za niemożliwą, ale brzmiała... jak dobra sytuacja, by ponownie, raz jeszcze, spróbować skrępować nieco Ger. Albo sobie z niej zadrwić. Jedno z dwóch. W każdym razie - sprawdzić jej reakcję. - My mężczyźni jesteśmy niedomyślni. Musisz nam powiedzieć wprost albo wziąć sobie sama. - zabawnym zbiegiem okoliczności było to, że Esmé teraz się nie mylił. Naprawdę był niedomyślny, ale zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy, chociaż sam wypowiedział te słowa. Tak czy inaczej, na koniec uśmiechnął się cwaniacko, pociągnął dymu z papierosa, przepił piwem, a później wydmuchał chmurę w górę. Miał na tyle kultury osobistej, by nikomu bez powodu nie dmuchać w twarz dymem.
- Myślisz, że w tym jeziorze żyją jakieś magiczne stworzenia? - mruknął, przenosząc wzrok na taflę, wpatrując się w wodę i pociągnął kolejny łyk. Losowa myśl, ale prawdziwa, nie powodowana chęcią zmiany tematu. Niczego nie unikał Naprawdę zastanawiał się czy tutaj mogło żyć jakieś niezwykłe stworzenie. To tłumaczyłoby legendy na temat tego miejsca. A przynajmniej było jakąś poszlaką ku genezie legend.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#7
07.04.2024, 19:41  ✶  

Ger nigdy w życiu by się z nim nie zgodziła, ona tylko wysyłała mu materiały, wszystko, co tworzył było tylko i wyłącznie jego zasługą, jego cudownych pomysłów, i wprawnych dłoni, ona tak naprawdę prawie nic nie robiła. Dostarczała mu po prostu to, co udało jej się upolować, to on był tutaj twórcą, artystą, głównym prowodyrem swojego własnego sukcesu.

Ta zupełnie przypadkowa znajomość, szybka decyzja o tym, że wejdzie do pracowni, że zagada, przyniosła ze sobą sporo korzyści. Nie musiała się martwić o to, że nie będzie miała, co zrobić z materiałami, że zmarnuje się chociażby gram tego, co udało jej się upolować, bo Rowle potrafił stworzyć coś z niczego. Do tego udało jej spotkać kogoś niesamowitego, przynajmniej w jej oczach Esmé był nietuzinkowy, miał w sobie coś ponadprzeciętnego. To w jaki sposób z nią rozmawiał, jego podejście do pewnych spraw naprawdę ją zachwycało. Docierało do niej w tej chwili, że naprawdę go lubi, może już nie było to zwyczajne lubienie tylko coś ponad. Chyba się w nim zakochała. Zdecydowanie nie powinna, bo przecież mogło im to skomplikować relacje, mogło namieszać w tym, co udało im się stworzyć przez te kilka miesięcy, a jak do tej pory współpraca przecież przebiegała idealnie. Co jeśli tym swoim zakochaniem wszystko popsuje? Bardzo, ale to bardzo nie chciała tego zrobić. Nie potrafiła jednak nad tym zapanować, to uczucie przesłoniło jej jakiekolwiek racjonalne myśli, tak bardzo, ale to bardzo chciała go dotknąć, poczuć pod palcami jego skórę...

- Skoro tak mówisz, to pewnie tak jest. - Nie uważała, żeby blizny dodawały uroku, były raczej śladem, przypomnieniem o tym, co się wydarzyło, skazą na idealnej skórze, mimo wszystko nic z tym nie zrobiła. Skłamałaby gdyby powiedziała, że bardzo jej one przeszkadzają. Nigdy nie była typową, delikatną dziewczyną, blizny tylko potwierdzały to, że jest inna. Jej wygląd od zawsze wzbudzał kontrowersje, wszak niewiele było kobiet, które mogłyby dorównać jej wzrostem, zresztą nie tylko kobiet, mężczyźni również często byli od niej dużo niżsi. Kiedyś uważała to za swoją wadę, teraz jednak czuła się dzięki temu wyjątkowa. Dorosła do tego, żeby pokochać te niedoskonałości, pogodzić się z tym, że nie miała na to wpływu. - Po raz kolejny w punkt, nie wiem, jak ty to robisz, że zawsze trafiasz w sedno. - Spoglądała na mężczyznę jak zaczarowana. Wydawał jej się być jeszcze bardziej interesujący, naprawdę wzbudzał w niej ogromną fascynację. Szkoda, że poznali się tak późno, bo wiele straciła, może byłoby jej łatwiej, gdyby poznała go wcześniej, może pomógłby jej się ogarnąć, kiedy tego potrzebowała, skoro znał odpowiedzi na każde pytanie, może dzięki niemu nie odbijałaby się teraz od dna? Właściwie dobrze, że wiedział o niej tak niewiele, bo jeszcze przestałby ją traktować poważnie. Niby potrafiła sobie radzić z potworami, a nie dawała rady z tym największym, który mieszkał w niej i zżerał ją od środka.

- Bywa, ale bardzo często jest zupełnie przeciwnie, z czasem przestajesz mieć jakiekolwiek oczekiwanie, kiedy zbyt wiele razy dostaniesz po dupie. Wtedy bezpieczniej jest po prostu się na nic nie nastawiać, pozwolić losowi zadecydować, jeśli przyniesie coś pięknego, to masz szczęście, jeśli nie, to trudno, bo nie miałeś oczekiwań. - Tak, lubiła ryzykować, ale w tym przypadku najwyraźniej zbyt wiele razy się sparzyła, żeby robić to ponownie. - To nie tak, że nie podnosisz rękawicy, bo to robisz, tylko nie zakładasz zwycięstwa. - Nie poddawała się oczywiście, nigdy, jednak z upływem lat trochę zmieniła swoje nastawienie do życia, bo czas pokazywał, że to poprzednie nie miało sensu.  Stała się zwyczajną realistką, może to też był błąd? Może nie powinna się zmieniać przez te kilka niepowodzeń. - bo to nie do końca w moim stylu, świat mnie tak nakierował i trochę zmieniłam swoje podejście. - Sięgnęła po butelkę z piwem i upiła z niej spory łyk. Nie spodziewała się, że znowu będą dyskutowali na takie filozoficzne tematy, które pewnie znowu do niej wrócą, kiedy położy się do łóżka i będzie próbowała zasnąć. Sen nie przyjdzie, a Geraldine będzie szukała sensu swojego życia.

Ubrania były pewną kreacją. Wystarczyło bowiem ubrać sukienkę, czy spódnicę, a ludzie patrzyli na nią z mniejszą odrazą, kiedy chodziła w skórach to raczej odwracali wzrok, unikali kontaktu, bo wyglądała na odmieńca. Sukienki sprawiały, że wzbudzała zaufanie, że była kimś innym. Yaxley rzadko kiedy po nie sięgała, jednak potrafiła zaskoczyć, szczególnie na spędach czystokrwistych, gdzie musiała godnie reprezentować swoją rodzinę. Robiła to, mimo, że średnio za tym przepadała, bo nie znosiła tej pompatyczności i sztuczności, ale wiedziała, że jest to jej obowiązek. Czasami, sama dla siebie wybierała nieco inne opcje, tak jak dzisiaj. Kiedy chciała być po prostu zwyczajną dziewczyną na wczasach, w towarzystwie tego uroczego młodzieńca, jakby była zupełnie normalna.

Zawstydził ją, znowu. Może niepotrzebnie wtedy to palnęła, nie sądziła, że zapamięta tę głupią wstawkę, oblała się rumieńcem, po raz pierwszy tego dnia. - Wolałabym chyba nie sięgać po takie drastyczne środki. - Nie mogła pozostawić tego bez komentarza, chociaż nie był to dla niej szczególnie wygodny temat, szczególnie, kiedy czuła te motyle w brzuchu, a on wspomniał o jej braku bielizny, bo oczywiście nie miała jej na sobie i dzisiaj. Policzki zaczęły ją piec, na pewno przybrały różany kolor, co najgorsze zdawała sobie z tego sprawę. Nie uciekała jednak wzrokiem, chociaż było jej głupio, ale sama sprowokowała ten temat przy ich pierwszym spotkaniu. Nawet nie miała mu tego za złe, po przecież ta jego bezczelność strasznie się jej podobała, bo mało kto pozwalał sobie na takie komentarze w jej towarzystwie, a on rzucał je ciągle, jakby nigdy nic. Bez mniejszego zawahania, był niesamowity.

- To nie tak, że chciałabym cię zabić, przecież to tylko jedna, nic nie znacząca fajka. - Gdyby chciała doprowadzić do jego śmierci, na pewno sięgnęłaby po inne metody. Zrobiłaby to szybciej, po co czekać, zresztą nie będąc pewnym tego, czy ta jedna fajka przyniesie jakikolwiek efekt. Panna Yaxley znała lepsze metody na odbieranie życia, skuteczniejsze. Tyle, że jej celem raczej nigdy nie byli ludzie, chociaż mogło się to zmienić, gdyby tylko nadarzyła się okazja. Jednak Rowle na pewno nie stałby się jej celem, po co miałaby mu odbierać życie? Szczególnie teraz, kiedy uświadomiła sobie, że się w nim zakochała.

Przytrzymał sobie tego papierosa, którego wsadziła mu w usta, wyglądał przy tym tak idealnie. Dlaczego nie zauważyła tego wcześniej? Może specjalnie nie dawała tym myślom dojść do głosu, żeby nie popsuć tego, co stworzyli. Zmieniło się to nad tym jeziorem, bo nie znajdowali się już w miejscu pracy, a byli od tego z dala. Może zmiana otoczenia otworzyła jej oczy? Może dopiero teraz zauważyła to, co wykluwało się w niej przez te kilka miesięcy. Nie mogła przestać na niego patrzeć, nie chciała odrywać wzroku, cieszyła się tym widokiem. Ani drgnęła, nadal była nad nim zawieszona, nadal nie wiedziała, co powinna zrobić, bo co jeśli to wszystko popsuje, jeśli on w ten sposób na nią nie patrzył, jeśli ją wyśmieje? Reakcje mogły być różne, tego była pewna, a nie chciała znowu poczuć rozczarowania, nie znosiła tego uczucia.

W pewnej chwili kaletnik się do niej zbliżył. Poczuła, że serce bije jej szybciej, bo właściwie jeszcze nigdy nie znajdowali się tak blisko siebie, wstrzymała na moment oddech, jakby nie do końca wiedziała, co się zaraz wydarzy, nie pocałował jej jednak, a szkoda, bo w tej chwili chyba tego chciała najbardziej, odezwał się jednak. To nieco wybiło ją z pantałyku.

Co? Sama nie wiedziała co, jak miała mu to wytłumaczyć, w jaki sposób nie zrobić z siebie w tej chwili idiotki, nie wyjść na kolejną głupią dziewczynę, która zakochiwała się w praktycznie nieznanym mężczyźnie. Z drugiej strony, czy miłość właśnie na tym nie polegała, po prostu w pewnej chwili cię odcinało i czułeś, że coś się zmieniło, przecież dokładnie to wydarzyło się przed chwilą, czuła, że w nią to uderzyło, całe jej ciało jej o tym mówiło.

- Nie, nie masz. - Odsunął się od niej, był to moment, w którym się wyprostowała, sięgnęła też po raz kolejny po piwo, żeby zwilżyć suche usta. Serce zabiło jej szybciej, gdy usłyszała jego kolejne stwierdzenie, uciekła wzrokiem, bo przecież te słowa domagały się wyjaśnienia, musiała się z nim skonfrontować, jednak nie do końca wiedziała, czy tego chciała, ale Yaxley przecież nie uciekała przed niewygodnymi pytaniami, nie miała problemu z tym, żeby przyznawać się do tego, co czuła, co myślała, ponownie więc na niego spojrzała, zastanawiała się chwilę, nim udzieliła odpowiedzi. - Może chciałam. - Nie odpowiedziała jednoznacznie, oczy jej jednak błyszczały, pojawiła się w nich iskra, i brzmiała nad wyraz poważnie, jakby faktycznie była z nim szczera, przyglądała mu się bardzo uważne, chciała zobaczyć jego reakcję na to, że faktycznie się do tego przyznała. Czekała, sama nie wiedziała na co czekała, na śmiech? Na pewno ją wyśmieje, wtedy zamknie się w sobie, a ten wypad zakończy się bardzo niezręcznie, bardzo, ale to bardzo nie chciała, żeby to skończyło się w ten sposób. Może nie powinna była o tym mówić, no ale powiedziała, czas zmierzyć się z konsekwencjami tych myśli, tych słów.

- Dziwne, ale trudno jest mi o tym mówić wprost. - Po raz kolejny się zarumieniła, czuła się jakby miała znowu szesnaście lat i nie do końca potrafiła odnaleźć się w tym, co czuła. Bała się odrzucenia, cholernie się go bała, szczególnie po tych wszystkich ostatnich wydarzeniach w swoim życiu. Lękała się też tego, że może to wszystko popsuć, ale już nie było odwrotu, bo czuła, bo przecież próbowała mu pokazać, że coś się zmieniło, przynajmniej z jej strony. - Nie chcę brać, nie będąc pewna, czy masz na to ochotę. - Powiedziała zupełnie szczerze, bo wolała się dowiedzieć na czym stoi, na co może liczyć. Nie lubiła przekraczać granic innych osób, przynajmniej tych fizycznych, dlatego właśnie się powstrzymała, chociaż było tak blisko, przecież jeszcze chwilę temu znajdowali się tak niedaleko siebie. Dystans nieco zmniejszył jej zapał, jednak myślała o tym, co by było, gdyby ich usta się zetknęły, czy motyle zaczęłyby jeszcze mocniej poruszać swoimi skrzydełkami? Dawno nie czuła tego dziwnego uczucia. Myślała, że szybko się to nie powtórzy, ale teraz, kiedy siedział przed nią Esmé zmieniła zdanie, może faktycznie nadal potrafiła kochać?

Zmiana tematu nieco wybiła ją z rytmu, sięgnęła po papierosa, bo trochę się zestresowała całą sytuacją, a swojego przecież przed chwilą oddała mężczyźnie. Zapaliła szluga i wsadziła go sobie do ust, zaciągnęła się dymem, przyjemnie drapał ją w gardło. Uspokajała się powoli, nikotyna przynosiła oczekiwany efekt. - Myślę, że mogą żyć, może trytony, jest chyba zbyt płytkie na kelpie, ale trytony pewnie mają gdzieś tutaj swoje gniazdo. - Yaxley w przeciwieństwie do niego nie spoglądała na taflę jeziora, nadal patrzyła na Esmé i nie mogła oderwać od niego wzroku.

Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#8
08.04.2024, 04:13  ✶  

Ależ według Esmé blizny dodawały piękna. Było to dziwne, ale kaletnik miał swoje własne ujęcie piękna. Na "piękno" składało się wiele czynników, a nie tylko aparycja. Wykształcona poprzez rzemiosło definicja okazywała się zaskakująco uniwersalna. Każdy był rzemieślnikiem, na swój sposób. Każdy był też dziełem własnego rzemiosła. W końcu mówiono "jesteś kowalem swojego losu". W tej analogii - jesteś i kowalem, i losem. Artystą, procesem i jego dziełem. Piękno kryło się zatem w wielu elementach człowieka i nie było tak proste - czarne i białe. Brzydkie i ładne. Rowle widział piękno wszędzie, wystarczyło jedynie dobrze spojrzeć. Pozwolić sobie na dostrzeżenie go w miejscach, które społeczeństwo okrzyknęłoby obrzydliwymi.

Blizny jakie nosiła Ger, dla Esmé, były dowodem siły. Nie tylko tej fizycznej, ale psychicznej. Łatwo myślało się o tym, że tak, Ger poluje na magiczne stworzenia. Jest profesjonalistką. Jest do tego stworzona wręcz. Bardzo łatwo było bagatelizować, zapominając, że jej ciało krwawiło tak samo, jak nasze. Jej skóra, nawet jeżeli pozornie twardsza, to w starciu z bestią była równie delikatna. Ciężko było wyobrazić sobie, że jeden błąd, jedna chwila nieuwagi i... nie żyje. Albo zostanie ciężko ranna, co podczas samotnych polowań z dala od cywilizacji oznaczało, cóż, śmierć. Albo zostanie odratowana, ale rany mogą uniemożliwić normalne funkcjonowanie. Ewentualnie te rany na psychice. Ryzykowała... wszystko. To wszystko dla życia, które po prostu lubiła. Esmé nie potrafił tego nie podziwiać. Dziecinne proste było poświęcić się pasji, gdy błędy oznaczały... niewiele. Gdy kosztowało to trochę czasu, nerwów, własnych sił. Okruszki tego, co poświęcała Ger. W końcu co on mógł stracić? Reputację? Żył na Nokturnie. Klientów? Znajdą się inni. Pracownie? Jest w stanie pracować nawet pod mostem, jeżeli tylko będzie miał narzędzia i materiały. Życie? Nie po to opłacał oprychów z Nokturnu, by tracić życie za jeden błąd.

Siła, poświęcenie, charakter. Zaciętość, nieustająca zaciętość w podążaniu swoją własną ścieżką. Cecha tak bliska sercu kaletnika, więc może właśnie dlatego Łowczyni tak bardzo go zachwycała. Pierwszy raz czuł prawdziwą przepaść jaka dzieliła go od drugiego człowieka. Esmé, nawet jeżeli często wypowiadał się o sobie surowo, to był arogantem. Miał w sobie trochę narcyzmu, tej toksycznej miłości do samego siebie trochę za bardzo. Łatwo było wykształcić tę cechę, gdy było się nonszalantem, gdy na żyjących w ramach społecznych patrzyło się z niezrozumieniem. Zawsze uważał siebie za kogoś, kto jest krok przed innymi w drodze do Prawdy. W drodze do życia, które było perfekcyjnym życiem do życia. W drodze do tej perfekcji duchowej, która pozwalała przeżyć nasz doczesny czas najlepiej. Zasmakować życia według własnych gustów. A teraz? Teraz czuł się taki maluczki. Nie chodziło tutaj o to, że był trochę niższy od Ger, a jego sylwetka marniejsza. Chodziło o samą osobowość. Chodziło o wartość. Wartość człowieka jako jednostki. Wielu wmawiało, że każdy człowiek był wart tyle samo. Bzdura. Nikt nie był na tyle subiektywny, aby stosować się do tej "mądrości". Ludzie mieli wartości i Geraldine, w tym momencie, dla Esmé miała tę najwyższą. Niczym autorytet, do którego nigdy nie byłby w stanie nawet się zbliżyć.

Ale nie czuł się z tym źle. Nie każdy musiał być tak wspaniały. Gerry była po prostu wyjątkowa. Kiedy inni czołgali się, to ona wzlatywała. Deklasowała, a Esmé czuł się doskonale, mogąc zwyczajnie na to patrzeć.

- Trafiam tylko wtedy, gdy nasze cele są w tym samym miejscu. - odparł, bo nie było prawd uniwersalnych. To, że uważała jego słowa za trafne podkreślało tylko, że byli zbliżeni charakterem do siebie. Rowle nie mówił niczego po to, aby uzyskać jakieś plusy u drugiej osoby, by zabłysnąć przed nimi. Kaletnik mówił to, co myślał. Właśnie dlatego był bezczelny, właśnie dlatego uznawany za dziwaka i właśnie dlatego nikt nie podejrzewał go o kłamstwa. A potrafił kłamać jak mało kto. Tylko... po co?

Rozchylił usta, jakby właśnie sobie coś uświadomił. Tak zresztą było. Zamknął je, prychając lekko z rozbawienia. Jak łatwo było zapomnieć, że nie każdy wiódł tak szalone życie, jak on. Brzmiało to absurdalnie, bo przecież doszliśmy do wniosku, że przesiadywał w swojej "jaskini" niemalże całymi dniami, a to Ger ryzykowała życiem, polując na magiczne stworzenia. Esmé również polował. Na wrażenia. Jego polowanie nigdy jednak nie ustawało i zmuszało go do życia, w którym nie chodziło o cel, a o proces. Bo gdy osiągał jeden cel, to musiał podążać za drugim, wiecznie głodny, wiecznie spragniony. Zupełnie tak, jakby sam był swego rodzaju bestią, ale żywioną emocjami. Również tymi negatywnymi.

Ger miała rację. Jak długo człowiek mógł żyć oczekiwaniami i pozwalać się w ten sposób ranić, nim w końcu będzie miał dosyć? Dostatecznie długo. Każdy miał inny limit, ale każdy kiedyś odpuszczał. Rowle o tym zapominał. Kaletnik, chociaż nienawidził siebie za to, często sam siebie ranił, świadomie pokładając nadzieję w rzeczach, które musiały zawieść. Tylko po to, by poczuć ten żal, by zasmakować rozczarowania i przypomnieć sobie, że wciąż nie jest pusty. Wciąż nie jest zupełnie pusty. A kolejną nadzieją jest to, że ten smutek, ten ból, który przeżywał pozwalał mu na odczucie większego szczęścia później. Tak, jakby brał rozbieg przed skokiem. Rozbieg. Powoli robił się to cały maraton przed tym skokiem.

- Widzisz? Nie zawsze trafiam w sedno. - skwitował, wzruszając ramionami. - Masz rację. - dodał, by zwyczajnie zaznaczyć, że teraz ona trafiła w sedno. Gdyby tylko był normalniejszym człowiekiem, to najpewniej sam doszedłby do takich wniosków. Nawet jeżeli Ger miała rację, on miał swoją własną, która miała więcej sensu dla kogoś jego pokroju. On mówił, właściwie, o swoistym przyzwoleniu na autodestrukcję, bo... to ciekawe. Szalone, głupie, po stokroć głupie. Ale to wciąż jakaś metoda. Tonący brzytwy się chwyta.

Ciężko było jednak postrzegać Esmé jako kogoś mrocznego. Z pewnymi demonami, które w nim tkwiły. Szczególnie teraz, gdy czuł taką satysfakcję i uśmiechał się lekko, ale dumnie, widząc jak rumieniec oblewa Ger. W momencie, w którym wcale nie musiał robić rzeczy niewłaściwych, by coś poczuć. W momencie, w którym cieszyły go takie ciepłe interakcje z Geraldine bardziej, niż wiele innych, zdawałoby się, mocnych doznań. Roześmiał się w reakcji na jej komentarz. Jej słowa były zabawne, ale również ta próba odbicia piłeczki, gdy ta leciała po tak niewygodnej dla Ger trasie. Urocze. Wspaniałe. Łowczyni chwytała go za serce raz za razem, a tym bardziej fascynujące było to, że nie czuł... strachu. Nie czuł tej obawy, że zostanie zraniony, że znów zazna szczęścia i znów je utraci.

- Jestem przekonany, że każda wersja Ciebie jest wspaniała. - rzucił i pociągnął łyk piwa. - Każda po prostu w inny sposób. Bo niezależnie w jaki kształt oszlifujesz diament, to wciąż będzie diamentem. - dodał, uśmiechając się przyjaźnie, nieznacznie, a im dalej w rozmowę, tym żywsze stawały się jego oczy. Tym więcej iskier się w nich pojawiało, tym więcej emocji wydawało się wydostawać z Esmé.

Ponownie się zaśmiał. Przy niej śmiał się bardzo często. Przypominał sobie jak brzmiał jego własny śmiech, ten zupełnie naturalny, po prostu spowodowany rozbawieniem, takim czystym i prostym. Nie kpieniem z losu.

- Nic nie znacząca fajka. - powtórzył za nią. - Moja tysięczna nic nie znacząca fajka. - czy tysięczna, to nie wiedział, ale zdecydowanie... nie pierwsza. I nie ostatnia. W tej wymianie również tkwiła filozofia "nic nie znaczących decyzji", o której Esmé mógłby się rozgadać, ale jednak tego nie zrobił. Zresztą "rozgadać"... rzuciłby kilka zdań w formie metafory lub luźnego strumienia świadomości i pozostawił to do otwartej interpretacji, nie wiedząc nawet czy odbiorca wyciągnie z tego to, co Rowle myślał.

W życiu nie podejrzewał, że jego prosta prośba o rozpalonego papierosa doprowadzi do... tego wszystkiego. Teraz w rękach trzymał słowa "może chciałam" i poważnie zastanawiał się co z nimi zrobić. Czy naprawdę Geraldine tego chciała? Czy naprawdę chciała, by pocałował ją on, Esmé Rowle, kaletnik z Nokturnu? Czy naprawdę rozumiała? Szanował ją, ponad wszystkie uczucia jakie do niej czuł, to szanował ją. Nie chciał w żaden sposób wykorzystać jej słabości, chwili może zagubienia, bo nie zasługiwała na to. Wobec wielu kobiet rzemieślnik nie miał tyle, niestety, respektu. Specjalnie nie poznawał ich, aby nie wywiązała się między nimi więź. Żeby to wszystko dało się ograniczyć do prostych wrażeń. Z Geraldine tak się nie dało. Uwielbiał ją. Siedział w tym po uszy i, jak rzadko kiedy, wahał się. Sygnały zdawały się być teraz jasne, ale czy powinien na nie odpowiedzieć?

Powaga przy pierwszych słowach i brak jednoznacznej odpowiedzi. Wstydziła się. Była tak cudownie urocza, gdy się wstydziła. Ta sama kobieta, która mówiła o tym, jak lubi odbierać życie zwierzętom teraz się wstydziła na myśl o pocałunku. Piękno. Kolejny rodzaj piękna, którego świadkiem był Esmé. I kolejne niejednoznaczne odpowiedzi, które wskazywały na to, że trafił w sedno. Tym razem rzeczywiście trafił w sedno, bo gdyby tylko nie chciała pocałunku - wtedy bez skrępowania by o tym powiedziała. A teraz... krążyła wokół tematu, rumieniąc się i bojąc o to, co Rowle pomyśli. Zupełnie tak, jak on sam bał się, co sobie pomyśli Geraldine. Oboje bali się, że wszystko popsują, a oboje chcieli się do siebie zbliżyć.

Zmienił temat zupełnie przypadkowo. W momencie, w którym uświadamiał sobie dopiero sytuację, w której się znajdują. Zamilkł. Kelpie, trytony, smoki, wróżki i inne tałatajstwo mogło żyć w jeziorze, pod nim albo nad nim - bez znaczenia. Trybiki w głowie kaletnika kręciły się na najwyższych obrotach, by nagle zatrzymać się. Przecież to było takie proste. Czemu uważał, że wie od niej lepiej? Czemu twierdził, że będzie ją chronił przed czymś, do czego sama dążyła? Skąd u niego ta pewność, że wie co dla niej lepsze?

Pociągnął jeszcze łyk piwa, nim odstawił go na bok - na swoją prawą stronę, nie wiało, więc o butelkę oparł również swojego papierosa tak, że żar znajdował się poza deską mola - nad wodą, a ustnik spoczywał przysunięty do szkła. Spojrzał na nią, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że ona cały czas patrzyła na niego. Jego twarz wyglądała jakoś łagodniej, niż zazwyczaj. Zazwyczaj wydawał się być skupiony na jakiejś myśli, przez co i jego oczom brakowało błysku. Brakowało im życia. Teraz błyszczały i iskrzyły, teraz Rowle nabierał kolorów, a jego kąciki ust pozostawały uniesione. Błyskawicznie zabrał Ger papierosa, chociaż pewnie gdyby chciała, to chwyciłaby jego dłoń w powietrzu. Ale czy chciała? Wątpił. Zatem zaraz przesunął lewą dłonią po jej policzku - ostrożnie i delikatnie, bo i jego ręce były szorstkie. Zbliżył się, powoli, patrząc jej prosto w oczy. Szum w głowie ucichł, a uczucie uwielbienia wręcz pulsowało w świadomości, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Nie miłość, ale uwielbienie. Cienka była granica. Ale jednej granicy w końcu zabrakło - między ich ustami. O ile Geraldine się nie odsunęła, o ile nie zaprotestowała, to ich wargi się spotkały w pocałunku, którego Esmé nie omieszkał uczynić namiętnym, wkradając w niego trochę swego francuskiego pochodzenia.

Odsunął się, zabierając również dłoń z jej policzka, przyglądając się jej by... wyczytać reakcję. Czy to było niewystarczająco? W sam raz? A może zbyt wiele? Odsunął te myśli na bok, na ten moment nie było miejsca na zawahanie.

- I jak? - zapytał zaskakująco... lekko. Jakby pytał o coś błahego. - Tego chciałaś? - dodał ciszej, nie mogąc powstrzymać się od zadowolonego uśmiechu. - Jeżeli tego, to... mam tego więcej. - zadowolenie zmieniało się stopniowo w cwaniacki uśmieszek, który jedynie się poszerzał z każdą chwilą. Powoli, stopniowo, bo w Esmé niewiele rzeczy było gwałtownych. - Ale jest jeden warunek. - podniósł głos nieco, jakby rzeczywiście miał ogłosić jakąś zasadę, której Geraldine musi przestrzegać. Wystawił nawet wskazujący palec, zaznaczając istotność tego jednego, jedynego warunku. - Musisz powiedzieć czego chcesz. Wtedy będę pewien czy tego chcesz. - oparł dłonie za sobą, odchylając się nieco od niej, tworząc trochę sztucznego dystansu. - My mężczyźni jesteśmy niedomyślni. - powtórzył swoje słowa teraz już szczerząc się cwaniacko, ale też pełen zadowolenia z sytuacji, w której się znajdowali. Nie musiał jej kochać, aby czerpać tak wielką przyjemność z chwil intymności między nim, a Ger. Właściwie... czuł się tak, jakby miłość do niej była czymś podrzędnym, a to co czuł teraz... było czymś ponad wszystko, co kiedykolwiek czuł. Uwielbienie, ubóstwienie praktycznie każdego jej aspektu, każdego elementu, każdej niedoskonałości. Wszystkiego co stanowiło ją. Wszystkiego, czym była Ger. Umniejszałby jej tak po prostu ją kochając. Miłość była ślepa, miłość była nielogiczna. On doskonale rozumiał dlaczego czuł to, co czuł. Nie było tutaj ślepoty. Żadnej. Geraldine świeciła tak jaskrawo, że Esmé poddawał wątpieniu pustkę, która w nim tkwiła.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#9
08.04.2024, 12:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.04.2024, 15:39 przez Geraldine Yaxley.)  

Na pewno coś w tym było, tyle, że Yaxley od lat powtarzano, że odstaje, nikt nie mówił, że jest dzięki temu wyjątkowa, bardziej, że nie pasuje do otoczenia i trochę psuje wizję idealnego świata, który ktoś chciał sobie wykreować. Pogodziła się z tym, tak po prostu, bo nie miała na to wpływu - najmniejszego, pozostawała dziwadłem, tyle, że z wysoko uniesioną głową, bo nauczyła się dostrzegać w tym pewnego rodzaju niepowtarzalność. Standardy były nudne, a ona nie znosiła nudy, lubiła przekraczać normy, w różnych dziedzinach życia. Jakoś tak od zawsze, tańczyć na granicach, bawić się tym wszystkim, największą przyjemność z tego wszystkiego sprawiało jej tańczenie na granicy życia i śmierci. Nie bała się tego, że może umrzeć, przyjmowała tę myśl, jakby to nie było nic wielkiego. W końcu koniec czekał każdego, miała nadzieję tylko, że ten jej będzie bardziej spektakularny, bo jedyne, czego nie chciała to zniknąć tak, aby nikt nie zauważył jej braku, jeśli miałaby odejść to tak, aby każdy usłyszał o tym, że zginęła w walce, pożarta przez jakiegoś potwora, bo to oznaczałoby to, że zdechła robiąc to, co najbardziej kochała.

Ryzyko uszczerbków na zdrowiu było dla niej naturalne, jej ciało było jej narzędziem pracy, a każde narzędzia się psuły, gdy były używane za bardzo intensywnie, oczywiście starała się do tego nie dopuszczać, dbała o to, aby być w formie, jednak kiedyś przyjdzie ten moment, że jej czas minie, wiek zrobi swoje, a ona stanie się słabsza, nie myślała o tym jeszcze za bardzo, ale wiedziała, że ją to czeka, że kiedyś nie będzie w stanie być w takiej formie. Musiała więc korzystać, póki miała możliwości, przekraczać granice, bo jeszcze mogła to robić. Wolała nie żałować tego, że była za bardzo rozsądna, przynajmniej jeśli chodzi o pracę, w tej dziedzinie życia potrzebowała silnych wrażeń, które często przynosiły rany, przede wszystkim te fizyczne, na całe szczęście miała przyjaciółkę medyczkę, która po prostu akceptowała to, że tak jest i wspierała ją swoimi umiejętnościami, nie prawiła morałów, chyba, że faktycznie widziała, że Yaxley wpadła w ten wir, i zaczynał pochłaniać ją chaos. Tak właściwie to właśnie znajdowała się w tym momencie życia, spalała się od środka i nie była w stanie nic z tym zrobić, nie potrafiła tego zwalczyć. Kto by się spodziewał, że kilka głupich decyzji ją do tego doprowadzi. Miała nadzieję po prostu coś poczuć, wystarczał jej nawet ból fizyczny, bo przecież było to uczucie jak każde inne, najważniejsze było to, że w ogóle jeszcze coś czuła.

- To ciekawe, wreszcie poznać kogoś kto myśli podobnie, bo wiesz, nie zdarza mi się to zbyt często, wręcz przeciwnie. - Mało kto potrafił ją tak zrozumieć, jak Rowle. Był w tym wyjątkowy, od samego początku nie czuła do niego dystansu, nie miała problemu z tym, żeby się przed nim otworzyć, była sobą od pierwszej sekundy ich rozmowy i tego nie żałowała. Warto było to zrobić, żeby móc z nim teraz siedzieć na pomoście, cieszyć się jego towarzystwem, patrzeć na niego. Nic takiego, a jednak dla niej było to naprawdę wiele. Nie musiała grać, pilnować się na każdym kroku, mogła być sobą, a to było dla niej zawsze najważniejsze, nie znosiła gier i pozorów. Właśnie dlatego tak się jej podobała jego bezczelność, jak ona nie trzymał języka za zębami, mówił to na co miał ochotę, nie przejmował się niczym, to podobieństwo sprawiało, że była nim zachwycona, a dzisiaj dotarło do niej to, że nie był to zwyczajny zachwyt, to musiało być coś więcej.

Każdy miał swoje granice, w przypadku polowań, ryzykowania życia i tym podobnych Ger właściwie ich nie miała, znaczy starała się nie mieć. Jeśli chodzi zaś o inne sprawy, bywało różnie, ostatnio chyba została doprowadzona do momentu, w którym po prostu pękła. Rozsypała się wewnętrznie, chociaż starała się tego nie okazywać, ale coraz trudniej jej było to ukryć. Sama nie wiedziała czego chce, łapała się wszystkich, którzy byli wokół, aby poczuć, że nie jest sama, że ktoś jest blisko niej, że komuś na niej zależy, bo przez krótką chwilę czuła się bardzo, ale to bardzo samotna i porzucona, dotarło do niej, że nie chce tak skończyć. Sama, w pustym mieszkaniu. Miała wokół siebie różnych ludzi, niby mogła się zawsze do nich odezwać, ale dla nikogo nie była najważniejsza, to ją najwyraźniej bardzo mocno kuło. Zawsze na trzecim, lub czwartym miejscu, nie było osoby, dla której to ona byłaby całym światem. Zastanawiała się z czego to wynikało, może w pewien sposób sama to sobie zrobiła, bo uciekała. Gdy robiło się za bardzo poważnie brała nogi za pas i znikała, bo kurwesko bała się tego, że może stracić wolność, tylko czy ta pogoń za wolnością w pewien sposób jej nie wybrakowała? Kiedy pozwoliła się ponieść, dała komuś szansę zostawił ją z niczym, cholernie tego żałowała, ale zrozumiała, otworzyła oczy i dotarło do niej, że też chciałaby być czyjaś.

Przyznał jej rację, doceniła to, bo czyż na tym właśnie nie polegała konstruktywna dyskusja? Mogli wyciągać ze swoich rozmów to, co miało sens, bo mimo pewnego podobieństwa, to każde z nich miało inne doświadczenia, przeszli różne lekcje w życiu, którymi mogli się teraz wymienić. Zrozumieć bardziej drugą stronę, co najważniejsze nie mieli problemu z zaakceptowaniem racji drugiej strony. Nikt na siłę nie próbował bronić swojego zdania.

Odbijanie piłeczki, niedopowiedzenia były metodą, którą stosowała Ger, gdy nie do końca wiedziała, co powiedzieć, jak się zachować. Tak było łatwiej, bezproblemowo, każdy mógł wtedy interpretować słowa na swój własny sposób, nie czuła aż takiej odpowiedzialności za to, co zostanie z tego odczytane. - Nie bądź tego taki pewien, potrafię być przeciwieństwem wspaniałości, ostatnio coraz częściej. - Nie znosiła tego, że nie radziła sobie z tym, co działo się wokół. Dochodziło do tego fakt, że nadal nie pozbyła się poczucia winy, które pojawiło się na początku roku, kiedy jej brat przestał oddychać na jej rękach, gdy nie mogła mu pomóc, kiedy go zawiodła. Umarł, przez ten durny zakład, przez to, że jak zawsze chcieli pokazać, kto jest silniejszy, dla durnej zabawy. Może nie odszedł na zawsze, bo obudził się później, tyle, że nie do końca żywy, ale czuła, że jest to jej odpowiedzialność, że go zawiodła, wtedy całe jej życie zaczęło się sypać, bo nie umiała sobie z tym poradzić. Zaczęła uciekać, w rzeczy, które nie do końca były dla niej dobre, wiedziała, że może się to skończyć różnie, bo przez to była słabsza, a ona nie mogła sobie pozwolić na moment słabości, bo mogło ją to kosztować zdecydowanie więcej niż zwyczajnego człowieka. - Chociaż to całkiem miłe, że porównujesz mnie do kamienia. - Dodała z uśmiechem, chociaż zabrzmiało to dosyć dziwnie, ale zrozumiała sens jego słów, cieszyło ją to, że traktuje ją jak kogoś wyjątkowego, bo rzadko kiedy słyszała takie słowa.

Ogromną radość sprawiało jej patrzenie na to, jak się śmieje. To by oznaczało, że czuł się w jej towarzystwie dobrze, że naprawdę coś ich łączy i miał podobne poczucie humoru. Motyle w brzuchu nie dawały jej spokoju, szczególnie, gdy widziała ten kącik jego ust, który unosił się w uśmiechu. Nie liczyło się nic więcej, tylko to, że siedział teraz przed nią taki zadowolony. - Możesz być pewien, że nie dam ci tysięcznej pierwszej. - Dodała jeszcze, żeby wiedział, że nie zamierza wspierać jego drogi do śmierci, szczególnie po tym, jak zwrócił jej na to uwagę. Wiedziała, że nie chodzi w tym tylko o te nic nieznaczące fajki, to ją trochę zmartwiło, ale bardzo szybko przestała o tym myśleć, bo chciała wykorzystać moment, może nieco egoistycznie, ale była tak bardzo pochłonięta próbą odnalezienia swojego szczęścia, że tylko to się dla niej teraz liczyło.

Może trochę się bała, że słowa, które padły z jej ust mogą spowodować, że ich relacja się zmieni, ale przecież ryzyko miała we krwi, może wcześniej próbowała z tym walczyć, jednak podjęła decyzję, kiedy to proste pytanie padło z jego ust. Zresztą w jej odpowiedzi brakowało konkretów, tak jakby nie chciała być osobą, która będzie odpowiedzialna za ewentualne konsekwencje, bo nie znosiła ponosić odpowiedzialności, wolała, żeby to inni podejmowali decyzje, poczucie winy, gdy coś się psuło było wtedy trochę mniejsze, chociaż i tak się pojawiało.

Zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę to ona to spowodowała, że poczuła coś, zupełnie niespodziewanie, że mogło to popsuć tę nić porozumienia, którą udało im się utkać między nimi, z drugiej jednak strony nie wiedzieć czemu, znowu dosyć śmiało zakładała, że są ponad to, że jeśli nie wyjdzie z tej krótkiej sytuacji nic dobrego, to nadal będą obok siebie, bo przecież się potrzebowali, żyli w symbiozie, przynajmniej zawodowo, może więc te głupie słowa tego nie popsują.

Trochę panikowała, czekała na to, jak zareaguje, czy powie jej, że zwariowała, że ją poniosło, że odebrała jego zainteresowanie w zły sposób, mogło tak być, bo Ger w tej chwili łapała się każdej okazji, aby poczuć się dla kogoś w jakiś sposób istotną. Nie wyśmiał jej jednak, gdy na niego spoglądała wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał, szkoda, że nie potrafiła czytać myśli, bo ogromnie była ciekawa, co dzieje się w jego głowie, a ta krótka chwila wydawała się jej być wiecznością.

Podjął decyzję, stwierdziła to w momencie, w którym odstawił butelkę i na nią spojrzał, blask w jego oczach, upewnił ją w tej myśli. Uśmiechnęła się do siebie, bo może miała rację, może faktycznie nie było to zupełnie nieodwzajemnione uczucie, może wreszcie uda jej się dostać to, czego potrzebowała.

Dał jej to, o co prosiła. Wyciągnął jej z dłoni papierosa, bez słowa i zbliżył się do niej. Gdy dotknął jej policzka drgnęła, mimowolnie, zupełnie nie przeszkadzała jej szorstkość jego dłoni; czuła, że serce bije jej coraz szybciej, bo przecież tego chciała, bo przecież zakochała się w nim, a czyż miłość nie przynosiła ze sobą też pragnienia bliskości? Zbliżenia się do drugiej osoby tak, jakby miało się być jednością, które miało przypieczętować połączenie dusz, a to wydawało jej się istnieć między nimi od samego początku.

Trochę jej było głupio przez to, że okazała się być kolejną głupią dziewczyną, która ślepo podążała za tym, żeby zostać pokochaną, bo zawsze wydawało jej się to być miałkie, nie miała zamiaru się tym jednak w tej chwili przejmować, na to pewnie będzie miała czas później. Nie, kiedy jego usta zbliżyły się do jej, kiedy mogła wreszcie poczuć ich smak, bo oczywiście, że się nie odsunęła. To wcześniejsze może chciałam było przecież potwierdzeniem, że bardzo tego chciała, a on spełnił jej prośbę, dostała to, czego chciała i bardzo jej się to podobało.

Miała wrażenie, że trwało to krótką chwilę, bo ledwie ich usta się spotkały, to odsunął się od niej. Czy zrobiła coś nie tak? Wzięła głęboki oddech i próbowała uspokoić bicie serca, było bardzo blisko tego, żeby wyskoczyło jej z klatki piersiowej, nieco nieśmiało spojrzała w jego kierunku, żeby zobaczyć, czy coś się stało, czy popełniła błąd. Nie wyglądał jednak na niezadowolonego, ulżyło jej, bo bała się, że będzie chciał to zakończyć, tyle, że właściwie to przecież jeszcze nic nie zaczęli, bo był to jeden, krótki pocałunek, może nie aż tak krótki, mimo wszystko, jeden, pierwszy. Na pewno na długo go zapamięta.

Kolejne proste pytanie, które jej zadał. Niby proste, jednak nie do końca wiedziała, jak na nie odpowiedzieć, bo przecież sama nie wiedziała czego chciała, mogła by rzec, że chciałaby, żeby ją pokochał, tak jak ona zakochała się w nim, ale to nie było możliwe, nie mogła tego od niego wymagać. Wystarczyłaby jej zresztą namiastka miłości, chociaż krótka chwila, którą jej da,by mogła zapomnieć, w pełni poczuć to, co pojawiło się u niej przed chwilą.

- Chcę zapomnieć, chociaż na chwilę. - Wydawało jej się to być całkiem prostą odpowiedzią, to był jej w stanie dać, zapomnienie, ucieczkę od tego, co w niej siedziało, nie musiał wcale wiedzieć, że będzie to dla niej coś więcej, że czuła do niego coś więcej, bo to mogłoby spowodować niepotrzebne komplikacje, nie wymagała od niego tego, żeby towarzyszyło mu uczucie jakiegoś zobowiązania, bo nie miała takiego prawa. - Daj mi tego więcej. - Najwyżej jej serce znowu pęknie, ale nie liczyło się to w tej chwili, kiedy był tuż obok, gotowy spełnić jej prośby. Ton jej głosu był niemalże błagalny, zdecydowanie nie chciała poprzestać na tym jednym nic nie znaczącym pocałunku.

Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#10
09.04.2024, 02:54  ✶  

Nie musiała mu tego mówić. Doskonale wiedział, że miała problemy ze znalezieniem zrozumienia. Wiedział to od chwili, w której zaczęli rozumieć siebie tak dobrze, łatwo, czasem bez słów. To oznaczało podobieństwo, a podobieństwo znów oznaczało podobne problemy. Podobieństwo w tym miejscu się nie kończyło, bo oboje zdawali się niezbyt przejmować tym smutnym faktem. Esmé wystarczała akceptacja, niekoniecznie musiał być rozumiany. Przyzwyczaił się do tego, że nie jest, a jego styl życia uważany jest przez wszystkich dookoła za coś egzotycznego. Sam był uważany za... unikalnego. Jak zwierzę z dalekich krajów - przyciągał tym jak różny był, jak dziwny. Jak bardzo nie pasował do otoczenia, w którym się znalazł tu i teraz. I to mu niezbyt przeszkadzało - w tym wszystkim, w tej pustej fascynacji jego egzystencją, kryła się również wartość - czy tego chcieli, czy nie, to obserwatorzy dostrzegali inne życie. Inną metodę. Niestety, był mało przekonujący - żyjąc na Nokturnie, wyglądając tak... beznamiętnie. Nie wyglądał na kogoś szczęśliwego, ale wyglądał na kogoś zadowolonego. Czym? Sobą. Sobą i tylko sobą. Tym co z niego zostało, tym że wciąż miał zasady, wciąż miał pragnienie szczęścia. Tym że się nie poddał w drodze, którą obrał.

Towarzystwo Ger było miłą odmianą. Jego zachowanie nie było brane jako unikatowe, niezrozumiałe, a... zupełnie normalne. Geraldine naprawdę rozumiała jak to jest żyć zgodnie z Prawdą. Rozumiała skąd się brało jego dziwaczne zachowanie, jego słowa rzucane w przestrzeń, jego milczenie, gdy czasem należało coś powiedzieć. Robił wszystko tak, jak czuł. Jak chciał. Nic nie było wymuszone, nic nie było nieszczere.

Rzemieślnik od małego był... niczyj. Chociaż stała za nim rodzina Rowle, chociaż był czystokrwisty, to jednocześnie był zupełnie sam. Był samotną wyspą, która tylko pozornie stanowiła cześć archipelagu. Odkąd zmarła jego matka, odtąd stał z boku nawet we własnej rodzinie. Ojciec wiódł życie takie, jakby w ogóle jego syn nie istniał, a reszta familii w ogóle nie uznawała Esmé za część niej, bo... czemu miałaby? Czemu to miało służyć, skoro był synem z nieprawego łoża? Był symbolem buntu wobec tradycji, wobec rodziny. Później na moment był czyjś, był zupełnie w cudzych rękach, gotowy w nich skonać. Dlatego upadek z nich nie był tak bolesny, jak inne elementy tego rozstania. Bycie znów niczyim stanowiło powrót na stare śmieci, który na swój sposób odebrał z radością. Lubił być indywiduum. Czuł się wtedy osobą silniejszą, niż w rzeczywistości.

- Nie myl wspaniałości z perfekcją. - rzucił spokojnie, jakby to była mądrość przekazywana w jego rodzinie z pokolenia na pokolenie. - Nikt nie był, nie jest i nie będzie perfekcyjny. - ludzie często lubili do niej dążyć, czego winien był również sam Esmé. Jednak dążenie do perfekcji nie było żadnym problemem, a wręcz przeciwnie - było słuszną drogą. Niewłaściwym było jednak podcinać sobie samemu skrzydła, gdy perfekcja nie była osiągana. Katować się błędami, umniejszać własnej wartości, bo... nie było się idealnym, nie spełniło się swoich wyimaginowanych oczekiwań. Oczekiwań, co? Jak wiele rzeczy sprowadzało się do tego, co oczekiwaliśmy. Rowle nie twierdził, że Gerry jest nieszczera, ale wiedział, że i ona ma oczekiwania. Mogła mówić jedno, starać się żyć wedle tej dewizy, ale nieświadomie oczekiwała czegoś. Każdy oczekiwał. Bez tego egzystencja nie miała sensu. Tak, jak oczekiwała kilka chwil później na pocałunek, tak oczekiwała na poprawę w swoim życiu. Oczekiwała również od siebie pewnego poziomu, który widocznie nie został osiągnięty "ostatnio". Esmé nie chciał w to wnikać, bo nie zamierzał precyzyjnie wyperswadować pewnych rzeczy z jej głowy. Rzucał ogólne myśli, które mogły stanowić podstawę przemyśleń, podstawę do zmian, a mogły zostać zupełnie zignorowane, uznane za swoisty truizm. On, w tym przypadku, niczego nie oczekiwał. Naprawdę.
- Nietuzinkowe komplementy to moja specjalność. - zażartował sobie, bo rzeczywiście - miał bardzo dziwne komplementy. Często nawet nie dało się ich uznać za komplementy, chociaż... przecież komplementem były każde pochwalne słowa. To, że te jego nie brzmiały w taki sposób nie zmieniało faktu, że często chwalił. Laurentowi, na przykład, powiedział że chciałby, aby ten był prawdziwą szkaradą. A wszystko po to, by podkreślić jak bardzo mu na nim zależy skoro przedmiotem rozmowy było "cierpienie jest miarą piękna". Albo na odwrót.

Zaśmiał się lekko, w reakcji na jej zapewnienie. A więc koniec z papierosami od niej? Jakoś wątpił. Zresztą nie to miał na myśli, ale... mógł lepiej ubrać myśli w słowa. Wszystko miało swoją cenę. Nic nie znacząca cena, gdy powtórzona po raz tysięczny, zaczynała mieć spore znaczenie. Wszystko składało się na pewną kwotę jaką należało życiu zapłacić. I czasami, cóż, nie każdego było stać na spłatę.

Jaką cenę miały mieć wydarzenia z tego dnia? To dopiero miało się okazać. Tymczasowo - cena wydawała się mieć coraz mniejsze znaczenie dla niej i dla niego. Swoją własną znał - niezależnie do jakiej bliskości by między nimi doszło, to dopóki nie poczuł tej niszczącej siły miłości, dopóty wszystko mogło wrócić do normy. Tak uważał. Mógł znów utrzymywać z nią relację czysto biznesową, chociaż... nie, było to kłamstwo. Biznesowo-przyjazną, bo taką właściwie mieli jeszcze zanim trafili nad Windermere. Wiedział, że czerpałby sadystyczną radość z wypominania tych wydarzeń, bo najpewniej byłyby wstydliwe dla samej Ger. Zresztą, byłyby to zdarzenia bardzo przyjemne do wspominania, więc dlaczego miałby się powstrzymywać?

W umyśle miał zanotowane dlaczego uwielbia Geraldine. Teraz dopisywał - za jej usta. Rozkoszował się ich miękkością, ich słodyczą, właściwie z trudem się od nich odrywając po chwili. Jednak tego wymagała sytuacja. Nie miał problemów z wzięciem odpowiedzialności na siebie, z zapłaceniem ewentualnej ceny tej decyzji, którą podjął - o tym pocałunku. Jeżeli jednak to miało trwać dalej, to musiał chociaż wiedzieć, że jest świadoma wydarzeń, że nie boi się ich. Jej brak pewności siebie przy tak silnych uczuciach powodował w Esmé poczucie pewnego... wykorzystania. Żerowania na jej słabości. Mogła nie wiedzieć czego chce, mogła nie potrafić tego nazwać. Teraz miała jasne pytanie i prostą odpowiedź. Potrzebował jedynie podpisu pod tą umową, zaświadczenia że rozumie konsekwencje. Nawet, jeżeli to on miał je w głównej mierze ponosić.

Chciała zapomnienia. Uniósł brwi, nieco zaskoczony, po czym uśmiechnął się do niej ciepło. Wielu ludzi uznałoby te słowa za wielce krzywdzące. Sprowadzenie całej tej sytuacji, całej ich osoby do... zajęcia umysłu. Do roli odskoczni od problemów. Czystego zapomnienia, że zmagało się z własnym losem, z przeszłością, z niewygodą własnego umysłu. Miał po prostu dać jej zapomnienie. Nie czytał jej w myślach, nie domyślał się miłości, ale doskonale rozumiał chęć zapomnienia. Doskonale rozumiał jak to było pragnąć czegoś tylko po to, by zamaskować coś innego. W przypadku Esmé - obrzydliwego. Bo inaczej nie potrafił nazwać tej pustki. Kaletnik nie oczekiwał nigdy, że stanie się kimś w życiu Ger. Nie widział siebie w roli jej miłości z wielu powodów, ale jednym z nich była prosta myśl. Jeszcze bardziej obrzydliwa, niż sama pustka, bo pochodząca od jego własnego ojca. "Nie możesz dać tego, czego nie potrafisz przyjąć".

Zatem po co te wszystkie flirty, po co jego jawne zainteresowanie Geraldine, skoro nie widział miłości między nimi? Czyżby jej nie oczekiwał? Oh, ależ skądże. Oczekiwał jej, jak najbardziej. Oczekiwał, chociaż był niemalże pewien, że to bzdura. Wiedział, że zostanie zawiedziony, ale oczekiwał. Powrót do tamtej myśli - był gotów dać się skrzywdzić, byleby coś poczuć. I nie chciał tracić nadziei. Nigdy. Zaznał prawdziwego szczęścia w swoim życiu i był pewien, że zdoła zaznać go jeszcze raz. Kiedyś na pewno. Nie musiał wierzyć w każdą sytuację, w każdą relację, ale mógł po cichu liczyć na to, że to właśnie ta.

Widocznie, jednak, to nie była ta. Zrozumiałe. Uwielbienie jakie czuł do Gerry wskazywało na różnice między nimi. Nie był w stanie jej dorównać, nie mógł zająć miejsca obok niej. Ale mógł ją mieć. Na chwilę. Może na te kilka chwil pocałunku lub jedną noc. Mógł sięgnąć tej wspaniałości, chociaż nie potrafił zamknąć jej w dłoniach. Już raz na jej ustach złożył swoją modlitwę ku jej chwale i zamierzał robić to tak długo, na ile pozwalała się chwalić. Na ile Ger pozwalała się uwielbiać. Jedna skrzywdzona Róża uważała go za Boga, ale nawet Bóg, najwidoczniej, modlił się do swoich własnych Bogów.

- Twe życzenie jest dla mnie rozkazem. - rzucił do niej i wsunął na moment w usta papierosa, którego jej zabrał. Pociągnął sporą chmurę dymu, którą zaraz wydmuchał w stronę jeziora i... wystrzelił z palców szluga w stronę tafli jeziora. W dupie miał teraz śmiecenie. Teraz mógł walić się świat, a otoczenie praktycznie nie miało dla niego znaczenia. Tak jak, niemalże, wszyscy inni ludzie. Teraz, tutaj, liczyła się tylko i wyłącznie Geraldine. Jego Bogini Łowów. Wspaniałość w ludzkiej, kobiecej formie. Jego Geraldine Yaxley.

Odepchnął się rękoma, by wytrzeć je o spodnie. Nie chciał pobrudzić boskiej figury, na której miał zamiar złożyć liczne pocałunki. Jego dłoń zaraz spoczęła na jej ramieniu, a wskazujący palec zręcznie wsunął się pod ramiączko sukienki. Przesunął dłonią na bok, nieco niżej, zsuwając je z jej ramienia, ale przytrzymując na tyle, by nie odsłonić nic poza... obojczykiem. Wychylił się w jej stronę, by powoli, z ostrożnością i precyzją godną jubilerskiego rzemiosła składać pocałunku wzdłuż jej barku, zbliżając się po kości obojczykowej do szyi. Delikatnie, czule, rozkoszując się każdym z nich, każdą chwilą, w której mógł ją mieć. W której mógł doznawać jej. Uścisk na ramieniu stopniowo się wzmacniał, tak samo jak intensywność pocałunków, gdy był już na szyi i zmierzał ku górze - w stronę ucha. Zatrzymał się na moment, składając delikatny, eteryczny pocałunek na jego płatku. Serce biło mu szybko, w głowie była... błoga cisza myśli. Istniały tylko proste instynkty. W coraz większym ogniu stawało pożądanie, które zasilane było uwielbieniem. Uwielbiał ją. Uwielbiał. Chciał ją. Dla siebie. Chciał poczuć ją najlepiej, chciał jej jak najwięcej. Wplótł lewą dłoń w jej włosy, ujmując jej głowę już nieco mniej delikatnie, bo i mniej delikatnie dopadł do jej ust własnymi. Łapczywie, pełen pragnienia i namiętności, zagubiony w tej pasji nie mniej, niż w tej do rzemiosła. Prawa ręka chwyciła ją na wysokości talii za plecy, przycisnął ją do siebie, oddając się tej grzesznej modlitwie do jego Bogini Łowów. Ale czy na pewno grzesznej? Czy teraz robił coś niewłaściwego, czy wręcz przeciwnie - wymaganego. Wiedział, że pewnie był jedynym jej wyznawcą i w głowie nie mieściło mu się, że inni nie dostrzegają jej wspaniałości. Była rażąca bardziej, niż słońce w zaśnieżony południe. Była oczywistsza niż to, że po nocy następował dzień. Niewielu rzeczy w życiu Esmé był tak pewien, jak wspaniałości Geraldine. Z drugiej strony... czuł, że nie chciałby, aby ktokolwiek inny rozumiał to, co on. Chciał ją dla siebie. Tylko i wyłącznie dla siebie. Schlebiało mu bycie tym jednym, jedynym wyznawcą, który znał jej prawdziwą wartość. I nie chciał się dzielić, nie chciał innym dawać okazji, by zaczerpnęli z tego źródła. Nie wierzył, by ono się kiedykolwiek wyczerpało, ale... jakże ludzkim była chęć posiadania. Jak ludzkim uczuciem był egoizm. Rowle z otwartymi ramionami witał te wszystkie emocje. Każdą jedną, której nie był w stanie czuć od tak dawna, a teraz... teraz zdawał się być przepełniony emocjami. Wieloma. Ale uwielbienie przyćmiewało wszystko. Nawet pożądanie.

Nie łatwo było oderwać się od tego pocałunku. Przerywał sobie jedynie na chwilkę, by przyjrzeć się jej na moment, by w pełni pochłonąć wszystkimi zmysłami jej wspaniałość. Jednak na moment się odsunął, zluzował uścisk, opierając swoje czoło o jej. Jego ciemne oczy pełne były iskier, życia, jakiego dotąd nie było w nim... od dawna. Taka sytuacja może zdarzyła się raz lub dwa odkąd... został zniszczony. Teraz wydawało się to wszystko odległą przeszłością albo nawet fikcją. Oddychał ciężej, serce biło mu mocniej, a twarz nabrała kolorów nie tylko z powodu emocji, ale także całej tej sytuacji.

- Jeżeli tak ma wyglądać metoda na zapomnienie, to wybacz mój egocentryzm, ale chyba nie chcę, byś zapomniała kiedykolwiek. - był to oczywiście żart z przekąsem, bo prawda była zupełnie inna. Był gotów poświęcić wiele, byleby wiodła lepsze życie. Uwielbiał ją zbyt mocno, aby nie być gotowym na mesjanizm dla niej. Dla jej lepszego życia. Ale też chciał dać znać, że ten moment... był dla niego ważny. Był dla niego czymś, czego potrzebował. Czego pragnął. Tak samo jak ona, a może nawet bardziej. Nie, zdecydowanie bardziej, chociaż nie kochał, a uwielbiał. Nie musiał kochać. W jego pustym życiu byle sympatia oznaczała wiele, a teraz? To co czuł teraz? Odbierało mu zmysły i logiczne myślenie. Gubił się w tym co chciał, a czego nie. Co powinien, a czego nie. Znów ją pocałował, znów długo i namiętnie. Znów przyciskając do siebie, przesuwając dłonią od samej góry jej blizny na plecach, aż do dołu - nawet jeżeli ślad kończył się pod sukienką. Prosty, głupi mężczyzna, pochłonięty żądzą zaznania kobiety jak najbardziej. Chciała zapomnienia, a on chciał jej. Dostał już i tak wiele, a pozwalał sobie na więcej. Pozwalał sobie poznawać jej ciało, a dotyk blizny pod opuszkami palców wydawał mu się intymniejszy, niż jakiegokolwiek miejsca. Może w tym był jakiś sens, skoro Ger nie nosiła bielizny, a wstydziła się swojej szramy po polowaniu. Dla Rowle zdecydowanie było to intymne, unikatowe. Dotykał tego, co było jej wspomnieniem zasmakowania zawieszenia między życiem, a śmiercią. Chciał dotknąć więcej - w przenośni i nie tylko. Chciał doznać więcej, dowiedzieć się więcej. Ucałować każdą jedną bliznę na jej ciele w akcie radości, złożyć tę niemą modlitwę na każdym kawałku jej osobowości. Gdyby tylko dało się pocałować charakter lub duszę, to pragnąłby tego jeszcze bardziej.

Na chwilę się oderwał, pocałunek się przedłużał, a jego intensywność wzrastała. Oddychał jeszcze ciężej, teraz delikatnie odsunął się, ale dalej ich usta dzielił dystans tak niewielki, że wystarczyło poruszyć nieco karkiem i znów mogły się spotkać. Wpatrywał się w nią żywymi jak nigdy oczyma, ale też... zagubionymi. Był mężczyzną, który kierował się w stronę emocji niczym ćma w stronę światła. I podobnie był oszołomiony, gdy znajdował się bliżej, podobnie gotowy zatracić się w tym wszystkim, byleby... czuć to ciepło jak najdłużej. Jak najmocniej.

- Jesteś naprawdę wyjątkowa, Ger. - czy pamiętała te słowa? Powtarzał jej. Mówił to już podczas ich pierwszego spotkania. Teraz wyszeptał te słowa, starając się opanować oddech, pozwalając na chwilę neutralności, w której Łowczyni miała szansę na... cokolwiek. Odsunięcie się lub wręcz przeciwnie. Tak naprawdę Esmé wcale nie dawał jej czasu, ani nie próbował wybadać sytuacji. Rowle rozkoszował się chwilą, odsunął się na moment, by znów zaczerpnąć tego uwielbienia wszystkimi zmysłami. Zresztą był pewien, że jeżeli przesadziłby... to Geraldine by zareagowała. Pomijając, że miała odpowiedni ku temu charakter, to miała też warunki fizyczne, by nie być obezwładnioną, nawet gdy kaletnik przyciskał ją do siebie, jakby chciał, by ich ciała stały się jednością. Teraz pozwalał sobie na chłonięcie tej chwili, a nieświadomie dowiadywał się co dalej.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (10510), Pan Losu (69), Esmé Rowle (10614)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa