• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 14 Dalej »
[13.06.69] Gdzie twoje kości, gdzie mój gabinet?

[13.06.69] Gdzie twoje kości, gdzie mój gabinet?
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#1
23.04.2024, 14:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2024, 17:05 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V

– Pani Poppy… – Basilius podszedł do uśmiechniętej recepcjonistki, ubranej w szatę w słoneczniki.
– Oh, pan Prewett, kochany! Początek zmiany? Naprawdę dziękuję za te czekoladki wczoraj, ja…
– Tak, tak. Nie ma za co. Pani Poppy mam prośbę…
– Ah, tak. Ja wiem, ja wiem. Chodzi o pański gabinet?
– Nie, nie. Zaraz… Mój gabinet?
– No tak. Na Merlina to ty nic nie wiesz kochanieńki? Na poprzedniej zmianie ktoś tam opatrywał paskudny przypadek gnicia. – Gnicie, czemu to zawsze musiało być gnicie? – I wszystko już w porządku, ale teraz pański gabinet gnije zamiast pacjenta.
– Słucham?
– Ale spokojnie. Za kilka godzin to posprzątają. Po prostu na razie musi się pan przenieść do sali 1305. Proszę oto klucz.
– Sali 1305? Pani Poppy, a nie jest pani pewna, że to przypadkiem nie jest…
– Nie, nie. To normalny pokój. Gabinet.
– No dobrze, pani Poppy, a wracając do tematu. Czy byłaby możliwość, że jeśli przyjdzie dzisiaj pewna pacjentka to…
– A właśnie! Panie Prewett. Niemal bym zapomniała. Pacjentka do pana!
Basilius odwrócił się, by zobaczyć kogo wskazała mu pani Poppy, a uśmiech, który przykleił sobie do twarzy nieco mu opadł. W poczekalni bowiem oczywiście siedziała Brenna.
I to nie tak, że Basilius próbował przekonać panią Poppy, by jakby coś, to skierowała Brennę do innego uzdrowiciela, bo wierzył, że dzisiaj spotka ją chaos z jej strony. To znaczy… Do wczoraj powtarzał sobie, że naprawdę tak nie będzie. A jednak, gdy dzisiaj obudził się rano, ptaki śpiewały za głośno, ktoś darł się na ulicy, on się nie wyspał, więc uznał, że nie ma mowy. Dzisiaj po prostu chce mieć spokojny dzień w pracy.
No cóż.
Prawdopodobnie to postanowienie mu nie wyszło, chociaż Brenna mogła się jeszcze okazać całkiem spokojnym przypadkiem. Ta… Niemal się nie roześmiał na tę myśl.
Ruszył więc po prostu w stronę czarownicy, żegnając się jeszcze z pani Poppy, która była już zajęta rozmową z inną uzdrowicielką na temat niejakiego pana Ferdynanda, który musiał być dzisiaj przetransportowany do Lecznicy Dusz i chyba bardzo tego nie chciał.
– Witaj Brenno, co cię dzisiaj tutaj sprowadza? – spytał, stając przed Longbottom, jednocześnie uważnym wzrokiem lustrując kobietę, by na szybko ocenić jak źle dzisiaj będzie.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
23.04.2024, 14:29  ✶  
Gdy Brenna poprzedniego dnia zerknęła w kalendarz i zobaczyła, że jutro piątek trzynastego, przeszło jej przez głowę, że ciekawe, czy wpadnie znów - piąty już raz (w piątek trzynastego, bo wpadała na niego też w te daty z szóstkami i dziewiątkami) na Basiliusa Prewetta.
Akcja na Nokturnie o świcie zakończyła się dla niej złamaniem dwóch palców.
Nie było to nic wymagającego udania się do Munga, a już na pewno nie na wydział klątwołamania i niewłaściwego użycia czarów - wydawało się więc, że Brenna po prostu zostanie ogarnięta przez uzdrowiciela BUMu, wypije parę łyków Szkiele - wzro i wróci do domu, by kość do jutra się zaleczyła i że nie ma żadnego fatum piątkowego.
Gdy uzdrowiciel BUM próbował nastawić jej palec, coś wybuchło w pobliżu. Kość nie została nastawiona. Kość znikła, podobnie jak parę innych kości. Wizyta w Mungu stała się konieczna, bo ten przypadek już trochę ich magimedyka, udzielającego głównie pierwszej pomocy, przerastał.
Oczywiście, w teorii nie musiała trafić na Prewetta, ale gdy ten wszedł do poczekalni, gdzie kazano jej chwilę poczekać, Brenna była już pewna, że to do niego zostanie skierowana. I on też chyba się tego spodziewał, sądząc po tym, że zaczął mówić coś o "pewnej pacjentce". Chyba biedny człowiek miał jej już bardzo dość. Nie żeby nie była w stanie tego zrozumieć: gadatliwość, energiczność i ogólny chaos, jaki jej towarzyszył, sprawiały, że niektórzy woleli trzymać się z dala i ani trochę ich za to nie winiła.
Prawie mu współczuła.
- Cześć, Basilius - przywitała się, obdarzając go uśmiechem. Była w stanie wskazującym na ogólne poobijanie, ale nie dostrzegł nic zdumiewającego na pierwszy rzut oka... - Dziś chyba dość przeciętny przypadek. Zgubiłam kości - wyjaśniła, po czym uświadomiła sobie, jak to brzmi i uniosła prawą rękę, aby zademonstrować dziwnie oklapłe palce. Ach. No tak. - Znaczy się, usunięto mi kości z prawej dłoni. Ale Hady zapewniał, że to się czasem zdarza, i że da się je wyhodować z powrotem, tylko trzeba dobrze dobrać dawkę eliksiru i rzucić jakieś zaklęcie, by odrastając dobrze się wpasowały, a on u mnie nie chciał ryzykować, bo ja potrzebuję trochę większych dawek mikstur, a no i on mi te kości usunął, więc chyba trochę się stresował, że popsuje je jeszcze bardziej - zrelacjonowała. - Próbował je nastawić, bo były połamane - uzupełniła jeszcze.
Cóż, znikanie kości nie zdarzało się codziennie, ale nie było aż tak dziwaczne, jak tamte ciemne plamy albo starożytna klątwa, albo człowiek przemieniony eliksirem i transmutacją w wielkiego robaka.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#3
24.04.2024, 00:47  ✶  
W pierwszej chwili Basilius zrobił dziwną minę, zbyt gotowy na to, że zaraz usłyszy o kolejnym chaotycznym przypadku, który sprawi, że będzie musiał usiąść, ale... Nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie. Przypadek, chociaż uciążliwy, był dość prosty do wyleczenie o ile Brenna da w spokoju swoim kościom odrosnąć. Aż mu się zrobiło trochę głupio, że próbował przekonać panią Poppy, by w razie czego odesłała ją do innego uzdrowiciela. Zresztą i tak powinno być mu głupio, bo przecież podczas ich ostatniego spotkania to on utrudniał jej pracę, a tak poza tym to tylko dzięki jej pomocy, był w stanie spokojnie odpocząć we własnym łóżku i spać przez kolejne dwanaście godzin. No i to nie było tak, że samej Brenny nie lubił. Lubił. Nie lubił jej przypadków. I chyba dlatego czarownica mogła zobaczyć ulgę na jego twarzy, gdy zrozumiał, że to były tylko palce bez kości. Może dzisiaj jednak nie było przeklęte.
– No dobrze w takim razie proszę pójdź ze mna, a po drodze wyjaśnisz mi czemu potrzebujesz większych dawek, lub przynajmniej jak większych i wszystko inne co jest ważne. Nic cię nie boli? Czujesz się dobrze? – pytał, gotowy w razie czego pomóc jej iść, gdyby była na przykład na jakiś eliksirach uspokajających. – Niestety mój gabinet jest zajęty... Gniciem, więc jedziemy musieli iść gdzieś indziej. – Tu wskazał na klucz w swojej dłoni. – Ale mam nadzieję, że wszystko będę miał tam pod ręką.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
24.04.2024, 08:46  ✶  
– Właściwie to nie wiem. Po prostu eliksiry słabo na mnie działają. Wszystko na mnie słabo działa? Znaczy się, jedzenia też zwykle biorę więcej niż inni – wyjaśniła Brenna, podnosząc się z miejsca. Ruszyła za Basiliusem, krokiem całkiem żwawym: nie wyglądało na to, że jest pod wpływem jakichkolwiek eliksirów uspokajających czy przeciwbólowych. Zresztą, na pytanie o to, czy ją cokolwiek boli, pokręciła głową. – Nie, skąd. Bolała mnie ręka, kiedy palce były złamane, ale teraz nie mam kości, więc nie ma co boleć… a czuję się całkiem dobrze, ale hm, no myślę, że czułabym się lepiej, gdyby te kości wróciły na swoje miejsce – dodała, gdy wspinali się po schodach na właściwe piętro. Uniosła na moment dłoń i skrzywiła się lekko, znów spoglądając na swoje palce. Wprawdzie zapewne do straty kości podchodziła zadziwiająco beztrosko, ale jednak bardzo chciałaby je odzyskać. Gdyby to jeszcze była lewa dłoń! A prawą Brenna czarowała, i teraz czuła się trochę bezbronna.
– Och, twój gabinet gnije. Jasne. To często zdarza się w Mungu? – spytała, bo jakoś dziwnie to brzmiało. Czyli dobrze słyszała, że pani Poppy wspominała, że pacjent nie gnije, ale gabinet gnije zamiast pacjenta? Najwyraźniej było to jakieś gnicie zaraźliwe. – Pewnie zauważyłeś, że dziś piątek trzynastego? Może ty naprawdę masz jakiegoś pecha w piątek trzynastego? – zapytała z pewnym zastanowieniem, bo zwykle niby nie wierzyła w takie rzeczy, ale jakby się zastanowić… to jej strata kości mogła przydarzyć się każdego dnia. A przecież tu mdlał jego student, tutaj ktoś go próbował pobić, tu zaczął gnić mu gabinet? – A ja jestem przypadkowym elementem tego pecha? Bo z tym gniciem, jestem pewna, nie mam nic wspólnego. Dwie godziny temu byłam na Nokturnie, a godzinę temu Hady próbował poskładać mi rękę. Nie było w pobliżu nikogo gnijącego.
W tym właśnie momencie, w którym skręcili już w odpowiedni korytarz, ktoś wpadł na Basiliusa, omal nie zbijając go z nóg. Brenna odruchowo wyciągnęła dłoń, by go podtrzymać i szybko tę rękę cofnęła, uświadamiając sobie, że pozbawiona kości to wielką pomocą nie będzie. Mężczyzna, który zderzył się z Prewettem, nie przeprosił, a przemknął obok.
– To był pacjent? Bardzo żwawy – zdziwiła się trochę, oglądając za człowiekiem w koszuli nocnej, a potem spojrzała na drzwi do gabinetu 1305.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#5
24.04.2024, 17:01  ✶  
– Dobrze wiedzieć – powiedział, zastanawiając się po pierwsze czemu nie powiedziała mu o tym przy jej pierwszej wizycie i ile będzie w takim razie potrzebował środków uspokajających, gdyby kiedyś przyszło mu ją pacyfikować. – Nie martw się. Zajmiemy się tym, chociaż sam proces pewnie trochę potrwa
Rzeczywiście utrata kości była zazwyczaj... Bezbolesna, ale jednocześnie zdecydowanie uprzykrzająca życie.
– Nie. Prawdę mówiąc, to pierwszy raz słyszę o czymś takim, ale nie wiem dokładnie w jakim jest stanie i... – Spojrzał się na nią szczerze zaskoczony. Tak. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego jaki dzisiaj był dzień, ale że to tylko on miałby mieć pecha? Przecież... Przecież... Ale to ona obecnie nie miała kości! I to kilku! – Nie jestem pewny, czy to tak działa. Teoretycznie to tobie tak poskładano rękę, że teraz nie masz kości. Ja tylko... Pomagam – odpowiedział w końcu po dłuższej chwili. – Myślałem bardziej, źe jeśli coś się dzieje to dotyczy nas obo... A zresztą nie ważne. Właśnie. Nie miałem ci jeszcze okazji podziękować tak na przytomnie za... Hm, wtedy. – A może rzeczywiście to on miał pecha. Tylko w takim razie czemu to łączyło się z Brenną? Eh... Jeśli to wszystko miało jakiś głębszy sens to Basilius go jeszcze nie znalazł.
I bam. Los najwyraźniej postanowił wziąć stronę Brenny w tej dyskusji, bo zesłał na Basiliusa pacjenta, który właśnie na niego wpadł, tak że uzdrowiciel niemal stracił równowagę.
– Eee... — To chyba nie było do końca normalne. Nawet jak na to miejsce.
– Panie Ferdynardzie! Panie Ferdynardzie! Proszę poczekać! — grupa magipielęgniarek przebiegła obok nich, co o dziwo miało już nieco więcej sensu. Basilius przez chwilę rozważał, czy jakoś im pomóc, ale szybko uznał, że personel na pewno sobie poradzi, a on przecież miał pacjentkę.
– Tak, najwyraźniej tak – rzucił, otwierając drzwi i gestem ręki wskazując Brennie, by weszła do środka.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
24.04.2024, 18:44  ✶  
Przy pierwszej wizycie nie kazał jej niczego pić, przy kolejnej nie ona była pacjentką, potem była trochę nieprzytomna, bo w związku ze słabą reakcją na mikstury podano jej z kolei za dużą dawkę, a przy klątwie też leczenie odbywało się bez mikstur… Brenna więc jakoś zwyczajnie nie pomyślała. Ale teraz zdecydowanie potrzebowała Szkiele – Wzro w odpowiedniej dawce.
– Trochę? Zdefiniuj trochę? Czy trochę to znaczy „potrzebujemy trzech godzin” czy może „spędzisz tutaj cały dzień?” Bo ja w nocy powinnam być w pracy, mamy obław… znaczy się, mamy patrol – wyrzuciła z siebie Brenna, spoglądając na swoją dłoń z pewnym niepokojem. To znaczy domyślała się, że nie da się tego załatwić w ciągu godziny czy dwóch, ale może tak maksymalnie sześć…? Poza tym mogła łyknąć, co trzeba, a potem wrócić do domu albo do pracy. Nie poczaruje sobie i w ogóle, ale niektóre rzeczy da się zrobić tylko lewą dłonią. – Hm… no tak – powiedziała z pewnym zastanowieniem. – Ale takie rzeczy się zdarzają. To znaczy, niekoniecznie utrata kości, ale tego typu…
W tej chwili jeszcze nie aż tak często, ale już całkiem niedługo utrata kości miała zacząć się kwalifikować jako „zwykły wtorek”, przynajmniej wedle standardów Brenny. Niemniej już teraz nie uważała, aby piątek trzynastego był jakoś dużo bardziej pechowy niż w inne dni. Nigdy nie była pewna, którego dnia postanowi na przykład zeżreć ją jakieś drzewo, spadnie ze schodów albo ktoś dźgnie ją nożem podczas rutynowego patrolu. Tyle że w Mungu też zdarzały się dziwne rzeczy, pan Ferdynand świadkiem.
– Nie ma sprawy, to…
Nie zdążyła zapewnić, że żaden problem, bo Basilius zaliczył spotkanie pierwszego stopnia z panem Ferdynandem. Brenna widząc, że gonią za nim pielęgniarze, spięła się, obróciła na pięcie i… zaraz zamarła. Głęboko zakorzeniony odruch „ucieka – gonią – dopaść” omal jej nie uruchomił, co byłoby bardzo głupie, bo po pierwsze, nie miała kości w dłoni, po drugie, nie powinna raczej łapać pacjentów w Mungu, nie wiedząc, co im dolega.
– Hm… to na pewno gabinet? – zdziwiła się, wchodząc do pomieszczenia, które bardziej wyglądało jej na izolatkę niż jeden z tych gabinetów uzdrowicielskich, które miała okazję zwiedzić do tej pory.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#7
24.04.2024, 20:49  ✶  
– Brenno to nie jest zwykłe zasklepienie złamania. Odrośniecie kości... To trwa całkiem długo, a przy tym jest naprawdę nieprzyjemne. Twoje palce powinny być jak nowe rano. Jeśli chcesz możesz odpocząć w domu, ale nie radziłbym ci iść na żaden patrol. – Nie myślał jeszcze o Brennie jako o tak dobrej przyjaciółce, by grozić jej, że jeśli wybierze się dzisiaj do pracy, to zwiąże ją i zamknie w jakimś pokoju, ale może powoli zbliżali się do tego etapu, bo słowo nie radziłbym zabrzmiało w ustach Prewetta zdecydowanie groźniej, niż gdyby zwrócił się do przypadkowego pacjenta. Ale Brenna naprawdę nie powinna robić dzisiaj niczego. Ostatniemu pacjentowi, któremu podał ten eliksir, kość odrastała całą noc, a czarodziej przy tym skarżył się na dyskomfort w całej ręce. – Nie wspominając już o tym, że wolałbym, byś nie uszkodziła sobie świeżo zregenerowanych, lub jeszcze regenujących się kości. Wiesz co by było, gdybyś uderzyła się wystarczająco mocno w jeden z palców? Kość mogłaby pęknąć. Albo gorzej, wygięłaby się i zaczęłaby rosnąć w różne strony. Albo jeszcze lepiej. Pękłaby na pół i przez działanie eliksiru obie połówki zaczęłyby rosnąć, pewnie przebiłyby skórę, rozszarpały ją, trzeba byłoby znowu usunąć kość, ratować resztki twojego palca, jeśli jakieś resztki by jeszcze były i zacząć cały proces od nowa. Dlatego naprawdę zalecam ci dzisiaj odpoczynek. Jeśli chcesz mieć sprawne palce, nie rób z nich tatara – Wciąż nie groził. Jedynie w profesjonalny sposób informował o skutkach ubocznych nie słuchania się zaleceń uzdrowiciela.
– Niby masz rację – mruknął, nie do końca przekonany, czy rzeczywiście te piątki to był jakoś zbieg okoliczności, lub tylko jego pech. Wolałby jednak, by to nie był tylko jego pech. Razem raźniej.
– Nie, naprawdę ja... – Możliwe, że miał powiedzieć coś więcej, czemu tak docenił jej pomoc, ale no cóż... Pan Ferdynard im w tym przerwał.
– Umh... – Prewett wszedł do środka za Brenną rozglądając się po pomieszczeniu, które zdecydowanie bardziej wyglądało jak izolatka, prawdopodobnie dlatego, że było izolatką, niż nawet prowizoryczny gabinet. – Myślę, że pani Poppy się pomyliła. Poczekaj chwilę.
Ruszył w kierunku wyjścia, gdy w drzwiach stanął nie kto inny, jak pan Ferdynard.
– Ja... Ja... – wyjąkał mężczyzna, rozglądając się nieco oszołomiony po pokoju. – Ja nie wiem gdzie jestem.
Basilius westchnął cicho i rzucił Brennie przepraszające spojrzenie.
– Niech się pan nie martwi – powiedział spokojnie podchodząc do mężczyzny. – Zaraz zawołam magipielęgniarkę i...
Kolejne rzeczy wydarzyły się bardzo szybko, a w tym czasie Basilius dowiedział się paru interesujących rzeczy o panu Ferdynardzie. Po pierwsze pan Ferdynard, chociaż chory, był strasznym dupkiem. Po drugie pan Ferdynard był bardzo silny, jak na swój wygląd (Basilius podejrzewał, że to jakiś skutek uboczny klątwy, którą pewnie dostał) i bez problemu złapał uzdrowiciela, wyciągnął z jego kieszeni różdżkę i odepchnął go do środka tak, że ten poleciał na ziemię. I wreszcie, po trzecie, pan Ferdynard śmiał się jak złowroga żaba (a to zawsze było podejrzane) I potrafił zamykać drzwi.
– Kurwa – wyrzucił z siebie oszołomiony Basilius, kiedy zostali zamknięci w środku, zupełnie zapominając, że w miejscu pracy powinien używać bardziej profesjonalnego języka.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
24.04.2024, 21:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.04.2024, 21:24 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna miała dość plastyczną mimikę, jeśli nie dokładała starań, aby nad tą zapanować, i z każdym słowem, jakie wypowiadał Basilius, wyraz jej twarzy stawał się coraz bardziej nieszczęśliwy. I nie chodziło o te wszystkie wizje nieszczęść, jakie mogły się jej przydarzyć, pękających kości, rośnięcia w różne strony czy przebijania skóry, a dlatego, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że jednak naprawdę nie powinna iść na obławę.
Wyglądała teraz jak dziecko, któremu właśnie zabrano cukierka.
To oczywiście nie tak, że bez niej sobie nie poradzą, bo była pewna, że dadzą radę, ale Jenny ostatnio odeszła na emeryturę, Gregory też był jakby trochę wolniejszy niż kiedy, Diana musiała iść na urlop, bo była w ciąży, a Apollo dostał smoczej ospy, i mieli trochę braków w składzie, a poza tym to był ciąg dalszy dzisiejszej akcji, i czuła się absolutnie paskudnie na myśl o tym, że oni będą tam ryzykować, a ona będzie siedziała i czytała komiksy… nie, żeby nie miała chęci poczytać komiksów, ale przecież nie tej nocy!
– Ale do zmierzchu zostało jeszcze dobre siedem godzin – zamarudziła. – Jeśli się pospieszymy, to przecież kości już odrosną. A dyskomfort, co tam dyskomfort, trochę poboli, ale przejdzie, na pewno nie będzie bolało tak jak gnicie…
Pan Ferdynand okazał się bardzo sprytny, bardzo silny i był dobrym aktorem.
Brenna z natury robiła ludzi, ale była też gliną i zwykle była podejrzliwa. A jednak, chociaż w jej głowie zadźwięczały dzwonki alarmowe, że uciekający przed pielęgniarzami pan Ferdynand może być niebezpieczny, to jednak nie wpadła na myśl o tym, że tak po prostu wyrwie Basiliusowi różdżkę. Nie zdążyła nawet mrugnąć, nie mówiąc o powstrzymaniu go. Ba, nawet gdyby miała sprawną rękę, pewnie nie zdołałaby rzucić żadnego zaklęcia! Wystrzeliła wprawdzie do przodu, ale tylko zdołała podeprzeć Prewetta (tą ręką z kośćmi), by nie rąbnął popisowo o podłogę – ale już ani nie schwytała pana Ferdynanda, ani nie powstrzymała zamykających się drzwi.
Kurwa.
Ulubione powiedzenie Prewettów, jak nic! Mieli chyba słabość do kurew. Gdyby Brenna pogrzebała w kieszeni, pewnie znalazłaby jakiś liścik od Vincenta, którego cała treść to było „kurwa” właśnie…
– I to ja mam ciężkie przypadki, tak…? – upewniła się, puszczając Basiliusa, a potem (lewą dłonią) sięgnęła ku klamce, bo zakładała, że z leczenia nici, skoro uzdrowiciel nie miał różdżki. Trzeba było czym prędzej spacyfikować pana Ferdynanda, który miał różdżkę, a mieć jej nie powinien, i zwrócić tę magomedykowi. Po pierwsze, pacjent był teraz niebezpieczny, po drugie, ona musiała szybko odzyskać kości, a skoro tutaj doszło do kradzieży, to chrzanić, że to pacjent, to już wchodziło w jej kompetencje!!!
Szarpnęła klamkę raz, drugi, trzeci.
Bez rezultatu.
– Ehem, czy tych drzwi nie da się otworzyć od środka…? – zapytała niepewnie, odruchowo chcąc sięgnąć po swoją różdżkę… tyle że nie mogła. Wyciągnięcie różdżki z prawej kieszeni prawą dłonią wymagałoby sprawnych palców. Z wszystkimi kościami.



Rzucam sobie na af (na udzielenie pomocy na czas)
Rzut PO 1d100 - 74
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#9
24.04.2024, 22:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.04.2024, 22:20 przez Basilius Prewett.)  
Oh Basilius doskonale znał ten typ smutnej miny. I nie zamierzał pozwolić na to, by jakkolwiek go ona ruszyła. Przywołał więc swoje najpoważniejsze spojrzenie stanowczego medyka i postanowił wbić je prosto w Brennę.
– Wiesz, zawsze nas uczono, że w przypadku odrosniecia kości, można wypisać pacjentowi nawet dłuższy urlop. – A potem się serdecznie uśmiechnął. – Tak na dwa dni? – I teraz dopiero jej groził. Brenna miała niestety tego pecha, że po pierwsze był jej uzdrowicielem i nie chciał, by coś jej się stało, a po drugie całkiem ją lubił, więc jeszcze bardziej nie chciał, by coś jej się stało.
On naprawdę był przekonany, że ten piątek nie będzie tak przeklęty. Czemu? Nie wiedział. Chyba był głupi.
Na całe szczęście dzięki Brennie nie wywalił się na podłogę, a jemu przez głowę przeszła myśl, że w jego rodzinie krążył następujący żart o Longbottomach Ilu Longbottomów jest potrzebnych by wymienić żarówkę? Trudno powiedzieć. Każdy by chciał, ale każdy jest zbyt zajęty łapaniem potykającej się staruszki. Oczywiście to był tylko głupi żart, a on był bardzo wdzięczny Brennie za to, że go złapała.
– Ale w teorii pan Ferdynard nie jest moim przypadkiem. A zaczął szaleć kiedy ty tutaj przyszłaś – zauważył, jakby to teraz miało jakiekolwiek znaczenie.
Kurwa mać po prostu kurwa mać, skurwiony gumochłon by to wszystko kurwił. – klnął dalej w głowie, kiedy zorientował się, że tak łatwo stąd nie wyjdą.
Wziął głęboki oddech. Policzył do dziesięciu. Wykrzyczał w głowie jeszcze kilka przekleństw. A potem mógł już na spokojnie działać.
– Nie. To izolatka. Byłoby całkiem głupio gdyby otwierała od wewnątrz — mruknął, przesuwając dłonią po twarzy, a potem podszedł do drzwi. Popatrzył na nie przez chwilę i zaczął uderzać w nie pięściami.
– Halo? Jest tam kto? Zostałem zamknięty z pacjentką. Halo? Proszę otworzyć. Inny pacjent ukradł mi różdżkę! – krzyczał, łomocząc w drzwi, ale z tego co słyszał, wszyscy już zdążyli zauważyć, że Pan Ferdynard miał czyjąś różdżkę i byli zbyt zajęci gonieniem go, by ich usłyszeć. Nie przeszkadzało mu to jednak w dalszym uderzaniu w drzwi, uznając to za najlogiczniejszą rzecz, która mogli zrobić w tej sytuacji. I jeszcze mu zabrał różdżkę. JEGO różdżkę.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
24.04.2024, 22:37  ✶  
– Takie karteczki z wypisanym urlopem mają tendencje do zawieruszania się w tajemniczych okolicznościach – powiedziała Brenna niewinnym tonem. Kiedyś, w przyszłości, gdy mugole wszystko zaczną informatyzować, lekarz będzie mógł sobie wystawić to zwolnienie wbrew woli pacjenta i ono trafi do pracodawcy tak czy inaczej, ale Brenna (i nie tylko ona) miała naprawdę doskonale opanowane ignorowanie zaleceń lekarskich na sto jeden sposób. Oczywiście, w granicach rozsądku. Tyle że tutaj to ona oceniała, co jest rozsądkiem…
– Wpadł na ciebie. Dwa razy – odbiła piłeczkę Brenna, cofając się od drzwi. Mogli się tak przerzucać bardzo długo, względem tego, kto z nich ma pecha, a kto ewentualnie go sprowadza albo jest tym pechem i… co więcej… wiele wskazywało na to, że w sumie to będą mieli faktycznie mnóstwo czasu na takie dyskusje, bo utknęli. Brennę to martwiło nie tylko dlatego, że byli zamknięci, ale martwiła się, że pan Ferdynand zrobi komuś krzywdę. – Macie jakąś ochronę na piętrze? On śmiał się jak żaba. Tylko szaleńcy tak się śmieją, a tamte magipielęgniarki nie wyglądały na wyszkolone do walki – powiedziała, zaniepokojona w tej chwili dobrem uzdrowicieli, pielęgniarek i innych pacjentów trochę bardziej niż tym, że każda sekunda w tym pomieszczeniu jest sekundą, o którą wolniej odrosną jej kości, bo Basilius nie mógł zacząć bez różdżki jej leczenia…
Odsunęła się od drzwi i czekała jednak, bardzo spokojnie, gdy Prewett krzyczał i walił pięściami w powierzchnię. Kto wie – to mogło w końcu przynieść jakiś rezultat, prawda? Ktoś mógł go usłyszeć. A jeżeli nawet nie, to może przynajmniej uzdrowiciel się wyładuje. Basilius wyglądał jej na takiego, kto bardzo stara się uchodzić za miłego i sympatycznego, a był przecież jednak po części Prewettem, więc te całe pokłady prewettowatości musiały się w nim gromadzić i jak czasem nie znajdą ujścia, to w końcu wybuchną z siłą wulkanu i zniszczą jakieś Pompeje.
– Mam różdżkę – powiedziała w końcu, ale dopiero wtedy, kiedy już przerwał swoją misję uderzania w drzwi. – Tylko nie mam kości – uzupełniła, a potem z pewnym trudem sięgnęła lewą ręką do prawej kieszeni, żeby wydobyć z niej różdżkę. Bo była, niestety, praworęczna, więc w tej chwili wszystko stawało się trudniejsze. – Mogę spróbować je otworzyć, ale ehem, wolałabym, żebyś się odsunął, a tak najlepiej to całkiem stanął za mną, żebym na pewno cię nie trafiła. Ona bywa czasem trochę kapryśna, a ja jednak nie trenowałam jakoś specjalnie rzucania czarów lewą ręką…
Te wymagały określonego gestu, a Brenna ćwiczyła je prawą. Ale tu chodziło o zwykłą alohomorę, prawda? Co mogło pójść nie tak?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (6810), Basilius Prewett (6158)


Strony (4): 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa